czwartek, 25 lipca 2024

kronika zdrowienia

 Cały czas jestem pracownikiem, mam umowę na stałe. Na początku maja  złożyłam do wiadomej instytucji wniosek o świadczenie rehabilitacyjne, gdyż stan mojego zdrowia nie pozwala na powrót do pracy. W Polce jest tak, że lekarz wystawia zwolnienie na 182 dni a potem trzeba się ubiegać o zasiłek z zakładu ubezpieczeń społecznych. I tak czekałam tygodniami coraz mniej spokojnie. Ani wezwania na komisję, ani informacji czy rozpatrzono mój wniosek. W czerwcu dostałam ostatnie pieniądze za kilka dni, czyli coś koło 300 zł. 

W lipcu nic. I żadnej wiadomości. Nie jest to komfortowa sytuacja bo przecież składki są opłacone, lekarz stwierdza niezdolność do pracy ale żyć z czegoś trzeba. Wydatki chorego są większe a przychody mniejsze. Kto ma przewlekle chorego w domu ten wie o czym piszę - leki, prywatne wizyty, medyczne sprzęty. Nie sępię,  nie myślcie sobie, dajemy radę. Jest ok. 

Ale jednak gdybym nie miała oszczędności od dwóch miesięcy byłabym bez pieniędzy. Dziś wreszcie przyszła decyzja z zusu, zaoczna, bo po co ściągać chorego, od tego że mnie zobaczą guz mi nie zniknie. Za to jestem wdzięczna że mnie nie ściągali. Ale zanim decyzja się uprawomocni to znów minie jakiś czas. 

W pracy w kadrach wszystko spokojnie i łagodnie, też jestem wdzięczna bo mnie nie zwolnią a mogliby. Ale to jednak byłoby okropne stracić pracę na kilka miesięcy przed osiągnięciem wieku emerytalnego. 

Decyzja jest dla mnie pomyślna z czego bardzo się cieszę. 

I wraz z pismem z urzędu paczuszka -  promyczek radości - prezent od Czytelniczki. Elu, ta chusta jest piękna, mięciutka, będę się nią owijać w chłodniejsze dni. Jakie to radosne, jakie dobre wiedzieć, że  specjalnie dla mnie poświęciłaś swój czas, swoje zdolności. Dziękuję z całego serca. 


wtorek, 23 lipca 2024

nic się nie dzieje

 Dużo śpię. Szybko się męczę. Dramatyzuję. W niedzielę postanowiłam zrobić ostatnie w życiu gołąbki. Zajęło mi to cztery godziny i wpędziło w dół, że jestem do niczego. Zawsze lubiłam gotować więc szło mi to szybko i sprawnie a teraz cztery godziny? Porażka.  

Śniła mi się Beata S, pielęgniarka. Szczuplutka, w czerwonym sweterku. Sprzedawała karnety na dietę pudełkową i powiedziała, że schudnę na pewno. Nie uwierzyłam i nie kupiłam. Potem jeszcze śniła mi się Zosia O, a raczej list od Zosi. Nie mogłam go przeczytać bo był napisany na rozmokniętej kartce, za późno wyjęłam go ze skrzynki. 

Mikulina wściekle poluje na jeża. Wieczorami siedzę pod wiatą i trochę ją strofuję bo w tym roku jeże zagnieździły się tuż pod gankiem i Mikulina jak wariatka skacze tam i węszy i biega w kółko. Jeże mają to gdzieś, wychodzą gdy już jesteśmy w domu i spokojnie zjadają psią karmę, Mika jest strasznym niejadkiem. To mnie bardzo martwi. Oczywiście wet wie o tym. 

Koty nie mają szans. Już nie ma kociej ścieżki przez posesję. Chodzą dookoła na obrażonych łapach. 

Dziś trochę chłodniej, ale przecież jak jest lipiec to musi być gorąco. 


środa, 17 lipca 2024

lato, lato..

 Wczorajsza nawałnica poniszczyła nasze kwiaty, hortensje, dalie i słoneczniki połamane, begonie porozbijane, mieczyki leżą. Pół jabłoni runęło na ziemię, jabłka w tym roku obrodziły niesłychanie obficie. Szkoda. 

Mikulina ma zapalenie ucha, dlatego nie je, schudła, klęczę koło niej i karmię po odrobinie ale ona nie chce jeść. Jedynie od Hani zje parę granulek. Hania jakoś potrafi ją przekonać. Krzysiek ma urlop, wozi psinę do weta. 

Burza ją przeraża. Dla mnie to nowe doświadczenie kiedy drżący ze strachu pies przytula się, dygoce jeszcze przez chwilę a potem leży spokojnie patrząc ufnie. Nigdy nie miałam tak zapatrzonego we mnie zwierzęcia. 

Moja kochana siostra czuje, że jej potrzebuję i dzwoni do mnie prawie codziennie. Jakie to dobre. Tyle rzeczy można przegadać, wyjaśnić. Przez wiele lat myślałam, że dzieci, które zapraszałam na wakacje, nie wspominają tego czasu najlepiej z perspektywy dorosłości bo nie miały u nas luksusów, często prosiłam je o pomoc w domowych obowiązkach, musiały czasem spać na materacu na podłodze, jadły to co ugotowałam. Nie organizowałam zbyt wielu zajęć, musiały zajmować się sobą same. Co to za wakacje. 

Ale okazuje się, że wszyscy wspominamy ten czas dobrze. Czas radości, beztroski, miłych niespodzianek. 

Codziennie rano boli mnie głowa mocniej niż zwykle. Ta choroba nie jest na miesiąc czy dwa jak myślałam z początku. 



poniedziałek, 15 lipca 2024

opowiem Ci o babci

 

Dziadek Władek wrócił z roboty z Niemiec w 1942 r. Wrócił bardzo chory, strasznie kaszlał i pluł krwią i wkrótce umarł. Babcia Klara nie miała pieniędzy nie tylko na pogrzeb, nie miała nawet jedzenia dla dzieci. Chłopcy – tata i stryk, mieli po kilka lat.

Dziadek leżał martwy przez cztery dni aż wreszcie ktoś się zlitował i zbił z desek ze stodoły trumnę.

Od kilku lat babcia mogła liczyć tylko na siebie. We wsi byli biedni i biedniejsi, samotne wdowy z dziećmi były najbiedniejsze.

Babcia pracowała u gospodarza, cały dzień kopiąc motyką ziemniaki. Za tę pracę mogła sobie pozbierać z ziemniaczyska resztki niezdatne do przechowania, na wpół zgniłe i uszkodzone.

Wróciła do domu do głodnych dzieci. Starannie myli i okrawali ziemniaki a potem tarli je i piekli na blasze placki. Wtedy cieszyli się bo nie poszli głodni spać.

Innym razem babcia miała obiecany przez gospodarza z Olszyn woreczek bobu. Jednak okazało się, że ziarna bobu były tylko na wierzchu, pod spodem ktoś upchał łajno z obory, kozie i królicze bobki. Wtedy płakała.

Latem było lżej. Latem babcia zbierała grzyby i borówki i zanosiła je do Tarnowa. Zanosiła, czyli wstawała o trzeciej nad ranem i szła kilka godzin leśną drogą do miasta. Miała tam stałych odbiorców a czasem sprzedawała leśne runo na Burku.

Wystrzegała się nie tylko partyzantów. Wystrzegała się też dworców, odkąd trafiła na łapankę i cudem udało się jej uciec. Długo goiły się jej plecy od bykowca, którym niemiecki żołnierz zaganiał ludzi do wagonu.


Modliła się. Często modliła się o przeżycie. Bo tam dzieci same, samiutkie. Czekają.

Tak jak wtedy, gdy przywaliło ją drzewo i nie mogła się ruszyć. Chciała napalić w piecu, opał dawno się skończył. Tylko brzoza, nawet mokra, będzie się palić. Wzięła więc siekierę aby ściąć drzewo ale była zima, ślisko, i upadła tak nieszczęśliwie, że pień ją przygniótł i zaklinował jej nogę.

Straszliwie bolało, szarpała się czując, jak zamarza. Wołała, krzyczała. Nikt nie przyszedł. Wreszcie udało się jej wydostać z tej pułapki. Poszarpana skóra została na korze kłody. Z ogromnym trudem kobieta dowlokła się do domu. Wtedy wszyscy płakali.


W kilka lat po wojnie wyszła za mąż za Fabiana. Wspólnych dzieci nie mieli, ale Fabian pozostał w sercach wnuczek i wnuków a jego powiedzonka funkcjonują do dziś. Chyba najważniejsze to – człowiecze, bądź człowiekiem.

czwartek, 11 lipca 2024

ciepło

 Tak na pamiątkę, bo przecież wiadomo, kiedy mają być upały jak nie w lipcu?

Wczoraj było 34 stopnie w ciągu dnia a wieczorem o 22 było 26. Jest parno i nie ma czym oddychać, dlatego siedzę, a w zasadzie leżę w domu. Nie napiszę jak się czuję, po prostu bywało lepiej. 

Wiatraczek włączony, piję kompot z wiśni, psina leży podobnie jak ja, wyszła raz czy dwa ale zaraz wróciła. 

Od czasu do czasu włażę pod chłodny prysznic, nie jest źle.