Czując potrzebę pisania o przeszłości muszę zaznaczyć, że nie jest moim zamiarem dokuczanie komuś ani wywlekanie starych spraw. Świat, który opisuję, jest światem widzianym oczyma dziecka. Wyjechałam z domu mając niespełna osiemnaście lat i potem już zawsze byłam gościem. Wszystko się zmieniło, ludzie się zmienili, krajobraz jest inny, szkoła wygląda zupełnie inaczej i górki wydają mi się wyższe.
Mam nadzieję, że okażecie mi wielkoduszność i nie pogniewacie się znajdując w mych opowiadaniach siebie sprzed czterdziestu lat. Zawsze możecie napisać – wcale tak nie było – i opisać ten czas i te miejsca z własnej perspektywy. Bo każdy z nas zapamiętał co innego.
Ośrodek Zdrowia mieścił się w drewnianym, parterowym domu. Przechodziło się przez drewniany, chybotliwy mostek i za mostkiem stał ten domek. Potem była w nim biblioteka a Ośrodek Zdrowia przeniesiono do innego domu.
Wchodziło się przez ganek, w okienkach wisiały ładne, białe firanki, dalej po prawej stronie była poczekalnia. W miejscu tym stał piecyk z rurą, pod oknem kilka krzeseł i wieszak. Poczekalnię dzieliła lada, za ladą stały szafki i to, co budziło postrach – fotel dentystyczny.
Lekarz był jeden, nie znam się na medycznych tytułach, ten był felczerem z kilkunastoma specjalizacjami. Odbierał porody, szczepił noworodki, robił bilans szkolnym dzieciom, leczył choroby skóry, uszu i gardła, nacinał ropnie i zaszywał rany i oczywiście wyrywał zęby.
Ludzie chodzili do lekarza rzadko ale jeśli już ktoś szedł, to się mył (cały!), zakładał specjalnie na taką okazję trzymaną porządniejszą bieliznę i odświętną odzież. Lekarz też chodził do ludzi bardzo rzadko – częściej wzywali księdza czując, że tu i tak doktora nie ma po co fatygować. Telefon był tylko w szkole i w tym ośrodku, ludzie nie mieli prądu po domach to o telefonie na razie zapomnijmy.
Góry, kiepski dojazd, do wielu gospodarstw można było dojechać tylko furmanką a i to nie do wszystkich. Pamiętacie takie określenie „zastrzyki w tabletkach”? Musiał ktoś być naprawdę poważnie chory, aby je dostać. Nie przypominam sobie, aby do kogoś chodziła pielęgniarka, a jakby ktoś samodzielnie zszedł do ośrodka na zastrzyk to znaczyło, że wcale nie jest taki chory.
Najbliższa apteka znajdowała się w miasteczku oddalonym o 15 km. Nie jest to daleko pod warunkiem, że jest czym dojechać, jeśli jednak można liczyć tylko na własne nogi lub rower, to robi się z tego wyprawa na pół dnia.
Pewna kobieta zaniosła swoje malutkie dziecko do szczepienia. Dziecko było zdrowe, zostało zaszczepione ale wkrótce zaczęło się z nim dziać coś niedobrego.
Płakała tak, że nie można było wytrzymać, dostała gorączki czterdzieści stopni, zawinęłam ja w kocyk i z powrotem do lekarza. Lekarz nie wiedział co jej jest, kazał dać lek na gorączkę i jakby się coś działo to przyjść.
Rozdzierający płacz nie ustawał ani na chwilę, dziecko leciało przez ręce, kobieta znów pobiegła po ratunek. Tym razem lekarz wypisał receptę i kazał przyjść, gdy lek będzie wykupiony.
Kobieta odniosła dziecko do domu, zabrała rower, sprowadziła go z góry i gdy wreszcie dotarła do drogi, pojechała do apteki. Kiedy udało jej się zdobyć leki, musiała znów iść do doktora - tym razem to on poszedł do dziecka bo trzeba było zrobić zastrzyk, dziecko było za małe na tabletki.
Cierpiało strasznie, na każdy dotyk reagowało nieustającym płaczem. Nie można go było ubrać - leżało na warstwie ligniny niczym nie przykryte. Dotknięcie, przykrycie czy ubranie wywoływało gwałtowny wielogodzinny krzyk. Choroba trwała długo ale dziecko wyzdrowiało. Po zastrzyku na chwile zasypiało, a potem krzyk od nowa. Dlaczego doktor nie skierował do szpitala? Bo tam by umarło. Najbliższy oddział dziecięcy był daleko, rodzicom wstęp był surowo wzbroniony, mogli na swoje dzieci popatrzeć chwileczkę przez szybę. A kto by się przejmował dzieckiem, które przeraźliwie cały czas płacze? Popłacze i przestanie. Na zawsze.
Jestem pewna, że wiedział, co mówi.
Na koniec, aby więcej nie straszyć, opowiem o tym, jak wyglądały szkolne przeglądy zdrowia.
W środku lekcji wchodził do klasy pan dyrektor i zarządzał – siódma „a” do lekarza!
Siódma „a” pod opieką pani ustawiała się w pary i maszerowała drogą w dół. Po drodze docinki i przekrzykiwania.
– A masz czyste majtki? Powiedz lekarzowi, żeby cię zaszczepił na wściekliznę!
- I cicho tam ma być bo wszystkim obniżę ocenę ze sprawowania a Wantuch zostanie po lekcjach dopóki się nie nauczy wiersza! I śpiewamy, z życiem!
Mieszkał tutaj w Poroninie
U podnóża naszych Tatr
Dziś piosenkę o Leninie
Na Podhalu nuci wiatr!
A możemy śpiewać co innego? Możemy!
A gdy morowa drużynowa z drużynowym tralala na randkę idą…
Ustawić się w kolejce, stawać na wagę, głowa do góry, sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, czterdzieści trzy kilo wagi, cztery zęby do wyrwania, osiem do leczenia, następny!
Jak zwykle genialne opowiadanko. Wygląda na to, że kiedyś więcej zależało od Pana Boga, a mniej od ludzi. Łatwiej ludziom przychodziło godzić się ze śmiercią. Gdyby tamto dziecko umarło to matce łatwiej byłoby się tym pogodzić niż w podobnej sytuacji dzisiaj. Wówczas nie mogła wiele więcej zrobić niż zrobiła. Ewentualana śmierć nie byłaby wynikiem ludzkiego zaniedbania. Paradoks polega na tym, że dzisiaj kiedy medycyna poszła do przodu, śmierć jest trudniej akceptowalna, szczególnie wtedy kiedy jest wynikiem ludzkiego zaniedbania. Kiedyś decydował Pan Bóg, a z nim nikt rozsądny długo się nie wadził. Dzisiaj ta odpowiedzialność spada często na człowieka, a wtedy o wybaczenie i spokój ducha trudniej.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia znad Bałtyku.
no i jak ja mam przestać pisać mając takich czytelników:) dziękuję!
UsuńOj prawda Klarko prawda.A ja pamiętam i opowaiadałam moim wnukom , że jak byłam na koloniach w Niechorzu a miałam z 9 lat sprawdzano nam codziennie przed spaniem nogi czy mamy czyste.Wiadomo - piasek , woda budynek szkolny był zarz przy wydmach/tak to pamietam/.Pielęgniarka przychodziła i prosiła aby wystawić lewe nogi- wystawialiśmy chętnie bo myte były tylko te lewe.Jaki był szok jak razu pewnego prosiła o wystawienie prawych.Nasze zaskoczenie było nie mniejsze niż jej jak sie okazało że mylismy tylko lewe.Nie wiem czy teraz ktokolwiek na koloniach czy obozach sprawdza czystość nie tylko nóg ale i głowy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jagoda
Nie sprawdza się czystości nóg -ale za to panuje świerzb i wszawica - kiedyś dla jednej grupy wykupiliśmy cały zapas środka na wszy w całym Kołobrzegu Renia
UsuńReniu, czyli to, o czym pisałam w opowieści o Pani Emerytce, to taka nie całkiem fikcja? No proszę!:D
UsuńJeżdżę na obozy hrcerskie i tam sprawdza się głowy wszystkich uczestników 2 razy - na początku i przed wyjazdem. Sprawdzanie czystości nóg też nie jest rzadkością i to obu a nie jednej.W ogóle z higiena jest nieźle -prysznice są oblężone cały dzień, mimo kąpieli w morzu.
UsuńCzy to dziecko mialo na imie Klarka?
OdpowiedzUsuńZabuell
a skąd wiesz skoro ja usłyszałam tę historię zaledwie kilka tygodni temu?
UsuńJa chodzilam do szkoły "ciut" później niż autorka, natomiast na przeglądy szkolne też chodziliśmy parami ;) Później czwórkami do gabinetu i jeden do lekarza, reszta za parawan. Jako, że na stałe w szkole była pielęgniarka, to jak był trdniejszy dzień - można było ból brzucha poudawać i się zwolnienie z lekcji dostało ;)
OdpowiedzUsuńCo do takich gminnych Ośrodków Zdrowia, to powiem że niewiele się zmieniło. Stomatolog jest osobno, ale tak czy malutkie dzieci czy dorośli jeden lekarz przyjmuje - u nas pediatra (znaczy żle się wyraziłam, dwóch jest, pracują na zmiany ale obie to lekarze pediatrzy). Z jeżdżeniem na wizyty domowe też jest różnie, ostatnio chciałam żeby do mojego Bąbla przyjechał lekrz, bo dostała straszny kaszel i usłyszałam, że lepiej jakbym sama przyjechała - z tym że ja pracuję i nie zawsze mogę się zwolnić. Ostatecznie przyjechała. Pozdrowionka i czekam na kolejne notki :)
a to niedobrze, lekarz dla babci i lekarz dla noworodka to jednak nie to samo
UsuńTeraz powstała nowa specjalizacja lekarza medycyny rodzinnej; właśnie po to, by jeden lekarz leczył i babcię i noworodka.
Usuńja wychowywalam sie w blokach,ale wcale nie jestem pewna,czy to lepiej.Piwnice,strychy,male podworko,jakas karuzela,a w wiekszosci klatki schodowe-oto dziecinstwo w miescie:).....ale bylo fajnie,dziadkowie mieszkali na wsi,wiec w wakacje sie dotlenialam;)
OdpowiedzUsuńa w szkole podobnie,rany,zwlaszcza z tymi zebami.....
Klarko,dobrze,ze wrocilas do zdrowia po tym szczepieniu;) bo to Ty,prawda?:)
no ja, prawda, ale muszę koniecznie zapytać, dlaczego mi nikt wcześniej tej nie opowiedział tej historii
UsuńCzy Ty musisz takie horrory opisywać przed nocą ??
OdpowiedzUsuńJa w TV takich rzeczy nie oglądam...
Wolę jak struś...
Dobrze,że to dawno było :-)
masz pojęcie, jakie horrory mam na pierwszym blogu? te tutaj to bajeczki z krainy mchu i paproci;)
OdpowiedzUsuńAaach. Wstrząśniętam, nie zmieszanam...
OdpowiedzUsuńale trafilas w temat - od 3 dni przezywam bo klarka po 4tej dawce szczepienia (infanrix ipv+hib) - dostala jakis dziwnych powiklan - goraczka bym sie nie przejmowala bo mowia ze moze byc - ale ona nie chce zginac nozki - dostala jakiejs dziwnej wysypki na calych nozka a dzis rozeszlo sie na raczki - denerwuje sie tgym bardziej ze nie ma naszej stalej lekarki - czytam jak glupia glupoty ktore ludzie wypisuja na grupach dyskusyjnych i cala jestem w nerwach - w sumie to czlowiek tak wierzy ze trzeba bo co ma zrobic - a przeciez wystarczy ze jedna nieodpowiedzialna pielegniarka zapomni wlozyc lek do lodowki i sie nie przyzna... - a z innej beczki apropos innych czasow tak mi sie przypomnialo jako dziecko w szpitalu podano mi kroplowke po ktorej dostalam ponad 40 stopni - i zabronili mowic rodzicom! wyobrazacie sobie?
OdpowiedzUsuńteż bym była cała w nerwach, mam nadzieję, że jednak nie sugerujesz się tym, co wypisują na forach. I proszę Cię, napisz, jak się Klareczka czuje
Usuńlakarka u ktorej ylam uwaza ze objawy nie sa zwiazane ze szczepionka ale jakos mnie nie przekonala - mowi ze niby jakis wirus teraz panuje co daje podobne objawy - nie uwierzylam i dalam "klaritine" na uczulenie i widac dobrze zrobilam bo wysypka zeszla jak reka odja w ciagu godziny - nozke niestety caly czas asekuruje - mysle ze to kwestia zle zrobionego zastrzyku wyglada na to ze poprostu ja boli miesien - caly czas przezywa jak jej sie przypomni to pokazuje gdzie ja pani ukula i ze ja boli - mam nadzieje ze najgorsze za nami
UsuńNiesamowita ta wieś była. Prawie "Konopielka":D
OdpowiedzUsuńA moj brat z dnia na dzien, po szczepionce, stracil wzrok.
OdpowiedzUsuń4 lata tylko mial :-(
Jak zwykle świetne:))tak to wyglądało-mnie utkwił w pamięci gabinet dentystyczny z fotelem,przy którym był pedał i wiertarka była połączona jakąś linka-dentysta przyciskał pedał stopą i wiertarka wydając odgłos wiertarki budowlanej wierciła pod sam mózg.Był też felczer- ANIOŁ nie człowiek,który chodził od domu do domu,do chorych,robił zastrzyki ,badał stawiał trafne diagnozy.Nie tak dawno zmarł-na pogrzebie było dosłownie całe miasto.Ludzie mieli szacunek do lekarzy ale i oni odnosili się z wielką troską do chorych-przychodzili z wizytą do domów ,chcą sprawdzić stan chorego,często nie brali honorarium. maria I
OdpowiedzUsuń