Cały czas jestem pracownikiem, mam umowę na stałe. Na początku maja złożyłam do wiadomej instytucji wniosek o świadczenie rehabilitacyjne, gdyż stan mojego zdrowia nie pozwala na powrót do pracy. W Polce jest tak, że lekarz wystawia zwolnienie na 182 dni a potem trzeba się ubiegać o zasiłek z zakładu ubezpieczeń społecznych. I tak czekałam tygodniami coraz mniej spokojnie. Ani wezwania na komisję, ani informacji czy rozpatrzono mój wniosek. W czerwcu dostałam ostatnie pieniądze za kilka dni, czyli coś koło 300 zł.
W lipcu nic. I żadnej wiadomości. Nie jest to komfortowa sytuacja bo przecież składki są opłacone, lekarz stwierdza niezdolność do pracy ale żyć z czegoś trzeba. Wydatki chorego są większe a przychody mniejsze. Kto ma przewlekle chorego w domu ten wie o czym piszę - leki, prywatne wizyty, medyczne sprzęty. Nie sępię, nie myślcie sobie, dajemy radę. Jest ok.
Ale jednak gdybym nie miała oszczędności od dwóch miesięcy byłabym bez pieniędzy. Dziś wreszcie przyszła decyzja z zusu, zaoczna, bo po co ściągać chorego, od tego że mnie zobaczą guz mi nie zniknie. Za to jestem wdzięczna że mnie nie ściągali. Ale zanim decyzja się uprawomocni to znów minie jakiś czas.
W pracy w kadrach wszystko spokojnie i łagodnie, też jestem wdzięczna bo mnie nie zwolnią a mogliby. Ale to jednak byłoby okropne stracić pracę na kilka miesięcy przed osiągnięciem wieku emerytalnego.
Decyzja jest dla mnie pomyślna z czego bardzo się cieszę.
I wraz z pismem z urzędu paczuszka - promyczek radości - prezent od Czytelniczki. Elu, ta chusta jest piękna, mięciutka, będę się nią owijać w chłodniejsze dni. Jakie to radosne, jakie dobre wiedzieć, że specjalnie dla mnie poświęciłaś swój czas, swoje zdolności. Dziękuję z całego serca.