Do mojego ogrodu przychodzą kury od sąsiada z dołu, przez siatkę cholery przefruwają i drą pazurami co popadnie. A już się pokazały przebiśniegi i narcyzy wyłażą, i krokusy, więc staram się te kury wyganiać bo mi szkoda kwiatów. Wygląda to dość komicznie bo rzucam w nie czym popadnie, butami również, a one po chwili znów przyłażą.
Nie lubię żadnego ptactwa, wiele lat temu ścięłam przy samej ziemi dzikie wino bo ganek był osrany z góry na dół, potem przygarnęłam pierwszego kota i się panoszenie ptactwa skończyło, za to koty obsikują dookoła posesję.
Sąsiad, ten mieszkający z boku, widząc, jak zbieram buty, którymi rzucałam w kury (no gdzie trafię adidasem w kurę z dwudziestu metrów) wyszedł na swój taras pogwarzyć. U nich ozdobnych roślin jest o wiele więcej, ma przepiękne rabaty kwiatowe i też się napowietrzania gleby kurzymi pazurami obawia.
Sąsiad ma tylko jedną kociczkę, wysterylizowaną, ale po jego posesji grasuje banda kotów, chyba jest ich więcej niż u nas bo u nas porządku pilnuje Biały Kot czyli Zbójca - dawno już Białym Kotem nie jest, wygląda jak mop do mycia zewnętrznych schodów.
Sąsiad, właściciel tej ślicznej małej czarnej zagaduje mnie o kury, zastanawiając się, czy może mają dziurę w siatce. Ja się wstydzę swojej akcji z butami i tłumaczę, że siatka dobra tylko kury wścibskie i jak dla nich ogrodzenie za niskie to powinny być zamykane do klatki, trudno, ja ich na swojej posesji nie chcę widzieć i wreszcie kiedyś pójdę na dół - mówię bez przekonania w głosie.
Sąsiad się tylko śmieje bo wie dobrze, że nie pójdę i żali się na obce koty, które mu obsikały drzwi wejściowe i smród jest straszny.
- No tak, znów się tłumaczę - nasz Kiciulek jest wykastrowany i to na pewno nie on a wszystkich obcych kotów przecież nie wykastrujemy. To na pewno ten wielki bury, albo ten z czarnym łbem.
-A jeszcze taki bury z białym przychodzi - sąsiad się zastanawia, czyj on i ja z ulgą mówię, że takiego to nawet nie widuję.
- I taki młody, prawie całkiem biały też!
Tego się nie wyprę bo go gdzieś tu nawet na zdjęciu mam a nie wiem, kto na blog zagląda, więc mówię, że widuję czasem ale przeganiam.
Wreszcie słyszymy jeszcze jedną sąsiadkę - koty wystrzelać, kury na rosół, a ludzi do Kobierzyna!(W Kobierzynie mieścił się najbliższy szpital dla chorych psychicznie)
Dzięki doskonałej akustyce wybuchamy wszyscy śmiechem mając świadomość, że zawsze znajdzie się coś, co któremuś z nas będzie przeszkadzało. Dodam, że tę świadomość mamy od zawsze i dlatego nikt z nikim nie jest skłócony, choć w ramiona z miłości też sobie nie padamy. Jest zwyczajnie, spokojnie, i nie ma się co bić o to te parę kur, kilka kotów i dym z komina.
Jak się czasami nie da czegoś polubić, to warto to zaakceptować, żeby się wniepotrzebne spory nie angazować :)
OdpowiedzUsuńNie każdego można polubić :) sąsiada robiącego mi imprezy po 17h każda średnio co kilka dni nie byłam w stanie, no nie i już :) A kury faktycznie na rosół :P ok żartuję z kurami :)
OdpowiedzUsuńTrafili Ci się sąsiedzi z poczuciem humoru - a to już duży sukces. U mnie na podwórku też przez dugi czas "panoszyły" się kury (nie moje, Teściowa nam je przywiozła bo u niej nie ma miejsca) wkurzając i koty i psa. W końcu któregoś dnia dostały swoją zagrodę za budynkiem gospodarczym, kur nie widać, pies spokojny, koty wylegują się na środku podwórka i nawet trawa zaczęła rosnąć :)
OdpowiedzUsuńMy też żujemy z sąsiadami dobrze.Trafili nam się naprawdę mili ludzie.Mam nawet podejrzenia graniczące z pewnością ,że z jedna z sąsiadek się nawet zaprzyjaźnię,bo pokrewnoduszna mi na wskroś:)Mamy w temacie sąsiedztwa farta. Chociaż...jeden z domów jest jeszcze niezamieszkany. Na szczęście jego właściciele robią dobre wrażenie.:)
OdpowiedzUsuńNie ma jak to wspólne żucie.
UsuńPrzepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńa ja chciałbym tui kiedyś usłyszeć opowieść, jak to Klarka z sąsiadem rozmawia o jego cytuję wścibskim koniec cytatu drobiu :)
OdpowiedzUsuńLipton_R
dokładnie tak samo to brzmi jak z Tobą gdy Ci wmawiam, że na bruku krakowskim będziesz telepał zębami a kółka pójdą w ósemki;) bój się choć trochę!
UsuńDobrzy sąsiedzi to skarb i warunek spokojnej egzystencji. Ja miałam do tej pory szczęście - z sąsiadami po lewej świetnie się dogadujemy, wizytujemy, ale teraz wybudowali się nowi sąsiedzi po prawej i nie wiem jak to będzie,bo w czasie budowy już były niedomówienia.
OdpowiedzUsuńA moja kocica - taka grzeczna i ułożona codziennie innego kocura sprowadza na taras i prezentuje, a czasami dwa naraz. Drzwi balkonowych otworzyć nie mogę bo wycieraczka zawiera "znaczniki" wszystkich konkurentów. Mało tego absztyfikanci mojego Futra wskakują na parapet i ostentacyjnie olewają mi okno - brrrr.
Dobrzy sąsiedzi to najważniejsze :-)
OdpowiedzUsuńJa mam chyba dobrych, bo rzadko się widujemy,
co oznacza,że nie ma problemów :-)))
Koty jeszcze nie zadusił kur. Zawsze byłoby na rosół
OdpowiedzUsuńtralalalala. a ja z sąsiadami nie pogadam przez płot, bo za daleko... jak ja to lubię, choć kury i tak przyłazą i drzwi mam omaszczone kocimi zapachami i psy przyłażą i sarny obgryzły drzewka,no , ale ja nawet bramy nie mam, tylko dziura widnieje, a z tyłu to nawet płotu nie ma... mamy awersję do grodzenia się i terytorializmu...buziaki
OdpowiedzUsuńNa sikające koty - można kupić na 30 zł taki cytrynowy piskacz w sklepie zoo. I pisikać na mury. Bardzo skuteczny.
OdpowiedzUsuńJa dokarmiam koty na balkonie, bezdomne więc sikające- i to pomogło.
Justyna
pominę kury,koty i niechęć Klarki do ptaków:))- podam fakt: na granicy działek rośnie grusza ,we wspólnym I piętrowym domu mieszka siostra z mężem i brat z żoną, córką z rodziną,są więc wnuki. Wnuk z kolegą wyszedł na gruszę i zerwał wszystkie,niedojrzałe owoce/dziecko 6letnie/-na drugi dzień mąż siostry /właścicielki połowy domu/- ściął wszystkie konary drzewa -został pień-wysokości 3m"po co mi grusza bez owoców"maria I
OdpowiedzUsuń