piątek, 17 stycznia 2025

byle do wiosny

 Jak dobrze być emerytką. Rano, nie śpiesząc się, stoję przy kuchennym oknie i czekając aż zagotuje się woda na kawę obserwuję wiewiórki. Skaczą po drzewach u sąsiada. Balansują na telefonicznych drutach, biegają po pniach na dół i do góry. Pijąc kawę patrzę na karmnik i na czereśnię. Na drzewie siedzi czasem duży, czerwono czarny dzięcioł. Nie wiedziałam, że dzięcioły są takie duże. Tak samo sroki - dopiero z bliska widać, jakie są wielkie. 

Mam na wszystko czas. Mogę spać kiedy chcę. Czasem się dziwię - jak ja mogłam wstawać o piątej, to przecież noc! 

Oglądam seriale. Oglądam też reality show. No co na to poradzę - lubię. Jeszcze słyszę jednym uchem więc korzystam. Słucham też książek. 

Przebywanie w hałaśliwym otoczeniu jest dla mnie torturą. W tej chorej części głowy słyszę dźwięki, które bolą, nie umiem tego określić. Dlatego najchętniej zostaję w domu. 

Wstawiłam aktualne zdjęcie profilowe i jestem zaskoczona. Niby wiem, że na fb wszyscy przytakują i chwalą choć mnie to trochę dziwi. Że tak ładnie wyglądam. Nie wiem czy to z grzeczności bo przecież widać porażenie. Ale niewielkie. Ja się tym nie przejmuję ale jednak wolałam być młoda, ładna i zdrowa. 

W poniedziałek mam mieć rezonans ale nie wiem czy mi zrobią bo mi wyszły trochę niskie wyniki  kreatyny. Kurde. Może zrobią, chciałabym wiedzieć czy ten cholerny guz się rozpada czy dalej rośnie. 

W sumie nie jest źle bo przynajmniej pracą się nie martwię. Nie muszę wstawać i tuptać na przystanek. 

Pomalutku, po cichutku. 

niedziela, 12 stycznia 2025

zabobony, zabobony

 Napadało śniegu. Niewiele, ale i tak zrobiło się ładniej i jaśniej. W ogrodzie mam straszydło. 

Kiedy wieje wiatr to te gałęzie bluszczu machają złowieszczo. Może wstawię tam solarne lampki - ślepia i dopiero będzie straszyć sąsiadów. 

Zbliża się Dzień Babci i Hania przyniosła mi zaproszenie. Nie wiem czy pójdę. Postaram się ale nie obiecałam. Moja wnuczka wie, że choruję i rozumie, że czasem głowa boli mnie bardziej i wtedy leżę w ciszy. 

Wkrótce mam mieć kolejny rezonans. Mam i nadzieję, i wątpliwości.  Dziś mnie pies wywalił na śniegu ale przyznaję, miałam w ręku telefon i było bardzo ślisko. Śnieg jest mokry, idealny na bałwana. Może ulepimy jutro?  No ale przecież jest straszydło, a tata zawsze mówił, że tam, gdzie stoją w zimie bałwany to w lecie będą prać pioruny. Albo jednak sprawdzę, co mi zależy. 



wtorek, 7 stycznia 2025

za sto metrów skręć w prawo

 Mąż mój nie lubi używać GPS twierdząc, że sam wie najlepiej gdzie jechać i nikt mu nie będzie mówił, gdzie ma skręcać bo potem złośliwie zaprowadzi go w bagna, zarośla, bezdroża, zaspy i pustynie i na koniec nad przepaścią powie - jesteś u celu! 

Tak było i tym razem. Prosto po pogrzebie mieliśmy spotkać się na obiedzie w nieznanym mi miejscu w sąsiedniej miejscowości. Niedaleko. Nie wiedziałam gdzie to jest ale mój telefon wiedział, pokazałam więc mężowi mapę, Spojrzał i rzekł, że wie gdzie to jest. No dobrze, to się nie odzywam - stwierdziłam, nauczona doświadczeniem, że kierowcy nie ma co pouczać, jeśli twierdzi, że wie, co robi. 

Zostawiłam jednak włączoną mapę i po pięciu minutach stwierdziłam - oddalamy się. Jechaliśmy grzbietem wzgórza i mimo paskudnej pory roku było ładnie, ale przecież nie pojechaliśmy tam dla oglądania krajobrazu. 

Ja tu nie mieszkam od 45 lat i wszystko się zmieniło więc nie wiem gdzie jesteśmy - stwierdziłam, a telefon dalej mówił, że oddalamy się. 

Wreszcie zadzwoniłam do syna, który od dawna był już na miejscu i poprosiłam, żeby po nas wyjechał bo ojciec nie trafi, nie trafi bo jeździ w kółko. Włączcie sobie GPS - stwierdził syn. Nie da się - lamentowałam. Wyjedź po nas, będziemy czekać na rozstajach przy dworze. 

Gdzie? Skąd mam wiedzieć, gdzie to jest - zdziwił się Łukasz. 

No tak, tylko starsi tubylcy mogli wiedzieć, o co mi chodzi, tak samo jak wtedy, gdy umawiam się na placu Wolności albo na Dzierżyńskiego w Krakowie. 

Włączcie mapy, dacie radę. 

Włączyłam, głos skierował nas..z powrotem do kościoła a stamtąd Granicami do celu. Zatoczyliśmy koło i wreszcie dojechaliśmy. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy problem z dotarciem. 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

nie umiem się pozbierać

 Zastanawiam się nad tytułem książki i na razie mam "tytuł roboczy nie wiadomo jaki". Może to będą "pamiętniki bezrobotnej". Ale nie wiem jeszcze. 

Jest chyba jakaś moda na nierobienie noworocznych postanowień, ja ich nie robiłam nigdy ale teraz zrobię. Bo mogę. Nie umiem się jakoś pozbierać to może choć w taki sposób zacznę być aktywna. 

Wyrzucę z szafek stare, brzydkie talerze i szklanki i kupię nowe. Kubków nie wyrzucę bo są prezentami i jestem do nich ogromnie przywiązana - wiecie jak to jest - piję  herbatę w kubeczku od Ani, Moniki, Agatki,  albo kawę w kubku od Andrzeja i płyną myśli w stronę tej osoby. 

O, może tytuł "płyną me myśli". 



czwartek, 2 stycznia 2025

plany, plany

 Hania postanowiła nauczyć Mikulinę sztuczek i tak - skakanie przez sznurek idzie całkiem dobrze - Hania skacze a Mika siedzi pod stołem i raz na jakiś czas przelezie pod sznurkiem po smaczek. 

Dużo lepiej idzie szukanie smaczka pod kubkiem. Pies patrzy. Hania wydaje komendę - siad! Pies siada, nam opada kopara ze zdziwienia bo widzimy to pierwszy raz. Pies siedzi i młóci ogonem dywan aż lecą kłaki, pysk się śmieje. Hania ma trzy papierowe kubki, pod jeden z nich wkłada smaczek i klepiąc ręką w dywan woła - szukaj! 

Mikulina trąca nosem kubek. Pamiętacie - kubków jest trzy. Trąca i przesuwa ale tam smaczka nie ma, wobec tego szuka dalej, aż trafia. Pod trzecim. 

Hania zawiedzionym głosem mówi - Mikulinka, to jak ty będziesz wykrywać narkotyki? 


poniedziałek, 30 grudnia 2024

lubię te malowidła

 


Nieoczekiwanie zamiast żalu i smutku czułam dotkliwy ból żołądka, ale tak dotkliwy jak atak kolki, a przecież pęcherzyka dawno nie mam. Stałam w pierwszej ławce w tym tak dobrze znanym kościele i w jednej chwili oblałam się zimnym potem. Tam zaraz są boczne drzwi i już miałam wyjść, ale jak wyjść z pogrzebu własnej matki! I robić zamieszanie, przeszkadzać. To okropne. 

Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie liczyłam te wzory na ścianie, jak oglądałam malowidła na suficie, jak mama upominała mnie niezbyt delikatnie, gdy gadałam z koleżanką tłumiąc niepohamowany chichot.  

Tymczasem ksiądz się modlił, organista śpiewał, a ja kurczowo trzymając się ławki prosiłam - mama nie wyrzucaj mnie z własnego pogrzebu!  I przeszło mi. 

Mama na zdjęciu przed trumną była taka ładna. Uśmiechnięta. Przed śmiercią marzyła sobie, żeby na jej pogrzeb każde z wnucząt przyniosło po jednej różyczce. I tak właśnie było. Mama miała 17 wnucząt, 14 prawnucząt i jedną praprawnuczkę. Szli starsi i młodsi, dorosłe dziewczyny, przystojni chłopcy, uczniowie i małe dzieci. Każde niosło swej ukochanej babci pożegnalną różyczkę.  

niedziela, 29 grudnia 2024

Dziękuję za wsparcie

 Za każde słowo współczucia, za wsparcie i kondolencje serdecznie dziękuję. 

Dziwne były te Święta. Najpierw radosna, pełna rodzinnego ciepła Wigilia i moje serce pełne wdzięczności za kochającą rodzinę. To marzenie mi się spełniło - żeby nie było wśród nas kłótni, pretensji, wywyższania i poniżania, żeby święta nie były przymusem i obowiązkiem. Żebym mogła właśnie dokładnie tak pomyśleć - Boże, jak ja ich kocham! 

A potem wiadomość o odejściu mamy i już te telefony i rozmowy zupełnie inne. W tym czasie trudniej niż zwykle coś załatwić - choćby zamówić wieniec, bo ludzie umierają nie zważając na święta ale pogrzeby się nie odbywają i potem jest kolejka. Do tego księża mają więcej obowiązków bo zaczęła się kolęda. 

Piszę to wszystko bo pisanie bywa dla mnie terapią. 

Takie przyziemne sprawy stały się ważne. Czapka, potrzebuję ciepłej czarnej czapki na pogrzeb. Tam są zawsze długie uroczystości i droga z kościoła na cmentarz też dość długa, muszę się odpowiednio ubrać. Pogrzeb będzie wcześnie, musimy wyjechać wczesnym rankiem bo to kawał drogi a jest mgła, w górach na tych zakrętach może być ślisko. 

Jeść śniadanie czy nie jeść nic. To jest dobre pytanie bo mam te uciążliwe dolegliwości jelitowe. 

Pies! Nigdy nie zostawał sam tak długo. Teraz jest dla niej zły czas bo idioci bawią się petardami a ta bieda aż się trzęsie ze strachu. 

Takich zastępczych myśli mam wiele.  Poradzę sobie ze wszystkim bo przecież nie będę sama. 

Trzymam się, nie płaczę. Moja żałoba bywa różna. Kiedy umarła siostra, płakałam od razu bezustannie i wszędzie - w pracy, w autobusie, w domu. To było nie do opanowania i trwało kilka miesięcy, i  teraz jeszcze zdarza mi się zapłakać gdy natknę się na Jej zdjęcie czy wiersz. 

Kiedy odszedł tata, zapłakałam chyba bardziej nad sobą, nad dziewczynką, która bardzo chciała pokazać tacie jaka jest mądra i dzielna. 

A teraz jestem po prostu nieznośnie praktyczna, szykuję cieplejsze skarpetki i zastanawiam się czy brać herbatę do termosu, jakbym jechała na wycieczkę. Ech. Antydepresanty. 



 

czwartek, 26 grudnia 2024

mama




Czasem do mnie dzwoniła zaczynając "nic się nie dzieje, tylko chciałam usłyszeć twój głos", a rozmowę kończyła upewniając się "wszystkich was kocham, wiesz o tym?". 

Umarła wczoraj, w Boże Narodzenie. 



 

poniedziałek, 23 grudnia 2024

rozmowy przy krojeniu sałatki

 



Górale to potrafią kolędować! Na ten zespół trafiłam przypadkiem i bardzo mi się podoba. 

Pewnie macie mało czasu to nie napiszę wiele. Albo napiszę. 

Robiłam dziś rybę w galarecie bo wszyscy lubimy. Od wielu lat robię tę potrawę na trzech półmiskach - jeden na wigilię, jeden dla dzieci i jeden dla teścia. Przez wiele lat teściowie przyjeżdżali do nas na kolację wigilijną i teść zawsze tak ciepło do mnie mówił - jak mi smakuje ta ryba, jak ty ją umiesz zrobić. To przedwojenne pokolenie było niezwykle oszczędne w pochwałach, więc wiedziałam, że nie chodzi tu tylko o rybę. Potem nasze wigilie były oddzielne ale zawsze robiłam trzy półmiski tego dania i jeden z nich mąż zawoził do rodziców. I w tym roku  też przygotowałam na blacie trzy półmiski ale uświadomiłam sobie, że wystarczą dwa, bo teścia już nie ma. Zostanie puste nakrycie. 


Kochani! Niech te Święta upływają Wam wśród kochających ludzi, życzę Wam, byście zawsze mieli kogoś do kochania i kogoś, kto Was kocha. 

A oprócz tego - żebyście zawsze byli zdrowi, młodzi, bogaci i szczęśliwi! 


niedziela, 22 grudnia 2024

znów o tym psie

 Gdyby nie Hania to nie byłoby Mikuliny - stwierdziłam, patrząc z pobłażaniem na psinę, która zabrała z miski kawałek jedzenia i poszła jeść pod stół. 

Hania od pierwszego roku życia chodziła do żłobka a tam były zajęcia z psem, czyli dogoterapia, i dziecko nauczyło się wiele o relacji - człowiek - zwierzę. Pamiętam te chwile, gdy wracała z rozpromienioną buzią gdy "blabladol" był na zajęciach. 

Potem już zawsze moja wnuczka lgnęła do piesków i to nie tylko żywych, tych pluszowych i tych z książek również. A jeszcze ten serial w którym psy ratują świat! To dopiero było. 

W tym roku na wiosnę dość ostrożnie napomknęłam dziecku, że być może adoptujemy psiaka, ale to nic pewnego. I wyznaczyłam termin - jak przejdę na emeryturę. 

Ale przecież byłam chora i należało się liczyć z moją kondycją i brać pod uwagę wiele rzeczy. Koszty, opieka, wychowanie, sprzątanie i nie wiadomo co bo tak jest ze zwierzęciem z azylu, a tylko taką adopcję brałam pod uwagę. Świata nie zbawię ale życie jednemu psu mogę poprawić. 

Jak to się stało, że Mika trafiła do nas pół roku wcześniej? Pewnego wieczoru wypełniłam deklarację fundacji  https://zwierzetainterwencje.pl/pl/ myśląc, że formalności potrwają długo, pewnie z miesiąc. A tu już rano zadzwonił telefon i pani z fundacji gotowa była przyjechać do mnie od razu z psem! To była niedziela i ja nic dla psa nie miałam, żadnego jedzenia, szelek, obroży, no nic. A poza tym różnie bywa - czy tak od razu dostaniemy psa? Przecież nie każdy się nadaje nawet do opieki nad trzykrotką a co dopiero nad żywym stworzeniem po przejściach. 

Przyjechała. Wycofana, smutna. Wraz z nią dostałam wyprawkę - szelki, kilka puszek i torebkę suchej karmy. Pierwszy okres nie był łatwy bo okazało się, że Mikę bolą uszy i potrzebne było leczenie. Znosiła wszystko dzielnie, trwała przy mnie dzień i noc i powoli się rozkręcała. 

Na spacerach biegała "jak tatar krymski" i stała się psem obronnym - trzeba się bronić bo zaliże człowieka. 

Nie wiem jak to się stało, ale jesteśmy rodziną od pierwszego spojrzenia. Hania ma Mikulinę, Mikulina ma Hanię. Tęsknią za sobą. Kiedy dziewczynka wysiada z auta, sunia stoi przy drzwiach na dwóch łapkach i skowyczy z niecierpliwości a potem razem się bawią. To znaczy Hania godzinę skacze przez sznurek a pies podziwia te skoki i ewentualnie przełazi pod sznurkiem pod warunkiem, że po drugiej stronie jest smaczek. Znajduje też smaczek pod kubkiem, raz na pięć razy. Hania wyśpiewuje "Mika, Mika Mikulina dobry piesek dobra psina" a ta wariatka wymachuje ogonem w kółko i ma taki uśmiech na mordce że śmiejemy się wszyscy. 

Jednego tylko żałuję. Że nie adoptowaliśmy psa wcześniej. Nie wiedziałam, że to będzie takie bezproblemowe i da nam tyle radości. 

czwartek, 19 grudnia 2024

dobrze że są mandarynki

 

Jadę jutro pożegnać się w pracy. Upiekłam trochę ciasta na poczęstunek. Mogłam kupić, byłoby łatwiej, a być może nawet smaczniej, ale chciałam wszystko zrobić sama. Z masłem, z  drylowanymi latem wiśniami, z cierpliwie ubijanym biszkoptem. Nic sztucznego. Spirytusu trochę kapnęłam do kremu, od spirytusu krem robi się biały i puchaty. A człowiek wesoły. 

Rzadko piekę ciasta, nie to co dawniej, i nie mogłam się skupić. Zapomniałam dodać cukru do ciasta na babeczki ale w połączeniu ze słodkim nadzieniem wyszło nieoczekiwanie dobrze. 

Ale dobrze wiemy, że nie chodzi o te słodycze i prezenty tylko o relacje. Nie ma idealnego kierownika i nie ma doskonałego pracownika ale po tym co mnie spotykało w szkołach  byłam prawie pewna, że ze mną jest coś nie tak, że nie nadaję się nawet na sprzątaczkę. A tu proszę, było całkiem nieźle, mimo ciężkiej pracy nawiązałam miłe znajomości,  polubiłam wiele osób i te relacje utrzymujemy do dziś. Czy wiecie, że gdy powiedziałam najbliższym koleżankom, że mam nowotwór to się rozpłakały? Dlatego napiekłam ciastek, żeby wiedziały, że jeszcze nie jest ze mną tak źle! 

Od września nie jem słodyczy, zjadam za to mandarynki bo co to byłby za grudzień bez mandarynek. 


sobota, 14 grudnia 2024

kategoria - kulinaria

 Nigdy więcej. 

Nigdy więcej nie usmażę na Wigilię karpia. Był raz, bardzo dawno temu. Wbiłam sobie ość w podniebienie ale udało mi się ją wyjąć, po czym zaczęłam jeść i kolejną wbiłam sobie w dziąsło. A byłam wtedy młoda i żadne kalorie się mnie nie imały, na święta naszykowałam górę pyszności bo to był czas, gdy kakao kupione w sierpniu trzymało się na święta. I wiem, można zrobić karpia tak, żeby ości się wytopiły. Ale i tak nie lubię i nie zrobię. 

Klusek z makiem też nie zrobię. Nie lubię. Ani to deser ani zupa. Raz zrobiłam wiedząc, że jeden z gości nie wyobraża sobie Świąt bez tej potrawy. Do dziś tak mam - jeśli komuś coś smakuje to staram się zapamiętać i gotować to specjalnie dla tej osoby, niekoniecznie od święta. Ania P, dla Ciebie ugotuję barszcz ukraiński. 

I tu zalecam ostrożność w chwaleniu z grzeczności bo można się doigrać. 

Czasem coś komuś smakuje wyjątkowo i nieoczekiwanie. Mam takie danie najprostsze z możliwych.   Małgosia z Francji nauczyła mnie robić prostą przystawkę - na patelnię z oliwą rzuca się czosnek, na to kawałki cukinii i  papryki, doprawia się ziołami i bardzo krótko smaży. I ja to robię na Wigilię zamiast karpia. A nie, zamiast karpia mamy dorsza albo inną morską rybkę. 


czwartek, 12 grudnia 2024

w grudniu po południu


 Przyszedł kominiarz czarny jak kominiarz. Suka Mikulina narobiła rabanu a nie odzywała się do nas od rana, bo jak poszła na spacer to wytarzała się w czymś cuchnącym i trzeba ją było kąpać. Jeszcze zdążyła wytrzeć sobie pysk w dywanik i łojciec kąpał sukę a ja prałam chodnik. Suka jęczała a potem padła na swój kocyk i śledziła nas z miną - podłe ludzie wepchały przemocą biednego piesusia do wanny, a tak pięknie pachniało w całym domu, ech, wiem gdzie to leży, jutro też tam pójdę. Za karę nic nie będę żarła i będziecie mnie karmić na kolanach. 

Nie bacząc na pełne wyrzutu spojrzenie suki pojechaliśmy do Krakowa. Niby niedaleko ale trzy godzinki zeszło bo byłam u dwóch doktorów i wydałam pół emerytury na leki. Bo wczoraj dostałam swoją pierwszą emeryturę. Dawniej kupowałam leki tylko na dwa miesiące bo nie chciałam, żeby się zmarnowały jak umrę. Albo wyzdrowieję. A teraz jak burżuj, nawet witaminy wykupiłam. Ciemno, zimno, to trzeba suplementować. 

Po powrocie suka jeszcze była nieco wilgotna ale zapomniała o przykrościach i witała nas tak jak zawsze - stojąc na dwóch łapach i śpiewając jak pogotowie - łiłiłiii ułauła. W kwestii żarcia przechytrzyłam ją - wymieszałam psią karmę z naszym mięsem na mielone i zjadła wszystko. Ja zjadłam zupę dyniową a Krzysiek se kupił w biedronce krokiety. 

PS.

Dlatego napisałam "łojciec" bo kiedyś uczyłam Hankę mówić gwarą Aśka mnie kiedyś za to zabije i kiedy syn przyjechał po Hanię, ta zapytała - łojciec, dzie mos łodblaski? 



poniedziałek, 9 grudnia 2024

a do tego jest brzydko

 Szczytowa ściana domu jest brzydka i źle wygląda. Pewnego dnia zaproponowałam - Krzysiek, a może zrobimy na niej mural? Krzysiek zapala się na każdy mój, nawet najbardziej idiotyczny pomysł. Tak jest. 

A co namalujemy - spytał. A może paczkomat, bo u nas nie ma! 

No, dziura zabita dechami. Nie ma szkoły, poczty, kościoła, cmentarza, jest tylko jeden marny wiejski sklepik, przystanek i remiza. 

Teraz test dla czytających znajomych - czy coś pominęłam? 

czwartek, 5 grudnia 2024

na Kleparzu

 Ulica Długa wcale nie jest długa (tak samo jak u poety ulica Miła wcale nie jest miła). Jest za to ruchliwa i hałaśliwa i kiedy w latach 90 handlowaliśmy na prymitywnych stołach na Kleparzu, nie było chwili spokoju od rana do nocy. Po lewej stronie koło muru siedzieli bezrobotni czekający na dorywczego pracodawcę, ulicą jeździły wściekle dzwoniąc tramwaje a kupcy nic sobie z tego nie robiąc,  wszak czuli się nieśmiertelni, nosili w wielkich kartonach towar tam i z powrotem, spacerując Długą wzdłuż i w poprzek. To wszystko działo się w okolicy placu bo potem Długa stawała się zwyczajną krakowską ulicą i tylko czasem przyjezdni mawiali, że w Krakowie ulice nigdy nie są zwyczajne. 

Nie ma dnia, żeby na Długiej nie zostawił ktoś samochodu w taki sposób, że tramwaje nie przejadą. I rób co chcesz, właściciel takiego pojazdu wyszedł tylko na chwilę po kalafiora i marchew, to po co się denerwować, tramwaj nie czołg. 

Chociaż..

Andrzej handlował chemią i tak jak wszyscy na początku cały towar trzymał w samochodzie. My mieliśmy syrenkę bosto a Andrzej nyskę. W tych autach był cały sklep, rano wynosiło się kartony z towarem i układało na stole a wieczorem trzeba było to wszystko z powrotem pakować. Samochód musiał stać jak najbliżej, aby sprzedający mógł podejść w ciągu dnia i dołożyć artykułów, które sprzedał. 

Andrzej stawał swoją nyską jak najbliżej i pewnego dnia zaczepił go nadjeżdżający tramwaj. Chłop miał szczęście, nic mu się nie stało ale nyska, która i tak trzymała się na słowo honoru, straciła kabinę. Tramwaj stał, zrobiło się zbiegowisko. 

Przyjechała policja, ludzie zaczęli się rozglądać i pytać gdzie jest kierowca myśląc, że jest ranny i w szoku. Wszystko to trwało dość długo. Andrzej stał spokojnie, w końcu popatrzył na nyskę, na bladego tramwajarza i nagle wybuchnął - jak jeździsz, mogłeś mnie ominąć!  


sobota, 30 listopada 2024

najpierw o bananach

 Kiedy banany były rarytasem a pomarańcze nosiło się ciężko chorym do szpitala, nastąpiła rewolucja. To nie jest za duże słowo. Przemiana ustroju dotknęła nas w szczególny sposób – po kolei traciliśmy pracę a strach przed jej utratą był tak wielki, że mobbing stał się powszechnym narzędziem. Jakby ludzie nie byli dostatecznie gnębieni. 

Krzysiek stracił pracę pierwszy. Poszedł wówczas pracować do jakiejś zewnętrznej firmy do Huty i tam zasuwał łopatą przy taśmie. Ale i ta firma szybko upadła. I od tego się zaczęło – zaczęli ze szwagrem handlować na placu. 

Najpierw bananami. Królem bananów żaden nie został bo to stanowisko zostało już obsadzone przez przedsiębiorczego faceta, który rankiem przywoził kilkadziesiąt kartonów bananowców, zrzucał je w kilku punktach placu a tam już sprzedażą ze stolika zajmowali się ludzie zatrudnieni na godziny. Owoce ważono na zwykłej kuchennej wadze, pieniądze trzymane były w pudełku, o kasie i paragonach nikomu się nie śniło. Jeśli ktoś przytomny zauważał, że kiść nie waży pół kg tylko mniej to lekką ręką dorzucano mu dodatkowe sztuki i już. Właściciele budek byli wściekli bo towar, który wcześniej był deficytowy i niesłychanie drogi, teraz mógł sobie kupić każdy. Przebicie nie było wielkie ale dało się z tego żyć nawet po opłaceniu zusu i skarbówki. 

Lanza zrobił podobnie. Jeździł kilka razy w tygodniu do Niemiec i tam kupował te pachnące proszki do prania, płyny do płukania, mydła i nie pamiętam co jeszcze, a dla nas kawę, herbatę, czekolady i czekoladę w proszku. Najwięcej schodziło złotej Alvorady. Ludzie byli zachwyceni i kupowali wszystko jak leci. Ja jeszcze wtedy stałam przy taśmie w mleczarni. 

Jednak nie będzie o Lanzie tylko o Andrzeju który tramwaju się nie lękał. Ale to jutro bo nikt nie lubi długich kawałków na blogu. 

piątek, 29 listopada 2024

Na Kleparzu w dzień targowy

Pamiętacie tego faceta z placu? Było ich dwóch ;). 
 W latach dziewięćdziesiątych zaczynaliśmy przygodę z handlem i mieliśmy na krakowskim Nowym Kleparzu stoisko z kawą, herbatą, generalnie ze spożywką. (Specjalnie tak piszę bo tak mówiliśmy). Dla ścisłości - na Kleparzu pod figurką. Czasy były takie, że dało się z tego handlu nieźle żyć. Najbliższe makro było w Sosnowcu i handlujący zaopatrywali się gdzie kto mógł. Koło nas rozłożył stoisko kolega handlujący chemią i kosmetykami i ten sam dostawca dowoził towar i jemu, i nam. Nazywaliśmy go Lanza. Przywoził z Niemiec chemię gospodarczą, kawę i czekolady, czekoladę w proszku i (Witek, co ten Lanza jeszcze przywoził?) co kto chciał. 

Te proszki do prania były bardzo dobre, tak samo kawa. Jak jechałam do mamy to zawsze zawoziłam jej trochę tych rzeczy i po kilku latach, gdy te produkty zaczęły wchodzić na polski rynek, moja mama oznajmiła - to jest całkiem co innego. Te oryginalne są dużo lepsze! Nie wiem, ile było w tym prawdy a ile legendy, ale..ja uważam tak samo. 

Niedawno (aż się wstyd przyznawać że jestem taki blogo-żebrak) dostałam wspaniałą paczkę z niemiecką chemią i dzięki temu odkryłam między innymi piorące listki! Wiem, wiem, ja jestem łasa na wszelkie nowinki i trzeba mieć dystans do moich zachwytów, ale takie drobiazgi ułatwiające życie jak te listki to dla mnie rewelacja. Bo ja jestem z tego pokolenia, które pamięta zbrylony w kamień proszek ixi od którego robiły mi się rany na dłoniach,  proszek Cypisek od którego wszystko żółkło, myjkę do naczyń z gazy i landrynki na wagę które sklepowa przed ważeniem rozbijała odważnikiem. 

Ej, do brzegu, miało być o handlu na placu i o Lanzie oraz o Andrzeju, który tramwaju się nie lękał. To może jutro. 

wtorek, 26 listopada 2024

cztery światy z Mikuliną

 Ja rozumiem, że koty wolały leżeć całymi dniami i nocami w najcieplejszym miejscu i rzadko wychodziły z domu, ale żeby pies? 

Z Mikuliny zrobił się "francuski piesek" i najchętniej śpi na łóżku pod kołdrą. Nie sfilmuję akcji bo Krzysiek by się wściekł, ale wygląda to przekomicznie. 

Mąż wraca z pracy po nocy a Mika już godzinę wcześniej siedzi z uszami do góry przy drzwiach i czeka. Wreszcie zaczyna skomleć i ja zrywam się z łóżka myśląc, że może ją boli brzuch i chce natychmiast wyjść. Otwieram więc a ta wariatka leci do bramy witać opiekuna najlepszego przyjaciela towarzysza wędrówek po okolicy i mojego chłopa. W jednym te wszystkie tytuły. Odstawia taniec radości, wprowadza go do domu i czeka przy łóżku. 

Chłop jak chłop. Zostawi bułki w chlebaku, pójdzie do łazienki no i idzie spać. A suka natychmiast ryje się pod kołdrę w nogach  i po chwili wygląda, jakby Krzysiek przeszedł przeobrażenie - głowa człowieka a nogi i ogon psi!  Wilkołak! 

Wybaczcie mi i nie gniewajcie się,  nie odpowiem na komentarze w poprzednim poście. 

w skrócie

 Dowiedziałam się od lekarki, że skoro zastosowana metoda nie przyniosła oczekiwanych efektów to będziemy próbować innych sposobów. Ona jeszcze nie wie, że na inne sposoby ja się nie zgodzę. 

 

poniedziałek, 18 listopada 2024

niedobre placki oj niedobre



Takiego tortu na pewno nie zrobię ale zaczęłam panikować bo w pracy chcą mi zrobić pożegnanie i oczywiście jest to niezwykle miłe ale ja zawsze powtarzałam - nie składajcie się, nie trzeba. Są to fajni ludzie  i całkiem dobrze mi się ze wszystkimi pracowało ale pożegnań nie chcę. Bo wiem, jak bywało przy takich okazjach. Ale skoro jednak impreza się szykuje to trzeba to uszanować bo to przecież miły gest.  Wertuję oferty z okolicznych cukierni i usiłuję przypomnieć sobie kto ze znajomych dobrze piecze. 
I nagle mnie olśniło. Tyle razy nosiłam do pracy ciasta. Tyle razy piekłam na różne uroczystości - urodziny, komunię, chrzciny. I nagle mnie ogarnęła taka amnezja? No tak, a jak te placki wyjdą niedobre to co będzie.. 

piątek, 15 listopada 2024

Matki pingwinów

 

Dawno nie oglądałam tak wciągającego serialu. Powstał na bazie prawdziwych zdarzeń i ukazuje współczesne problemy w rodzicielstwie. Bohaterami są bardziej rodzice niż dzieci a wyjątkowość ich polega na tym, że są to dzieci niepełnosprawne.

To jest nie do wytrzymania – coś krzyczało wielokrotnie we mnie a przecież to zaledwie reakcja na film a nie na zachowania dzieciaków żyjących obok, w takim samym świecie.

To nie jest tak, że rodzic od razu wie, jak żyć z autystą, z dzieckiem z porażeniem czy z innymi zaburzeniami. Musi się tego nauczyć. Musi mieć nadprzyrodzone siły a heroizmu tych rodziców nie doceni nikt. Piszę rodzic ale często jest to matka, która dziecku poświęca i podporządkowuje całe życie.

W serialu znakomicie grają dzieci, co rzadko się w polskich produkcjach zdarza. Są momenty zabawne, aby widza oswoić i choć trochę wyedukować. Nie zawsze przecież autystyk wrzeszczy i rzuca się na środku szkoły ale jednak czasem położy się w progu i żadna siła go stamtąd nie ruszy.

To jest strasznie egoistyczne ale podczas oglądania wiele razy miałam ochotę dzwonić do synowej i syna i mówić im, jakie to szczęście mieć zwyczajne zdrowe dziecko, które może chodzić do zwyczajnej szkoły, zostawać na świetlicy jeśli tak trzeba i bawić się z babcią w „Burza na morzu”. Ale nie dzwoniłam, bo przecież wszyscy o tym wiemy.

czwartek, 14 listopada 2024

panikara

 Od czasu do czasu zdarzają mi się pomyłki, na przykład kiedyś umyłam sobie włosy szamponem dla psa. Nic mi się nie stało, szampon dla psa jest dwukrotnie droższy od ludzkiego to nie może być fatalnej jakości. 

Choruję już rok i wychodzę poza bramę domu rzadko, dlatego ubieram się w najbardziej wygodną odzież czyli dres lub legginsy i podkoszulek. Jak się nosi codziennie to samo to niszczy się bardzo szybko, dlatego warto w szafie mieć zapas. 

Tego dnia zauważyłam, że moje paznokcie u rąk są ciemne. Nie jest to dobry znak, o, nie, zwłaszcza gdy się choruje na serce. Najważniejsze - nie panikować. Nie czułam się ani lepiej ani gorzej niż dotychczas, więc nawet o tych ciemnych paznokciach nie mówiłam. Ale na wszelki wypadek postanowiłam ogolić nogi i przygotować pod ręką wszystko co potrzebne do lekarza lub na sor. Nie żebym po domu łaziła jak niechluj, ale przed wizytą lekarską trzeba się odświeżyć i ładną nową niespraną bieliznę mieć,   moja mama dodatkowo jeszcze kręciła włosy a ja nie. 

Kiedy wyszłam z wanny, wytarłam się i zaczęłam wcierać balsam, zauważyłam, że moje paznokcie są jak zawsze różowe. Acha. Dobrze mi tak. Zazwyczaj zawsze, kiedy kupuję nową rzecz, piorę ją i dopiero noszę. W tym dniu przyszła przesyłka z nowymi rzeczami. Tym razem jednak nie uprałam nowych legginsów bo były takie mięciutkie, cienkie, takie jak lubię, więc kiedy je włożyłam żeby przymierzyć to już nie ściągałam. A one strasznie farbowały! 


wtorek, 12 listopada 2024

z archiwum

 

Naciskam dzwonek, otwiera mi jedna z opiekunek. Zapach, który usiłowałam wczoraj zmyć z siebie znów sprawia, że oddycha mi się trudniej. W ciasnej szatni zmieniam ubranie. Codziennie przynoszę z domu luźną koszulkę z kieszeniami, leginsy i skarpetki. Wkładam robocze klapki, zabieram do kieszeni telefon, chusteczkę, krem do rąk i kluczyki do szafki z kawą. Wychodzę.

Wywozimy pensjonariuszy na śniadanie.

Dzień dobry, jak się spało, zapraszam na śniadanie, pomogę pani, założymy kapcie, powolutku, spokojnie, a, uczesać, a to proszę, czeszemy, każda z nas chce być piękna, to jasne!

Kto na wózek to na wózek, kto z chodzikiem to do przodu, kto pod rękę to przytrzymam.

Pani I. nie chce iść na śniadanie. Bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, ja bym wolała zjeść tutaj – prosi.

Dobrze, zapytam pielęgniarkę i zaraz do pani wrócę

Nie ma mowy, pani I. ma przyjść na jadalnię bez dyskusji. Łzy. Idziemy.

Proszę się nie martwić, zje pani i zaraz wróci do pokoju – kłamię.

Nakarmisz tę U.? – pyta opiekunka. U. nikt nie chce karmić, tylko ja daję radę i się nie boję. Biorę miseczkę z papką, kubek z kawą. Szukam jakiejkolwiek ścierki. Nie ma. W końcu jedna z opiekunek podaje mi powłoczkę z poduszki. Czystą. Dobre i to.

Witam się z panią U. Pewnie mnie nie widzi i nie słyszy ale co z tego. Mówię, że podniosę ją teraz aby się nam lepiej jadło. Podwijam poduszkę pod głowę, wokół szyi robię z poszewki prowizoryczny śliniak.

Papka jest obrzydliwa. Kapię sobie na rękę sprawdzając, czy nie jest zbyt gorąca. Do pierwszej łyżki papki wrzuca się tabletki. Jemy. Pani wypluwa papkę i usiłuje gryźć tabletki. Wycieram, znów karmię. Po troszkę, po pół łyżki. Dam pani pić, dwa łyczki, i znów jemy. Kaszel. Jezus żeby mi się tylko nie zadławiła – myślę. Trzymam głowę, łagodnie mówię, że to nic takiego, że damy radę. Klepię. Odpoczynek. Proszę, niech pani zje jeszcze trochę, bo będą musieli karmić przez sondę. Tym razem nie kłamię. Zjadła! Pięknie dziękuję, dobrze nam dziś poszło – chwalę.

W jadalni karmi się inaczej. Zupę mleczną podaje się łyżką dość szybko i bez namawiania. Kanapki kroję na kawałeczki i wkładam podopiecznym do buzi. Podaję picie. Nie ma serwetek, nie ma papierowych ręczników. Nie chcę wycierać nikogo łyżką, uważam, że to wstrętne ale co mam zrobić.

Nie odwozimy, zostają na sali, będą zajęcia za godzinę! – woła pielęgniarka. Zostają więc. Mija godzina. Siedzą na wózkach, niektórzy drzemią oparci o stół. Nikt nie przychodzi. Uciekam ze wzrokiem.

Inni siedzą w holu przed telewizorem. Jak się ich posadzi tak zostają. Czasem do obiadu.

W pokojach panuje zaduch i brud. Nigdy nie widziałam tak brudnych pomieszczeń. Bierzemy wózek i dzielimy się. Jedna sprząta pokój, druga łazienkę, trzecia podłogę a w następnym pokoju zmiana.

Pod łózkami i szafkami grubo kurzu, walają się różne śmieci. Niektóre ściany koło łóżek zanieczyszczone kałem i wymiocinami. Tak samo szafy i szafki. W łazienkach zaskorupiałe odchody. Połowa urządzeń zepsuta. Urwane deski klozetowe, chybotliwe brodziki, baterie zarośnięte kamieniem.

Milczymy zawzięcie szorując. A. ma łzy w oczach. To nic – mówię – zróbmy to dla tych ludzi, korona nam z głowy nie spadnie, niech mają czysto choć przez parę dni.

Obiad. Karmienie. Zmywanie. Dwukomorowy zlew taki sam jak domowy, wylewam płyn do naczyń na gąbkę i myję kubek po kubku, talerz po talerzu. Kolega płucze i układa na suszarkach. Obok stawia wiatrak, który wysuszy wodę. Jeśli ktoś przyniesie jakąś cholerę to wszyscy umrą – mówię do kolegi. Myślałam, że to tylko takie mycie wstępne, że tu będzie zmywarka albo wyparzacz. Wyparzacz jest ale rzadko używany – słyszę.

Młoda dziewczyna patrzy z niepokojem, czy nikt nie widzi. Ja tu zarabiam 7,50 za godzinę – mówi. Na umowę zlecenie. Nie ma sprzątających, wszystko robimy same, nie wyrabiamy się – tłumaczy.

Idziemy zmieniać pampersy. Robi to zdecydowanie ale delikatnie. Ja jestem zbyt ostrożna. Nie ma chusteczek, nie ma czym wytrzeć pośladków. Trafia się duży „ładunek” jestem niezdarna, zawartość wydostaje się na pościel i wszystko do wymiany. Przepraszam.

Męskie sale. Pan się mnie wstydzi, nie zna mnie. Ja również czuję się skrępowana. Załatwimy to jak najszybciej, trudno, życie jest okrutne – żartuję. Poszło szybko, pan sam podciąga spodnie i zapina pasek.

Koniec na dziś. Wyrzucam rękawiczki, myję ręce. Idę się podpisać. Szatnia. Ściągam rzeczy w których pracowałam, pakuję je do reklamówki, muszę je uprać w domu. Mówię – do widzenia. Ktoś mi odpowiada – do jutra.

piątek, 8 listopada 2024

bez tytułu

 No dobra, to opiszę jak było u Bartusia czyli tego chłopaczyny od serca. Bartuś wygląda jak zabiedzone dziecko z podstawówki dlatego tak go nazwałam. 

Krzysiek był w domu więc go wykorzystałam jak taksówkę choć bez wynagrodzenia. No trudno, czasem chłop musi się wykazać. Suka zwana Mikuliną została wyć z zazdrości bo to ona z nim częściej wychodzi więc sobie uzurpowała wyłączność. 

Czemu ja odwiedzam kardiologa? A bo mam tak jak ktoś pisał wielkie serce czyli przerost mięśnia,  dwupłatkową zastawkę, poszerzoną aortę, coś tam upośledzone  i nadciśnienie które teraz trzeba bardzo pilnować. No, młoda nie jestem to nie mam po prostu nic na gwarancji, wszystko się zużywa a eksploatacja była że ho ho! 

Ta przychodnia jest taka mała, nigdy nie ma tłoku, za to zawsze dostaję sms przypominające o wizycie, co sobie bardzo cenię. 

Na dzień dobry oznajmiłam, że czuję się całkiem dobrze i może mogłabym przestać brać te leki bo już mnie to wkurza, i na pewno są pacjenci którzy bardziej potrzebują kardiologa. Popatrzył na mnie wymownie tak jak się patrzy na człowieka, który się leczy na głowę. 

Heh, a kogo dziś głowa nie boli, zima idzie, w Ameryce prezydenta wybrali, wszystko drożeje, święta w przyszłym miesiącu, suka tam czeka i wyje z tęsknoty za Krzyśkiem. 

Lekarz zaprosił mnie na kozetkę i kazał odsłonić plecy. No trudno, taką ma pracę. 

Żarty żartami, ale uważam, że to pan doktor jest w porządku bo bez mierzenia ciśnienia i osłuchania i informacji dla lekarza poz  nigdy mnie nie wypuszcza z gabinetu.  

No,  prawie się udało ale się nie udało bo leki mam dalej i kolejne kontrolne badania również. 

Wróciliśmy do domu bardzo szybko bo wiadomo, Mikulina czeka! Zastanawiam się nad adopcją drugiego pieska ale czy się trafi taki kochający i bezproblemowy jak ten? 



środa, 6 listopada 2024

A co u Ciebie?

 Buntuję się. Pojutrze mam planowaną wizytę u kardiologa i mam ochotę mu oznajmić, że to nasze ostatnie spotkanie, niech się dzieje co chce ja więcej do niego nie przyjadę bo nie. Od razu mówię - nie w lekarzu problem tylko we mnie. Dobrze że mam leki na poprawę humoru bo chyba bym była nie do wytrzymania, kto to widział tak się włóczyć od lekarza do lekarza. Tak się odgrażam ale pójdę bo on się potem rzuca że mnie nie było a ja mu mówię, że mam dobre serce to po co mam przychodzić. 

Z tym codziennym pisaniu na blogu to był kiepski pomysł, odpuszczam. 

To ucho z nerwiakiem boli mnie od paru dni i albo śpię, albo się wściekam. Przełożyli mi badanie w Uniwersyteckim o miesiąc, jakoś dotrwam na lekach a jak nie to pojadę na sor. 

Ha ha nauczyłam Hanusię Wnusię "Zdrowaś", "Płynie Wisła płynie" i "Przybyli ułani" bo miała takie zadania, a ze sprawdzianu z angielskiego dziecko dostało szóstkę! Jestem z niej dumna! Szkoda że nie mogę wstawić filmu jak Hania tresuje Mikę bo to dopiero jest zaangażowanie!  W przeciwieństwie do Hani Mika z powodu trudnego dzieciństwa nie jest ani ogarnięta, ani odważna i zamiast przeskakiwać przeszkodę przełazi pod stołem i wymachuje ogonem a Hanka sama skacze przez przeszkodę. Istny cyrk. 


wtorek, 5 listopada 2024

lepiej grzeszyć a potem żałować niż żałować że się nie grzeszyło

Znów coś z archiwum sprzed dziesięciu lat. Mieliśmy życie towarzyskie, no no! 

Spotkanie towarzyskie przeciągające się długo w noc, jedna z pań nieco wstawiona oznajmiła, że musi wypić do końca i dopiero pójdzie spać. A stał przed nią kieliszek spory, napełniony do połowy. Dobrze - pomyślałam, najwyżej będziesz kochana mieć kaca - mózgojada, ale jesteś dorosła to pij.
Pani wypiła i zawołała - mówiłam, że chcę wypić do końca - to mówiąc wskazała na pokaźnych rozmiarów butlę, w której znajdowało się napoju jeszcze z pół litra albo więcej.
 Jak dla mnie zapas na kilka wieczorów ale ja po dwóch kieliszkach jestem zalana więc nie mam się co porównywać. I łeb oczywiście przypomina, że choć pustawy to jednak łupać potrafi.
Rano pani zeszła na śniadanie. Uśmiechnięta jak zawsze, świeża, nienaganna cera, radość było patrzeć. Na pytanie jak się spało odparła - dobrze, tylko komary mnie trochę pogryzły!


poniedziałek, 4 listopada 2024

z archiwum sprzed lat

Dokopać biednemu można na wiele sposobów. Na przykład firma darując szkole meble z napisem "kasacja". Zagrzybione, rozchybotane, bardzo, bardzo brudne. Ciekawa jestem czy oczekuje laurki od dzieci, które będą miały w klasie takie cuda.
K  jaki ten świat jest niesprawiedliwy.

niedziela, 3 listopada 2024

stara chatka

 



W tym domku nikt już nie mieszka. Spędzałam tam najszczęśliwsze chwile dzieciństwa. Mieszkali tam Stryk, Stryjanka i trójka ich dzieci, a najstarsze z nich to mój rówieśnik. 
Stryjanka mnie traktowała jak swoje dziecko. Zawsze miała dla mnie coś dobrego i nigdy nie wychodziłam stamtąd głodna. Ale nie o jedzenie chodziło tylko o troskę i akceptację, teraz to wiem. Stryk mnie chwalił, z każdym szkolnym sukcesem leciałam do stryka. 
Mieli dom przedzielony na pół sienią i po jednej stronie mieszkali a po drugiej były pomieszczenia gospodarcze, w tym komora, w której spędzałam wiele godzin. 
W komorze na drewnianych półkach piętrzyły się stosy gazet i książek a po drugiej stronie weki - słoiki z przetworami - kompoty, ogórki, powidła, dżemy, gruszki w zalewie i sałatki. 
Siadałam na deskach i przeglądałam stare czasopisma. Czasem zastał mnie tam wieczór, czasem stryjanka wołała - dziecko, weź sobie te gazety i chodź do domu czytać, nie siedź tu sama. 
Często przychodził kuzyn i wyciągał mnie stamtąd  a wtedy graliśmy w państwa miasta albo w okręty. 
Tam się bawiłam tak jak się bawią dzieci, wesoło, kreatywnie, tam można było głośno się śmiać, biegać, skakać, włazić na drzewa i grać w piłkę i nikt nie krzyczał na mnie, że ciągle czytam. 
 

sobota, 2 listopada 2024

refleksyjnie


Moja siostra prosiła, aby pochować ją w rodzinnej miejscowości,  choć mieszkała i pracowała przez wiele lat gdzie indziej. Wiedziała, czuła, że będziemy mieć do Niej bliżej bo bliska jest naszym sercom. Tam nie czuła się kochana, choć bardzo się starała. 

Ze mną jest inaczej. Kiedy umrę (spokojnie, każdy kiedyś umrze) mogą mnie pochować na tutejszym cmentarzu albo gdziekolwiek.  Zresztą to nie jest ważne bo przecież jeśli ktoś nie żyje to już nie ma nic do powiedzenia a zwłaszcza w sprawie pochówku. Chyba że kupi sobie grób za życia. Tak też bywa. 

Albo ma wpływową rodzinę, to i na Wawel trafi. 




piątek, 1 listopada 2024

taki miły obrazek

 







Czereśnia zafundowała nam jesienny dywan. Hania zgrabiła stos liści i wskoczyła w sam środek. Jakie to dziecko jest radosne. Potem siedziała i cierpliwie nawlekała na sznurek kolorowe liście aż utworzyła długą girlandę. Będzie ładnie. Wiosną też, mam nadzieję, będzie ładnie bo wsadziliśmy 100 cebul wiosennych kwiatów w całkiem nowe miejsce. Tak bym chciała zobaczyć jak zakwitną. 

Jedźcie ostrożnie. 

czwartek, 31 października 2024

po trochu wyciągam z lochu



W 2012 r moje blogi były bardzo popularne. 

35 tys. odwiedzin na dobę nie było niczym szczególnym, tak samo jak kilka tysięcy on-line. Przejmowałam się każdym komentarzem i ślęczałam nocami przy kompie, czytając i moderując. Wielokrotnie chciałam skasować blogi ale miałam poważne zobowiązania, podpisane umowy na reklamy, współpracowałam z fajną agencją i nie kryłam się z tym, że na blogu zarabiam. Hejt, jaki wtedy przeszłam, nie wart był żadnych pieniędzy. Teraz jestem cwaniarą, teraz bym się nie przejmowała ale wtedy, ech, to było straszne. Byłam chyba bardzo delikatna i wrażliwa bo nawet takiego tekstu nie opublikowałam tylko zostawiłam w roboczych. 

Na tym blogu istnieje opcja moderowania komentarzy, co właśnie czynię, dopuszczając na forum wyłącznie kółko wzajemnej adoracji, nie ma się co wysilać z wyzwiskami, możesz pisać tylko i wyłącznie o tym, jak uwielbiasz autorkę.

środa, 30 października 2024

Globusy ustawione na Amerykę

Zapiski Groźnej Woźnej 

Dotrwałam do końca roku szkolnego. Wiecie co, cały czas w poprzedniej pracy zastanawiałam się, co się dzieje z tymi dziećmi, że tak się zachowują. "Tak", to znaczy według mnie źle i bardzo źle. Agresywnie, arogancko, bezczelnie, roszczeniowo. Na przerwach bezustannie czepiali się jeden drugiego, były bójki, niszczenie rzeczy, demolowanie pomieszczeń. Wchodziłam do klas i czasem mi się chciało płakać, gdy widziałam stan pomieszczenia. Powywracane krzesła a czasem nawet stoły, podłoga usłana szkolnymi przyborami, butelkami po napojach, resztkami jedzenia. Pełno gum do żucia przyklejonych byle gdzie. Popisane, porysowane meble, porozbijane krzesła, popisane zwykłymi pisakami tablice suchościeralne. Dyrektorka o tym wiedziała.  Sprzątaczka była od sprzątania, konserwator od naprawiania.

Wyjątkiem były klasy kilku nauczycielek - po angielskim i po niemieckim klasy nie były tak tragiczne, mieli porządek, wystarczyło umyć stoły i podłogę,  wyrzucić śmieci i ustawić globusy na Amerykę Południową. (Z ustawianiem globusów było tak - pewnego dnia umyłam szafy na górze i starłam kurz z kilkunastu globusów i kiedy stały wszystkie w równym szeregu  poczułam, jakbym panowała nad światem. Swoim światem. Solidnie i porządnie posprzątane pomieszczenia, dobrze wykonane obowiązki, nikt nie ma na mnie haków, dam radę).







wtorek, 29 października 2024

kiedyś było tak



Robię porządek w archiwum bloga i znajduję tam wiele notek, które z różnych powodów nie zostały opublikowane. Jest dużo o szkołach. Już się nie boję żadnej dyrektorki to od czasu do czasu coś z archiwum wydobędę i wrzucę na główną stronę. Zdjęcie kotów z 2012 r. 

poniedziałek, 28 października 2024

sto lat w zdrowiu

 Pierwszy tort z dmuchaniem świeczek miałam na swoje 18 urodziny i upiekłam go sobie sama. Drugi tort z dmuchaniem świeczek miałam wczoraj i to była bardzo miła niespodzianka od rodziny. Obiad w restauracji, prezenty, mnóstwo życzeń. To był dobry dzień. 

Wam również dziękuję za życzenia, tu i na fb. Oby się spełniły, bo to przede wszystkim o zdrowie chodzi. A zaraz potem o pieniądze. ;). 

niedziela, 27 października 2024

nie ten numer

 Zamówiłam 2 wory karmy dla darmozjadów, każdy po 10 kg. W zeszłym roku wydziobały to i w tym wydziobią, a ja mam fajny widok z okna. Tata też miał karmnik na bzie za oknem ale tam zlatywały się prawdziwe ptaki a u nas to głównie sikorki, wróble, rudzik, raz czy dwa był dzięcioł, kilka razy było stado raniuszków, to są takie śliczne, malutkie, białe ptaszki. Sójki, sroki i gołębie nie dostaną się do karmników. 

Ale miało być o kurierze a nie o ptakach. Dawniej wszystko zamawiałam do firmy i nie musiałam czekać w oknie na kuriera ;). Wiem, nie trzeba czekać bo sam da znać jak przyjedzie ale i tak czekam. 

Tym razem zadzwonił i pyta mnie, który to dom. To ja mu mówię który nieco zdziwiona że nie kieruje się guglami. No ale co mi do tego, mówię tak jak dawniej podając charakterystyczne obiekty w pobliżu. 

Czekam, czekam. Nie ma. Dzwoni, pyta jeszcze raz. A może pomylił pan adres, czy to na pewno ulica taka i taka numer 69? Już jadę, już wiem. 

Skoro jedzie to wyszłam do bramy żeby mi przypadkiem nie zwalił tych worów przed bramą bo sama nie zamierzam dźwigać, chyba by mi łeb odpadł, nie te czasy, nie to zdrowie. 

Czekam czekam. Nie ma. 

Wróciłam. Dzwoni. Jedzie jedzie zaraz będzie. No to wyszłam. Przyznał się. 

Pomylił się. Zamiast 69 zafiksował się na 96 i jeździł po ulicy tam i z powrotem. 

sobota, 26 października 2024

praktyczny prezent

 Hanka pisała list do Mikołaja i znalazł się też na tej liście prezent z myślą o mnie. 

20 kilo kapusty dla babci. 

Trochę się zjeżyłam bo na liście było nowe auto dla taty, arabskie perfumy dla mamy a dla mnie kapusta? Oczywiście padło pytanie - dlaczego? 

Parę dni temu słyszała, jak rozmawiałam z Krzyśkiem, żeby pojechał na plac i kupił worek poszatkowanej kapusty to ukiszę, na szatkowanie w tym roku nie mam sił. Na to on odparł - to nie będzie kiszenia, jak trzeba będzie to się kupi ukiszoną i tyle.  



piątek, 25 października 2024

gliniany tynk

 


Z rozmów z siostrą.

Trochę marudzimy i narzekamy bo każda z nas przerażona jest koniecznością remontu. I pada pytanie – a pamiętasz lepienie?

W drewnianym, starym domu były gliniane tynki. Ściany nigdy nie były gładkie i proste a te tynki odpadały i przynajmniej raz w roku należało je uzupełniać. To była katorżnicza praca. Mama pochodząca z okolic Poznania nie miała pojęcia, że tak można. Po kilku latach już sama wiedziała, jak to się robi i działały obydwie z babcią.

Najważniejsza była odpowiednia glina. Glinę wybierała babcia z lasu i nosiła ją w wiklinowym koszu. W dole było gaszone wapno. (Rany boskie tylko żeby żadne dziecko tam nie szło, dzieci idźcie się bawić do stryka). Glinę rozrabiano wodą i mieszano. Stopami. Po prostu deptało się tak długo, aż nabrała odpowiedniej konsystencji. Potem wapno i trochę piasku. Piasek drobniutki, też z paryi.

Technika kładzenia - ciap, pac, ciap. Głaskanie. I to nie wszystko, bo to musiało wyschnąć, potem jeszcze jedna warstwa. I potem bielenie czyli malowanie.

Ale i tak po paru miesiącach, zwłaszcza z sufitu, jak ktoś łaził po strychu, odpadały kawałki gliny prosto na głowę. Albo do kołyski. Albo na choinkę.

Raz czy dwa dorwałyśmy się do wzorników i ozdobiłyśmy dom prawie jak Zalipianki.

I tak sobie gadamy z siostrą o tej biedzie, której się każda wstydziła. A teraz nie ma się czego wstydzić bo kto nie chciałby mieć drewnianego domu z ekologicznymi tynkami z gliny, z wędzarnią, szafarnią i stodołą. Zwłaszcza jako drugi dom.

czwartek, 24 października 2024

2

 Jeszcze pamiętam niektóre zdarzenia z pracy w hotelu, poza tym staruszek portier cały czas pracuje i opowiada co tam słychać. To jeszcze na początku akapitu nie jest potrzebne, skreśl, nie dramatyzuj.  

Goście hotelowi zostawiają w pokojach różne rzeczy, a to ulubiony kubek, a to aparat na bezdech, a to korek analny. Potem dzwonią i domagają się odesłania bo rzecz jest niesłychanie pilnie potrzebna. 

Bardzo często pokojowe znajdują pod poduszką piżamy. Pewnie to nawyk z domu - ktoś wstaje, ubiera się a piżamę chowa pod poduszkę. 

Miejsce pod poduszką bywa schowkiem na wiele rzeczy i nieraz się zdziwiłam, co tam można chować. 

Oprócz dyszki dla pokojowej.  

środa, 23 października 2024

1

 Moja codzienność jest prosta. Dużo śpię. Mam wybór - albo opanować ból głowy i spać, albo się męczyć. To śpię. Gotuję obiady. Zmieniłam nasz styl żywienia i mąż znacznie schudł. Sekret w spacerach.  Od dwóch miesięcy nie jemy słodyczy. Nie piekę, nie kupujemy. Myślałam że to będzie trudniejsze bo mogłabym żywić się wyłącznie ciastkami. A tu nie jest źle. Dla Hani gotuję budyń albo kisiel. Lekarka kazała mi wyeliminować ze swej diety laktozę. Z własnej woli porzuciłam wiele produktów. Nie chodzi w moim wypadku o redukcję wagi choć bardzo bym chciała ale to nie czas na odchudzanie. 

Tak, będę pisać codziennie o byle czym. 

wtorek, 22 października 2024

bez tytułu

 Październik nagradza pogodą za wrzesień, jest naprawdę pięknie, słońce już nie praży bo jest nisko i za to wschody i zachody są przepiękne. 

Klarka nie nadajesz się do opisów przyrody, uspokój się z tym zachwytem. Mgły - sry, a piec już hula w nocy. 

Hania zadeklarowała - na świetlicy jest fajnie ale wolę być u babci. No i co, wcale nie trzeba codziennie mówić kocham cię, bo to dopiero wyznanie. 

Chodzą  we trójkę ( dziadek, wnuczka i Mikulina) każdego popołudnia na spacery i kradną komuś psa, nawet mu imię dali. Kradną, czyli pewien pies widząc ich na drodze wybiega ze swojej posesji i dołącza.  Potem wraca do siebie. U nas na wsi czasem się jeszcze zdarzają psy mające dużo wolności. 

Za rady w sprawie spalonego garnka serdecznie  dziękuję i powiem dyplomatycznie tak - wygrała Teatralna. 


poniedziałek, 21 października 2024

blog włączony garnek spalony

 Od rana czyściłam spalony garnek. Stał namoczony od wczoraj. Gulasz spalił się na węgiel, muszę kupić czujnik dymu bo coraz częściej zapominam o tym co na gazie. Albo garnek ściągam a gaz pali się dalej. Jestem pewna, że to się dzieje odkąd choruję, nie wiadomo tak do końca co mi się w tej głowie porobiło. 

Szoruję ten garnek a Krzysiek mi podpowiada - rób tak jak studenci. 

Ale tak się nie da. Student zanosi garnek z jedzeniem do kuchni, podpala i idzie do pokoju. Za pół godziny wyje czujka, student idzie do kuchni, garnek z węglem wyrzuca do kosza i zamawia pizzę a w weekend jedzie do domu, zabiera matce z szafki kolejny garnek, przywozi do akademika a w czerwcu wszystkie swoje graty zostawia koło śmietnika.  

 


piątek, 18 października 2024

mąż nie wąż ale udusić może

 Samochodu nie prowadzę bo nie mam. Jeżdżę z mężem jako pasażer albo morduję się w autobusach i tramwajach. Morduję się bo muszę się wstrzymywać przed mordowaniem współpasażerów. 

Chyba będzie więcej o mordach i mordobiciu. Zobaczymy. Na pewno będzie dużo, zróbcie sobie coś do picia, najlepiej coś mocnego do picia bo na trzeźwo nie da się tego zrozumieć. 

Było to tak. Kilka lat temu wykupiłam sobie tygodniowy pobyt w Rabce. W pierwszy tydzień listopada. Taki miły termin urlopu, prawda? W sam raz na zwiedzanie, spacery, przewietrzenie płuc i podrywanie emerytów. Boże, już niedługo sama zostanę emerytką to może zaczną mnie podrywać młodsi faceci. Nie, to chyba tak nie działa. 

Przed samym wyjazdem podskoczyliśmy do lokalnego sklepu na ostatnie zakupy, tam gdzie jeżdżę do sklepu jest daleko i góra jak na piec. 

Kiedy wracaliśmy do domu, był korek i dlatego Krzysiek postanowił jechać od innej strony, odległość prawie taka sama. I ja mu napomknęłam, że tam jest zakaz z okazji (nie poprawiać) Wszystkich Świętych, ale on mi dawno temu dał do zrozumienia, że nie słucha ani mnie, ani GPS, więc tylko westchnęłam, westchnęłam i zobaczyłam sznur zawracających samochodów ale cóż, kto ma kierownicę ten ma władzę. 

Władca kierownicy  skręcił i wjechał na zakazie a tam już stało dwóch policjantów czerwonych na miałam pisać o mordzie ale to nie o twarz chodziło, nie, tylko o zabójstwo  twarzy. Było ich dwóch, jeden dobry drugi zły. Byli czerwoni z powodu zimna i z powodu głupoty lokalsów jeżdżących na pamięć. 

 Ja milcząca (na razie) z mordem w oczach. Krzysiek zaczął pyskować że nie będzie zawracał bo on tu mieszka i zawsze tędy jeździł i ma do domu blisko to nie ma sensu zmieniać kierunku jazdy. 

W takim sporze nawet jeśli nie ma się racji to należy zrobić wszystko, tylko nie pyskować. Udawać głupa. Ale Krzysiek nigdy w życiu nie przyzna się do winy więc i tym razem nie zamierzał zawracać. Policjant (ten zły) wściekł się. Ja siedziałam cicho (na razie). 

Policjant popatrzył na nasz biedny (dosłownie) samochód i nagle wrzasnął - co to jest? Ja się przestraszyłam, drugi policjant się przestraszył i zaczął nerwowo gmerać wokół paska jakby zamierzał na miejscu nas zastrzelić a Krzysiek nic, patrzy i pyta oso chodzi. 

Kazali mu zjechać na bok, tam jest taki kawałek wolnego pobocza i ja się go dyskretnie pytam co zrobił, o co chodzi a on mi burknął - nie wiem o co się dopierdala jestem niewinny. 

Stan nietrzeźwości zero, o to jestem spokojna, stan mandatów na ten dzień zero, to akurat niespodzianka, to o co chodzi? 

Dwie opony zimowe, dwie opony letnie. Łysawe. Utraciłam spokój bo przecież mieliśmy rano jechać w góry więc mógł nas zabić i kogoś też. Ale jeszcze siedzę cicho, za to policjant z Krzyśkiem kłócą się dalej i już facet mu grozi mandatem bardzo poważnym. 

Nie wytrzymałam. Wysiadłam z samochodu. Zażądałam stanowczo - cicho jeden i drugi. Cicho, ja teraz mówię. Proszę pana - zwróciłam się do złego policjanta. Proszę pana, mąż zrobił bardzo źle i bardzo głupio, jest mi z tego powodu przykro i obiecuję, że dopilnuję aby w przyszłości nigdy się to nie powtórzyło, na pewno zapamięta ten incydent ale proszę, bardzo proszę nie wypisywać nam, podkreślam, nam, tak wysokiego mandatu. 

Dobry policjant nadal milczał. No przecież nie mógł się śmiać na głos. 

Nie wiem jakim cudem udało mi się zażegnać tę kłótnię i ostatecznie wynegocjować mandat za marną stówkę, no i oczywiście auto do przeglądu, a było przedświąteczne popołudnie, a rano miałam jechać do Rabki ukochanej. 

Do rękoczynów nie doszło ale dobrze że wtedy wyjechałam bo ile by to złości było w domu. A tak to mi przeszło. 




niedziela, 13 października 2024

okryj się pierzyną aż ci złości przeminą..

 


I zimą i latem niezależnie od temperatury śpię przykryta po uszy i zawinięta jak naleśnik. Kołdra, na to sztywna narzuta.  Chodzi o to, żebym była tym wszystkim przywalona. 

W dzieciństwie spałam pod wielką pierzyną. Zanim się nagrzała, była zimna i sprawiała wrażenie wilgotnej. Czasem mama grzała ją dla mnie przy piecu. Często wynosiła pierzyny i poduszki na żerdź za dom, tam się wietrzyły. Zimą wnosiła do domu wraz z pierzyną zapach mrozu. Tak, mróz może pachnieć. 

To wietrzenie pościeli praktykuję do dziś, wynosząc pościel w pogodne dni na słońce. Niektórzy twierdzą, że tym sposobem robi się plażę dla roztoczy ale ja w to nie wierzę. 

Kiedyś, to jest moje pierwsze wspomnienie, długo chorowałam i chyba nielekko, bo wszyscy wokół mnie byli niesłychanie mili co się zdarzało nieczęsto. Mama na moją prośbę obracała mi pierzynkę na zimną stronę i wtedy czułam ulgę. Pewnie miałam gorączkę. 

Mąż gra przy swoim komputerze a ja usiłuję nawiązać rozmowę o tym, co właśnie piszę. On nie uważa tylko od czasu do czasu mi odpowiada - no, tak, acha. Więc ja snuję opowieść dalej - 

a jak było zimno to mama brała na szufelkę rozpalony węgiel i sypała na siennik, wtedy łóżka grzały się błyskawicznie.. 




środa, 9 października 2024

przesyłam serdeczności

 Słowa mają terapeutyczną moc i ja się czasem trzymam Was jak tratwy ratunkowej. Wiele razy mam dość, buntuję się i odwlekam badania, postanawiać nie brać leków, nie kłaść się do tej piekielnej maszyny i wtedy ktoś pisze - dbaj o siebie, poczekamy tyle ile trzeba, wytrzymaj. 

Wczoraj znów musiałam jechać na echo serca bo mam niewielki problem z aortą i tego też trzeba pilnować. Pojechałam autobusem, to tylko jedna przesiadka a dzień był piękny. Nie lubię tego badania,  trzeba leżeć z biustem na wierzchu i strasznie mnie to krępuje, nic na to nie poradzę, rozum mówi, że lekarz widział niejedno i patrzy w monitor ale co z tego, jestem sztywna ze skrępowania a ciśnienie mi skacze już dzień wcześniej. 

 Martwi mnie niepewność i wycofanie, czuję się jakby za szybą. Nie wiem skąd dochodzą dźwięki, to nie jest miłe. Podam przykład - dziś wibrowała mi na ręku opaska bo dzwonił telefon i ja go nawet słyszałam ale nie wiedziałam gdzie leży i szukałam w całym domu. A może to sprawka leków. 

Kiedy jestem na ulicy i słyszę samochód to nie wiem z której strony jedzie. Jeśli w poczekalni rozmawia kilka osób to nie rozumiem nic. Niektóre dźwięki sprawiają mi fizyczny ból. Odruchowo zasłaniam się dłonią. 

Czytam na blogach, że niektórzy mają trudności z połykaniem tabletek. Ja nie mam. Załatwiam to hurtem. Biorę wszystkie w garść, wrzucam do buzi, popijam i gotowe. 

Trochę ćwiczę na piłce i na rolce. Hanka mi pomaga ćwicząc razem ze mną. 

Porządkuję dom. Posegregowałam niepotrzebne kołdry, koce i ręczniki, Hania zrobiła przegląd maskotek a Krzysiek zawiózł to wszystko do Zabierzowa do kliniki Podaj Łapę, gdzie można zostawiać te rzeczy dla Fundacji La Fauna. Tak tylko daję sygnał, że można, i że oni przyjmują i potrzebują. 

Pisze mi się z trudem. Dawniej nie nadążałam za myślami, stare kartki pełne są zapisków, które robiłam aby nie gubić myśli. Teraz siedzę, gapię się na karmnik, piszę, przerywam, kasuję. 

Przesyłam serdeczności - Klarka 



 

środa, 2 października 2024

o alkotubkach

 O alkoholu w tubkach łudząco podobnych do opakowań z musem owocowym piszą wszędzie a ja od razu pomyślałam o tym, co się wyczyniało w hotelu. 

Po  grupach wycieczkowych ze średnich szkół, pokoje wymagały nieco innego sprzątania niż zwykle. Trzeba było zaglądać pod materac, między materac a oparcie łóżka, za kaloryfery i w najwyższą część szafy. Puszki i butelki poukrywane były w najdziwniejszych miejscach. Bo jednak niektórzy nauczyciele dość skrupulatnie sprawdzali co młodzież pije. 

Ukraińcy i Litwini pili bez skrępowania, Francuzi i Belgowie mieli ogromne ilości słodyczy - ciastek, czekolad, cukierków i rozrzucali wszędzie  te ponadgryzane słodycze.   Nie wiem jak jedni i drudzy wytrzymywali wielogodzinną podróż po takim jedzeniu i piciu ale czasem rzucałam ciężkim słowem - oby wam się lekko rzygało. I nie do hotelowych doniczek z roślinami tylko w podróży! 

Miało być o alko tubkach. No jest pokusa dla tych, co mają coś do ukrycia.  Choć generalnie to ja do końca życia  zostanę naiwna. Bo tak - czasem przed pracą kupowaliśmy świeże bułki i w tym samym wiejskim sklepiku panowie budowlańcy zaopatrywali się w drugie śniadania - bułki, pasztet i mała butelka wódki. I ja zdumiona pytałam koleżankę - to jak oni to będą pić, w pracy?! 

Podpisano - stara zrzęda. 

 

niedziela, 29 września 2024

kto się boi pająków niech nie czyta


Rano po prysznicu sięgnęłam po ręcznik i zaczęłam wycierać twarz i włosy i nagle poczułam, że mi coś łazi po twarzy. AAAAA! Wrzasnęłam dopiero kiedy zobaczyłam na podłodze. Wielki, czarny pająk zasuwał pod wannę. AAAAA! Ale wiecie, mam mopa parowego więc zaraz wyparowałam łazienkę z góry do dołu a ręczniki wrzuciłam do prania. Z gotowaniem! Bo jeśli tam są jakieś dzieci tego pająka to w 40 stopniach zrobią sobie kąpiel pielęgnacyjną i wybiegną z pralki gotowe do ataku. 

Tu muszę ostudzić zapał miłośników domku na wsi. Głównie jesienią wiele stworzeń szuka miejsca do przezimowania. I nie pytają o zgodę, nie! Myszy, kuny, nietoperze, pająki, szerszenie i osy. Jest tego więcej ale nie umiem nazwać. Wszyscy chcą przeżyć ale ja też. Więc zastawiam pułapki albo szczuję psem, pies całe lato polował w ogrodzie na karczownika i nornice. Bez efektu, ale za to jeśli złapie się mysz do pułapki to psina szczeka i wariuje na dwóch łapach a ja wrzeszczę prawie tak samo głośno - nie dawaj psu bo się otruje! 

Wracam do wyparzonej łazienki. W dzień był spokój. Poszłam się myć wieczorem a tam w wannie siedzi ten wielki, ale naprawdę wielki, czarny pająk. Z trudem dał się spłukać, potem zalałam odpływ domestosem, zatkałam korkiem i zameldowałam chłopu  - czyszczę odpływy, poczekaj z myciem z pół godziny! Jeśli ktoś nie wie, to napiszę - tak, ten rodzaj pająków gryzie, i to bardzo boleśnie. 

Mam nadzieję, że ten nasz nie miał rodziny a jeśli miał to została..wyparowana. 



piątek, 27 września 2024

nawyki

 Wracając do poprzedniego postu

Ze wszystkich prac w moim życiu najtrudniejszą pracą było sprzątanie w szkołach. Nie dlatego, że było ciężko. Wysiłek fizyczny to nic. W każdej ze szkół sprzątaczki miały fatalne warunki socjalne a do tego licytowały się która pracuje lepiej. Dla mnie ta praca zawsze była tylko sposobem na przetrwanie ale nigdy nie miałam ambicji aby zostać sprzątaczką roku. Mało tego, w pierwszej ze szkół  wkręciłam się w rolę i robiłam z siebie idiotkę mówiąc "a czegóż można oczekiwać od sprzątaczki". Na przykład nie poszłam nosić mebli szefa, który na plecach personelu robił przeprowadzkę o dwie ulice dalej. Tam też doznałam szoku kulturowego bo niektóre dzieci strasznie się nas (sprzątaczek) brzydziły i młodsze chodziły przyklejone do ścian byle nas nie dotknąć a starsze pewne siebie szły korytarzem w taki sposób, żeby staaf kleił się do ścian. 

Przebieranie się w schowku na szczotki i trzymanie tam rzeczy osobistych. Brak swobodnego dostępu do czajnika. Jeśli chciałam sobie zrobić kawę czy herbatę, musiałam wchodzić w jednej ze szkół do sekretariatu a w innej do sali lekcyjnej. 

Potrzeby sprzątaczek są na samym końcu. Brak podstawowych narzędzi ale z drugiej strony niechęć do używania mechanicznego sprzętu. W jednej ze szkół nie używano szorowarki mówiąc, że to za dużo składania i mycia. Dopiero w hotelu, gdzie podobną maszyną jechałam korytarze bo musiały lśnić, zorientowałam się, że w tejże szkole tak naprawdę tylko jedna osoba miała jako takie pojęcie o obsłudze tej myjki. Jako takie, czyli wszystko sprawiało trudność. A wystarczyło przejechać hole i korytarze raz w tygodniu i obsługa tej maszyny po półroczu stałaby się prosta niczym machanie mopem sznurkowym. (Tu się przyznam, na początku nie umiałam sprzątać zawodowo i dlatego bywałam śmiertelnie zmęczona, nawet szmaty do mopa nie umiałam założyć). 

Pani dyrektor jednej ze szkół była oburzona, gdy zasugerowałam, że koniecznie potrzebna jest pralka do prania mopów i ścierek. Miałam wtedy znajomego który nawet mógł taką pralkę podarować szkole za darmo, ale dyrektorka się nie zgodziła. Bo nie. 

Dlatego mopy i ściery były zawsze czarne i śmierdzące, bo ręcznie takich rzeczy doprać nie sposób choćby nie wiem jak się starać. 

A, tytuł zobowiązuje. Tytuł posta mam na myśli, czyli nawyki. 

Dziś się złapałam na tym. Moje, żeby nie było, że obgaduję koleżanki! Odkurzacz przesuwam kopiąc, kabel wyciągam szarpiąc, środki czystości nalewam hojnie i bardzo hojnie, jeśli coś leży na podłodze i da się wciągnąć odkurzaczem to się nie schylam. 

I nie jest prawdą, że lubię sprzątać. Nie lubię, ale jeszcze bardziej nie lubię siedzieć w brudzie. 

Chyba przymulam.  Paa. 





wtorek, 24 września 2024

perwersyjna pani domu

 Z całego serca dziękujemy Wam kochani za Haniowe urodzinowe życzenia. Niech się spełni! 

 Odkąd w domu jest pies, są też brudne podłogi. Dawniej wychodziliśmy wczesnym rankiem, wracaliśmy późnym popołudniem i jak mówiła sąsiadka "u was to jak w grobowcu, ciemno i cicho". 

A teraz się zmieniło - ja całymi dniami w domu, pies tam i z powrotem na pole, Hania z babcią tam i z powrotem na pole. I podłogi trzeba sprzątać codziennie żeby nie żyć w brudzie. 

Dawno, dawno temu postanowiłam sobie, że już nigdy przenigdy nie kupię pewnego urządzenia (klik)i do tej pory dotrzymałam słowa. Ale ile ja się przez te lata naszarpałam z różnymi myjkami, szorowarkami, mopami na kiju i szczotkami na patyku to tylko moje biedne ramiona wiedzą, zwłaszcza to lewe bolące bardziej. I stwierdzam, że jednak na małych powierzchniach taki mop się sprawdza najlepiej. 

W postanowieniu  nie wytrwałam i dziś był rozruch nowego cuda na parę,  jutro zamierzamy czyścić materace. Zaczniemy od psiego bo jednak najtańszy jakby coś ;)

A to znaczy, że mam się całkiem nieźle. 

Takie torebki Rybenka znalazła dla nas 




poniedziałek, 23 września 2024

pociecha

 


Nic słodszego dziś nie zobaczycie ;). 

Hania ma dziś urodziny. Piszę o mojej wnuczce tak często, że postanowiłam wstawić to jedno stare zdjęcie, w zupełności oddające osobowość dziewczynki. Dziś to już uczennica pierwszej klasy!