Na wizytę do lekarza pierwszego kontaktu czeka się ponad tydzień. Akurat tyle, żeby wyzdrowieć z nieciężkiej dolegliwości. Ale czy człowiek zawsze potrafi ocenić swój stan zdrowia? Ja nie. Ja zawsze mówię - nic mi nie jest. Teraz już nie pracuję więc zwolnienie nie jest mi potrzebne a choroba wcześniej czy później przechodzi sama. Albo przechodzi na płuca na przykład. Leków mam pełną szafkę, teraz prawie wszystko można kupić bez recepty. Nasenne - proszę bardzo, przeciwbólowe - ile wątroba wytrzyma, na gorączkę, na robaki, na grzybicę, wystarczy zdiagnozować się samemu, zamówić leki do paczkomatu i gotowe. Kardiolog wypisuje mi receptę na rok do przodu!
Uwaga, post jest prześmiewczy, nie musicie we wszystko wierzyć co tu piszę. Tu wśród czytelników są pielęgniarki i położne, można się konsultować w komentarzach.
Autorka ma gópiego gusa musku to nie odpowiada za to co wypisuje.
Rzadko, bardzo rzadko chodzę leczyć się prywatnie. Ale czasem trzeba. Bo z pilnym skierowaniem do ortopedy było czekania na rok więc jak żyć i pracować? Przecież ja beczałam z bólu przy ścieleniu łóżek. Na leczenie barku wydałam pół wypłaty, dobrze że męża mam to mi jeść dawał.
Na leczenie innych dolegliwości cierpliwie czekałam, od lekarza do lekarza aż do radioterapii prawie dwa lata. Długo. Może w tym czasie gópi gus rósł szybciej niż teraz zanika. Może.
W pracowni, gdzie robię rezonans, prywatnie można zrobić badanie już w kolejnym dniu. Na fundusz czeka się pół roku. Za pół roku to można umrzeć.
Niedawno czytałam, że pacjenci są sobie winni tych kolejek do lekarza bo nie odwołują wizyt. Ha ha. Jak mają odwołać, kiedy do przychodni nie sposób się dodzwonić? Z niektórych poradni sami dzwonią albo przychodzi sms i jeśli nie przyjdę to mam odpisać "NIE". Ale nie wszędzie tak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz