sobota, 3 maja 2025

gdy fajna sąsiadka to wystarczy siatka

 Pierwszą część tego powiedzenia na pewno znacie. 

Chodziłam rankiem po ogrodzie sprawdzając, co nowego zakwitło. Ale i tak najdłużej zatrzymałam się przy piwonii. Warto było czekać, a miałam już ją wyrzucić na kompost. 



U sąsiadki kwitnie takie cudo. 


Sąsiad z drugiej strony ma w rogu magnolię i krzak bzu.  

I teraz tak. Raz czy dwa usłyszałam od obcych opinię, że utrudniamy sobie życie ciężko pracując w ogrodzie. A wystarczy kosić trawę i leżeć na leżaku, po co te badyle, zwłaszcza krzewy ozdobne i kwiaty, bo maliny, porzeczki czy czereśnie to jeszcze-jeszcze, ale to przecież też można kupić, po co się męczyć. 

To prawda, jeden lubi leżeć i pachnieć a drugi jak mu pachną bzy, i co komu do tego. 

A co ja bym wklejała na blog?! - odparłam. 

Dobrego dnia! 


wtorek, 29 kwietnia 2025

nie do wiary, wyszedł mi post o polityce

 Zrobiłam test na zgodność z programem kandydata na prezydenta  i wyszło mi 69%.  TEST jest tutaj. 

Dowiedziałam się po co przy głównej uliczce naszej wsi postawiono pomnik. Jest się gdzie pokazać, zrobić sobie zdjęcie do lokalnych wiadomości, złożyć kwiaty z okazji i bez okazji. Dotychczas nie było takiego miejsca choć krzyży i kapliczek nie brakuje.   Ten jest szczególnie brzydki ale za to na bogato.  Pewnie się za jakiś czas opatrzy. 

Kiedyś starałam się działać lokalnie, chodziłam na zebrania, pisałam do lokalnego pisma. Krzysiek szedł z łopatą jak trzeba było coś wspólnie zbudować albo z siekierą gdy burza połamała drzewa i trzeba było oczyścić drogę. Chodziliśmy też na zabawy do remizy, to jest najlepsze miejsce na integrację.  Byliśmy całkiem nowi, żadne z nas nie miało tu krewnych ani znajomych ale zawsze żyjemy w zgodzie z sąsiadami, lubimy się, czasem mówię - jak fajna sąsiadka to wystarczy siatka. Bo nie lubię tui. Ale tuje szybko rosną, wyciągają z gleby co się da i zasłaniają widok. Dlatego były sadzone głównie na cmentarzach,  to nie jest roślina dla żywych. 

W lokalnych wyborach na pewno nie zagłosuję na aktualnego wójta. Bardzo mnie rozczarował. Mam wrażenie, że jego główną rolą jest bujanie się po imprezach gdzie jedna i ta sama grupa ludzi nadaje sobie kolejne wymyślone na własne potrzeby tytuły i nagrody. 

A prezydent, no cóż. Wyszło mi 69%. 



 


poniedziałek, 28 kwietnia 2025

tulituli pany

 Nie mogę się powstrzymać od fotografowania ogrodu, mało tego, ciągle się tymi kwiatkami chwalę. Pewnie dlatego, że są tak krótko! Pewnie dlatego, że pół roku było szaro, brzydko i ponuro. 

Tulipany przekwitają a za chwile będą róże, za szopą mam całkiem nową i nie mogę się doczekać, ma już takie malutkie pączki więc już niedługo. Ta stara różowa jest jak co roku niezawodna, kto ma w ogrodzie trzydziestoletni krzak pnącej róży to wie o co chodzi. Najpiękniejsza jest u kogoś. Mam tu na myśli trud, z jakim trzeba się liczyć, aby mieć wielki różany krzew. 

Ale teraz jeszcze są tulipany. 

 A nie, najpierw pani tuli pana żeby kopał, sadził, nosił, latał z konewką. 







(Tulipany, M. Fogg) 

 I juz tylko tuli tuli ... tuli tulipany dał

Bo nic tylko tuli tuli ... tuli tulipany miał Tulipany dał czerwone a za tydzień miał już żonę W końcu opadł tuli tuli ... tuli tulipanu kwiat Przez te tuli tuli ... tuli tulipany wpadł Bo dziś tak jak każdy mąż Forsę buli buli ... buli wciąż

niedziela, 27 kwietnia 2025

placek z rabarbarem

 W sobotę pojechaliśmy na lokalny targ bo tam można kupić pyszne chrupiące warzywa, miód prosto z pasieki, wędliny i sery wytwarzane przez okolicznych mieszkańców a nawet rękodzieła. Przy okazji ktoś nam zapakował do bagażnika karton z różnymi kwiatkami do sadzenia, no skandal, uważajcie, zamiast ziemniaków i kapusty kwiatki. 

Kupiłam również dorodny rabarbar.  Święta były niedawno i na ciasto stanowczo za wcześnie ale mamy w domu wyjątkową okazję, choć nie wariujmy z tymi zakazami - osobiście uważam, że nie trzeba żadnej okazji aby upiec placek z rabarbarem. Taki zwyczajny - kruche ciasto, na to rabarbar, na to beza i to wszystko posypane kruszonką. To jest bardzo proste i to jest bardzo dobre - połączenie kwaśnego jak cholera rabarbaru ze słodką bezą i chrupka góra. 

Zjedliśmy wczoraj po kawałku to wiem. Krzysiek wziął sobie kawałek do pracy na noc do kawy. 

A ja cóż. Doznałam jakiejś pomroczności i zostawiłam ten placek na blacie. Kotów nie mamy, pies jest uosobieniem kultury i za nic w świecie nie ściągnie jedzenia z blatu. Byłam już w sypialni i przypomniałam sobie o tym cieście ale nie chciało mi się iść do kuchni bo już miałam ustawioną książkę (słucham przed snem) i tak sobie pomyślałam - nie ma co się zepsuć, niech stoi na wierzchu. 

Wstałam rano Włączyłam czajnik i tak patrzę na blat  i oczom nie wierzę. Placek się rusza! Cała deska, papier do pieczenia i ciasto oblepione mrówkami. Którędy? Ścieżka wiodła w dół szafki do ściany szczytowej. 

Mamy dziurawą chałupę! 

piątek, 25 kwietnia 2025

co by tu zepsuć

Na coraz więcej tematów odpowiadam sobie – nie obchodzi mnie to. Może to skutek leków albo poczucie niechybnej jesieni i życia w izolacji. Nie chcę się stygmatyzować i zapisywać do kółek seniorów bo stamtąd jest chyba tylko jedna droga. Podziwiam ale się nie nadaję. Widzę profil działania w takich grupach i wiem, że ja się tam na pewno nie odnajdę, mało tego, gdybym zaczęła śpiewać i robić wieńce dożynkowe to by mnie wywieźli za wieś z absolutnym zakazem powrotu. Co robią emeryci? 

Pees. Nie, nie będę sprzedawać kwiatków na pętli! 


to nie jest to co myślisz

środa, 23 kwietnia 2025

sny, sny a potem rzeczywistość

 Śniło mi się, że chciałam pojechać do Marsylii. Autobusem. Bo był straszny wiatr i samoloty nie latały. 

I oczywiście teraz sprawdzam czy to w ogóle możliwa jest taka jazda. Owszem. Jest połączenie autobusowe. Podróż zajmuje 28 godzin. 

Teoretycznie nie ma co jęczeć i cudować, ktoś nie może latać albo wieje straszny wiatr to jedzie autobusem. Dawniej podróżowano wyłącznie na koniach, powozami, karetami albo na piechotę, i wówczas dwa dni podróży to było niewiele. 

Ale zapytałam sztuczną inteligencję i oto - 

Podróż karetą z Marsylii do Krakowa jest niezwykle trudna i niebezpieczna ze względu na długą odległość i brak odpowiednich dróg. Karetą raczej nie podróżuje się na takie dystanse. Najszybszym sposobem podróży z Marsylii do Krakowa jest samolot, co zajmuje około 2 godzin i 15 minut. Alternatywnie, podróż pociągiem może trwać około 27 godzin.

wtorek, 22 kwietnia 2025

szkaradzieństwa

 


Nie, nie kupiłam, ale straszę że kupię. Na ganku są cztery sowy solarne to i jaszczomb (nie poprawiać) by się zmieścił, ale wkurzał by mnie bo ma pazury pomalowane a ja nie. 
Niektórzy sąsiedzi mają na posesjach mnóstwo różnych figurek, ja mam solarne światełka. 
I nikomu to nie przeszkadza. W sensie - ja figurek nie chcę z dwóch powodów - o pierwszym nie napiszę a drugi jest prozaiczny - trawę się źle kosi jak są przeszkody. 
Raz Krzysiek chciał kupić goryla który wspina się po ścianie i ja się nie zgodziłam, nieładnie tak się kłócić a potem wieszać wszędzie sowy. A przecież niedaleko ktoś ma dwumetrową żyrafę w ogródku i nawet mówi się - skręć w lewo koło żyrafy. Ale żeby goryl na ścianie, nie. 
Społeczność zainwestowała w wielki kamień czyniąc go miejscem pamięci ale tam się w tym miejscu nic nie wydarzyło, po prostu nie wiedzieli na co wydać pieniądze i zrobili krzyż ku pamięci ofiar. Nie ma żadnych konkretnych ofiar. Może to na zaś. 
Kurde, a ja myślałam długo, że tam zrobią paczkomat! 

niedziela, 20 kwietnia 2025

siostrzeństwo

 Patrzę na nasze niedawne spotkanie. Trzy najstarsze, a powinno być cztery. Wszystkie po sześćdziesiątce, wielkie, grube, ze zmarszczkami od śmiechu i od płaczu. Nie mam niebieskich oczu ale i tak nasze oczy są takie same - pełne troski o innych, pełne radości ze spotkania, uważne. Nasze słowa są takie same - jakie mamy piękne dzieci, jakie wnuki, i obietnice, że będziemy się spotykać nie tylko na pogrzebach. I gdzie znów te dwie małe. 

Serdeczność. Czułość. Kiedy to życie nas tak sponiewierało, kiedy z małych, pełnych nadziei  dziewczynek zmieniłyśmy się w pełne doświadczeń kobiety. 

Kocham moje siostry. 

piątek, 18 kwietnia 2025

wiosny w sercu i pogody ducha

 Tak niewiele mi trzeba do radości. Bez zakwitł, jednocześnie z czereśnią. Trawa gęsta i szmaragdowa, aż chrupie pod stopami. Ptaki śpiewają. Sypię im do karmnika jedzenie żeby miały blisko, bo one teraz muszą zadbać o swoje dzieci, niech nie szukają daleko pożywienia. Na czereśni jest dwie budki, obydwie zamieszkałe. A oprócz tego gniazda w najdziwniejszych miejscach. 

Myślałam, że dziś czwartek a to już piątek. Czas upiec ciasto. Babek nie lubię ale Krzysiek lubi to mu upiekę. Dla Hani biszkopt z galaretką. 

Świąt pełnych radości, szczęśliwych, zdrowych, pełnych wiosennego słońca, odwiedzin i spacerów, dobrego jedzenia, wypoczynku, uśmiechów i spełnionych oczekiwań. 

czwartek, 17 kwietnia 2025

tak sobie piszę o niczym

 Jeszcze wydaję pieniądze tak jak pensję a emeryturę mam o wiele niższą, kokosów nie zarabiałam ale w ostatnich latach zasuwałam w godzinach nadliczbowych więc źle nie było. A teraz marnie, oj, marnie.  

 Nawet nie wyobrażam sobie jak mogłabym żyć sama mając tylko emeryturę. Pewnie bym sprzedawała kwiatki na pętli albo dokwaterowała sobie trzech studentów. 

 Nie, nie zamierzam lamentować bo wiem skąd się biorą wysokie emerytury itd. Boję się że mnie ktoś zacznie pouczać trzeba było pracować i wypracować itd. 

Byłam dziś rozejrzeć się za kwiatkami, te akurat tragicznie drogie nie są i na pewno nakupię i nasadzę, przynajmniej z tego będę mieć radość. Ale jedzenie, zgrozo, jakie drogie! Kiedyś, dawno temu, rzuciłam palenie bo papierosy strasznie podrożały, kosztowała wtedy paczka Malboro 4 zł. Niestety nie pamiętam jaka była stawka za godzinę pracy, to dziwne bo ja całe życie przeliczam wydatki na roboczogodziny. 

 Przecież jedzenia nie da się rzucić tak jak palenia. A szkoda.  Zazdroszczę ludziom, którzy jedzą malutko i nie czują głodu. Pies też chce jeść, choć raczej nasza Mikulina kręci pyskiem i nie chce jeść tego samego dwa razy pod rząd. Dziękuję osobie, która poradziła mi, aby mieszać jej karmę z tym co lubi. Kroję więc na maleńkie kawałeczki Krzysiek nie czytaj dalej  coś pysznego i mieszam z psim żarciem, wtedy zeżre. Albo wybierze posypkę, zeżre i patrzy z wyrzutem. No i nie daj psu jeść. Jak to takie oddane, wierne, tak nas traktuje jakbyśmy byli jej dziećmi.  Kiedy Krzysiek jest w ogrodzie albo w garażu a ja w domu to ona biega od jednego do drugiego, i po tulipanach tam i z powrotem. Zawsze pilnuje, zawsze przy boku. Czasem trąca noskiem sprawdzając czy żyję. Udała nam się, naprawdę, cztery światy. 

MałgosiaK mi zasugerowała, żebym nie przejmowała się tym, że u nas nic nowego, tylko pisała cokolwiek. To piszę. I pozdrawiam wszystkich serdecznie! 





środa, 16 kwietnia 2025

wierzycie w sny?

 Co za sen. Szkoła w Jodłówce, klasa na piętrze, tak jak miałam w ósmej klasie. Koleżanki i koledzy -wszyscy młodzi. Danka D, Marysia S, Piotrek O i pół "b" klasy. I ja - prowodyrka mówiąca - co my tak ciągle imprezujemy w tej szkole, chodźmy do restauracji. Marysia S stwierdziła, że nie idzie bo nas wszystkich wywalą tuż przed maturą. Danka też nie poszła. Reszta owszem. I bawiliśmy się znakomicie a kiedy się obudziłam, w głowie miałam walc Szostakowicza. Mogłabym zaśpiewać, tak dokładnie pamiętam. 

Sny o tańcu nie są dobre (babcia mówiła - będziesz musieć za czymś hulać) ale ten sen nie był koszmarem, jakie mnie czasem dręczą. 

wtorek, 15 kwietnia 2025

wiosna, wiosna ach to ty!







 W tym roku ogród jest zapuszczony bardziej niż zwykle. Mikulina, zwana czasem Wandalem Skończonym lub Wściekłym Alarmem wydeptała sobie ścieżkę wśród najpiękniejszych hiacyntów i tulipanów. Czy hiacyny mogą pachnieć tak jak piwonie? Chyba coś mi się porobiło z węchem bo przecież piwonie ledwo odrosły od ziemi więc jak? Ale uwielbiam te wczesnowiosenne zapachy - narcyzy, hiacynty, fiołki, i od sąsiadki migdałek pachnie, sąsiadka ma bardzo zadbany ogród, mnóstwo kwiatów, równy trawnik, generalnie wszędzie jest pięknie, kwitną forscycje i drzewa owocowe. 

Mam na oknie łapacz snów, siostra mi zrobiła, sny mam czasem niedobre, powtarzające się. Za to o widok z okna zadbałam sama - powiesiłam solarną sowę i światełka a czasem w nocy wisi wielki księżyc. 

Pod oknem rośnie bez i pnąca róża, nie sadźcie bzu blisko domu - to ulubiony krzew szerszeni. Nasze chyba się do mnie przyzwyczaiły a ja bzu na pewno nie wytnę, mam więc w pakiecie samo zło i samo piękno. 

Na zdjęcie żonkili załapał się kurier ;). I co jeszcze -ptaki w podziękowaniu za dokarmianie pięknie śpiewają, wiosna. I niech mnie ten łeb przestanie boleć bo już nie mam cierpliwości. 

czwartek, 10 kwietnia 2025

gdy w głowie szumi

 Będzie trochę czarnego humoru ale nie przerażajcie się. 

Nieraz pisałam, jak bardzo lubię uroczystości rodzinne, a jeśli już ktoś odważy się i zrobi selekcję nie biorąc pod uwagę opcji "wypada, nie wypada" to już jest gwarancja doskonałej zabawy. 

Przez ostatnie lata spotykaliśmy się prawie wyłącznie na pogrzebach i co to za radość ze spotkania skoro jedno z nas leżało w trumnie. No, radość przez łzy i niepokój kto następny. Na szczęście nikt wieńcem nie rzucał i nikt nie łapał ale przypomniałam sobie, że kto pierwszy wychodzi ze stypy ten pierwszy umiera! 

Jednak pamiętam o swoich postanowieniach - czas przerwać żałobę i dać odpocząć rodzinie, po prostu żyć.  A do tego mam posadzone jesienią kwiaty i chcę zobaczyć czy coś z nich będzie. Wyszło żenująco beznadziejnie, nie ma się czym chwalić bo suka zwana Mikuliną Wandalem Skończonym zrobiła sobie ścieżkę centralnie wzdłuż rzędów kwiatów i połamała je jak tylko wylazły z ziemi. 

Gupi (nie poprawiać) guz ma się dobrze i przyznaję, ogranicza mnie, ale kiedy dostałam zaproszenie na ślub siostrzenicy, od razu powiedziałam - gupi guz nie będzie mną rządził, co to za życie jest żeby siedzieć w domu i nigdzie się nie ruszać bo głowa boli. Jak to brzmi - wybacz, nie pojechałam bo mnie głowa boli.  Ciotka pinda. A do tego złapałam przeziębienie i bałam się, że kogoś zarażę. Ale zrobiłam nam testy i wyszły ujemne. 

Młodych znam i bardzo lubię. Młodzi pełni radości i szczęścia, ślub w pięknej sali, przyjęcie doskonale dopracowane, eleganckie, wszyscy wobec wszystkich przyjaźni. Takie spotkania dają mi motywację do tego, aby nie rezygnować, nie zapadać się, nie zamykać. 

Dziś też Cię kocham. 



wtorek, 8 kwietnia 2025

ładnie

 

 Ania, wydawczyni mojej książki, tak mądrze i ładnie ją zrobiła. Jest część  jakby napisana przez dziecko z podstawówki, jest część napisana przez wkurwioną na życie woźną i jest też zwyczajna, zapracowana kobieta, jakich wokół wiele. Nie mogę się doczekać. 

wtorek, 1 kwietnia 2025

prima aprilis

 Napisałam na fp, że wracam do pracy bo mi brakuje pieniędzy. Dziś jest 1 kwietnia a więc żart na prima aprilis, i tak - do pracy nie wracam bo bym się wywracała po umyciu jednego okna albo gorzej - nie dotarłabym o tej zbójeckiej porze na przystanek! A druga część smutna bo jednak pensja z nadgodzinami a emerytura to ogromna różnica. 

Ale co z tego, nie nadaję się do pracy. Nie wiem jak ja tak mogłam wcześnie wstawać, teraz to dla mnie środek nocy ale ja śpię bardzo dużo, pewnie to sprawka leków. I nawet nie o to wstawanie chodzi, dużo kobiet w moim wieku pracuje, no ale ja nie mogę i nie dam rady. 

Mam założony od wczoraj holter i obudziłam się z poodpinanymi elektrodami, no trudno, będzie co ma być, to nie jest prima aprilis, doktorek się wkurzy czy nie, nie wiem. Raz się wkurzył bo nie poszłam na echo no i się pyta - czemu pani nie była? A ja zgłaszałam że nie przyjdę bo jestem chora, głowa mnie boli. 

Prawdziwa ze mnie baba z dowcipów! 

poniedziałek, 31 marca 2025

sposób na teściową

 

Podsłuchane w przychodni (jednym uchem)

Niektóre panie mają taki szept, że słychać je po drugiej stronie miasta i ja właśnie trafiłam dziś na takie dwie, czekające w kolejce do Bartusia. Bartuś to taki dzieciak kardiolog, wesoły i bezproblemowy, za każdym razem mówię mu – panie doktorze może ja już nie potrzebuję tych leków, po co ja tu przychodzę jak się dobrze czuję? A doktor się tylko śmieje i wypisuje mi recepty i skierowania na różne echa, bieganie po bieżni lub całodobowe podpięcie do ciśnieniomierza, aaaaa! Ale i tak go lubię, więc pewnego razu pochwaliłam się teściowej, że mam takiego fajnego lekarza i aaaaaaaaa teściowa przepisała się do niego! Bardzo pana doktora przepraszam bo to jest pacjentka schorowana i wymagająca wiele. Ale ja nie o tym dziś tylko o tym co podsłuchałam.

Do brzegu daleko.

Jedna z pań, ja się nie dziwię, że ją serce boli, opowiadała o swojej synowej. Nieładnie opowiadała, a do tego w poczekalni, a przecież nie wiedziała że ja jestem niedosłysząca i nie usłyszę, zresztą akurat siedziała z mojej strony słyszącej.

Były chrzciny Stasia, mojego wnuczka od córki, i synowa kłamliwa żmija dała przy wszystkich kopertę i powiedziała – miałam dać 1000 zł ale mamusia (czyli ja) powiedziała, że to za dużo i daję wam połowę! No jak ona mogła tak zmyślać, co za podłe dziewuszysko ten mój syn wziął!

Parsknęłam śmiechem i udałam, że się gwałtownie rozkaszlałam a łzy mi płynęły ciurkiem bo spróbujcie tłumić śmiech. Ale się uspokoiłam bo miałam nadzieję na dalszy ciąg.

Pani złapała się za serce ale kardiolog tego nie zobaczył bo badał za zamkniętymi drzwiami kogoś innego.

To potem ja chciałam się zemścić i wzięłam trochę kurzu z odkurzacza jak szłam do nich i udałam, że mi coś wpada za kanapę i wyjęłam ten kurz i pokazałam mojemu synowi, że takie koty mają w mieszkaniu bo pani żona leń! A ona wtedy napadła na niego i na mnie, że go nie nauczyłam sprzątać.

I wtedy Bartuś wyszedł z gabinetu i wymieniając moje imię zawołał – zapraszam! I nie wiem co było dalej.

środa, 26 marca 2025

how are you

 Złapałam się na tym, że zamiast użyć polskiego słowa napisałam "reset". Pewnie z 10 lat temu napisałabym po prostu "wypoczynek". Nic dziwnego, tak się po prostu rozwija język, jedne słowa wychodzą z użycia a inne stają się powszechne. Chyba się wymądrzam.

Spotykałam się z  Polakami mieszkającymi długo za granicą i wszyscy dorośli mówili po polsku bardzo ładnie, natomiast z ich dziećmi bywało różnie. Raz się zmartwiłam, że pewna dziewczynka mówi ładnie po polsku ale ma wadę wymowy i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to dziecko po prostu ma obcy akcent. 

Pracowałam przez jakiś czas w szkole dla obcojęzycznych dzieci i to dopiero był tygiel - obowiązkowym językiem był angielski ale uczniowie i nauczyciele pochodzili z całego świata. Przypominam sobie takie zdarzenie - był jakiś dzień rodziny i przyszli do szkoły między innymi Hindusi, Arabowie i Japończycy - babcia,  rodzice i rodzeństwo  i słuchajcie - sprzątaczki miały stać pod ścianą żeby w razie potrzeby pokierować gośćmi ale tak stać jakby nas nie było czyli nie łapać kontaktu wzrokowego i reagować dopiero na wyraźny kontakt.  I kurde czułam, że niektórzy panicznie się boją żeby nie mieć kontaktu, to czułam wcześniej bo dzieci też na to bardzo uważały, a japońska rodzina przepięknie mnie przywitała i usiłowali ze mną rozmawiać po polsku. Nie zrozumiałam ani słowa. 

Potem pracowałam w hotelu ale tam czułam się jak człowiek czyli wykonuję pracę, dostaję za nią wynagrodzenie, wracam do domu i umieram ze zmęczenia odpoczywam. A hotel to też mieszanina języków. Wiele razy nie rozumiałam ani słowa z tego co ktoś mówi ale od czego smartfon! 

No i na koniec goście, którzy przyjechali z Ukrainy - ja więcej rozumiałam ich gdy mówili swoim językiem niż angielskim. 

A teraz głuchnę i nawet czasem polski trudno mi zrozumieć. 

piątek, 21 marca 2025

zielone papużysko

 


Robimy selekcję zabawek którymi Hania już się nie bawi. Pluszaki, książeczki, kolorowanki i wykreślanki,  olbrzymi różowy miś i ta zielona papuga. Ptaszysko gada i śpiewa, świeci oczami i do tego, o zgrozo, idzie. A Kubuś też nie lepszy, gada, śpiewa i tańczy. Te zabawki są u nas w domu bo nikt by nie chciał takich rzeczy u siebie, bo nic tak nie męczy jak zabawa autkiem które wyje, trąbką albo bębenkiem.  A może nie wszyscy o tym wiedzą? Rodzice małych dzieci wiedzą na pewno. 

Jak będą zabierać gabaryty to wystawię ten karton przed bramę, może się komuś przyda.

czwartek, 20 marca 2025

Maszyna do leczenia

 


Zawsze fascynowały mnie duże i skomplikowane urządzenia. Parę lat temu była u nas poważna przebudowa drogi, z tunelami i wiaduktami i wszyscy klęli na dojazd a ja zawsze gapiłam się na te olbrzymie maszyny i na tych opalonych umięśnionych panów pracujących przy zbrojeniach również ale na maszyny bardziej. 
Szpital, w którym mnie leczą na głowę no co nerwiak jest w głowie i można śmiało mówić że mam chorą głowę z powodu nerwów  jest bardzo nowoczesny. Tam na każdym kroku są niesamowite urządzenia, przynajmniej te na radioterapii to wyglądają jak z filmu s-f. Nawet taki jeden nazwałam kiciuś bo jak leżałam na takim stoliku to on tak na kółkach zasuwał. Albo te zdjęcie pacjenta na ścianie żeby było na pewno wiadomo że to ten pacjent. 
Wczoraj zobaczyłam taką machinę, to naprawdę było wielkie. Nie wiedziałam oczywiście od czego to jest a doktora nie śmiałam pytać bo on ma mnóstwo pacjentów a mało czasu. Przyjeżdża z Gliwic tylko raz w tygodniu i jest naprawdę doskonały w guzach mózgu. 
Ale od czego fejbuczek! Zrobiłam zdjęcie, zapytałam i zaraz się dowiedziałam - to jest mobetron! 


wtorek, 18 marca 2025

podróż w czasie

 Bardzo lubiłam czytać powieści, w których bohaterowie zostają przeniesieni w czasie. W podstawówce to była "Godzina pąsowej róży" i "Małgosia kontra Małgosia". Historii nie lubiłam jednak z powodu przymusu wkuwania na pamięć dat. Dopiero niedawno polubiłam powieści z historią w tle, choć jestem bardzo ostrożna bo jednak może tam autora ponieść fantazja. Przy okazji polecam prawie wszystkie książki Joanny Jax. Prawie, bo przecież nie każda książka musi być udana. 

Od dwóch miesięcy codziennie oglądamy serial Outlander. Sama nie wiem, jak nazwać ten gatunek, bo jest tam i romans, i dużo seksu, tło historyczne i współczesne, dramat i fantasy. Ale nie o tym chciałam, tylko i tym, że jestem paskudna, okrutna i zła. Bo słucham powieści i jestem o dwa tomy do przodu więc wiem, co w filmie będzie dalej i podczas oglądania komentuję. To jest okropne ale i tak to robię wystawiając na próbę cierpliwość chłopa. 

Na przykład - po co oni wpuszczają tę dziewuchę do domu, ona od początku wygląda na fałszywą, będą mieli przez nią straszne kłopoty! 

Albo - ona będzie spała z braćmi i nie będą wiedzieli czyje dziecko ale im to nie przeszkadza i żyją sobie w trójkącie! 

Jutro jadę na kontrolne badania ale już wiem, że wyniki są dobre. 


czwartek, 13 marca 2025

hurra, emerytura

 Rano budzi mnie ból głowy jasny prostokąt okna, obracam się na bok i myślę - Boże, jak to dobrze, że nie muszę wstawać i lecieć na przystanek. Biedne te moje koleżanki! Nie biedne tylko pracowite - poprawiam się, bo biedna to jestem teraz ja. Emeryturę mam żenująco małą ale na razie nie przejmuję się tym. 

Piję spokojnie kawę, przeglądam wiadomości. Idę z Mikuliną do ogrodu. Ona nie chce iść więc udaję, że zabieram smycz, wtedy idzie. Łażę po ogrodzie w szlafroku, drogą sunie nieprzerwany strumień samochodów - dzieci do szkoły, dorośli do pracy. Fiołki zakwitły. Drzewiasta piwonia, największa kapryśnica w ogrodzie, przetrwała. 

Gdybym mieszkała dalej od sąsiadów, postawiłabym w ogrodzie angielkę i na niej robiła przetwory. A w kącie wannę, woda by się grzała w słońcu i można by w niej leżeć jak w basenie. Co za pomysły. 

Suka połamała młode pędy tulipanów. No trudno. Dobrze że dołów nie kopie. 

Spokój. Wygodny dres.  Popołudniowe drzemki. Seriale i książki. Bez pośpiechu i bez żalu. 

Krzysiek w przyszłym miesiącu osiągnie wiek emerytalny ale nie zamierza niczego zmieniać. Mnie jest dobrze w domu, jemu jest dobrze w pracy. 

 


sobota, 8 marca 2025

znów o Mikulinie

 Nie obraża się, gdy mówię do niej suko bo jest suką. Wlepia zakochane oczy w mojego chłopa a kiedy on wraca do domu, rozpiera ją radość i szczęście i patrzy na mnie z wyrzutem, że ja nie macham ogonem z radości. Ja jestem ta zła i okrutna bo nie pozwalam spać w łóżku, on natomiast pozwala. Nie pozwalam bo suka chrapie, uwala się na poduszkę i wygląda nad ranem jak wielki pies a nie chude 10 kg. Jemu to nie przeszkadza więc chrapią obydwoje za ścianą i dopiero kiedy on idzie do pracy, suka przybiega do mnie z propozycją, żebyśmy pobiegły na podjazd machać ogonem albo choć białą chusteczką a kiedy mówię że nigdzie nie idę, zakopuje się pod jego kołdrą i śpi. To dopiero jest miłość! 


tutaj akurat zabiega o moją atencję, chyba nie chce żeby o niej pisać ;) 

czwartek, 6 marca 2025

siostrzeństwo

 

W ostatniej pracy czasem powtarzałam – jedziemy na tym samym wózku, nie dokładajmy jedna drugiej, za tydzień czy dwa nikt już nie będzie pamiętać o co się kłócimy. Starałam się łagodzić konflikty bo sama praca była wystarczająco ciężka a do tego każda z nas miała niełatwe życie. Przecież gdyby było łatwo to by żadna nie sprzątała w hotelu, to nie jest zajęcie z marzeń.

Jedne miały lepiej inne gorzej ale widziałam jak niewiele trzeba, by kobieta poczuła, że nie jest sama. Chwila rozmowy, cukierek zostawiony na wózku, komplement. Przychylność. Bez knucia i plotek. Tak się łatwiej pracuje. Nigdzie nie spotkałam tak zgranej ekipy jak wtedy. Pewnie byłam widziana jako naiwna ale co z tego. Na pożegnaniu spotkałam się z wielką serdecznością od wszystkich. Może dlatego że jestem chora a może nie.

W innym środowisku byłam świadkiem rozmowy dwóch kobiet, okrutnych kobiet. Jedna opowiadała drugiej o swej synowej, nawet nie zważając na moją obecność. Nakreśliła dziewczynę głupią, niechlujną, leniwą, żerującą na pracy jej syna. Nie to jednak było najgorsze. Jedno z wnucząt było niepełnosprawne i wtedy padło stwierdzenie – po co to takie męczyć, jeździć po lekarzach, wydawać pieniądze jak i tak nic z tego nie będzie. Takie – nawet nie dała niepełnosprawnemu dziecku prawa do posiadania imienia.

A wy po co chodzicie od lekarza do lekarza – pomyślałam wówczas mściwie mając jednak świadomość, że one urodzone w latach czterdziestych miały ciężkie dzieciństwo, młodość i życie równie nielekkie. Ale przecież to nie upoważnia do wydawania wyroków.

Te relacje kobiet między pokoleniami są szczególnie trudne gdy o tron walczy teściowa z synową. A przecież wystarczy pojąć, że każda ma swojego księcia i swój tron (czasem do szorowania) więc nie ma się o co bić. Ważne, by syn również to pojął i porzucił rolę królewicza a synowa nie była dla rodziny wiecznym Kopciuszkiem.

Wychowałam się wśród kobiet, mam pięć sióstr i nie zawsze nasze relacje były dobre, czasem się kłóciłyśmy a nawet byłyśmy obrażone na siebie dzień lub nawet miesiąc, kochając się za wszystko i za nic. Nie mieszkamy blisko i rzadko się odwiedzamy. 

Ale widzę wśród innych kobiet moje siostry, dobre, szczere, kochające, gotowe w trudnych chwilach przytulić i powiedzieć lub napisać – jestem tu, co mogę dla ciebie zrobić.

Tak, to o Tobie. Dziś też Cię kocham.

sobota, 1 marca 2025

poganiam wiosnę

 

wstawiłam do wody kilka patyków z czereśni i zakwitły

Miałam w Tuchowie dwie koleżanki, na które zawsze mogłam liczyć. Z jedną chodziłam do szkoły i miałam praktykę w „Staromiejskiej”, potem obie pracowałyśmy przez rok w Krynicy i znów wróciłyśmy do starej knajpy w Tuchowie. Ale już nie byłyśmy uczennicami tylko pełnoprawnymi pracownikami. Robiłyśmy jednak to samo co na praktyce czyli noszenie węgla, ziemniaków i wody, mycie naczyń, obieranie ziemniaków i warzyw. I bardzo dobrze, bo pewnego razu jedna z pań z biura zamówiła naleśniki z serem i pod ciastem miała przysmażonego karalucha, co za piekło się wtedy rozpętało. A my nic, bo jedna stała przy zlewie a druga obierała warzywa.

Pracy bardzo potrzebowałam bo właśnie wyszłam za mąż i byłam w ciąży, jednak nadal mieszkałam z rodzicami gdzie była niewyobrażalna ciasnota.

Dojeżdżałam do Tuchowa i było mi bardzo ciężko bo zimą autobusy często do Jodłówki nie jeździły i wiele razy szłam do pracy lub z pracy na piechotę. To jest ponad 10 km.

Druga koleżanka mieszkała w starej kamienicy przy rynku. Miała mieszkanie na parterze, przez kuchnię wchodziło się do pokoju, ubikacja w podwórku, łazienki nie było. Mieszkała tam z mężem i dzieckiem. Jej mąż pracował na zmiany i czasem kiedy miał noc, koleżanka zapraszała mnie na nocleg. Spałam w kuchni na leżance, wstawałam w nocy by dorzucić do pieca ale do dziś jestem jej wdzięczna za te noclegi. Ostatni raz maszerowałam z Jodłówki do Tuchowa w styczniu, był mróz i kiedy weszłam do kuchni, szefowa złapała się za głowę – byłam cała oszroniona i zmarznięta na kość. W lutym 84 poszłam ma macierzyński i już od tamtej pory Tuchów nie jest moim miasteczkiem, bywam tam tylko przejazdem.

Teraz nawet nie wjeżdżamy do rynku bo jest obwodnica, mam nadzieję jednak jeszcze tego lata pojechać i pospacerować po tych chodnikach, sprawdzić, czy coś zostało z tamtych lat.

środa, 26 lutego 2025

Mój Tuchów

 




Jeśli ktoś planuje pisanie na emeryturze to może się srogo zawieść, czasem pamięć pozwoli na rozwiązywanie prostych krzyżówek i na tym koniec. Gubię słowa. 

Dlatego napiszę dziś o moim zeszłowiecznym Tuchowie. We wspomnieniach ciekawe jest to, że każdy widzi nieco inaczej zarówno miejsca jak i zdarzenia.

Do Tuchowa zawsze było trudno się dostać, droga była byle jaka a autobus kursował rzadko. Do tego był przelotowy i zawsze pełen. Ile razy musiałam przebyć tę trasę na piechotę!

Teraz, gdy jedziemy samochodem, aż wzdycham z zachwytu i podziwiam te malownicze pagórki porośnięte jodłami i bukami, te zakręty, zza których znienacka wyłaniają się kolejne łąki, strumyk i znów las.

Nie znaczy to przecież że nie pamiętam trudów komunikacyjnych.

Tuchów położony jest w dolinie rzeki Białej i jest śliczny. Zawsze był śliczny.

Środek miasteczka wyznaczał rynek z ratuszem. Moje pierwsze wspomnienia to wysoki żywopłot i ławeczka, na której siedziałam z mamą i jadłam lody kupione u Górskiego. Musiałam być mała bo ten żywopłot wcale nie był wysoki dla dorosłego, mnie sięgał nad głowę.

Kamieniczki wokół rynku mogą być dla starszych mieszkańców zabawą w zgadywanie i tak je opiszę. Najważniejsza dla mnie część to ta, z której odjeżdżały autobusy. Parterowy dom z podcieniami, z jednej strony apteka a z drugiej prowadząca do kina alejka obsadzona różami i samolot! Prawdziwy, na postumencie, idealne miejsce na spotkanie, umawiałam się „pod samolotem” wiele razy. Wtedy przecież nie było internetu ani komórek, trzeba było ustalać miejsce i czas i cierpliwie czekać.

Ulica po prawej stronie to właśnie cukiernia Górskiego. Ciastka i lody. To była jedyna cukiernia w mieście i dość często już w kilka godzin prawie wszystko było wykupione.

Pewnego razu byłam z moją wychowawczynią w Tuchowie na jakimś konkursie gminnym i kiedy już napisałam, a było trudno i długo, pani powiedziała, że teraz pójdziemy w nagrodę na dobre lody i ciacho. I co? Lodów nie było, ciacha nie było i pani kupiła chałwę. Byłam strasznie głodna i zjadłam. Od tamtej pory na samą myśl o chałwie robi mi się niedobrze.

Kolejna kamieniczka to znów wspomnienia – restauracja Staromiejska, a raczej straszliwa, cuchnąca mordownia. Miałam tam dwa lata szkolnych praktyk. Wyobrażacie sobie restaurację bez bieżącej wody i z wychodkiem w podwórku?

Potem już sklep z galanterią „na schodkach” w narożnym budynku. Nie skręcamy na Jodłówkę, nie, dziś chodzimy tylko wokół rynku. Kiosk u Szaramy i kawiarnia Miś. Byłam tam może raz albo dwa dlatego nie napiszę o tym miejscu nic.


Pisać dalej?


piątek, 21 lutego 2025

nic mi nie jest

 No dobra, przyznam się. Parę dni temu po stronie nerwiakowej drgała mi mocno powieka ale to się zdarza, może za mało wody albo magnezu. Ale potem nagle zaczął mi drgać policzek i to mnie dość mocno wystraszyło bo dotychczas nigdy tego nie doświadczyłam. Wiem natomiast, że przy nerwiaku może się zdarzyć porażenie nerwu i ludziom się różnie dzieje. Otolaryngolog umówiony na przyszły piątek a onkolog na środę ale zmienił termin na połowę marca. I co zrobiłam? Nic. Położyłam się, poleżałam i mi przeszło. Ale zadzwoniłam do kilku osób żeby pogadać. O niczym, ale ze świadomością, że jeśli będę mieć porażenie to może to być ostatnia rozmowa na długo albo na całkiem. No, panikara! Nic mi nie jest. 

środa, 19 lutego 2025

reranie

 U nas rera już trzecie pokolenie. Nigdy mi to nie przeszkadzało, nigdy też nie zwracano mi uwagi na tę wadę, jest niewielka. Syn miał zestaw ćwiczeń od mojej siostry i pamiętam, jak cierpliwie uczyła moje dziecko wymawiania "r" tak, aby drgał koniuszek języka. I to śpiewanie "moooooja maaaaama sieje mak". Ale porzuciliśmy bo dość się dziecko namęczyło z aparatem na zęby. W szkole nawet nikt nie zwrócił uwagi na to reranie.  

 Hania, mówiąca "r" tak samo jak babcia i tata,   ma zajęcia z logopedą wraz z połową klasy.  A kiedy jest u nas, w ramach gimnastyki buzi i języka śpiewa "mooooja maaaaama sieje mak". 

poniedziałek, 17 lutego 2025

który to już rok

 Pierwszy wpis na "za-żarcie za wzięcie"   powstał w lutym 2009 roku. Potem był ten blog a na koniec całkiem zakopany w lochu blog o Waldemarze, Krysi i Rysiu. 

Kawał życia. Rodzinnego, osobistego. Nic porywającego. Może trochę ciekawsze to, co zmyślone. Kotki, pieski, kwiatki, autobusy i Kraków, ale ten Kraków widziany z perspektywy mieszkańca który nie ma czasu ani sił na spacery, na siedzenie w kawiarnianych ogródkach i podziwianie zabytków. 

Takich blogów jak mój jest wiele. Przychodzi taki moment, że nie ma o czym pisać bo już o wszystkim było. Łatwo nie jest bo prawie każda rozmowa kończy się zastrzeżeniem - tylko nie pisz o tym na blogu. Można pisać anonimowo ale ja nie chcę. Bo jak bym mogła wtedy spotykać się z Wami? 

Kiedyś mój blog był dość popularny bo ciągle lądował na pierwszej stronie Onetu i wtedy zdarzało się, że ludzie pytali, czy ja to ja. Zawsze odpowiadałam, że nie wiem o kogo chodzi. Był taki czas, że zwyczajnie się bałam napaści. To trwało rok czy dwa, dałam radę, nie musiałam wyprowadzać się za Ural. ;). 

Każdy bloger ma czasem chęć porzucić pisanie, ja też tak miałam aż pewnego dnia poczułam się porzucona bo ktoś skasował blog, w którym czytałam każdy wpis. Wielu zaprzyjaźnionych blogerów umarło i czasem, choć ich osobiście nie znałam, płakałam. 

Wtedy zrozumiałam, że nie można tak odejść i porzucić pisania bo są tu przyjaciele, którzy trwają przy mnie od początku lub od wielu lat, sprawili mi wiele radości, stawali po mojej stronie, dodawali odwagi, przysyłali prezenty! To jak bym mogła się pożegnać. Tak się nie robi. 

Z całego serca dziękuję za wytrwałość, za dobre słowa, za wsparcie w trudnych chwilach. Nie jest mi łatwo pisać bo uciekają mi słowa z myśli tak jak starym ludziom. Na przykład zapominam jak się nazywa krzak rosnący pod gankiem i mówię "motyli krzew". To nic takiego, mogło być gorzej. 

Tak się blog składa w pamiętnik na bieżąco czytany. 

Dziś też Cię kocham. 


piątek, 14 lutego 2025

czy te oczy mogą kłamać


To zaledwie pół roku jak Mikulina mieszka z nami. Zobaczcie to oddanie w oczach. Co za pies się nam trafił! Idealny. No bo co z tego, że wściekle szczeka na pana sprawdzającego liczniki, goni z posesji koty i chrapie. 

Czarujących Walentynek! 

 

środa, 12 lutego 2025

trwała ondulacja

 Za chwilę wiosna i atak na salony fryzjerskie. Strzyżenie, pielęgnacja, farbowanie! Po ostatnim strzyżeniu nie wybieram się, muszę dać szansę włosom, niech trochę odrosną. 

I teraz będzie o tym, jak kobiety usiłowały się wypięknić prawie 50 lat temu. Teraz wiem, jaką robiłyśmy sobie katastrofalną krzywdę i jaka to była głupota ale wtedy żadna z nas nie dała sobie powiedzieć, że źle robi. 

Dziewczyny przeważnie miały ładne, zdrowe włosy. Suszarka była rzadkością, lokówka nie do zdobycia, o prostownicy nikt nie słyszał. Do mycia służyły dwa, trzy rodzaje szamponów - rumiankowy i pokrzywowy. Rzadkie jak woda. Czasem ktoś kupował lotion do układania włosów, to był taki lepiący się płyn, układał włosy w strąki. A moda była na włosy kręcone. 

W kiosku można było kupić płyn do trwałej ondulacji. Tu zaczyna się właściwa opowieść. Preparaty cuchnący okrutnie, w dwóch pojemniczkach, jeden używało się przy kręceniu a drugi później. 

Pamiętam te zabiegi. Potrzebny był ten płyn, drewniane kołeczki z gumką i ciotka Staszka. 

Płyn można było kupić w kiosku w Tuchowie. Kołeczki robiło się samemu. Z gałązek bzu należało uciąć kawałki jednakowej długości, oskubać korę i naciąć z dwóch stron, aby było gdzie zahaczyć gumkę. Gumki trzeba było uciąć z dętki rowerowej. Z grubsza powinno wyglądać to tak. 



Co dawał taki zabieg? Z ładnych, błyszczących, prostych włosów robiła się kopa siana a w najlepszym wypadku dziewczyna wyglądała jak owca przed strzyżeniem. Ale co z tego. Wszystkie panie, niezależnie od wieku od czasu do czasu kusiły się na trwałą i rzadko która wyglądała dobrze. 

Ja miałam dwa razy. Jak znajdę zdjęcie to dodam. 

Znalazłam. I taka refleksja - jednak zdjęcie z dowodu może się podobać. 



I teraz oczekuję komentarza od Artura - nic się nie zmieniłaś! 


poniedziałek, 10 lutego 2025

podstępne plany

 Przez ostatnie kilka lat walczyliśmy w ogrodzie ze ślimakami i od początku przegrywaliśmy, bo trucizny bałam się sypać a mechanicznie nie zawsze się udawało, Krzysiek wieczorami polował z nożem ale wiadomo, ślimaki są szybkie i jeśli tylko Krzysiek ruszył z nożem to ślimaki w nogi! 

Dlatego najpierw była złość - nic nie będę sadzić, nic! Zrozumcie, one mi zeżarły już w kwietniu kilka paletek bratków i potem po kolei wszystko co rosło to od razu obgryzione. Lilie - nawet nie wiem jaki kupiłam kolor, nie doczekały. Wszystkie młodociane rośliny - zostały smętne badyle. Czego nie pożarły ślimaki to załatwiły mszyce. 

I co robić, co robić. 

Kaczek nie kupię bo suka będzie je ganiać do upadłego. Poza tym ja nie umiem się obchodzić z kaczkami. Raz miałam kurę ale mi uciekła. Nie, kaczki wykluczone, skąd taka kaczka wie że nie można dziobać tulipanów? Trutka wykluczona, obsesyjnie pilnuję żeby nie sypać żadnej trucizny. 

I dziś wymyśliłam! Kupiłam stertę wiader budowlanych, zrobi się w dnach dziury, pomaluje albo nie, a jak kwiaty się rozrosną  i tak nie będzie widać co to za donica. 

Mam zdjęcia z zeszłego roku -  co rosło  w donicach to ocalało. 



niedziela, 9 lutego 2025

Świat oczami Cunk

 Zaledwie kilka krótkich odcinków, da się obejrzeć w jeden wieczór. Chwilami zatrzymywałam nie chcąc tracić filmu,  nie mogłam przestać się śmiać. 

Dziennikarka przeprowadza wywiady ze znanymi naukowcami i zadaje im pytania dotyczące ewolucji świata. Nie jest to jednak zwykłe i nudne widzenie, o, nie. Oprócz pytań sama wysnuwa ciekawe wnioski. Powietrze jest niesłychanie ważne gdyż człowiek jest tak bardzo uzależniony, że bez niego umrze w ciągu kilku minut. 

Titanic był jednorazową łodzią podwodną. 

Kobiety walczyły o prawa wyborcze by mogły wybrać kto będzie nimi rządził. 

Uwielbiam ten rodzaj humoru i dlatego polecam. Nawet wiem, komu się będzie podobało - MałgosiaK, Rybenka, Teatralna, no a Natalia to już na pewno. 

Pozdrawiam! 

wtorek, 4 lutego 2025

kochany pamiętniczku

 Niespodziewanie szybko dostałam informację, że wyniki rezonansu są gotowe do odbioru. Poprzednio guz się trochę powiększył więc teraz byłam po prostu zrezygnowana i nie czekałam, nie sprawdzałam tak jak poprzednio.   

To już rok od Cyberknife. Ale tłumaczę sobie, że przecież żyję i to całkiem spokojnie. Mogło być gorzej. Najmłodsza nie jestem i wielkich planów nie mam, musze się tylko wyzbyć poczucia winy, że nic nie robię. Nie robiłam przetworów, nie szoruję grzejników od środka, nie zarabiam pieniędzy! Jeszcze zapominam, że jestem po prostu emerytką,  mogę odpoczywać i nie czuć się źle bez pracy. 

W porównaniu z badaniem poprzednim obraz stabilny - to znaczy, że guz nie urósł ale i nie zmniejszył się. Uparte bydle! Nie to nie, będziemy sobie żyć aż do śmierci, byle nie rychłej. 

Radioterapia bardzo zniszczyła mi zdrowie, cały organizm. Te cholerne biegunki, przez które bałam się wyjść z domu, te nagłe bóle głowy jak uderzenie kijem w potylicę, nie wiem czy tylko ja tak miałam, czy inni pacjenci też tak cierpieli. 

Hania niedawno pytała - babciu czemu ty śpisz w dzień? Czasem się źle czuję a jak poleżę to mi przechodzi - odparłam zgodnie z prawdą. 

Ponad rok  temu zaczęłam uczyć się angielskiego z takiej śmiesznej aplikacji, która jest bardziej grą niż nauką. Przebrnęłam kilkanaście poziomów i utrzymałam  serię 452 dni. Coś się  nauczyłam, głównie słów, ale przecież jestem na wpół głucha i zwykła rozmowa telefoniczna nie jest dla mnie łatwa a co dopiero odróżnianie dźwięków w obcojęzycznych słowach. 

No i co? Oczywiście mam plany. Kupiłam nasiona rukoli i koperku, zasieję bo lubię.  Zamierzam adoptować drugiego psa. I książka, książka się wykluwa! 

wtorek, 28 stycznia 2025

znów zmyślam

 Niestety nowego postu nie będzie do czasu, aż mi przejdą makabrycznie głupie pomysły inspirowane aktualnie czytaną książką. W książce walczą na szable, na łuki, na kije, polują na zwierza i na ludzi a do tego wszystko jest zmyślone, nie pytajcie o tytuł bo się i tak nie przyznam. 

Ale pod wpływem tej lektury pomyślałam sobie, że mogłabym napisać ale nie napiszę bo znów będzie że zmyślam,  o tym, jak jedna baba wkurzyła się, bo jej dziki zryły ogród a sarny poogryzały wszystko co posadziła, i jak się wkurzyła i wyszła z siekierą na pole i walnęła dzika obuchem to potem narobiła kiełbas z dziczyzny i była impreza tydzień. 

Albo dwóch studentów z Podlasia mieszkało w akademiku koło którego grasowały dziki i pewnej nocy wracali zmęczeni ale nie tak zmęczeni, żeby nie walnąć dzika obuchem a portier  nawet nie zauważył bo był zajęty i dzięki temu studenci mieli nie tylko bimber, pędzony pod schodami ale i kiełbasy z dzika suszone w pralni. 

Biedne te dziki. 


sobota, 25 stycznia 2025

znów o tym psie

 Rano jest łatwo. Nalewam wodę do czajnika i mówię nie podnosząc głosu - Mika na pole. Patrzę przez otwarte drzwi do sypialni, gdzie zaczyna się kotłować pościel i wyskakuje spod niej rudy zaspany pies. Otwieram drzwi wejściowe i Mika biegnie do ogrodu, po drodze strasząc ptaki. Załatwia się i węszy, sprawdzając któż to odważył się nocą grasować na posesji. 

Bo ja nadal wykładam jedzenie dla kotów, czemu by miały nie jeść dlatego, że teraz rządzi pies. Jest dwa koty, jeden bury z białymi skarpetkami przychodzi czasem i wskakując na parapet zagląda do mojej sypialni a drugi wielki obszarpany boi się wszystkiego i na "kici kici" ucieka w panice jak zając. 

U nas na wsi są jeszcze koty wychodzące i są koty stodołowe. Ale coraz mniej, musi wymrzeć pokolenie ludzi, którzy uważają, że kota się nie karmi i nie wpuszcza do domu. 

No, Klarka, miało być o psie. 

Tu właśnie jest problem. Na "kici kici" Mikulina dostaje napędu na cztery łapy i zasuwa w maliny, szuka, węszy, kładzie się na grzbiet i jedzie po śniegu na plecach, tarza się i parska. Znaczy znaczy. 

Na spacerach też trzeba uważać bo poluje na koty i kury i to już nie te czasy, gdy płaciłam za kaczkę przyniesioną przez Bobasa. Chyba o tym pisałam? (Bob pokonywał ogrodzenie górą, po siatce i zdarzyło się, że po ucieczce leżał pod bramą ze zdobyczą w pysku). 

Mikulina zaprzyjaźniła się z psem sąsiada, który potrafi sam wyjść ze swej posesji i chodzić z nią na długie spacery. Hania nazwała tego psa Rufus. Okazało się, że Rufus jest uciekinierem z Mazur, dołączył do wczasowiczów i choć oni szukali właścicieli to nie znaleźli, wreszcie zabrali go z sobą. Ale to całkiem inna historia. Rufus po spacerze wraca na swoją posesję a Mikulina na swoją. 


teżMonika - proszę bardzo 

piątek, 24 stycznia 2025

rozmowy z wnuczką

 Za relacje z dziećmi odpowiadają dorośli i ja się nieustannie cieszę, że Hania lubi do nas przyjeżdżać. Nawet jeśli nie na wszystkie pytania odpowiadam wyczerpująco, to i tak chcę te najciekawsze zapisać. Siedmioletnie dziecko chętnie słucha, nastolatek wcale i dopiero kiedy braknie dziadków, niektórzy żałują, że nie zdążyli zapytać. Ja na przykład nie zdążyłam zapytać mamy, dlaczego oszukuje grając w kary.

Jak babcia chodziła do szkoły. 

Hania często o to pyta bo sama zaczęła edukację w szkole i widzi różnice między szkołą a przedszkolem. Najbardziej nie lubi dzwonków i za krótkich przerw. 

Do szkoły nikt nas nie woził, chodziłyśmy same i same wracałyśmy. 

- To nie mieliście samochodu? 

Nie, mieliśmy konia ale on służył do pracy a nie do wożenia dzieci. 

- A teraz wszyscy mają samochód a koni nie ma prawie nikt - zamyśliła się dziewczynka. 

Babciu a jakich zajęć najbardziej nie lubiłaś? - zapytała. 

Zajęć praktyczno - technicznych. Musieliśmy nauczyć się szyć, dziergać na drutach i na szydełku i  przyrządzać proste potrawy  a chłopcy, którzy te lekcje mieli osobno, budowali karmniki i coś skręcali śrubami albo robili agrafki z drutu. Pewnego dnia mieliśmy te zajęcia łączone i jeden z chłopców siedzących za mną przybił mi spódnicę do ławki a kiedy się odczepiłam, dźgnęłam go za to szydełkiem. 

Babciu, to ty byłaś niegrzeczna w szkole?!  


wtorek, 21 stycznia 2025

dzień babci i dziadka

 Kolejny rezonans to już rutyna. Gdyby nie dotkliwe zawroty głowy po badaniu to śmiało mogłabym jechać sama. Ale nie jadę bo się boję kłopotu. Tak to od razu mówię - nic mi nie jest, mąż czeka w poczekalni, dam radę! Kiedy byłam dzieckiem, to czasem kręciłam się w kółko aż do momentu upadku na trawę. Świat wtedy wirował jak na karuzeli. I co ja w tym czułam zabawnego?

W niedzielę nagotowałam wnuczce ulubionych kopytek i natarłam marchewki. Babcie gotują swoim wnuczkom na życzenie, też tak macie? Dziadek kupuje zakazane żelki w hurtowych ilościach. Gramy z Hanią w wojnę, rozwiązujemy wykreślanki i robimy razem mnóstwo rzeczy. Trzeba łapać te chwile i nie marnować ich, za więzi z dziećmi odpowiedzialni są dorośli. Dlatego babcie dzielą się na kochane i niekochane.  I na stare babyjagi.  

Choć to się nie wyklucza - ta sama babcia może być dla jednych wnuków kochaną a dla innych babą jagą i jeszcze mówi, że żadnych wnuków nie faworyzuje. 

Może też być babcia wspólna, którą pamięta się długo. Ja znam takich co najmniej kilka. Jedna chodziła z laseczką po chodniku i wygrażała chłopakom, a rodzonym wnukom nieraz przyłożyła kijem. Inna zarządzała, aby w czasie domowej imprezy stawiać magnetofon na oknie i grać na pół wsi, niech sąsiedzi wiedzą jak się wnuki dobrze bawią. I drinki robiła niczym barman. 

Powspominajcie babcie. 


piątek, 17 stycznia 2025

byle do wiosny

 Jak dobrze być emerytką. Rano, nie śpiesząc się, stoję przy kuchennym oknie i czekając aż zagotuje się woda na kawę obserwuję wiewiórki. Skaczą po drzewach u sąsiada. Balansują na telefonicznych drutach, biegają po pniach na dół i do góry. Pijąc kawę patrzę na karmnik i na czereśnię. Na drzewie siedzi czasem duży, czerwono czarny dzięcioł. Nie wiedziałam, że dzięcioły są takie duże. Tak samo sroki - dopiero z bliska widać, jakie są wielkie. 

Mam na wszystko czas. Mogę spać kiedy chcę. Czasem się dziwię - jak ja mogłam wstawać o piątej, to przecież noc! 

Oglądam seriale. Oglądam też reality show. No co na to poradzę - lubię. Jeszcze słyszę jednym uchem więc korzystam. Słucham też książek. 

Przebywanie w hałaśliwym otoczeniu jest dla mnie torturą. W tej chorej części głowy słyszę dźwięki, które bolą, nie umiem tego określić. Dlatego najchętniej zostaję w domu. 

Wstawiłam aktualne zdjęcie profilowe i jestem zaskoczona. Niby wiem, że na fb wszyscy przytakują i chwalą choć mnie to trochę dziwi. Że tak ładnie wyglądam. Nie wiem czy to z grzeczności bo przecież widać porażenie. Ale niewielkie. Ja się tym nie przejmuję ale jednak wolałam być młoda, ładna i zdrowa. 

W poniedziałek mam mieć rezonans ale nie wiem czy mi zrobią bo mi wyszły trochę niskie wyniki  kreatyny. Kurde. Może zrobią, chciałabym wiedzieć czy ten cholerny guz się rozpada czy dalej rośnie. 

W sumie nie jest źle bo przynajmniej pracą się nie martwię. Nie muszę wstawać i tuptać na przystanek. 

Pomalutku, po cichutku. 

niedziela, 12 stycznia 2025

zabobony, zabobony

 Napadało śniegu. Niewiele, ale i tak zrobiło się ładniej i jaśniej. W ogrodzie mam straszydło. 

Kiedy wieje wiatr to te gałęzie bluszczu machają złowieszczo. Może wstawię tam solarne lampki - ślepia i dopiero będzie straszyć sąsiadów. 

Zbliża się Dzień Babci i Hania przyniosła mi zaproszenie. Nie wiem czy pójdę. Postaram się ale nie obiecałam. Moja wnuczka wie, że choruję i rozumie, że czasem głowa boli mnie bardziej i wtedy leżę w ciszy. 

Wkrótce mam mieć kolejny rezonans. Mam i nadzieję, i wątpliwości.  Dziś mnie pies wywalił na śniegu ale przyznaję, miałam w ręku telefon i było bardzo ślisko. Śnieg jest mokry, idealny na bałwana. Może ulepimy jutro?  No ale przecież jest straszydło, a tata zawsze mówił, że tam, gdzie stoją w zimie bałwany to w lecie będą prać pioruny. Albo jednak sprawdzę, co mi zależy. 



wtorek, 7 stycznia 2025

za sto metrów skręć w prawo

 Mąż mój nie lubi używać GPS twierdząc, że sam wie najlepiej gdzie jechać i nikt mu nie będzie mówił, gdzie ma skręcać bo potem złośliwie zaprowadzi go w bagna, zarośla, bezdroża, zaspy i pustynie i na koniec nad przepaścią powie - jesteś u celu! 

Tak było i tym razem. Prosto po pogrzebie mieliśmy spotkać się na obiedzie w nieznanym mi miejscu w sąsiedniej miejscowości. Niedaleko. Nie wiedziałam gdzie to jest ale mój telefon wiedział, pokazałam więc mężowi mapę, Spojrzał i rzekł, że wie gdzie to jest. No dobrze, to się nie odzywam - stwierdziłam, nauczona doświadczeniem, że kierowcy nie ma co pouczać, jeśli twierdzi, że wie, co robi. 

Zostawiłam jednak włączoną mapę i po pięciu minutach stwierdziłam - oddalamy się. Jechaliśmy grzbietem wzgórza i mimo paskudnej pory roku było ładnie, ale przecież nie pojechaliśmy tam dla oglądania krajobrazu. 

Ja tu nie mieszkam od 45 lat i wszystko się zmieniło więc nie wiem gdzie jesteśmy - stwierdziłam, a telefon dalej mówił, że oddalamy się. 

Wreszcie zadzwoniłam do syna, który od dawna był już na miejscu i poprosiłam, żeby po nas wyjechał bo ojciec nie trafi, nie trafi bo jeździ w kółko. Włączcie sobie GPS - stwierdził syn. Nie da się - lamentowałam. Wyjedź po nas, będziemy czekać na rozstajach przy dworze. 

Gdzie? Skąd mam wiedzieć, gdzie to jest - zdziwił się Łukasz. 

No tak, tylko starsi tubylcy mogli wiedzieć, o co mi chodzi, tak samo jak wtedy, gdy umawiam się na placu Wolności albo na Dzierżyńskiego w Krakowie. 

Włączcie mapy, dacie radę. 

Włączyłam, głos skierował nas..z powrotem do kościoła a stamtąd Granicami do celu. Zatoczyliśmy koło i wreszcie dojechaliśmy. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy problem z dotarciem. 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

nie umiem się pozbierać

 Zastanawiam się nad tytułem książki i na razie mam "tytuł roboczy nie wiadomo jaki". Może to będą "pamiętniki bezrobotnej". Ale nie wiem jeszcze. 

Jest chyba jakaś moda na nierobienie noworocznych postanowień, ja ich nie robiłam nigdy ale teraz zrobię. Bo mogę. Nie umiem się jakoś pozbierać to może choć w taki sposób zacznę być aktywna. 

Wyrzucę z szafek stare, brzydkie talerze i szklanki i kupię nowe. Kubków nie wyrzucę bo są prezentami i jestem do nich ogromnie przywiązana - wiecie jak to jest - piję  herbatę w kubeczku od Ani, Moniki, Agatki,  albo kawę w kubku od Andrzeja i płyną myśli w stronę tej osoby. 

O, może tytuł "płyną me myśli". 



czwartek, 2 stycznia 2025

plany, plany

 Hania postanowiła nauczyć Mikulinę sztuczek i tak - skakanie przez sznurek idzie całkiem dobrze - Hania skacze a Mika siedzi pod stołem i raz na jakiś czas przelezie pod sznurkiem po smaczek. 

Dużo lepiej idzie szukanie smaczka pod kubkiem. Pies patrzy. Hania wydaje komendę - siad! Pies siada, nam opada kopara ze zdziwienia bo widzimy to pierwszy raz. Pies siedzi i młóci ogonem dywan aż lecą kłaki, pysk się śmieje. Hania ma trzy papierowe kubki, pod jeden z nich wkłada smaczek i klepiąc ręką w dywan woła - szukaj! 

Mikulina trąca nosem kubek. Pamiętacie - kubków jest trzy. Trąca i przesuwa ale tam smaczka nie ma, wobec tego szuka dalej, aż trafia. Pod trzecim. 

Hania zawiedzionym głosem mówi - Mikulinka, to jak ty będziesz wykrywać narkotyki? 


poniedziałek, 30 grudnia 2024

lubię te malowidła

 


Nieoczekiwanie zamiast żalu i smutku czułam dotkliwy ból żołądka, ale tak dotkliwy jak atak kolki, a przecież pęcherzyka dawno nie mam. Stałam w pierwszej ławce w tym tak dobrze znanym kościele i w jednej chwili oblałam się zimnym potem. Tam zaraz są boczne drzwi i już miałam wyjść, ale jak wyjść z pogrzebu własnej matki! I robić zamieszanie, przeszkadzać. To okropne. 

Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie liczyłam te wzory na ścianie, jak oglądałam malowidła na suficie, jak mama upominała mnie niezbyt delikatnie, gdy gadałam z koleżanką tłumiąc niepohamowany chichot.  

Tymczasem ksiądz się modlił, organista śpiewał, a ja kurczowo trzymając się ławki prosiłam - mama nie wyrzucaj mnie z własnego pogrzebu!  I przeszło mi. 

Mama na zdjęciu przed trumną była taka ładna. Uśmiechnięta. Przed śmiercią marzyła sobie, żeby na jej pogrzeb każde z wnucząt przyniosło po jednej różyczce. I tak właśnie było. Mama miała 17 wnucząt, 14 prawnucząt i jedną praprawnuczkę. Szli starsi i młodsi, dorosłe dziewczyny, przystojni chłopcy, uczniowie i małe dzieci. Każde niosło swej ukochanej babci pożegnalną różyczkę.  

niedziela, 29 grudnia 2024

Dziękuję za wsparcie

 Za każde słowo współczucia, za wsparcie i kondolencje serdecznie dziękuję. 

Dziwne były te Święta. Najpierw radosna, pełna rodzinnego ciepła Wigilia i moje serce pełne wdzięczności za kochającą rodzinę. To marzenie mi się spełniło - żeby nie było wśród nas kłótni, pretensji, wywyższania i poniżania, żeby święta nie były przymusem i obowiązkiem. Żebym mogła właśnie dokładnie tak pomyśleć - Boże, jak ja ich kocham! 

A potem wiadomość o odejściu mamy i już te telefony i rozmowy zupełnie inne. W tym czasie trudniej niż zwykle coś załatwić - choćby zamówić wieniec, bo ludzie umierają nie zważając na święta ale pogrzeby się nie odbywają i potem jest kolejka. Do tego księża mają więcej obowiązków bo zaczęła się kolęda. 

Piszę to wszystko bo pisanie bywa dla mnie terapią. 

Takie przyziemne sprawy stały się ważne. Czapka, potrzebuję ciepłej czarnej czapki na pogrzeb. Tam są zawsze długie uroczystości i droga z kościoła na cmentarz też dość długa, muszę się odpowiednio ubrać. Pogrzeb będzie wcześnie, musimy wyjechać wczesnym rankiem bo to kawał drogi a jest mgła, w górach na tych zakrętach może być ślisko. 

Jeść śniadanie czy nie jeść nic. To jest dobre pytanie bo mam te uciążliwe dolegliwości jelitowe. 

Pies! Nigdy nie zostawał sam tak długo. Teraz jest dla niej zły czas bo idioci bawią się petardami a ta bieda aż się trzęsie ze strachu. 

Takich zastępczych myśli mam wiele.  Poradzę sobie ze wszystkim bo przecież nie będę sama. 

Trzymam się, nie płaczę. Moja żałoba bywa różna. Kiedy umarła siostra, płakałam od razu bezustannie i wszędzie - w pracy, w autobusie, w domu. To było nie do opanowania i trwało kilka miesięcy, i  teraz jeszcze zdarza mi się zapłakać gdy natknę się na Jej zdjęcie czy wiersz. 

Kiedy odszedł tata, zapłakałam chyba bardziej nad sobą, nad dziewczynką, która bardzo chciała pokazać tacie jaka jest mądra i dzielna. 

A teraz jestem po prostu nieznośnie praktyczna, szykuję cieplejsze skarpetki i zastanawiam się czy brać herbatę do termosu, jakbym jechała na wycieczkę. Ech. Antydepresanty. 



 

czwartek, 26 grudnia 2024

mama




Czasem do mnie dzwoniła zaczynając "nic się nie dzieje, tylko chciałam usłyszeć twój głos", a rozmowę kończyła upewniając się "wszystkich was kocham, wiesz o tym?". 

Umarła wczoraj, w Boże Narodzenie. 



 

poniedziałek, 23 grudnia 2024

rozmowy przy krojeniu sałatki

 



Górale to potrafią kolędować! Na ten zespół trafiłam przypadkiem i bardzo mi się podoba. 

Pewnie macie mało czasu to nie napiszę wiele. Albo napiszę. 

Robiłam dziś rybę w galarecie bo wszyscy lubimy. Od wielu lat robię tę potrawę na trzech półmiskach - jeden na wigilię, jeden dla dzieci i jeden dla teścia. Przez wiele lat teściowie przyjeżdżali do nas na kolację wigilijną i teść zawsze tak ciepło do mnie mówił - jak mi smakuje ta ryba, jak ty ją umiesz zrobić. To przedwojenne pokolenie było niezwykle oszczędne w pochwałach, więc wiedziałam, że nie chodzi tu tylko o rybę. Potem nasze wigilie były oddzielne ale zawsze robiłam trzy półmiski tego dania i jeden z nich mąż zawoził do rodziców. I w tym roku  też przygotowałam na blacie trzy półmiski ale uświadomiłam sobie, że wystarczą dwa, bo teścia już nie ma. Zostanie puste nakrycie. 


Kochani! Niech te Święta upływają Wam wśród kochających ludzi, życzę Wam, byście zawsze mieli kogoś do kochania i kogoś, kto Was kocha. 

A oprócz tego - żebyście zawsze byli zdrowi, młodzi, bogaci i szczęśliwi! 


niedziela, 22 grudnia 2024

znów o tym psie

 Gdyby nie Hania to nie byłoby Mikuliny - stwierdziłam, patrząc z pobłażaniem na psinę, która zabrała z miski kawałek jedzenia i poszła jeść pod stół. 

Hania od pierwszego roku życia chodziła do żłobka a tam były zajęcia z psem, czyli dogoterapia, i dziecko nauczyło się wiele o relacji - człowiek - zwierzę. Pamiętam te chwile, gdy wracała z rozpromienioną buzią gdy "blabladol" był na zajęciach. 

Potem już zawsze moja wnuczka lgnęła do piesków i to nie tylko żywych, tych pluszowych i tych z książek również. A jeszcze ten serial w którym psy ratują świat! To dopiero było. 

W tym roku na wiosnę dość ostrożnie napomknęłam dziecku, że być może adoptujemy psiaka, ale to nic pewnego. I wyznaczyłam termin - jak przejdę na emeryturę. 

Ale przecież byłam chora i należało się liczyć z moją kondycją i brać pod uwagę wiele rzeczy. Koszty, opieka, wychowanie, sprzątanie i nie wiadomo co bo tak jest ze zwierzęciem z azylu, a tylko taką adopcję brałam pod uwagę. Świata nie zbawię ale życie jednemu psu mogę poprawić. 

Jak to się stało, że Mika trafiła do nas pół roku wcześniej? Pewnego wieczoru wypełniłam deklarację fundacji  https://zwierzetainterwencje.pl/pl/ myśląc, że formalności potrwają długo, pewnie z miesiąc. A tu już rano zadzwonił telefon i pani z fundacji gotowa była przyjechać do mnie od razu z psem! To była niedziela i ja nic dla psa nie miałam, żadnego jedzenia, szelek, obroży, no nic. A poza tym różnie bywa - czy tak od razu dostaniemy psa? Przecież nie każdy się nadaje nawet do opieki nad trzykrotką a co dopiero nad żywym stworzeniem po przejściach. 

Przyjechała. Wycofana, smutna. Wraz z nią dostałam wyprawkę - szelki, kilka puszek i torebkę suchej karmy. Pierwszy okres nie był łatwy bo okazało się, że Mikę bolą uszy i potrzebne było leczenie. Znosiła wszystko dzielnie, trwała przy mnie dzień i noc i powoli się rozkręcała. 

Na spacerach biegała "jak tatar krymski" i stała się psem obronnym - trzeba się bronić bo zaliże człowieka. 

Nie wiem jak to się stało, ale jesteśmy rodziną od pierwszego spojrzenia. Hania ma Mikulinę, Mikulina ma Hanię. Tęsknią za sobą. Kiedy dziewczynka wysiada z auta, sunia stoi przy drzwiach na dwóch łapkach i skowyczy z niecierpliwości a potem razem się bawią. To znaczy Hania godzinę skacze przez sznurek a pies podziwia te skoki i ewentualnie przełazi pod sznurkiem pod warunkiem, że po drugiej stronie jest smaczek. Znajduje też smaczek pod kubkiem, raz na pięć razy. Hania wyśpiewuje "Mika, Mika Mikulina dobry piesek dobra psina" a ta wariatka wymachuje ogonem w kółko i ma taki uśmiech na mordce że śmiejemy się wszyscy. 

Jednego tylko żałuję. Że nie adoptowaliśmy psa wcześniej. Nie wiedziałam, że to będzie takie bezproblemowe i da nam tyle radości. 

czwartek, 19 grudnia 2024

dobrze że są mandarynki

 

Jadę jutro pożegnać się w pracy. Upiekłam trochę ciasta na poczęstunek. Mogłam kupić, byłoby łatwiej, a być może nawet smaczniej, ale chciałam wszystko zrobić sama. Z masłem, z  drylowanymi latem wiśniami, z cierpliwie ubijanym biszkoptem. Nic sztucznego. Spirytusu trochę kapnęłam do kremu, od spirytusu krem robi się biały i puchaty. A człowiek wesoły. 

Rzadko piekę ciasta, nie to co dawniej, i nie mogłam się skupić. Zapomniałam dodać cukru do ciasta na babeczki ale w połączeniu ze słodkim nadzieniem wyszło nieoczekiwanie dobrze. 

Ale dobrze wiemy, że nie chodzi o te słodycze i prezenty tylko o relacje. Nie ma idealnego kierownika i nie ma doskonałego pracownika ale po tym co mnie spotykało w szkołach  byłam prawie pewna, że ze mną jest coś nie tak, że nie nadaję się nawet na sprzątaczkę. A tu proszę, było całkiem nieźle, mimo ciężkiej pracy nawiązałam miłe znajomości,  polubiłam wiele osób i te relacje utrzymujemy do dziś. Czy wiecie, że gdy powiedziałam najbliższym koleżankom, że mam nowotwór to się rozpłakały? Dlatego napiekłam ciastek, żeby wiedziały, że jeszcze nie jest ze mną tak źle! 

Od września nie jem słodyczy, zjadam za to mandarynki bo co to byłby za grudzień bez mandarynek. 


sobota, 14 grudnia 2024

kategoria - kulinaria

 Nigdy więcej. 

Nigdy więcej nie usmażę na Wigilię karpia. Był raz, bardzo dawno temu. Wbiłam sobie ość w podniebienie ale udało mi się ją wyjąć, po czym zaczęłam jeść i kolejną wbiłam sobie w dziąsło. A byłam wtedy młoda i żadne kalorie się mnie nie imały, na święta naszykowałam górę pyszności bo to był czas, gdy kakao kupione w sierpniu trzymało się na święta. I wiem, można zrobić karpia tak, żeby ości się wytopiły. Ale i tak nie lubię i nie zrobię. 

Klusek z makiem też nie zrobię. Nie lubię. Ani to deser ani zupa. Raz zrobiłam wiedząc, że jeden z gości nie wyobraża sobie Świąt bez tej potrawy. Do dziś tak mam - jeśli komuś coś smakuje to staram się zapamiętać i gotować to specjalnie dla tej osoby, niekoniecznie od święta. Ania P, dla Ciebie ugotuję barszcz ukraiński. 

I tu zalecam ostrożność w chwaleniu z grzeczności bo można się doigrać. 

Czasem coś komuś smakuje wyjątkowo i nieoczekiwanie. Mam takie danie najprostsze z możliwych.   Małgosia z Francji nauczyła mnie robić prostą przystawkę - na patelnię z oliwą rzuca się czosnek, na to kawałki cukinii i  papryki, doprawia się ziołami i bardzo krótko smaży. I ja to robię na Wigilię zamiast karpia. A nie, zamiast karpia mamy dorsza albo inną morską rybkę. 


czwartek, 12 grudnia 2024

w grudniu po południu


 Przyszedł kominiarz czarny jak kominiarz. Suka Mikulina narobiła rabanu a nie odzywała się do nas od rana, bo jak poszła na spacer to wytarzała się w czymś cuchnącym i trzeba ją było kąpać. Jeszcze zdążyła wytrzeć sobie pysk w dywanik i łojciec kąpał sukę a ja prałam chodnik. Suka jęczała a potem padła na swój kocyk i śledziła nas z miną - podłe ludzie wepchały przemocą biednego piesusia do wanny, a tak pięknie pachniało w całym domu, ech, wiem gdzie to leży, jutro też tam pójdę. Za karę nic nie będę żarła i będziecie mnie karmić na kolanach. 

Nie bacząc na pełne wyrzutu spojrzenie suki pojechaliśmy do Krakowa. Niby niedaleko ale trzy godzinki zeszło bo byłam u dwóch doktorów i wydałam pół emerytury na leki. Bo wczoraj dostałam swoją pierwszą emeryturę. Dawniej kupowałam leki tylko na dwa miesiące bo nie chciałam, żeby się zmarnowały jak umrę. Albo wyzdrowieję. A teraz jak burżuj, nawet witaminy wykupiłam. Ciemno, zimno, to trzeba suplementować. 

Po powrocie suka jeszcze była nieco wilgotna ale zapomniała o przykrościach i witała nas tak jak zawsze - stojąc na dwóch łapach i śpiewając jak pogotowie - łiłiłiii ułauła. W kwestii żarcia przechytrzyłam ją - wymieszałam psią karmę z naszym mięsem na mielone i zjadła wszystko. Ja zjadłam zupę dyniową a Krzysiek se kupił w biedronce krokiety. 

PS.

Dlatego napisałam "łojciec" bo kiedyś uczyłam Hankę mówić gwarą Aśka mnie kiedyś za to zabije i kiedy syn przyjechał po Hanię, ta zapytała - łojciec, dzie mos łodblaski?