Po blogach krąży taka zabawa - dziewczyny piszą, co którą kręci i och, i ach, co nas podnieca. I tak piszecie o cudnych oczach i zgrabnych tyłkach, opiekuńczych ramionach i czułych słówkach a żadna jakoś nie napisze o kasie. Ja to lubię, żeby facet miał kasę;)
Wszelkie zdarzenia, miejsca i postaci opisywane przeze mnie są całkowicie prawdziwe choć zmyślone, a Groźna Woźna jest postacią literacką taką samą jak Waldemar czy Pani Emerytka
sobota, 31 marca 2012
leć po tulipany!
Po blogach krąży taka zabawa - dziewczyny piszą, co którą kręci i och, i ach, co nas podnieca. I tak piszecie o cudnych oczach i zgrabnych tyłkach, opiekuńczych ramionach i czułych słówkach a żadna jakoś nie napisze o kasie. Ja to lubię, żeby facet miał kasę;)
piątek, 30 marca 2012
Blondyna się martwi
Z radością widzę, że czytelnicy polubili Iwonkę czyli Blondynę, choć już teraz po metamorfozie nie będziemy jej nazywać Blondyną bo ani stan umysłu ani kolor włosów nie pasują do obecnej postaci.
Nie wszyscy wierzą w taką nagłą przemianę bo jeszcze mają w uszach odgłos, jaki wydawał blaszany przystanek, gdzie spotykała się na ukradkowych randkach z Waldemarem ale kto się nie kochał w plenerze albo w innych okolicznościach przyrody to niech w nią rzuci kamieniem pierwszy albo lepiej niech nie szuka kamieni tylko namiętnego kochanka i się umówi na przystanku.
A potem już zawsze będzie jak w piosence
Kiedy czekasz na przystanku
Nie myśl sobie o kochanku
Bo kochanek cię zawiedzie
A autobus ci odjedzie.
Będę czekać dniem i nocą
Ale sama już naprawdę nie wiem po co..
Nie ma takiej piosenki, ale mogłaby być.
Widzicie jaka to trauma jak się dojeżdża autobusami. Gdybym miała samochód to bym pisała o przystojnych autostopowiczach i przygodach w warsztatach samochodowych. Do salonów samochodowych moja wyobraźnia nie sięga, w komisie raz byłam i zniszczyłam sobie obcasy bo placyk był wysypany kamieniami a najgorsze gruchoty stały na końcu placyku. A my zawsze kupujemy najgorszego gruchota. Potem ani auta ani butów. No co, powiedziałam, że jak kupi tego rzęcha to nie wsiądę, i dlatego jeżdżę autobusami.
Ale miało być o Iwonce. Iwonka zaprzyjaźniła się w pracy z panią Basią i sobie wszystko opowiadają. Zrozumcie, przyjechała w całkiem obce miejsce, ma tylko Waldemara a każdy człowiek powinien dla zdrowia psychicznego, choćby po to, żeby mieć na kogo kląć, mieć jakieś grono znajomych i całe szczęście, że Iwona trafiła na panią Basię, kucharkę z pracy.
Tego dnia lepiły milion ruskich pierogów a przy pierogach można opowiadać historię życia pod warunkiem, że ktoś zechce słuchać, bo opowiadać też trzeba umieć. Iwona tym razem opowiadała o wizycie mamy Waldemara.
- Pani Basiu, ja pani powiem, że mi tej kobiety żal bo ona ma tylko tego Waldka i nic poza tym i żyła jego życiem, marzyła o synowej w białej sukni, o wnuczętach i o rządzeniu nimi wszystkim jeszcze ze sto osiemdziesiąt lat..
- Iwonko, cłowiek telo nie zyje.
- Człowiek nie ale teściowa może żyć, wiem co mówię bo każdy z nią rok trzeba mnożyć razy siedem, tak jak się liczy lata kotom.
- No to godej dali.
- Pani Basiu, ja pani powiem, ja już nie mam dziewiętnastu lat żeby się bać i zastanawiać nad każdym słowem, co ona powie. Mam wprawę i to wielką, dość się opłakałam za pierwszym razem i tak zawsze było źle. Teraz się nie przejmowałam, zwłaszcza, że musiałam z nią spać. My mamy jedno łóżko to jak mieliśmy się ułożyć? Waldek spał na podłodze a my na wersalce. Rano szliśmy do pracy a ona zostawała w domu z kotem a kot młody to głupi, a nawet pani nie będę opowiadać co wyczynia taki kot. Pani Basiu, a tego farszu wystarczy?
- Nie trop się o piyrogi ino godej co dali z tom babom.
- Pani Basiu, nie ma co opowiadać, mama Waldka wyjechała po dwóch dniach bo nie miała co robić, trochę odpoczęła po podróży i tyle. U nas nawet nie ma telewizora to jej seriale przepadły. Ale pani Basiu, na koniec powiedziała mi coś takiego, że mi o mało serce nie pękło, ja już nigdy nie będę spokojna.
Iwonka rozpłakała się a łzy kapały jej prosto na placek pierogowego ciasta.
- Bo pani Basiu, ja nie jestem taka całkiem głupia i ja to wszystko niby wiedziałam, ale Waldemar przyzwyczaił mnie do tego, że jestem dla niego najważniejsza i mnie kocha tak jak ja jego i nie chce nikogo innego, nawet jak go podrywały te różne lafiryndy sanatoryjne to się oganiał, choć on kocha wszystkie kobiety to nie byłam bardzo zazdrosna. I jakoś zapomniałam, a teraz to już mi to z głowy nie może wyjść. Bo pani Basiu, on jest tyle młodszy ode mnie i na pewno chciałby mieć dzieci i młodą, śliczną żonę, na razie mnie kocha, ale co będzie za pięć lat? Rzuci mnie jak się wyrzuca starą miotłę!
I nic już nie będzie z tego rozwałkowanego placka bo całkiem rozmiękł od łez.
czwartek, 29 marca 2012
znów o tych kotach
Wraca zimno bo domowe koty przestały się tarzać w kretowiskach, tłuc między sobą i leceważyć moje wieczorne nawoływania. Znów żreją jak jakie dzikie świnie i śpią w domu, jeden na fotelu a dugi na łóżku koło kaloryfera. Tylko ta trójkolorowa dzikuska korzysta bo jej nie przeganiają i ułożyła się na huśtawce w ogrodzie. Nawet nie ucieka. Nie ma tak dobrze, wygoniłam, materace schowałam. Acha, jak będziecie chcieli kiedyś oswoić dzikiego kota to nie podajcie mu nic na dłoni tak jak się podaje psu. Bo pies weźmie delikatnie i ostrożnie zębami nawet nie dotykając ludzkiej ręki a kot sięgnie łapą uzbrojoną w pazury! Karma na W wabi koty lepiej niż hiacynty, wystawiłam dziś miskę dla trójkolorowej a po chwili na ganku cztery koty, wszystkie znam i wszystkie mają domy to ciekawe czego u nas szukają. Jak tylko złapałam za klamkę to pouciekały a ta niby dzikuska tylko łypała znad miski. Czyli prawie nasza.
środa, 28 marca 2012
napisane z uśmiechem
Kto ma rodzeństwo to wie – rola starszej siostry jest trudna i niewdzięczna bo musi świecić przykładem, wspierać młodsze rodzeństwo i dźwigać ciężar odpowiedzialności. Bajki? No to poczytajcie. Wczoraj moja kochana siostra po 12 godzinach pracy a pracę ma ciężką zadzwoniła i mnie opiermandoliła jak nie wiem co. Chodziło o konkursową serwetę.
Takiego niechluja rzuciłaś byle jak na stolik, wyjętego prosto z torby, jak to wygląda, trzeba było choć troszkę ukrochmalić i wyprasować, wstyd pokazywać ludziom!
To ja się tłumaczę – po pierwsze – widać, że jest nowa, nawet nie krochmalona, prosto spod szydełka. Jak ktoś dostanie to sobie ukrochmali i wyprasuje. Jestem pewna, że nikt na nas złego słowa nie powie, nie martw się! A jak powie to też się nie martw.
Jak jestem przy pisaniu o rodzeństwie – druga z moich sióstr już była maturzystką, kiedy ja chodziłam do zawodówki. Aby nie zawracać mamie głowy, wysyłałam na wywiadówki siostrę. Uczyła się w tym samym mieście co ja i mieszkała na stancji, a mama musiałaby stracić na wywiadówkę pół dnia. Ale się tłumaczę! Po tylu latach!
Dobra, chodziło o to, że w wakacje zaraz po pierwszej klasie poznałam chłopaka, było to na praktykach, historia długa i jest gdzieś opisana, tu albo na onetowym blogu, jeśli ktoś ma cierpliwość albo umie szukać to znajdzie, ja nie dam rady. Kto nie wie o co chodzi to napiszę krótko – podpadłam na tych praktykach i potem nauczycielka, która była opiekunką na obozie robiła mi calutki czas jazdę w szkole, o wszystko czyli o nic, zazwyczaj zaczynała mnie pytać pierwszą i słowami – a teraz sprawdzimy czy się uczyłaś czy w głowie masz tylko jedno.
I ta pani zażyczyła sobie spotkania z mamą, choć nie była moją wychowawczynią. Wychowawczyni nic o tym nie wiedziała, ale uwaga, znała zarówno moją siostrę jak i matkę, choć ja o tym nie wiedziałam. Uznała pewnie, że nie muszę tego wiedzieć. Skąd znała? Siostra przez jakiś czas w zamian za stancję opiekowała się dziećmi sąsiadki mojej wychowawczyni.
Powiedziałam siostrze, że musi iść również do tej pani od rosyjskiego. Wychowawczyni na widok siostry ucieszyła się (wy to jesteście takie mądre dziewczyny, same piątki ma, zobacz!) a kiedy usłyszała, że jest jakiś kłopot, natychmiast ucięła sprawę słowami „nie trzeba iść, sama to załatwię, na pewno to jakaś pomyłka”.
Mam dwie młodsze siostry i zdarzało mi się nieraz wtrącać w ich życie, ale o tym napiszę innym razem bo mi tu pousypiacie z nudów!
wtorek, 27 marca 2012
słowność
Czasem lubię prowokować i niedawno w kolejce do kasy w markecie rzuciłam się na Lubego z konspiracyjnym szeptem tak, aby słychać było na pół sklepu.
– A mówiłam ci, żeby koty wsadzić do wora i potopić to nie, teraz zamiast kupić jakieś dobre wino to trzeba tym darmozjadom żarcie kupować!
Napiszę dziś o pogróżkach, które rzucam czasem nie zdając sobie sprawy, co mówię. A przy okazji o wyzwiskach. Ostatnio powiedziałam do kota, który darł się jak opętany na ganku bo mu było zimno w kota – ty wyjcu afrykański kiedyś cię obleję wodą to będziesz miał o co wyć! Bo nie poczeka kilku minut tylko od razu rzuca się na siatkę i wrzeszczy jakby mu się pies sąsiada uwiesił zębami do ogona.
Kiedyś cię uduszę, bój się! Tak się odgrażam znajomemu, który tylko na to czeka, bo nie wie, czy poduszką, czy jakoś inaczej, w każdym razie ma nadzieję.
Trzasnę drzwiami i nie wrócę – wiadomo, że nigdy tak nie zrobię chyba, że stracę rozum. Jest to jednak łagodniejsza odmiana powiedzenia „spalę budę i pójdę”.
Zatłukę tego psa – mówiłam, gdy kolejny raz widziałam moje kwiaty wykopane do góry korzeniami a pies leżał cały uwalony w ziemi i jeszcze uklepywał to co zostało ogonem.
Nie lubię straszenia dzieci i nigdy tego nie robiłam. Znajoma straszyła wnuki sąsiadką ale hehe ta baba naprawdę wyglądała jak postrach dla dzieci i dobrze robiły że jak ją widziały to w nogi! Lubię zaczynać zdanie od „znajoma” bo to od razu sygnalizuje plotkę. A ciekawe która, może ta z dołu, może z góry, a która to tak nie lubi dzieci, co?
Byłam straszona diabłem i powiem Wam - dość skutecznie bo do dziś mi się czasem śni, że porwie mnie diabeł do piekła. Tak więc pewnych rzeczy nie robię bojąc się tego porwania. Diabeł porywa za nieposłuszeństwo, kłamstwo, lenistwo i brak empatii. Ale nie tak od razu, trzeba sobie nagrabić.
Dowcipy konkursowe super, całkiem możliwe, że będzie dodatkowa nagroda dla kogoś, kto nie będzie miał szczęścia w losowaniu a się napracował. I to jest obietnica realna.
niedziela, 25 marca 2012
konkurs wielkanocny
W ramach przeprosin za ględzenie i zrzędzenie ogłaszam konkurs.
Zasady - napisz w komentarzu dowcip. Dowcipy mogą być na dowolny temat. Nie będę wybierać bo nigdy nie wybieram tylko losuję, a raczej losuje sierotka i tym razem również tak będzie. Konkurs trwa tydzień, w niedzielę rano ogłoszenie, do poniedziałku do południa będę czekać na dane zwycięzcy aby wysłać szybko nagrodę bo nagroda przyda się na Święta. To dzieło mojej siostry. Jak mi ten ponury nastrój nie przejdzie od Waszych kawałów to zacznę pisać historie straszne, z siekierą w plecach i ogniem za plecami w tle, już mi cały tydzień chodzi po łbie uśmiercenie Blondyny, czyli nie jest dobrze.
Zasady - napisz w komentarzu dowcip. Dowcipy mogą być na dowolny temat. Nie będę wybierać bo nigdy nie wybieram tylko losuję, a raczej losuje sierotka i tym razem również tak będzie. Konkurs trwa tydzień, w niedzielę rano ogłoszenie, do poniedziałku do południa będę czekać na dane zwycięzcy aby wysłać szybko nagrodę bo nagroda przyda się na Święta. To dzieło mojej siostry. Jak mi ten ponury nastrój nie przejdzie od Waszych kawałów to zacznę pisać historie straszne, z siekierą w plecach i ogniem za plecami w tle, już mi cały tydzień chodzi po łbie uśmiercenie Blondyny, czyli nie jest dobrze.
kogo kocham, kogo lubię..
Największy pokój staje się powoli graciarnią bo go nie używamy i nie bardzo mi się chce coś z nim robić. Czasem jemy tam obiad i tyle. Dziś napiszę o tym, bez czego już bym się nie obeszła albo byłoby mi trudno, a czego się mogę pozbyć bez żalu. Z rzeczy, nie cieszcie się, o ludziach nie napiszę bo to by wyglądało jak egzekucja albo inna zabawa
Tej nie kocham
Tej nie lubię
Tej nie pocałuję..
Prosta rzecz – wanna. Uwielbiam długie kąpiele w gorącej wodzie, najlepiej z bąbelkami. Jak jest kabina prysznicowa to też dobrze. Bo to nie chodzi o mycie, umyć się mogę bez wanny. Chodzi o stan umysłu – moje ulubione opowiadania powstawały w wannie, wychodziłam z wody gotowa do pisania.
I tak już leci – skoro pisanie to laptop. O Internecie nie wspomnę bo jestem uzależniona od dawna, ale laptop jako narzędzie - łatwiej mi się pisze, czyta, wydaje mi się bardziej przyjazny niż stacjonarny komputer. No i mogę go wszędzie ze sobą zabierać. Boję się o niego bo swoje lata ma ale to już inna sprawa.
Mogę siedzieć przy laptopie bo te paskudne czynności, które zabierały mi mnóstwo czasu, wykonują zmywarka, pralka itd. Bez zmywarki byłabym biedna. Pamiętam, jak wiele lat temu po długich bojach kupiliśmy ją i wszyscy, naprawdę wszyscy na mnie napadali, że po co, że żre wodę i prąd, i po co zmywarka jak jest Klarka, i nikomu się nie zmieści w kuchni a ja jestem cwana bo mam wielką kuchnię. Heh. Teraz jakoś prawie każdemu się zmieściła a kuchnie się nie powiększyły. I macie mnie za te napaści przeprosić, o! Bo mi było przykro!
Samochód – ja go po prostu nie lubię i nie lubiłam go od początku. Ale i tak jestem w nim gościem to nie uważam, że jest mój czy nasz. Ale go nie lubię jak nie wiem co.
Oddam bez żalu akwarium. Już się tłumaczę – budzi mnie w nocy bo ryby są naprawdę wielkie i czasem się zrywają i chlupią. Te wielkie rośliny doniczkowe – wyniosę do ogrodu a jesienią już nie zabiorę do domu, koniec z oranżerią.
Na to miejsce przysposobię jakiego fajnego kota, dobra, dobra, żartowałam.
Jeszcze coś – jak Luby nie pozbędzie się stosów czasopism, płyt, filmów a z garażu i piwnicy popsutych narzędzi, kabli nie wiadomo do czego ale mogą być potrzebne, wiaderek z farbą do połowy zaschniętą, zardzewiałych pił do drewna, kos, gipsowych figurek, butów dziurawych nadających się do chodzenia za kosiarką (10 par minimum) części od fiata, żuka, opla, drugiego opla, kalendarzy z rozebranym panienkami sprzed dwudziestu lat to trzasnę drzwiami i sobie pójdę, niech sobie znajdzie na to wysypisko inną zarządzającą!
Choć nie – nic tego, bo najbardziej lubię nasze wieczory, kiedy siedzimy w tej jego graciarni, pijemy wino i gadamy o wszystkim tak, jakbyśmy się dopiero co poznali.
piątek, 23 marca 2012
wiosna
przebiśniegi urosną nawet w betonowym brzydkim kwietniku |
Kiciulek jest zbyt delikatny, by spać byle gdzie |
Zbójca od dwóch tygodni sypia pod krzakami na korze, którą ocieplałam korzenie roślin |
Nie lubię tej pory roku bo wszystko wokół jest takie brzydkie, że trudno wytrzymać. O spojrzeniu w lustro nie wspomnę. Tydzień - dwa słońca i wypiękniejemy, a na razie mówię Wam, jest okropnie!
Zobaczcie tutaj , koty są jednak niemożliwe!
czwartek, 22 marca 2012
jeśli ma takie życzenie
Tak na prawdę nie chodzi o to aby kobiety miały takie same prawa jak mężczyźni. Chodzi o to. aby miały więcej przywilejów. Na przykład możliwość niepracowania jeśli nie mają na to ochoty.
Chodzi o to, aby mąż zarobił tyle, aby kobieta mogła się zająć wychowaniem dzieci i domem jeśli ma takie życzenie, a nie być zmuszaną do szukania pracy poza domem, bo 1 pensja nie wystarcza na funkcjonowanie rodziny.
Kiedyś z pracy mężczyzny mogła wyżyć żona i kilkoro dzieci. A dziś trzeba pracy kilku osób aby wychować 1 dziecko (bo bywa, że i z dochodów dziadków trzeba korzystać aby czegoś się dorobić.
Dziękuję za takie równouprawnienie.
ALEF
Pisałam już o tym wiele razy ale to nic. Może ja inaczej patrzę na świat, ale mam wrażenie, że to nie tylko przymus ekonomiczny. Pamiętajcie również o tytule, bo to ważne.
Może jedna na dziesięć kobiet nie pracujących zawodowo ma odwagę powiedzieć – nie pracuję zawodowo i nie mam z tego powodu kompleksów, nie czuję się gorsza i nie zamierzam się nikomu z tego tłumaczyć. Nie martwi mnie również mój status bezrobotnej i brak składek na ubezpieczenie społeczne.
Tych czynników jest o wiele więcej ale chyba i tak najtrudniejsza jest presja otoczenia, i to tego najbliższego. Darmozjad, nierób, pani królewna, pasożyt. Takimi epitetami są obrzucane kobiety, które chcą stworzyć dla swej rodziny ciepły, spokojny, bezpieczny dom. Przez kogo? Przez najbliższych – na przykład matka męża będzie płakać nad biednym synkiem, który się zaharowuje dla lenia a jak biedny syn wraca z pracy to mu jeszcze wtyka dziecko do bawienia a sama leci do koleżanek. Leci raz na miesiąc, ale to już szczegół. Rodzona matka też dołoży swoje bo ona to miała życie - ze wszystkim sobie musiała dać radę, prała pieluchy, gotowała w pocie czoła grysiki i robiła milion rzeczy, których teraz robić nie trzeba a do tego pracowała zawodowo!
Tych czynników jest o wiele więcej ale chyba i tak najtrudniejsza jest presja otoczenia, i to tego najbliższego. Darmozjad, nierób, pani królewna, pasożyt. Takimi epitetami są obrzucane kobiety, które chcą stworzyć dla swej rodziny ciepły, spokojny, bezpieczny dom. Przez kogo? Przez najbliższych – na przykład matka męża będzie płakać nad biednym synkiem, który się zaharowuje dla lenia a jak biedny syn wraca z pracy to mu jeszcze wtyka dziecko do bawienia a sama leci do koleżanek. Leci raz na miesiąc, ale to już szczegół. Rodzona matka też dołoży swoje bo ona to miała życie - ze wszystkim sobie musiała dać radę, prała pieluchy, gotowała w pocie czoła grysiki i robiła milion rzeczy, których teraz robić nie trzeba a do tego pracowała zawodowo!
Wśród koleżanek jest dokładnie to samo. Nie pracuje, ojej, ale ma dobrze. To w oczy, a za plecami – nie pracuje a w domu - i tu w zależności od fantazji koleżanki opis rzekomych zaniedbań , bo jak nie pracuje to przecież powinna myć okna co kilka dni, prać wszystko najlepiej ręcznie i realizować się wycinając z ciasta makaronowego fantazyjne kwiatuszki do zupy.
O relacjach partnerskich nie napiszę bo nie wiem, ilu odważnych mężczyzn potrafi powiedzieć – stać mnie na utrzymanie rodziny i jestem szczęśliwy, mając żonę, która zgodziła się w ten sposób podzielić obowiązki. Ja znam takich dwóch, ale ja mam mało znajomych.
Potem jest jeszcze coś – doświadczenie zawodowe. Co pani robiła do tej pory? Jakby zarządzanie domem i wychowywanie dzieci było niczym, równało się z tym samym, co przynosi pracodawcy absolwent bez stażu.
A wychowanie człowieka na człowieka jest najtrudniejszym zadaniem i nikt tego nie zrobi lepiej od mamy i taty.
środa, 21 marca 2012
o dyskryminacji płci
Na placu nie ma dyskryminacji i każdy może pracować ile chce i jak chce. Kobiety mają taki towar jaki sobie przywiozą i mężczyźni też, nikogo to nie obchodzi. Kto wstanie wcześniej ten wcześniej rozkłada stoisko, jeśli czuje taką potrzebę. Panie i panowie pracują tyle godzin, ile uważają, że dadzą radę. Jak coś muszą załatwić to nie pracują tylko załatwiają ale wtedy nie zarabiają. Jak jest mróz to marzną wszyscy jednakowo. Płacą takie same składki i podatki. Klientów przeważnie nie obchodzi płeć sprzedawcy, jak przyszedł coś kupić to kupi i nieważne czy u baby czy u chłopa bo nie ma znaczenia, czy chłop stoi z jajami czy baba, ważne, by jaja były świeże i niedrogie.
poniedziałek, 19 marca 2012
a wczoraj byłam u mamy
Byliśmy wczoraj w mojej rodzinnej miejscowości i choć nie mieszkam tam od trzydziestu lat to i tak natychmiast ze mnie wyłazi tubylec.
Mąż tamtejszej okolicy nie zna, tyle, co przez okno samochodu a jak wysiada z samochodu i posiedzi chwilę z teściową czyli moją mamą to łapie aparat i leci robić wszystkiemu wokół zdjęcia choć daleko nie idzie bo bym się darła. Gwarą. To i tak by nie zrozumiał o co chodzi.
Było wczoraj tak – ja z mamą w domu, tata w kościele (w sobotę cały dzień rżnął i rąbał drewno, ma 78 lat, mam nadzieję, że mam geny po tacie).
Koło domku moich rodziców prowadzi szlak turystyczny, ścieżką szło dwoje młodych ludzi i pytało o drogę, bo szlak szlag trafił.
Mąż mój pojęcia nie miał którędy wiedzie szlak więc wywołał nas przed ganek a my z mamą chórem – a to pewnie na Brzankę to będzie tędy bliżej!
Dziewczyna się roześmiała i woła do nas, że nie chodzi o to, żeby było bliżej tylko żeby odszukać znak. Nie wiem, więc się nie odzywam a mama tak samo zdziwiona jak ja (bo po co iść za szlakiem jak przez las bliżej) wytłumaczyła, że szlak jest kawałek wcześniej ale znak był namalowany na drzewie a drzewo dawno zerżnięte.
Dziewczyna się roześmiała i woła do nas, że nie chodzi o to, żeby było bliżej tylko żeby odszukać znak. Nie wiem, więc się nie odzywam a mama tak samo zdziwiona jak ja (bo po co iść za szlakiem jak przez las bliżej) wytłumaczyła, że szlak jest kawałek wcześniej ale znak był namalowany na drzewie a drzewo dawno zerżnięte.
Niebieski szlak wiedzie grzbietem wzgórza i jest dość łatwy, można po drodze podziwiać krajobraz, natomiast oni weszli na trudną, stromą ścieżkę przez las, znacznie krótszą ale kamienistą, śliską, porośniętą korzeniami. Należało zawrócić.
Podziękowali a ja zwróciłam się bezbłędną gwarą do mamy dumna jak małe dziecko – a jo to bym bez paryje jesce na Brzanke trafiuła!
A mama – a po co, przecież tam już jest droga zrobiona, można podjechać autem! Obydwie mamy identyczne podejście do pewnych rzeczy. Nawet tu kiedyś o tym pisałam.
A mama – a po co, przecież tam już jest droga zrobiona, można podjechać autem! Obydwie mamy identyczne podejście do pewnych rzeczy. Nawet tu kiedyś o tym pisałam.
dopisane - nie, skądże, to nie tata to drzewo ze znakiem pociął, na pewno nie!
sobota, 17 marca 2012
o przezwiskach
Ciągle mi się przytrafiają jakieś nieprawdopodobne historie i całe szczęście, że mam ten blog bo nawet jak mi nie uwierzycie to trudno ale mnie nikt nie zwyzywa. Będzie nie o wyzwiskach tylko o przezwiskach bo pewnie prawie każdy kiedyś jakieś miał. Zwłaszcza, że wśród czytelników jest wielu nauczycieli. Nic nie dodam, sami sobie dopowiecie.
Będzie o moim pierwszym przezwisku. Rodzina czyta i wie o co chodzi to przecież nie będę upiększać okoliczności tylko napiszę, jak było.
Bo ja byłam zawsze mała i chuda i mnie babcia i mama oszczędzały ale pracować musiało każde dziecko i ja czasami pasłam krowę. Nie śmiejcie się, to było przyjemne zajęcie, dużo łatwiej było paść krowę niż bawić młodsze rodzeństwo! Babcia mi krowę przyprowadzała na łąkę, wiązała na długim łańcuchu a ja miałam kocyk, książkę do czytania i tylko pilnowałam, żeby krowa jadła. Jak się zapatrzyła w jedno miejsce to trzeba było jej powiedzieć „skubać” i tyle. Co godzinę babcia przychodziła, krowę przewiązywała w inne miejsce i tak do wieczora. Nikt przecież nie dałby dziecku szarpać się z bydlęciem.
To było wczesną jesienią, miałam się nauczyć do szkoły hymnu polskiego. Na pamięć. Na jutro i cały, wszystkie zwrotki! Zabrałam więc zeszyt i kocyk a babcia prowadziła krowę i pytała mnie po drodze, czy zostanę sama i czy i nie będę się bać, bo to było za lasem na odludziu i dość daleko, ale znowu nie tak daleko, żeby nie słyszeć wołania. Z górki na górkę wołanie słychać na kilometr więc się nie bałam, zresztą ja się tam nigdy niczego nie bałam oprócz krowy więc kładłam kocyk poza zasięgiem łańcucha i byłam bezpieczna. Kiedy babcia poszła, rozłożyłam zeszyt i zaczęłam śpiewać na cały głos i prawie już umiałam, gdy z lasu wyszedł stryk (nie poprawiać) i zdumiony spytał – dziecko, a co ty robisz?
Bo ja śpiewałam, stojąc przy tym kocyku na baczność a krowa stała naprzeciwko i też się nie ruszała, nie wiem czemu. Wcale się nie speszyłam tylko zaczęłam tłumaczyć, że pani kazała nam nauczyć się hymnu i powiedziała, że każde porządne polskie dziecko ma zachować powagę i szacunek i hymn śpiewa się na baczność.
Stryk jest bardzo mądrym człowiekiem, docenił moje zaangażowanie i wcale się ze mnie nie śmiał. Jak wytrzymał to nie wiem.
I tak zostałam nazwana porządnym polskim dzieckiem.
Ja Wam o swoim przezwisku powiedziałam, teraz Wy!
czwartek, 15 marca 2012
jak reklamowałam przelew
Podziwiam młodych ludzi i zazdroszczę im łatwości w poruszaniu się w wirtualnym świecie. Nie dam sobie wmówić, że jestem ciemnym i zahukanym a do tego nieobytym babskiem, o, nie ma tak. Ale dla mnie bardzo wiele spraw jest trudnych do załatwienia i czasem borykam się godzinę z czymś, co młody człowiek załatwi dwoma kliknięciami. A niechże się jeszcze pokażą polecenia po angielsku to koniec.
Taka infolinia na przykład. Mam konto w wirtualnym banku, od dawna płacę rachunki przez Internet i bardzo to sobie chwalę. Czasem jednak trzeba załatwić reklamację i wtedy dla mnie zaczynają się problemy. Bo normalnie to człowiek szedł z dowodem osobistym do banku i załatwiał co tam miał załatwić a teraz mam dwa wyjścia.
Mogę albo zadzwonić do syna i poprosić, aby przyjechał i mi pomógł albo puknąć się w czoło mówiąc – Klarka, nie jesteś przecież taka straszna matolica – i zabrać się za załatwianie.
Największą trudnością dla mnie jest telefon bo jak się połączę z infolinią to mi znika klawiatura więc już nie mogę wykonywać poleceń typu – wybierz siedem i naciśnij krzyżyk - i nie mówicie mi, że trzeba się wreszcie nauczyć obsługiwać telefon bo ileż razy się wydzwania na infolinię, no, raz na kilka miesięcy, to zapomniałam gdzie jest ta blokada klawiatury żeby nie przerwać połączenia. Raz, drugi. Dość, nic z tego.
No pewnie, że mi wstyd, ale coś trzeba robić bo przelew poszedł, potwierdzenie jest a odbiorca się upomina bo pieniędzy na koncie nie ma. W szafce mam schowany telefon „na biedę”. Jest prawie nowy ale nie lubię go bo na wyświetlaczu prawie nic nie widać. Zwłaszcza jak jestem bez okularów. Nie wierzycie to sobie sprawdźcie LG KP100. To nie jest telefon dla starszych ludzi, biedna moja mama, ma taki sam, a skoro ja na nim prawie nic nie widzę to co mama ma powiedzieć. Kupiłam go bo był tani a potrzebowałam drugi numer, teraz leży.
Ma za to normalną klawiaturę i z niego zadzwoniłam na infolinię banku. Potem poszło jak lawina – reklama, wybierz jeden i krzyżyk, wybierz siedem i gwiazdkę, wybierz jeszcze coś, jak chcesz to i to to wybierz to, i ojej, człowiek. I to bardzo grzeczna i miła dziewczyna. Potem poszło jeszcze sprawniej, wystarczyło się zalogować do banku, poszukać zakładki, drugiej zakładki, zmienić hasło, znów czegoś poszukać i mogłam się rozłączyć, bo to był początek załatwiania.
Znów wszystko od początku, reklama, polecenia, te diabelnie trudne terminy bankowe, których nie rozumiem to skąd mam wiedzieć co wybrać, znów miła dziewczyna i tym razem wszystko poszło jak trzeba, obie powoli doszłyśmy do miejsca, gdzie utknęły moje pieniądze. A dlaczego to piszę? Jakoś rok temu bezmyślnie namawiałam znajome kobiety do założenia sobie konta w tym banku. Nie wzięłam pod uwagę, że nie wszystkie potrafią poruszać się po wirtualnym świecie i to nie jest miejsce dla takich ludzi jak my. Choć z drugiej strony jeśli się już człowiek raz odważy i przebrnie raz i drugi to jest dużo łatwiej i ja banku na pewno nie zmienię. Ale i tak zazdroszczę młodym ludziom bo to, co dla nas jest trudne, oni robią bez zastanawiania się i intuicyjnie.
środa, 14 marca 2012
mamusia przyjechała
Waldemar nie odbierał telefonu z prostej przyczyny – jego telefon usmażył się w głębokim tłuszczu podczas kolacji walentynkowej. Pewnie dziwicie się, że do tej pory nie kupił sobie nawet najtańszego rzęcha, ale niestety, były pilniejsze wydatki. Tak to jest, gdy zaczyna się od zera w wynajętym mieszkaniu. Dopiero po wypłacie w marcu miał sobie odkupić jakiś telefon od kumpla. Nie będę tu wyliczać, na co idą ich dwie wypłaty bo nikomu się do garnka i do łóżka nie zagląda. Wyobraźcie sobie jednak, że zaczynacie całkowicie nowe życie w nowym miejscu mając tylko trochę sezonowej odzieży i buty te co na nogach.
Do tego Waldemar co miesiąc przelewał sto złotych na konto wujka Ryśka spłacając pożyczkę, bo kiedy wyjeżdżał z domu, nie miał nawet na podróż a matka pożegnała go słowami – nie bierz zbyt dużo rzeczy, jak nie będzie co do gęby włożyć to się odechce zabawy w dom i wrócisz za tydzień albo wcześniej. Już ja cię znam.
Teraz leżała wywalona na chodniku i klęła na psi ród a gdyby klątwy się spełniały to wszystkie psy w promieniu dziesięciu kilometrów trafiłby nagły szlag. Na razie szlag o mało co nie trafił Lucyny bo z naprzeciwka szły jakieś stare wystrojone pudernice i oczywiście jak z troską pochyliły się, aby jej pomóc, tak jeszcze szybciej odskoczyły ze wstrętem widząc ją ubabraną w psiej kupie. Wstała, powycierała się chusteczkami i poszła dalej. Nic się jej nie stało, tylko uwaliła się w tym gównie i w błocie, nawet się nie potłukła.
Stanęła w drzwiach a Waldemar, zamiast ucieszyć się na widok mamusi, cofnął się i nie powiedział ani słowa.
Czemu ty telefonu nie odbierasz – weszła, siadła przy stoliku i rozpłakała się z tych nerwów, ze zmęczenia i z tego wszystkiego, co przeszła w tej podróży. Herbaty mi chociaż zrób a ja się tymczasem umyję, gdzie macie łazienkę?
- Łazienka jest wspólna, w korytarzu – wskazał matce drzwi.
- Jak na korytarzu, przecież tam jest zimno, jak chodzisz w nocy?
- Niech się mamusia tym nie martwi, dajemy sobie radę. A co się stało, że mamusia do nas przyjechała?
- Nie do was tylko do ciebie, syneczku. Ktoś musi być mądrzejszy i pierwszy wyciągnąć rękę. Przyjechałam i przywiozłam ci prezent, otwórz walizkę, jest na wierzchu.
Waldemar posłusznie otworzył walizkę i zobaczył nową, oryginalną konsolę do gry a koło pudełka z konsolą karton papierosów.
- Ale ja już nie palę, mówiłem, nie pamięta mama?
Biedaku, to ta pijawka tak cię męczy że nie masz nawet na papierosy – westchnęła Lucyna. Ale dobrze, przynajmniej to jedno ci wyszło na dobre w tym wszystkim.
- Zobacz jaka piękna konsola, pamiętałam, że o takiej marzyłeś.
- Dziękuję. A czy mamusia widzi tu telewizor? Mieliśmy taki po poprzednim lokatorze ale się zepsuł i teraz jest bez telewizora. Ale konsola piękna – Waldemar wrzucił pudełko na szafę bo jak się matka rozmyśli to mu odbierze, nieraz już tak było, a z szafy nie ściągnie.
Rzeczywiście – w pokoju stała wersalka, stół, dwa krzesła, jakiś regał i szafa dwudrzwiowa. Na oknie koło doniczki z kaktusem spał bury kot, harmonijkowe drzwi w połowie zasłaniały wejście do kuchni. Telewizora nie było.
Lucyna podniosła się z krzesła.
- Prowadź mnie do tej łazienki, muszę się umyć i wrzucić te ubłocone rzeczy do pralki a ty mi w tym czasie zrób herbaty i zagrzej gołąbki, przywiozłam ci takie jak lubisz.
- Ale my nie mamy pralki – w rękach się pierze, nie mamy tego dużo to nie ma problemu.
Dobrze jej tak – syknęła Lucyna myśląc, jak Iwona w pocie czoła klęczy przy brodziku piorąc Waldusiowe skarpety.
Kiedy Lucyna poszła do łazienki aby się oporządzić, w drzwiach stanęła Iwona i krzywiąc się zawołała – kochanie, a cóż tu tak śmierdzi?
Mamusia przyjechała!
wtorek, 13 marca 2012
redaktor naczelny się dziwi
a róbcie co chcecie, ja i tak jestem na rybach! |
To się musi skończyć bo kot jednak od skunksa się różni a personel od wczoraj nazywa nas skunksami, nieładnie się wyraża, oj nieładnie, personel jest niesprawiedliwy i to bardzo, bo człowiek śmierdzi okropnie i kot z nim musi wytrzymać, a czy ludzie kastrują swoich samców z powodu smrodu? No to co się zawzięła na ród koci. Całe szczęście, że mamy w głębokim poważaniu czcze pogróżki, już było o wkładaniu do wora i topieniu w Wiśle i co? Sama się wcześniej utopi jak tak będzie bezmyślnie lać wodę gdzie popadnie. Albo rozmięknie od tego mopa co bucha parą po frędzelkach, które koty pracowicie zrobiły ze szmat powieszonych nad oknem. A mówi, że koty darmozjady - a kto by tak równo udarł pasek z tej szmaty, sama? Ciekawe czym! Ma pazury jak te nieszczęścia z wystawy, obcięte i wypiłowane i pomalowane. A to, co personel robił na ganku i na schodach to po prostu chyba się już w głowie przewraca z lenistwa. Inaczej tego nazwać nie można. Zamiast ponosić koty, poprzytulać, pogłaskać i dać im ładnie pokrojonego mięska to się drze, szoruje, leje wodę i klnie.
A co to znaczy, że się potraktuje bydło karczerem?
Podpiszę się, choć oczywiście jestem skromny jak wszystkie koty. To pisałem ja -
Podpiszę się, choć oczywiście jestem skromny jak wszystkie koty. To pisałem ja -
redaktor naczelny Kiciulek Najpiękniejszy na Świecie
poniedziałek, 12 marca 2012
znów o tym rachmistrzu
Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać do Krynicy autobusem, nie jedźcie do samego końca na dworzec. Wysiądźcie sobie pod Hawaną – w miejscu, skąd wszędzie jest bliżej niż z dworca.
Nie wiedziała o tym Lucyna i pojechała do końca. Wysiadła z autobusu, wyszarpała z luku walizę i rozejrzała się bezradnie wokół siebie. Była tu po raz pierwszy. Kolejny raz wybrała numer telefonu i kolejny raz usłyszała komunikat – numer na szczęście niedostępny. Albo coś w tym rodzaju, w każdym razie nie mogła się dodzwonić do swojego syna jedynego marnotrawnego, któremu na cześć chrzestnego, najzamożniejszego w rodzinie szwagra czyli męża Staszki zwanej Oliwką nadano imię Waldemar.
Specjalnie namotałam dla zmylenia nowego czytelnika, bo kto czujny to dobrze wie, kim jest Waldemar mieszkający w Krynicy i po co to było pisać i mącić o mężu Staszki, skoro oto nadciąga mamusia!
Ulica Pułaskiego zaczyna się koło sanatorium Nowe Łazienki Mineralne czyli nie jest znów tak daleko od dworca i nie ma co brać taksówki, trochę ruchu po wielogodzinnym siedzeniu w autobusie nawet się przyda a po drodze można sobie jeszcze raz ułożyć mowę powitalną. Tak stwierdziła Lucyna, patrząc na plan miasta. Złapała walizkę, przepasała się torebką i w drogę. Wzdłuż torów prowadził ładny chodnik z kostki brukowej.Ładny bo wiadomo kto układał.
Szła, szła, wreszcie dotarła w okolice pijalni, wyrwała się góralowi z niedźwiedzim łbem na głowie, o mało nie zabiła wzrokiem akordeonisty, który na jej widok rozciągnął gwałtownie instrument aż ten jęknął tak, jakby wydał ostatnie tchnienie a spacerujący kuracjusze rozejrzeli się niespokojnie nie wiedząc, co zakłóciło rzępolenie muzyka, który już nieraz miał z powodu wrażliwości słuchaczy poklejone plastrem opatrunkowym okulary a nawet rozdarty miech.
Znalazła ulicę bez problemu, bo co to za filozofia, miała iść prosto a potem cały czas pod górę w prawo. Nie wiedziała tylko, jak daleko jest numer, pod którym mieszka jej syn ukochany ale skoro już była na tej ulicy to nie ma co tylko wio. Czyli komu w drogę temu walizka z kółkami a w niej prezent dla syna, bo przecież Lucyna nie jest ostatnią chamicą żeby jechać z gołą ręką.
Miała już za sobą prawie godzinę marszu pod górę. Zziajana i zmęczona z coraz większym trudem szła a słowa, od dawna poukładane, jakoś wyleciały jej z głowy. Bo do dziecka jedynego trzeba przecież wyciągnąć rękę, choć nie przyjechał na święta i złamał jej serce to ona teraz mu pokaże swą matczyną miłość, czyli mu wybaczy. Co prawda to syn marnotrawny powinien sam wrócić do domu ale niewielka perswazja się przyda.
Niewielka, bo już niedługo będzie rok tego żałosnego romansu. Można się więc znudzić, zwłaszcza, że przecież ta Blondyna nie cudo, niby wygodę chłopak ma ale wstyd pokazać w rodzinie, i ani to nie będzie miało ślubu kościelnego, całe życie jej syn będzie konkubentem! Skandal! Na szczęście nie ma sobie co dobierać do głowy, nie całe życie, już się Lucyna o to postara. Przynajmniej nie będzie rozwodnikiem, bo toto przecież rozwodu nie ma, ten jej chłop rozwodu jej nie da jeszcze długo a potem wcale. Będzie sobie tak jeździć tam i z powrotem jak ta głupia. Bo gdyby miała rozwód to może by go do ślubu zmusiła ta latawica. A tak to konkubina jak nic! Gdyby był z jaką porządną dziewczyną to można mówić, że jest z życiową partnerką, różnica jednak jest.
Lucyna aż się uśmiechnęła do tych myśli, bo podróż z Krakowa do Krynicy do przyjemnych nie należała i było nie było trzeba na to poświęcić dwa dni jak nic.
Przykro mi to mówić, ale w tym pięknym kurorcie zbyt czysto nie jest a już po psach nie sprząta prawie nikt, dlatego na wysokości domu wypoczynkowego „Hajduczek” Lucyna wdepnęła w minę poślizgową zostawioną przez pewną psiuńcię Pusiuńcię i runęła jak długa twarzą w dół, wyciągając przed siebie jedną rękę bo drugą miała przymarzniętą do rączki walizki.
Jak rąbnęła to aż echo poszło po górach i tak się zaczął nowy rozdział tej niekończącej się historii, a co dalej, będzie już niedługo.
niedziela, 11 marca 2012
uwaga, tekst zawiera wulgaryzmy!
Może się zdziwicie, ale mogłabym żyć bez telefonu. Już tak żyłam to wiem, że jest to możliwe. Mało tego – kilka lat temu z premedytacją pozbyłam się stacjonarnego telefonu i wcale tego nie żałuję. Mój stacjonarny numer różnił się jedną cyfrą od numeru ośrodka zdrowia i co rano miałam w domu rejestrację. Niektórzy nie dopuszczali mnie do głosu i wyglądało to mniej więcej tak:
Dryn dryn dryn dryn. Raz, drugi, dziesiąty, wreszcie wyłażę ociekająca wodą spod prysznica i odbieram.
Ile można do was dzwonić, co tam robicie, kawkę się pewnie pije a człowiek może zdechnąć, wyciągnijcie mi tam kartę babki bo zaraz przyjadę z babką i nie będę godzinami czekać. Dup słuchawką.
Dryń dryń dziesiąty raz odbieram z jednym okiem umalowanym, w drugie wbiłam sobie spiralkę jak zadryndało.
Ośrodek? Jest tam Maryśka? To niech jeszcze weźmie receptę dla Józka na te czyraki! Dup słuchawką.
Dryń dryń dziesiąty raz.
Do jasnej cholery czemu nie odbieracie tego telefonu! Jak to o co chodzi, chciałam zamówić wizytę domową ale oczywiście nie można się dodzwonić bo nie wiadomo co robicie! Jak to pomyłka, to gdzie ja dzwonię? No to niech się pani przedstawi, skąd ja mam wiedzieć gdzie dzwonię? Dup słuchawką.Tak mniej więcej wyglądały moje poranki.
Raz mi siostra poradziła, abym czarującym głosem witała rozmówcę tekstem - agencja kizia mizia, co masz na sobie? Ale to nie był dobry pomysł. Bo moja mama jest mądrą kobietą i dzwoni do mnie właśnie wyłącznie rano jak chce pogadać. Kiedy to usłyszała to wiadomo. Dup słuchawką.
Pozbyłam się stacjonarnego bez żalu. Co ja to chciałam. Acha, wiem. Ludzie kochani, muszę to napisać. Sobotni wieczór nie jest dobrym czasem na wydzwanianie do dorosłych dzieci. Nie jest to dowód troski i raczej nie dowiecie się, co dziecko w tej chwili robi, bo o takich rzeczach matce się nie opowiada. Chyba, że troszczycie się o ich antykoncepcję to tak, dzwońcie do nich najlepiej co dwadzieścia minut a jak się złapiecie na pocztę, to nie nagrywajcie się, tylko znów dzwońcie aż wreszcie odbierze myśląc, że coś złego się stało. Potem pogadajcie z pół godzinki o serialach i pogodzie a na koniec wielkodusznie pozdrówcie jego partnera życiowego, który już dawno wypił zaczęte wino do końca i nawet nie może strzelać do kulek bo mu z wściekłości latają przed oczami i przybierają wasze oblicze.
Dość to okrutne, ale jak ktoś umrze o dwudziestej trzeciej to śmiało można poczekać z nowiną do rana, bo umarłego i tak raczej nie wskrzesi dzwonienie o takiej porze do kuzynki, której się i tak nie widziało dziesięć lat.
Tak samo z telefonami do różnych firm . Człowiek pracuje w firmie przeważnie do siedemnastej i nieładnie jest dzwonić do niego o dwudziestej i pytać, jak się nazywa ten kwiatek, który stoi u niego na biurku.
Weteryniarz (nie poprawiać) jest człowiekiem cierpliwym ale może się wkurzyć, gdy o czwartej rano obudzicie go pytaniem, co robić, bo Pusia nie chce spać tylko drze firankę.
Dlaczego nie wyłączamy telefonów? Bo może się zdarzyć, że babcia naprawdę będzie potrzebować pomocy, bo ktoś może mieć poważną awarię i nas wzywać, bo czyjś kot zwija się z bólu a jego właścicielka nie wie, co robić.
Na koniec – odkąd mam bez klawiszowy telefon to prawie wcale nie odpisuję na sms, bo mnie to za bardzo wkurza. W ten sposób zamiast 200 sms w miesiącu wysyłam 50. W żaden sposób nie odczułam pogorszenia jakości życia.
sobota, 10 marca 2012
Dzień Mężczyzny
Kochani Panowie - wszystkiego najlepszego!
A ponieważ nie wiem, czy tu jacyś przyjdą więc reszta tekstu dla Pań.
A ponieważ nie wiem, czy tu jacyś przyjdą więc reszta tekstu dla Pań.
Dodałam piosenkę ze słowami, abyśmy mogły naszym domowym mężczyznom zaśpiewać znad laptopa, niech wiedzą, jak ich kochamy! Miłego świętowania. A jak znajdziecie chwilkę to napiszcie, jak zareagowali na ten śpiew. Ja też napiszę, ale dopiero wieczorem albo jutro rano. Albo nie, nie zaśpiewam bo się wystraszy, że duszę którego kota.
piątek, 9 marca 2012
z cyklu - wspomnienia
Czując potrzebę pisania o przeszłości muszę zaznaczyć, że nie jest moim zamiarem dokuczanie komuś ani wywlekanie starych spraw. Świat, który opisuję, jest światem widzianym oczyma dziecka. Wyjechałam z domu mając niespełna osiemnaście lat i potem już zawsze byłam gościem. Wszystko się zmieniło, ludzie się zmienili, krajobraz jest inny, szkoła wygląda zupełnie inaczej i górki wydają mi się wyższe.
Mam nadzieję, że okażecie mi wielkoduszność i nie pogniewacie się znajdując w mych opowiadaniach siebie sprzed czterdziestu lat. Zawsze możecie napisać – wcale tak nie było – i opisać ten czas i te miejsca z własnej perspektywy. Bo każdy z nas zapamiętał co innego.
Ośrodek Zdrowia mieścił się w drewnianym, parterowym domu. Przechodziło się przez drewniany, chybotliwy mostek i za mostkiem stał ten domek. Potem była w nim biblioteka a Ośrodek Zdrowia przeniesiono do innego domu.
Wchodziło się przez ganek, w okienkach wisiały ładne, białe firanki, dalej po prawej stronie była poczekalnia. W miejscu tym stał piecyk z rurą, pod oknem kilka krzeseł i wieszak. Poczekalnię dzieliła lada, za ladą stały szafki i to, co budziło postrach – fotel dentystyczny.
Lekarz był jeden, nie znam się na medycznych tytułach, ten był felczerem z kilkunastoma specjalizacjami. Odbierał porody, szczepił noworodki, robił bilans szkolnym dzieciom, leczył choroby skóry, uszu i gardła, nacinał ropnie i zaszywał rany i oczywiście wyrywał zęby.
Ludzie chodzili do lekarza rzadko ale jeśli już ktoś szedł, to się mył (cały!), zakładał specjalnie na taką okazję trzymaną porządniejszą bieliznę i odświętną odzież. Lekarz też chodził do ludzi bardzo rzadko – częściej wzywali księdza czując, że tu i tak doktora nie ma po co fatygować. Telefon był tylko w szkole i w tym ośrodku, ludzie nie mieli prądu po domach to o telefonie na razie zapomnijmy.
Góry, kiepski dojazd, do wielu gospodarstw można było dojechać tylko furmanką a i to nie do wszystkich. Pamiętacie takie określenie „zastrzyki w tabletkach”? Musiał ktoś być naprawdę poważnie chory, aby je dostać. Nie przypominam sobie, aby do kogoś chodziła pielęgniarka, a jakby ktoś samodzielnie zszedł do ośrodka na zastrzyk to znaczyło, że wcale nie jest taki chory.
Najbliższa apteka znajdowała się w miasteczku oddalonym o 15 km. Nie jest to daleko pod warunkiem, że jest czym dojechać, jeśli jednak można liczyć tylko na własne nogi lub rower, to robi się z tego wyprawa na pół dnia.
Pewna kobieta zaniosła swoje malutkie dziecko do szczepienia. Dziecko było zdrowe, zostało zaszczepione ale wkrótce zaczęło się z nim dziać coś niedobrego.
Płakała tak, że nie można było wytrzymać, dostała gorączki czterdzieści stopni, zawinęłam ja w kocyk i z powrotem do lekarza. Lekarz nie wiedział co jej jest, kazał dać lek na gorączkę i jakby się coś działo to przyjść.
Rozdzierający płacz nie ustawał ani na chwilę, dziecko leciało przez ręce, kobieta znów pobiegła po ratunek. Tym razem lekarz wypisał receptę i kazał przyjść, gdy lek będzie wykupiony.
Kobieta odniosła dziecko do domu, zabrała rower, sprowadziła go z góry i gdy wreszcie dotarła do drogi, pojechała do apteki. Kiedy udało jej się zdobyć leki, musiała znów iść do doktora - tym razem to on poszedł do dziecka bo trzeba było zrobić zastrzyk, dziecko było za małe na tabletki.
Cierpiało strasznie, na każdy dotyk reagowało nieustającym płaczem. Nie można go było ubrać - leżało na warstwie ligniny niczym nie przykryte. Dotknięcie, przykrycie czy ubranie wywoływało gwałtowny wielogodzinny krzyk. Choroba trwała długo ale dziecko wyzdrowiało. Po zastrzyku na chwile zasypiało, a potem krzyk od nowa. Dlaczego doktor nie skierował do szpitala? Bo tam by umarło. Najbliższy oddział dziecięcy był daleko, rodzicom wstęp był surowo wzbroniony, mogli na swoje dzieci popatrzeć chwileczkę przez szybę. A kto by się przejmował dzieckiem, które przeraźliwie cały czas płacze? Popłacze i przestanie. Na zawsze.
Jestem pewna, że wiedział, co mówi.
Na koniec, aby więcej nie straszyć, opowiem o tym, jak wyglądały szkolne przeglądy zdrowia.
W środku lekcji wchodził do klasy pan dyrektor i zarządzał – siódma „a” do lekarza!
Siódma „a” pod opieką pani ustawiała się w pary i maszerowała drogą w dół. Po drodze docinki i przekrzykiwania.
– A masz czyste majtki? Powiedz lekarzowi, żeby cię zaszczepił na wściekliznę!
- I cicho tam ma być bo wszystkim obniżę ocenę ze sprawowania a Wantuch zostanie po lekcjach dopóki się nie nauczy wiersza! I śpiewamy, z życiem!
Mieszkał tutaj w Poroninie
U podnóża naszych Tatr
Dziś piosenkę o Leninie
Na Podhalu nuci wiatr!
A możemy śpiewać co innego? Możemy!
A gdy morowa drużynowa z drużynowym tralala na randkę idą…
Ustawić się w kolejce, stawać na wagę, głowa do góry, sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, czterdzieści trzy kilo wagi, cztery zęby do wyrwania, osiem do leczenia, następny!
czwartek, 8 marca 2012
na sprzedaż
Dostałam propozycję testowania kosmetyków. Nie powinnam się nawet zastanawiać tylko przyjąć i podziękować, ale ja tak nie mogę. Bo przy takich umowach często jest zastrzeżenie, że nie można pisać negatywnie. Wiem wiem, jestem nieżyciowa i nigdy się niczego nie dorobię jak będę mieć takie skrupuły, ale przecież ja mam bardzo wrażliwą skórę, i co będzie, jak mi te kosmetyki zaszkodzą? Musiałabym pewnie napisać tak - po pierwszym zastosowaniu skóra była mocno zaczerwieniona, na dekolcie pojawiły mi się swędzące bąble a rano miałam mocno zapuchnięte oczy. No ludzie kochani, ale promocja! Mogłabym się nie smarować tylko pisać och jak się cudownie wchłania i jaki ma dobroczynny wpływ, ale by mi się z miejsca ze wstydu spalił laptop albo coś.
Dostałam od dzieci fantastyczne masło do ciała i to akurat mogłabym reklamować, ale ono reklamy nie potrzebuje. Mąż co wieczór przyłaził i się dopytywał - nasmarować cię? Piękny zapach, świetnie się rozprowadza, skóra mięciutka, przyjemna, koi podrażnienia. Czyli trafiony-zatopiony.
Kochane Kobiety! Z powodu naszego święta niech się nam buzie uśmiechają od rana do wieczora, i żebyśmy miały Dzień Kobiet przez cały rok!
środa, 7 marca 2012
co to się wyczynia
Nie podobają mi się te hakerskie ataki na moje strony, ludzie, ja naprawdę nic nie mam, tylko sobie blog piszę, już jeden mi zmarnowaliście to nie wystarczy? Ech.
Miałam pisać o żałobie narodowej, ale przypomniałam sobie, że już o tym pisałam kilka lat temu z okazji innej żałoby i zdania nie zmieniłam. Żal noszę w sercu, nie na pończochach. Demonstracyjne oblekanie się w kir mi nie przeszkadza, jak ktoś ma taką tradycję i pomaga mu to w pożegnaniu się to niech chodzi rok na czarno, co innego z żałobą publiczną narzuconą z góry.
A pan prezydent zarządził - uczcijmy poległych w katastrofie, zabierając pracę i zarobek innym. Tym, którzy przygotowywali imprezę przez wiele tygodni, tym, którzy pracują często na umowę o dzieło i mają tylko pieniądze za wykonaną pracę, nic innego, żadnego ubezpieczenia, żadnych dodatków. Mecze, koncerty, imprezy - same się nie organizują. Pracuje nad tym sztab ludzi i skoro impreza jest odwołana to dalej muszą pracować - oddawać pieniądze za bilety, odwoływać rezerwacje.
A pan prezydent zarządził - uczcijmy poległych w katastrofie, zabierając pracę i zarobek innym. Tym, którzy przygotowywali imprezę przez wiele tygodni, tym, którzy pracują często na umowę o dzieło i mają tylko pieniądze za wykonaną pracę, nic innego, żadnego ubezpieczenia, żadnych dodatków. Mecze, koncerty, imprezy - same się nie organizują. Pracuje nad tym sztab ludzi i skoro impreza jest odwołana to dalej muszą pracować - oddawać pieniądze za bilety, odwoływać rezerwacje.
Przecież jeśli ktoś zechce uczcić pamięć to sam to czuje i na imprezę po prostu nie pójdzie.
Następna sprawa nie dająca mi spokoju - jeden procent. Ten, który się przekazuje na różne cele gdy się rozlicza podatek. Ja wiem, co mam zrobić i nawet szantaż, że kiedyś sama mogę potrzebować, nie pomoże. Tym bardziej nie zamierzam do niczego namawiać czytelników. To są mądrzy ludzie i najlepiej wiedzą, co zrobić z własnymi pieniędzmi. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie będę dysponować cudzymi pieniędzmi tak samo, jak nie zamierzam mówić nikomu co ma robić w wolnym czasie, ile ma mieć dzieci i na jaki kolor powinien przefarbować włosy. "Powinien" to paskudne słowo.
Z wieści dobrych - jednak sąsiedzi czytają i się nie obrażają. Pozdrowienia!
wtorek, 6 marca 2012
między sąsiadami
Do mojego ogrodu przychodzą kury od sąsiada z dołu, przez siatkę cholery przefruwają i drą pazurami co popadnie. A już się pokazały przebiśniegi i narcyzy wyłażą, i krokusy, więc staram się te kury wyganiać bo mi szkoda kwiatów. Wygląda to dość komicznie bo rzucam w nie czym popadnie, butami również, a one po chwili znów przyłażą.
Nie lubię żadnego ptactwa, wiele lat temu ścięłam przy samej ziemi dzikie wino bo ganek był osrany z góry na dół, potem przygarnęłam pierwszego kota i się panoszenie ptactwa skończyło, za to koty obsikują dookoła posesję.
Sąsiad, ten mieszkający z boku, widząc, jak zbieram buty, którymi rzucałam w kury (no gdzie trafię adidasem w kurę z dwudziestu metrów) wyszedł na swój taras pogwarzyć. U nich ozdobnych roślin jest o wiele więcej, ma przepiękne rabaty kwiatowe i też się napowietrzania gleby kurzymi pazurami obawia.
Sąsiad ma tylko jedną kociczkę, wysterylizowaną, ale po jego posesji grasuje banda kotów, chyba jest ich więcej niż u nas bo u nas porządku pilnuje Biały Kot czyli Zbójca - dawno już Białym Kotem nie jest, wygląda jak mop do mycia zewnętrznych schodów.
Sąsiad, właściciel tej ślicznej małej czarnej zagaduje mnie o kury, zastanawiając się, czy może mają dziurę w siatce. Ja się wstydzę swojej akcji z butami i tłumaczę, że siatka dobra tylko kury wścibskie i jak dla nich ogrodzenie za niskie to powinny być zamykane do klatki, trudno, ja ich na swojej posesji nie chcę widzieć i wreszcie kiedyś pójdę na dół - mówię bez przekonania w głosie.
Sąsiad się tylko śmieje bo wie dobrze, że nie pójdę i żali się na obce koty, które mu obsikały drzwi wejściowe i smród jest straszny.
- No tak, znów się tłumaczę - nasz Kiciulek jest wykastrowany i to na pewno nie on a wszystkich obcych kotów przecież nie wykastrujemy. To na pewno ten wielki bury, albo ten z czarnym łbem.
-A jeszcze taki bury z białym przychodzi - sąsiad się zastanawia, czyj on i ja z ulgą mówię, że takiego to nawet nie widuję.
- I taki młody, prawie całkiem biały też!
Tego się nie wyprę bo go gdzieś tu nawet na zdjęciu mam a nie wiem, kto na blog zagląda, więc mówię, że widuję czasem ale przeganiam.
Wreszcie słyszymy jeszcze jedną sąsiadkę - koty wystrzelać, kury na rosół, a ludzi do Kobierzyna!(W Kobierzynie mieścił się najbliższy szpital dla chorych psychicznie)
Dzięki doskonałej akustyce wybuchamy wszyscy śmiechem mając świadomość, że zawsze znajdzie się coś, co któremuś z nas będzie przeszkadzało. Dodam, że tę świadomość mamy od zawsze i dlatego nikt z nikim nie jest skłócony, choć w ramiona z miłości też sobie nie padamy. Jest zwyczajnie, spokojnie, i nie ma się co bić o to te parę kur, kilka kotów i dym z komina.
niedziela, 4 marca 2012
W Zaułku Niewiernego Tomasza
Biegła wystrojona jak na randkę, choć to przecież nie była randka. Kupiła sobie kwiaty, niewielki bukiecik, i potem, czekając przy kawiarnianym stoliku, tuliła pachnące płatki do twarzy. Barman, bystry student, miał specjalne zadanie – zrobić kilka ładnych zdjęć, gdy już przyjdzie ktoś, na kogo ona czeka. Wręczyła mu aparat i banknot. Czy krakowskich barmanów może jeszcze coś zdziwić? Tu wszystko jest takie romantyczne!
W Zaułku Niewiernego Tomasza, miejscu niezwykle uroczym, Janusz powiedział Martynie wiele przykrych słów. Nie chciał jej przyjaźni, nie mógł przyjąć jej uczuć i nie chce się z nią widywać. Wiedziała od początku, nie powinna się czuć rozczarowana, niepotrzebnie robiła sobie nadzieję. On nie chciał być nielojalnym wobec żony, niby te spotkania były koleżeńskie i nie można ich było nazwać zdradą ale nie chciał, nie chciał i koniec.
Martyna za wiele sobie wyobrażała, prosząc Janusza raz i drugi o spotkanie miała nadzieję, że odżyją dawne uczucia, przecież byli ze sobą, krótko i dawno temu, ale jednak byli. Do dziś nie może zapomnieć tamtej gorącej nocy w podkrakowskim dworku przerobionym na hotel. Janusz był niezwykle dbałym kochankiem i Martyna czuła się przy nim jak królewna z oddanym sługą u stóp. Ale to był jeden weekend a potem ich drogi rozeszły się na wiele lat. On się ożenił z Olgą, ich wspólną znajomą, mówił, że z miłości - trzymał się tej rodziny cały czas podczas gdy Martyna zdążyła się rozwieść dwa razy. Bo miłością jej życia był Janusz.
Poczuł się wolny. Miał dość Martyny. Dzwoniła, pisała, chciała się spotykać – na stopie koleżeńskiej, cóż to takiego, przecież między kobietą i mężczyzną może być i koleżeństwo, i przyjaźń, wcale nie trzeba iść do łóżka. Tak mu tłumaczyła. Może ona tak naprawdę myślała, on jednak w to nie wierzył. Zadał sobie pytanie – czy chciałby, aby Olga miała takiego kolegę. Codzienne telefony, sms, maile, i żeby czekał na nią pod biurem po pracy tak, jak czeka na niego Martyna, żeby tylko na chwilkę, na kawkę, i pogadać. I wszystko jasne – nie chciałby. Ciekawe który mąż by chciał.
Po kilku dniach znów dostał od niej maila. Z załącznikami. Na zdjęciach była Olga, rozbawiona, radosna, w objęciach kolegi z pracy. I dopisek – zgadnij, co Twoja święta żona robi na integracyjnych spotkaniach.
Nie zastanawiał się ani chwili. Poprosił żonę o wyjaśnienie. Olga westchnęła, poszła po swój laptop i pokazała mu zdjęcia, które dostała od Martyny.
Ładnie wykadrowane, ostre. W kawiarnianym oknie w Zaułku Niewiernego Tomasza przy stoliku siedzieli Martyna i Janusz. Pochylali się do siebie, ona trzymała dłoń na jego ręce, uśmiechała się do niego, on patrzył na nią z zainteresowaniem. Koło filiżanki leżał bukiecik kwiatów, taki, jak czasem dostaje dziewczyna na randce.
Olga nie miała się z czego tłumaczyć, wygłupiali się i ktoś robił zdjęcia, to wszystko. Janusz też się nie miał z czego tłumaczyć. Nie mieli z czego, ale rozmawiali cały wieczór a potem kochali się długo i namiętnie.
Martyna za to tłumaczy się, choć nikt jej o nic nie pyta. Wysłała im te zdjęcia, aby wreszcie poznali o sobie prawdę. Niech już nie udają przed wszystkimi takiego wiernego małżeństwa. Nie ma się co oszukiwać!
piątek, 2 marca 2012
sukces
Nie mów mi tu o pieniądzach bo ja nie mam żadnego długu. Wszystko oddałem z nawiązką w podatku z akcyzy, przecież uczciwie płaciłem za każdą flaszkę więc mi tu nie mów, że twoje podatki idą na moje leczenie. Przez piętnaście lat płaciłem to sobie uskładałem niezły kapitał, teraz korzystam.
Dwa lata nie piję prawie wcale, jak mnie trzepnęło to nie mogłem gębą ruszać, wystraszyłem się, potem się zawziąłem i od tego czasu ani grama, nic. Leżałem jak zwierzę, człowiek niby ma rodzinę a jak przyjdzie pomóc to nie ma komu. Z domu od baby sam poszedłem, wytrzymać się nie dało, zrobiła się jak zakonnica, nawet piwa nie dała wypić, nie i nie, a jak tylko przyszedłem podpity to zaraz dzwoniła po policję, cwaniara jedna, myślała, że się mnie pozbędzie. Nieraz wypiłem piwo i udawałem pijanego, raz i drugi przyjechali a w domu cicho, spokój, ja sobie z kulturką książkę czytam to potem już nie przyjeżdżali. A po co by mieli przyjeżdżać, histeryczkę i awanturnicę uspokoić? Ja jej nigdy nie tknąłem, raz wpadła na drzwi jak się rzuciła z pięściami i ją odsunąłem.
Rozwód załatwiła, zamki zmieniła. Syn też mnie nie chce widzieć, gówniarz pamiętliwy, że mu niby komunijny rower ukradłem. Sprzedałem mu ten rower bo chciałem mu kupić lepszy, ale jak się zaczęły rzucać to z nerwów poszedłem się napić, a ileż tych pieniędzy za stary rower, ale było się o co rzucać. Z nerwów piłem, mówię, bo zawsze mogłem przestać jakbym chciał, ale po co miałem wracać do domu. Od razu ty pijaku, i z mordą, i bez szacunku. Piętnaście lat przechodziłem takie piekło. Jazgot, bez przerwy, jak nie baba, to teściowa. Zdrowie straciłem, wreszcie w tym klubie trafiłem na ludzi, którzy mnie szanują.
Bo to przecież jest choroba i nie jestem winien, że piłem. Nikt mi nie chciał pomóc tylko jak do najgorszego, z roboty na pysk, z jednej, z drugiej, za byle co. Nigdy nie byłem pijany, najwyżej podpity. A teraz już rok jestem trzeźwy, i to jest sukces. Trudno, bardzo trudno, bo roboty nie mam, mieszkam u matki, ale ja im wszystkim jeszcze pokażę. Trzeba mi tylko dać szansę, a nie tak jak do tej pory, won, pijaku śmierdzący złodzieju. A ja chory jestem, to choroba jest, jakby mi wcześniej kto pomógł, to byłoby inaczej. Ale u nas tak rządzą, choremu renty nie dadzą ani pieniędzy do ręki tylko z opieki jakieś makarony i zupy powodzianki, i nawet na papierosy nie mam. No co, naraz wszystkiego nie rzucę, palić się chce. Matka mi daje na papierosy.
To ci mówię, pożycz mi parę stówek, znajdę robotę bo się zrobiło cieplej to ci oddam, rok nie piję to już inaczej wyglądam, na każdej budowie mnie przyjmą.
Napisane pod wpływem tego artykułu.
Napisane pod wpływem tego artykułu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)