Naciskam dzwonek, otwiera mi jedna z opiekunek. Zapach, który
usiłowałam wczoraj zmyć z siebie znów sprawia, że oddycha mi się
trudniej. W ciasnej szatni zmieniam ubranie. Codziennie przynoszę z
domu luźną koszulkę z kieszeniami, leginsy i skarpetki. Wkładam
robocze klapki, zabieram do kieszeni telefon, chusteczkę, krem do
rąk i kluczyki do szafki z kawą. Wychodzę.
Wywozimy pensjonariuszy na
śniadanie.
Dzień dobry, jak się spało,
zapraszam na śniadanie, pomogę pani, założymy kapcie, powolutku,
spokojnie, a, uczesać, a to proszę, czeszemy, każda z nas chce być
piękna, to jasne!
Kto na wózek to na wózek, kto z
chodzikiem to do przodu, kto pod rękę to przytrzymam.
Pani I. nie chce iść na śniadanie.
Bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, ja bym wolała zjeść tutaj
– prosi.
Dobrze, zapytam pielęgniarkę i
zaraz do pani wrócę
Nie ma mowy, pani I. ma przyjść na
jadalnię bez dyskusji. Łzy. Idziemy.
Proszę się nie martwić, zje pani
i zaraz wróci do pokoju – kłamię.
Nakarmisz tę U.? – pyta
opiekunka. U. nikt nie chce karmić, tylko ja daję radę i się nie
boję. Biorę miseczkę z papką, kubek z kawą. Szukam jakiejkolwiek
ścierki. Nie ma. W końcu jedna z opiekunek podaje mi powłoczkę z
poduszki. Czystą. Dobre i to.
Witam się z panią U. Pewnie mnie
nie widzi i nie słyszy ale co z tego. Mówię, że podniosę ją
teraz aby się nam lepiej jadło. Podwijam poduszkę pod głowę,
wokół szyi robię z poszewki prowizoryczny śliniak.
Papka jest obrzydliwa. Kapię sobie
na rękę sprawdzając, czy nie jest zbyt gorąca. Do pierwszej łyżki
papki wrzuca się tabletki. Jemy. Pani wypluwa papkę i usiłuje
gryźć tabletki. Wycieram, znów karmię. Po troszkę, po pół
łyżki. Dam pani pić, dwa łyczki, i znów jemy. Kaszel. Jezus żeby
mi się tylko nie zadławiła – myślę. Trzymam głowę, łagodnie
mówię, że to nic takiego, że damy radę. Klepię. Odpoczynek.
Proszę, niech pani zje jeszcze trochę, bo będą musieli karmić
przez sondę. Tym razem nie kłamię. Zjadła! Pięknie dziękuję,
dobrze nam dziś poszło – chwalę.
W jadalni karmi się inaczej. Zupę
mleczną podaje się łyżką dość szybko i bez namawiania. Kanapki
kroję na kawałeczki i wkładam podopiecznym do buzi. Podaję picie.
Nie ma serwetek, nie ma papierowych ręczników. Nie chcę wycierać
nikogo łyżką, uważam, że to wstrętne ale co mam zrobić.
Nie odwozimy, zostają na sali, będą
zajęcia za godzinę! – woła pielęgniarka. Zostają więc. Mija
godzina. Siedzą na wózkach, niektórzy drzemią oparci o stół.
Nikt nie przychodzi. Uciekam ze wzrokiem.
Inni siedzą w holu przed
telewizorem. Jak się ich posadzi tak zostają. Czasem do obiadu.
W pokojach panuje zaduch i brud.
Nigdy nie widziałam tak brudnych pomieszczeń. Bierzemy wózek i
dzielimy się. Jedna sprząta pokój, druga łazienkę, trzecia
podłogę a w następnym pokoju zmiana.
Pod łózkami i szafkami grubo
kurzu, walają się różne śmieci. Niektóre ściany koło łóżek
zanieczyszczone kałem i wymiocinami. Tak samo szafy i szafki. W
łazienkach zaskorupiałe odchody. Połowa urządzeń zepsuta. Urwane
deski klozetowe, chybotliwe brodziki, baterie zarośnięte kamieniem.
Milczymy zawzięcie szorując. A. ma
łzy w oczach. To nic – mówię – zróbmy to dla tych ludzi,
korona nam z głowy nie spadnie, niech mają czysto choć przez parę
dni.
Obiad. Karmienie. Zmywanie.
Dwukomorowy zlew taki sam jak domowy, wylewam płyn do naczyń na
gąbkę i myję kubek po kubku, talerz po talerzu. Kolega płucze i
układa na suszarkach. Obok stawia wiatrak, który wysuszy wodę.
Jeśli ktoś przyniesie jakąś cholerę to wszyscy umrą – mówię
do kolegi. Myślałam, że to tylko takie mycie wstępne, że tu
będzie zmywarka albo wyparzacz. Wyparzacz jest ale rzadko używany –
słyszę.
Młoda dziewczyna patrzy z
niepokojem, czy nikt nie widzi. Ja tu zarabiam 7,50 za godzinę –
mówi. Na umowę zlecenie. Nie ma sprzątających, wszystko robimy
same, nie wyrabiamy się – tłumaczy.
Idziemy zmieniać pampersy. Robi to
zdecydowanie ale delikatnie. Ja jestem zbyt ostrożna. Nie ma
chusteczek, nie ma czym wytrzeć pośladków. Trafia się duży
„ładunek” jestem niezdarna, zawartość wydostaje się na
pościel i wszystko do wymiany. Przepraszam.
Męskie sale. Pan się mnie wstydzi,
nie zna mnie. Ja również czuję się skrępowana. Załatwimy to jak
najszybciej, trudno, życie jest okrutne – żartuję. Poszło
szybko, pan sam podciąga spodnie i zapina pasek.
Koniec na
dziś. Wyrzucam rękawiczki, myję ręce. Idę się podpisać.
Szatnia. Ściągam rzeczy w których pracowałam, pakuję je do
reklamówki, muszę je uprać w domu. Mówię – do widzenia. Ktoś
mi odpowiada – do jutra.