poniedziałek, 18 listopada 2024

niedobre placki oj niedobre



Takiego tortu na pewno nie zrobię ale zaczęłam panikować bo w pracy chcą mi zrobić pożegnanie i oczywiście jest to niezwykle miłe ale ja zawsze powtarzałam - nie składajcie się, nie trzeba. Są to fajni ludzie  i całkiem dobrze mi się ze wszystkimi pracowało ale pożegnań nie chcę. Bo wiem, jak bywało przy takich okazjach. Ale skoro jednak impreza się szykuje to trzeba to uszanować bo to przecież miły gest.  Wertuję oferty z okolicznych cukierni i usiłuję przypomnieć sobie kto ze znajomych dobrze piecze. 
I nagle mnie olśniło. Tyle razy nosiłam do pracy ciasta. Tyle razy piekłam na różne uroczystości - urodziny, komunię, chrzciny. I nagle mnie ogarnęła taka amnezja? No tak, a jak te placki wyjdą niedobre to co będzie.. 

piątek, 15 listopada 2024

Matki pingwinów

 

Dawno nie oglądałam tak wciągającego serialu. Powstał na bazie prawdziwych zdarzeń i ukazuje współczesne problemy w rodzicielstwie. Bohaterami są bardziej rodzice niż dzieci a wyjątkowość ich polega na tym, że są to dzieci niepełnosprawne.

To jest nie do wytrzymania – coś krzyczało wielokrotnie we mnie a przecież to zaledwie reakcja na film a nie na zachowania dzieciaków żyjących obok, w takim samym świecie.

To nie jest tak, że rodzic od razu wie, jak żyć z autystą, z dzieckiem z porażeniem czy z innymi zaburzeniami. Musi się tego nauczyć. Musi mieć nadprzyrodzone siły a heroizmu tych rodziców nie doceni nikt. Piszę rodzic ale często jest to matka, która dziecku poświęca i podporządkowuje całe życie.

W serialu znakomicie grają dzieci, co rzadko się w polskich produkcjach zdarza. Są momenty zabawne, aby widza oswoić i choć trochę wyedukować. Nie zawsze przecież autystyk wrzeszczy i rzuca się na środku szkoły ale jednak czasem położy się w progu i żadna siła go stamtąd nie ruszy.

To jest strasznie egoistyczne ale podczas oglądania wiele razy miałam ochotę dzwonić do synowej i syna i mówić im, jakie to szczęście mieć zwyczajne zdrowe dziecko, które może chodzić do zwyczajnej szkoły, zostawać na świetlicy jeśli tak trzeba i bawić się z babcią w „Burza na morzu”. Ale nie dzwoniłam, bo przecież wszyscy o tym wiemy.

czwartek, 14 listopada 2024

panikara

 Od czasu do czasu zdarzają mi się pomyłki, na przykład kiedyś umyłam sobie włosy szamponem dla psa. Nic mi się nie stało, szampon dla psa jest dwukrotnie droższy od ludzkiego to nie może być fatalnej jakości. 

Choruję już rok i wychodzę poza bramę domu rzadko, dlatego ubieram się w najbardziej wygodną odzież czyli dres lub legginsy i podkoszulek. Jak się nosi codziennie to samo to niszczy się bardzo szybko, dlatego warto w szafie mieć zapas. 

Tego dnia zauważyłam, że moje paznokcie u rąk są ciemne. Nie jest to dobry znak, o, nie, zwłaszcza gdy się choruje na serce. Najważniejsze - nie panikować. Nie czułam się ani lepiej ani gorzej niż dotychczas, więc nawet o tych ciemnych paznokciach nie mówiłam. Ale na wszelki wypadek postanowiłam ogolić nogi i przygotować pod ręką wszystko co potrzebne do lekarza lub na sor. Nie żebym po domu łaziła jak niechluj, ale przed wizytą lekarską trzeba się odświeżyć i ładną nową niespraną bieliznę mieć,   moja mama dodatkowo jeszcze kręciła włosy a ja nie. 

Kiedy wyszłam z wanny, wytarłam się i zaczęłam wcierać balsam, zauważyłam, że moje paznokcie są jak zawsze różowe. Acha. Dobrze mi tak. Zazwyczaj zawsze, kiedy kupuję nową rzecz, piorę ją i dopiero noszę. W tym dniu przyszła przesyłka z nowymi rzeczami. Tym razem jednak nie uprałam nowych legginsów bo były takie mięciutkie, cienkie, takie jak lubię, więc kiedy je włożyłam żeby przymierzyć to już nie ściągałam. A one strasznie farbowały! 


wtorek, 12 listopada 2024

z archiwum

 

Naciskam dzwonek, otwiera mi jedna z opiekunek. Zapach, który usiłowałam wczoraj zmyć z siebie znów sprawia, że oddycha mi się trudniej. W ciasnej szatni zmieniam ubranie. Codziennie przynoszę z domu luźną koszulkę z kieszeniami, leginsy i skarpetki. Wkładam robocze klapki, zabieram do kieszeni telefon, chusteczkę, krem do rąk i kluczyki do szafki z kawą. Wychodzę.

Wywozimy pensjonariuszy na śniadanie.

Dzień dobry, jak się spało, zapraszam na śniadanie, pomogę pani, założymy kapcie, powolutku, spokojnie, a, uczesać, a to proszę, czeszemy, każda z nas chce być piękna, to jasne!

Kto na wózek to na wózek, kto z chodzikiem to do przodu, kto pod rękę to przytrzymam.

Pani I. nie chce iść na śniadanie. Bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, ja bym wolała zjeść tutaj – prosi.

Dobrze, zapytam pielęgniarkę i zaraz do pani wrócę

Nie ma mowy, pani I. ma przyjść na jadalnię bez dyskusji. Łzy. Idziemy.

Proszę się nie martwić, zje pani i zaraz wróci do pokoju – kłamię.

Nakarmisz tę U.? – pyta opiekunka. U. nikt nie chce karmić, tylko ja daję radę i się nie boję. Biorę miseczkę z papką, kubek z kawą. Szukam jakiejkolwiek ścierki. Nie ma. W końcu jedna z opiekunek podaje mi powłoczkę z poduszki. Czystą. Dobre i to.

Witam się z panią U. Pewnie mnie nie widzi i nie słyszy ale co z tego. Mówię, że podniosę ją teraz aby się nam lepiej jadło. Podwijam poduszkę pod głowę, wokół szyi robię z poszewki prowizoryczny śliniak.

Papka jest obrzydliwa. Kapię sobie na rękę sprawdzając, czy nie jest zbyt gorąca. Do pierwszej łyżki papki wrzuca się tabletki. Jemy. Pani wypluwa papkę i usiłuje gryźć tabletki. Wycieram, znów karmię. Po troszkę, po pół łyżki. Dam pani pić, dwa łyczki, i znów jemy. Kaszel. Jezus żeby mi się tylko nie zadławiła – myślę. Trzymam głowę, łagodnie mówię, że to nic takiego, że damy radę. Klepię. Odpoczynek. Proszę, niech pani zje jeszcze trochę, bo będą musieli karmić przez sondę. Tym razem nie kłamię. Zjadła! Pięknie dziękuję, dobrze nam dziś poszło – chwalę.

W jadalni karmi się inaczej. Zupę mleczną podaje się łyżką dość szybko i bez namawiania. Kanapki kroję na kawałeczki i wkładam podopiecznym do buzi. Podaję picie. Nie ma serwetek, nie ma papierowych ręczników. Nie chcę wycierać nikogo łyżką, uważam, że to wstrętne ale co mam zrobić.

Nie odwozimy, zostają na sali, będą zajęcia za godzinę! – woła pielęgniarka. Zostają więc. Mija godzina. Siedzą na wózkach, niektórzy drzemią oparci o stół. Nikt nie przychodzi. Uciekam ze wzrokiem.

Inni siedzą w holu przed telewizorem. Jak się ich posadzi tak zostają. Czasem do obiadu.

W pokojach panuje zaduch i brud. Nigdy nie widziałam tak brudnych pomieszczeń. Bierzemy wózek i dzielimy się. Jedna sprząta pokój, druga łazienkę, trzecia podłogę a w następnym pokoju zmiana.

Pod łózkami i szafkami grubo kurzu, walają się różne śmieci. Niektóre ściany koło łóżek zanieczyszczone kałem i wymiocinami. Tak samo szafy i szafki. W łazienkach zaskorupiałe odchody. Połowa urządzeń zepsuta. Urwane deski klozetowe, chybotliwe brodziki, baterie zarośnięte kamieniem.

Milczymy zawzięcie szorując. A. ma łzy w oczach. To nic – mówię – zróbmy to dla tych ludzi, korona nam z głowy nie spadnie, niech mają czysto choć przez parę dni.

Obiad. Karmienie. Zmywanie. Dwukomorowy zlew taki sam jak domowy, wylewam płyn do naczyń na gąbkę i myję kubek po kubku, talerz po talerzu. Kolega płucze i układa na suszarkach. Obok stawia wiatrak, który wysuszy wodę. Jeśli ktoś przyniesie jakąś cholerę to wszyscy umrą – mówię do kolegi. Myślałam, że to tylko takie mycie wstępne, że tu będzie zmywarka albo wyparzacz. Wyparzacz jest ale rzadko używany – słyszę.

Młoda dziewczyna patrzy z niepokojem, czy nikt nie widzi. Ja tu zarabiam 7,50 za godzinę – mówi. Na umowę zlecenie. Nie ma sprzątających, wszystko robimy same, nie wyrabiamy się – tłumaczy.

Idziemy zmieniać pampersy. Robi to zdecydowanie ale delikatnie. Ja jestem zbyt ostrożna. Nie ma chusteczek, nie ma czym wytrzeć pośladków. Trafia się duży „ładunek” jestem niezdarna, zawartość wydostaje się na pościel i wszystko do wymiany. Przepraszam.

Męskie sale. Pan się mnie wstydzi, nie zna mnie. Ja również czuję się skrępowana. Załatwimy to jak najszybciej, trudno, życie jest okrutne – żartuję. Poszło szybko, pan sam podciąga spodnie i zapina pasek.

Koniec na dziś. Wyrzucam rękawiczki, myję ręce. Idę się podpisać. Szatnia. Ściągam rzeczy w których pracowałam, pakuję je do reklamówki, muszę je uprać w domu. Mówię – do widzenia. Ktoś mi odpowiada – do jutra.

piątek, 8 listopada 2024

bez tytułu

 No dobra, to opiszę jak było u Bartusia czyli tego chłopaczyny od serca. Bartuś wygląda jak zabiedzone dziecko z podstawówki dlatego tak go nazwałam. 

Krzysiek był w domu więc go wykorzystałam jak taksówkę choć bez wynagrodzenia. No trudno, czasem chłop musi się wykazać. Suka zwana Mikuliną została wyć z zazdrości bo to ona z nim częściej wychodzi więc sobie uzurpowała wyłączność. 

Czemu ja odwiedzam kardiologa? A bo mam tak jak ktoś pisał wielkie serce czyli przerost mięśnia,  dwupłatkową zastawkę, poszerzoną aortę, coś tam upośledzone  i nadciśnienie które teraz trzeba bardzo pilnować. No, młoda nie jestem to nie mam po prostu nic na gwarancji, wszystko się zużywa a eksploatacja była że ho ho! 

Ta przychodnia jest taka mała, nigdy nie ma tłoku, za to zawsze dostaję sms przypominające o wizycie, co sobie bardzo cenię. 

Na dzień dobry oznajmiłam, że czuję się całkiem dobrze i może mogłabym przestać brać te leki bo już mnie to wkurza, i na pewno są pacjenci którzy bardziej potrzebują kardiologa. Popatrzył na mnie wymownie tak jak się patrzy na człowieka, który się leczy na głowę. 

Heh, a kogo dziś głowa nie boli, zima idzie, w Ameryce prezydenta wybrali, wszystko drożeje, święta w przyszłym miesiącu, suka tam czeka i wyje z tęsknoty za Krzyśkiem. 

Lekarz zaprosił mnie na kozetkę i kazał odsłonić plecy. No trudno, taką ma pracę. 

Żarty żartami, ale uważam, że to pan doktor jest w porządku bo bez mierzenia ciśnienia i osłuchania i informacji dla lekarza poz  nigdy mnie nie wypuszcza z gabinetu.  

No,  prawie się udało ale się nie udało bo leki mam dalej i kolejne kontrolne badania również. 

Wróciliśmy do domu bardzo szybko bo wiadomo, Mikulina czeka! Zastanawiam się nad adopcją drugiego pieska ale czy się trafi taki kochający i bezproblemowy jak ten? 



środa, 6 listopada 2024

A co u Ciebie?

 Buntuję się. Pojutrze mam planowaną wizytę u kardiologa i mam ochotę mu oznajmić, że to nasze ostatnie spotkanie, niech się dzieje co chce ja więcej do niego nie przyjadę bo nie. Od razu mówię - nie w lekarzu problem tylko we mnie. Dobrze że mam leki na poprawę humoru bo chyba bym była nie do wytrzymania, kto to widział tak się włóczyć od lekarza do lekarza. Tak się odgrażam ale pójdę bo on się potem rzuca że mnie nie było a ja mu mówię, że mam dobre serce to po co mam przychodzić. 

Z tym codziennym pisaniu na blogu to był kiepski pomysł, odpuszczam. 

To ucho z nerwiakiem boli mnie od paru dni i albo śpię, albo się wściekam. Przełożyli mi badanie w Uniwersyteckim o miesiąc, jakoś dotrwam na lekach a jak nie to pojadę na sor. 

Ha ha nauczyłam Hanusię Wnusię "Zdrowaś", "Płynie Wisła płynie" i "Przybyli ułani" bo miała takie zadania, a ze sprawdzianu z angielskiego dziecko dostało szóstkę! Jestem z niej dumna! Szkoda że nie mogę wstawić filmu jak Hania tresuje Mikę bo to dopiero jest zaangażowanie!  W przeciwieństwie do Hani Mika z powodu trudnego dzieciństwa nie jest ani ogarnięta, ani odważna i zamiast przeskakiwać przeszkodę przełazi pod stołem i wymachuje ogonem a Hanka sama skacze przez przeszkodę. Istny cyrk. 


wtorek, 5 listopada 2024

lepiej grzeszyć a potem żałować niż żałować że się nie grzeszyło

Znów coś z archiwum sprzed dziesięciu lat. Mieliśmy życie towarzyskie, no no! 

Spotkanie towarzyskie przeciągające się długo w noc, jedna z pań nieco wstawiona oznajmiła, że musi wypić do końca i dopiero pójdzie spać. A stał przed nią kieliszek spory, napełniony do połowy. Dobrze - pomyślałam, najwyżej będziesz kochana mieć kaca - mózgojada, ale jesteś dorosła to pij.
Pani wypiła i zawołała - mówiłam, że chcę wypić do końca - to mówiąc wskazała na pokaźnych rozmiarów butlę, w której znajdowało się napoju jeszcze z pół litra albo więcej.
 Jak dla mnie zapas na kilka wieczorów ale ja po dwóch kieliszkach jestem zalana więc nie mam się co porównywać. I łeb oczywiście przypomina, że choć pustawy to jednak łupać potrafi.
Rano pani zeszła na śniadanie. Uśmiechnięta jak zawsze, świeża, nienaganna cera, radość było patrzeć. Na pytanie jak się spało odparła - dobrze, tylko komary mnie trochę pogryzły!


poniedziałek, 4 listopada 2024

z archiwum sprzed lat

Dokopać biednemu można na wiele sposobów. Na przykład firma darując szkole meble z napisem "kasacja". Zagrzybione, rozchybotane, bardzo, bardzo brudne. Ciekawa jestem czy oczekuje laurki od dzieci, które będą miały w klasie takie cuda.
K  jaki ten świat jest niesprawiedliwy.

niedziela, 3 listopada 2024

stara chatka

 



W tym domku nikt już nie mieszka. Spędzałam tam najszczęśliwsze chwile dzieciństwa. Mieszkali tam Stryk, Stryjanka i trójka ich dzieci, a najstarsze z nich to mój rówieśnik. 
Stryjanka mnie traktowała jak swoje dziecko. Zawsze miała dla mnie coś dobrego i nigdy nie wychodziłam stamtąd głodna. Ale nie o jedzenie chodziło tylko o troskę i akceptację, teraz to wiem. Stryk mnie chwalił, z każdym szkolnym sukcesem leciałam do stryka. 
Mieli dom przedzielony na pół sienią i po jednej stronie mieszkali a po drugiej były pomieszczenia gospodarcze, w tym komora, w której spędzałam wiele godzin. 
W komorze na drewnianych półkach piętrzyły się stosy gazet i książek a po drugiej stronie weki - słoiki z przetworami - kompoty, ogórki, powidła, dżemy, gruszki w zalewie i sałatki. 
Siadałam na deskach i przeglądałam stare czasopisma. Czasem zastał mnie tam wieczór, czasem stryjanka wołała - dziecko, weź sobie te gazety i chodź do domu czytać, nie siedź tu sama. 
Często przychodził kuzyn i wyciągał mnie stamtąd  a wtedy graliśmy w państwa miasta albo w okręty. 
Tam się bawiłam tak jak się bawią dzieci, wesoło, kreatywnie, tam można było głośno się śmiać, biegać, skakać, włazić na drzewa i grać w piłkę i nikt nie krzyczał na mnie, że ciągle czytam. 
 

sobota, 2 listopada 2024

refleksyjnie


Moja siostra prosiła, aby pochować ją w rodzinnej miejscowości,  choć mieszkała i pracowała przez wiele lat gdzie indziej. Wiedziała, czuła, że będziemy mieć do Niej bliżej bo bliska jest naszym sercom. Tam nie czuła się kochana, choć bardzo się starała. 

Ze mną jest inaczej. Kiedy umrę (spokojnie, każdy kiedyś umrze) mogą mnie pochować na tutejszym cmentarzu albo gdziekolwiek.  Zresztą to nie jest ważne bo przecież jeśli ktoś nie żyje to już nie ma nic do powiedzenia a zwłaszcza w sprawie pochówku. Chyba że kupi sobie grób za życia. Tak też bywa. 

Albo ma wpływową rodzinę, to i na Wawel trafi. 




piątek, 1 listopada 2024

taki miły obrazek

 







Czereśnia zafundowała nam jesienny dywan. Hania zgrabiła stos liści i wskoczyła w sam środek. Jakie to dziecko jest radosne. Potem siedziała i cierpliwie nawlekała na sznurek kolorowe liście aż utworzyła długą girlandę. Będzie ładnie. Wiosną też, mam nadzieję, będzie ładnie bo wsadziliśmy 100 cebul wiosennych kwiatów w całkiem nowe miejsce. Tak bym chciała zobaczyć jak zakwitną. 

Jedźcie ostrożnie. 

czwartek, 31 października 2024

po trochu wyciągam z lochu



W 2012 r moje blogi były bardzo popularne. 

35 tys. odwiedzin na dobę nie było niczym szczególnym, tak samo jak kilka tysięcy on-line. Przejmowałam się każdym komentarzem i ślęczałam nocami przy kompie, czytając i moderując. Wielokrotnie chciałam skasować blogi ale miałam poważne zobowiązania, podpisane umowy na reklamy, współpracowałam z fajną agencją i nie kryłam się z tym, że na blogu zarabiam. Hejt, jaki wtedy przeszłam, nie wart był żadnych pieniędzy. Teraz jestem cwaniarą, teraz bym się nie przejmowała ale wtedy, ech, to było straszne. Byłam chyba bardzo delikatna i wrażliwa bo nawet takiego tekstu nie opublikowałam tylko zostawiłam w roboczych. 

Na tym blogu istnieje opcja moderowania komentarzy, co właśnie czynię, dopuszczając na forum wyłącznie kółko wzajemnej adoracji, nie ma się co wysilać z wyzwiskami, możesz pisać tylko i wyłącznie o tym, jak uwielbiasz autorkę.

środa, 30 października 2024

Globusy ustawione na Amerykę

Zapiski Groźnej Woźnej 

Dotrwałam do końca roku szkolnego. Wiecie co, cały czas w poprzedniej pracy zastanawiałam się, co się dzieje z tymi dziećmi, że tak się zachowują. "Tak", to znaczy według mnie źle i bardzo źle. Agresywnie, arogancko, bezczelnie, roszczeniowo. Na przerwach bezustannie czepiali się jeden drugiego, były bójki, niszczenie rzeczy, demolowanie pomieszczeń. Wchodziłam do klas i czasem mi się chciało płakać, gdy widziałam stan pomieszczenia. Powywracane krzesła a czasem nawet stoły, podłoga usłana szkolnymi przyborami, butelkami po napojach, resztkami jedzenia. Pełno gum do żucia przyklejonych byle gdzie. Popisane, porysowane meble, porozbijane krzesła, popisane zwykłymi pisakami tablice suchościeralne. Dyrektorka o tym wiedziała.  Sprzątaczka była od sprzątania, konserwator od naprawiania.

Wyjątkiem były klasy kilku nauczycielek - po angielskim i po niemieckim klasy nie były tak tragiczne, mieli porządek, wystarczyło umyć stoły i podłogę,  wyrzucić śmieci i ustawić globusy na Amerykę Południową. (Z ustawianiem globusów było tak - pewnego dnia umyłam szafy na górze i starłam kurz z kilkunastu globusów i kiedy stały wszystkie w równym szeregu  poczułam, jakbym panowała nad światem. Swoim światem. Solidnie i porządnie posprzątane pomieszczenia, dobrze wykonane obowiązki, nikt nie ma na mnie haków, dam radę).







wtorek, 29 października 2024

kiedyś było tak



Robię porządek w archiwum bloga i znajduję tam wiele notek, które z różnych powodów nie zostały opublikowane. Jest dużo o szkołach. Już się nie boję żadnej dyrektorki to od czasu do czasu coś z archiwum wydobędę i wrzucę na główną stronę. Zdjęcie kotów z 2012 r. 

poniedziałek, 28 października 2024

sto lat w zdrowiu

 Pierwszy tort z dmuchaniem świeczek miałam na swoje 18 urodziny i upiekłam go sobie sama. Drugi tort z dmuchaniem świeczek miałam wczoraj i to była bardzo miła niespodzianka od rodziny. Obiad w restauracji, prezenty, mnóstwo życzeń. To był dobry dzień. 

Wam również dziękuję za życzenia, tu i na fb. Oby się spełniły, bo to przede wszystkim o zdrowie chodzi. A zaraz potem o pieniądze. ;). 

niedziela, 27 października 2024

nie ten numer

 Zamówiłam 2 wory karmy dla darmozjadów, każdy po 10 kg. W zeszłym roku wydziobały to i w tym wydziobią, a ja mam fajny widok z okna. Tata też miał karmnik na bzie za oknem ale tam zlatywały się prawdziwe ptaki a u nas to głównie sikorki, wróble, rudzik, raz czy dwa był dzięcioł, kilka razy było stado raniuszków, to są takie śliczne, malutkie, białe ptaszki. Sójki, sroki i gołębie nie dostaną się do karmników. 

Ale miało być o kurierze a nie o ptakach. Dawniej wszystko zamawiałam do firmy i nie musiałam czekać w oknie na kuriera ;). Wiem, nie trzeba czekać bo sam da znać jak przyjedzie ale i tak czekam. 

Tym razem zadzwonił i pyta mnie, który to dom. To ja mu mówię który nieco zdziwiona że nie kieruje się guglami. No ale co mi do tego, mówię tak jak dawniej podając charakterystyczne obiekty w pobliżu. 

Czekam, czekam. Nie ma. Dzwoni, pyta jeszcze raz. A może pomylił pan adres, czy to na pewno ulica taka i taka numer 69? Już jadę, już wiem. 

Skoro jedzie to wyszłam do bramy żeby mi przypadkiem nie zwalił tych worów przed bramą bo sama nie zamierzam dźwigać, chyba by mi łeb odpadł, nie te czasy, nie to zdrowie. 

Czekam czekam. Nie ma. 

Wróciłam. Dzwoni. Jedzie jedzie zaraz będzie. No to wyszłam. Przyznał się. 

Pomylił się. Zamiast 69 zafiksował się na 96 i jeździł po ulicy tam i z powrotem. 

sobota, 26 października 2024

praktyczny prezent

 Hanka pisała list do Mikołaja i znalazł się też na tej liście prezent z myślą o mnie. 

20 kilo kapusty dla babci. 

Trochę się zjeżyłam bo na liście było nowe auto dla taty, arabskie perfumy dla mamy a dla mnie kapusta? Oczywiście padło pytanie - dlaczego? 

Parę dni temu słyszała, jak rozmawiałam z Krzyśkiem, żeby pojechał na plac i kupił worek poszatkowanej kapusty to ukiszę, na szatkowanie w tym roku nie mam sił. Na to on odparł - to nie będzie kiszenia, jak trzeba będzie to się kupi ukiszoną i tyle.  



piątek, 25 października 2024

gliniany tynk

 


Z rozmów z siostrą.

Trochę marudzimy i narzekamy bo każda z nas przerażona jest koniecznością remontu. I pada pytanie – a pamiętasz lepienie?

W drewnianym, starym domu były gliniane tynki. Ściany nigdy nie były gładkie i proste a te tynki odpadały i przynajmniej raz w roku należało je uzupełniać. To była katorżnicza praca. Mama pochodząca z okolic Poznania nie miała pojęcia, że tak można. Po kilku latach już sama wiedziała, jak to się robi i działały obydwie z babcią.

Najważniejsza była odpowiednia glina. Glinę wybierała babcia z lasu i nosiła ją w wiklinowym koszu. W dole było gaszone wapno. (Rany boskie tylko żeby żadne dziecko tam nie szło, dzieci idźcie się bawić do stryka). Glinę rozrabiano wodą i mieszano. Stopami. Po prostu deptało się tak długo, aż nabrała odpowiedniej konsystencji. Potem wapno i trochę piasku. Piasek drobniutki, też z paryi.

Technika kładzenia - ciap, pac, ciap. Głaskanie. I to nie wszystko, bo to musiało wyschnąć, potem jeszcze jedna warstwa. I potem bielenie czyli malowanie.

Ale i tak po paru miesiącach, zwłaszcza z sufitu, jak ktoś łaził po strychu, odpadały kawałki gliny prosto na głowę. Albo do kołyski. Albo na choinkę.

Raz czy dwa dorwałyśmy się do wzorników i ozdobiłyśmy dom prawie jak Zalipianki.

I tak sobie gadamy z siostrą o tej biedzie, której się każda wstydziła. A teraz nie ma się czego wstydzić bo kto nie chciałby mieć drewnianego domu z ekologicznymi tynkami z gliny, z wędzarnią, szafarnią i stodołą. Zwłaszcza jako drugi dom.

czwartek, 24 października 2024

2

 Jeszcze pamiętam niektóre zdarzenia z pracy w hotelu, poza tym staruszek portier cały czas pracuje i opowiada co tam słychać. To jeszcze na początku akapitu nie jest potrzebne, skreśl, nie dramatyzuj.  

Goście hotelowi zostawiają w pokojach różne rzeczy, a to ulubiony kubek, a to aparat na bezdech, a to korek analny. Potem dzwonią i domagają się odesłania bo rzecz jest niesłychanie pilnie potrzebna. 

Bardzo często pokojowe znajdują pod poduszką piżamy. Pewnie to nawyk z domu - ktoś wstaje, ubiera się a piżamę chowa pod poduszkę. 

Miejsce pod poduszką bywa schowkiem na wiele rzeczy i nieraz się zdziwiłam, co tam można chować. 

Oprócz dyszki dla pokojowej.  

środa, 23 października 2024

1

 Moja codzienność jest prosta. Dużo śpię. Mam wybór - albo opanować ból głowy i spać, albo się męczyć. To śpię. Gotuję obiady. Zmieniłam nasz styl żywienia i mąż znacznie schudł. Sekret w spacerach.  Od dwóch miesięcy nie jemy słodyczy. Nie piekę, nie kupujemy. Myślałam że to będzie trudniejsze bo mogłabym żywić się wyłącznie ciastkami. A tu nie jest źle. Dla Hani gotuję budyń albo kisiel. Lekarka kazała mi wyeliminować ze swej diety laktozę. Z własnej woli porzuciłam wiele produktów. Nie chodzi w moim wypadku o redukcję wagi choć bardzo bym chciała ale to nie czas na odchudzanie. 

Tak, będę pisać codziennie o byle czym. 

wtorek, 22 października 2024

bez tytułu

 Październik nagradza pogodą za wrzesień, jest naprawdę pięknie, słońce już nie praży bo jest nisko i za to wschody i zachody są przepiękne. 

Klarka nie nadajesz się do opisów przyrody, uspokój się z tym zachwytem. Mgły - sry, a piec już hula w nocy. 

Hania zadeklarowała - na świetlicy jest fajnie ale wolę być u babci. No i co, wcale nie trzeba codziennie mówić kocham cię, bo to dopiero wyznanie. 

Chodzą  we trójkę ( dziadek, wnuczka i Mikulina) każdego popołudnia na spacery i kradną komuś psa, nawet mu imię dali. Kradną, czyli pewien pies widząc ich na drodze wybiega ze swojej posesji i dołącza.  Potem wraca do siebie. U nas na wsi czasem się jeszcze zdarzają psy mające dużo wolności. 

Za rady w sprawie spalonego garnka serdecznie  dziękuję i powiem dyplomatycznie tak - wygrała Teatralna. 


poniedziałek, 21 października 2024

blog włączony garnek spalony

 Od rana czyściłam spalony garnek. Stał namoczony od wczoraj. Gulasz spalił się na węgiel, muszę kupić czujnik dymu bo coraz częściej zapominam o tym co na gazie. Albo garnek ściągam a gaz pali się dalej. Jestem pewna, że to się dzieje odkąd choruję, nie wiadomo tak do końca co mi się w tej głowie porobiło. 

Szoruję ten garnek a Krzysiek mi podpowiada - rób tak jak studenci. 

Ale tak się nie da. Student zanosi garnek z jedzeniem do kuchni, podpala i idzie do pokoju. Za pół godziny wyje czujka, student idzie do kuchni, garnek z węglem wyrzuca do kosza i zamawia pizzę a w weekend jedzie do domu, zabiera matce z szafki kolejny garnek, przywozi do akademika a w czerwcu wszystkie swoje graty zostawia koło śmietnika.  

 


piątek, 18 października 2024

mąż nie wąż ale udusić może

 Samochodu nie prowadzę bo nie mam. Jeżdżę z mężem jako pasażer albo morduję się w autobusach i tramwajach. Morduję się bo muszę się wstrzymywać przed mordowaniem współpasażerów. 

Chyba będzie więcej o mordach i mordobiciu. Zobaczymy. Na pewno będzie dużo, zróbcie sobie coś do picia, najlepiej coś mocnego do picia bo na trzeźwo nie da się tego zrozumieć. 

Było to tak. Kilka lat temu wykupiłam sobie tygodniowy pobyt w Rabce. W pierwszy tydzień listopada. Taki miły termin urlopu, prawda? W sam raz na zwiedzanie, spacery, przewietrzenie płuc i podrywanie emerytów. Boże, już niedługo sama zostanę emerytką to może zaczną mnie podrywać młodsi faceci. Nie, to chyba tak nie działa. 

Przed samym wyjazdem podskoczyliśmy do lokalnego sklepu na ostatnie zakupy, tam gdzie jeżdżę do sklepu jest daleko i góra jak na piec. 

Kiedy wracaliśmy do domu, był korek i dlatego Krzysiek postanowił jechać od innej strony, odległość prawie taka sama. I ja mu napomknęłam, że tam jest zakaz z okazji (nie poprawiać) Wszystkich Świętych, ale on mi dawno temu dał do zrozumienia, że nie słucha ani mnie, ani GPS, więc tylko westchnęłam, westchnęłam i zobaczyłam sznur zawracających samochodów ale cóż, kto ma kierownicę ten ma władzę. 

Władca kierownicy  skręcił i wjechał na zakazie a tam już stało dwóch policjantów czerwonych na miałam pisać o mordzie ale to nie o twarz chodziło, nie, tylko o zabójstwo  twarzy. Było ich dwóch, jeden dobry drugi zły. Byli czerwoni z powodu zimna i z powodu głupoty lokalsów jeżdżących na pamięć. 

 Ja milcząca (na razie) z mordem w oczach. Krzysiek zaczął pyskować że nie będzie zawracał bo on tu mieszka i zawsze tędy jeździł i ma do domu blisko to nie ma sensu zmieniać kierunku jazdy. 

W takim sporze nawet jeśli nie ma się racji to należy zrobić wszystko, tylko nie pyskować. Udawać głupa. Ale Krzysiek nigdy w życiu nie przyzna się do winy więc i tym razem nie zamierzał zawracać. Policjant (ten zły) wściekł się. Ja siedziałam cicho (na razie). 

Policjant popatrzył na nasz biedny (dosłownie) samochód i nagle wrzasnął - co to jest? Ja się przestraszyłam, drugi policjant się przestraszył i zaczął nerwowo gmerać wokół paska jakby zamierzał na miejscu nas zastrzelić a Krzysiek nic, patrzy i pyta oso chodzi. 

Kazali mu zjechać na bok, tam jest taki kawałek wolnego pobocza i ja się go dyskretnie pytam co zrobił, o co chodzi a on mi burknął - nie wiem o co się dopierdala jestem niewinny. 

Stan nietrzeźwości zero, o to jestem spokojna, stan mandatów na ten dzień zero, to akurat niespodzianka, to o co chodzi? 

Dwie opony zimowe, dwie opony letnie. Łysawe. Utraciłam spokój bo przecież mieliśmy rano jechać w góry więc mógł nas zabić i kogoś też. Ale jeszcze siedzę cicho, za to policjant z Krzyśkiem kłócą się dalej i już facet mu grozi mandatem bardzo poważnym. 

Nie wytrzymałam. Wysiadłam z samochodu. Zażądałam stanowczo - cicho jeden i drugi. Cicho, ja teraz mówię. Proszę pana - zwróciłam się do złego policjanta. Proszę pana, mąż zrobił bardzo źle i bardzo głupio, jest mi z tego powodu przykro i obiecuję, że dopilnuję aby w przyszłości nigdy się to nie powtórzyło, na pewno zapamięta ten incydent ale proszę, bardzo proszę nie wypisywać nam, podkreślam, nam, tak wysokiego mandatu. 

Dobry policjant nadal milczał. No przecież nie mógł się śmiać na głos. 

Nie wiem jakim cudem udało mi się zażegnać tę kłótnię i ostatecznie wynegocjować mandat za marną stówkę, no i oczywiście auto do przeglądu, a było przedświąteczne popołudnie, a rano miałam jechać do Rabki ukochanej. 

Do rękoczynów nie doszło ale dobrze że wtedy wyjechałam bo ile by to złości było w domu. A tak to mi przeszło. 




niedziela, 13 października 2024

okryj się pierzyną aż ci złości przeminą..

 


I zimą i latem niezależnie od temperatury śpię przykryta po uszy i zawinięta jak naleśnik. Kołdra, na to sztywna narzuta.  Chodzi o to, żebym była tym wszystkim przywalona. 

W dzieciństwie spałam pod wielką pierzyną. Zanim się nagrzała, była zimna i sprawiała wrażenie wilgotnej. Czasem mama grzała ją dla mnie przy piecu. Często wynosiła pierzyny i poduszki na żerdź za dom, tam się wietrzyły. Zimą wnosiła do domu wraz z pierzyną zapach mrozu. Tak, mróz może pachnieć. 

To wietrzenie pościeli praktykuję do dziś, wynosząc pościel w pogodne dni na słońce. Niektórzy twierdzą, że tym sposobem robi się plażę dla roztoczy ale ja w to nie wierzę. 

Kiedyś, to jest moje pierwsze wspomnienie, długo chorowałam i chyba nielekko, bo wszyscy wokół mnie byli niesłychanie mili co się zdarzało nieczęsto. Mama na moją prośbę obracała mi pierzynkę na zimną stronę i wtedy czułam ulgę. Pewnie miałam gorączkę. 

Mąż gra przy swoim komputerze a ja usiłuję nawiązać rozmowę o tym, co właśnie piszę. On nie uważa tylko od czasu do czasu mi odpowiada - no, tak, acha. Więc ja snuję opowieść dalej - 

a jak było zimno to mama brała na szufelkę rozpalony węgiel i sypała na siennik, wtedy łóżka grzały się błyskawicznie.. 




środa, 9 października 2024

przesyłam serdeczności

 Słowa mają terapeutyczną moc i ja się czasem trzymam Was jak tratwy ratunkowej. Wiele razy mam dość, buntuję się i odwlekam badania, postanawiać nie brać leków, nie kłaść się do tej piekielnej maszyny i wtedy ktoś pisze - dbaj o siebie, poczekamy tyle ile trzeba, wytrzymaj. 

Wczoraj znów musiałam jechać na echo serca bo mam niewielki problem z aortą i tego też trzeba pilnować. Pojechałam autobusem, to tylko jedna przesiadka a dzień był piękny. Nie lubię tego badania,  trzeba leżeć z biustem na wierzchu i strasznie mnie to krępuje, nic na to nie poradzę, rozum mówi, że lekarz widział niejedno i patrzy w monitor ale co z tego, jestem sztywna ze skrępowania a ciśnienie mi skacze już dzień wcześniej. 

 Martwi mnie niepewność i wycofanie, czuję się jakby za szybą. Nie wiem skąd dochodzą dźwięki, to nie jest miłe. Podam przykład - dziś wibrowała mi na ręku opaska bo dzwonił telefon i ja go nawet słyszałam ale nie wiedziałam gdzie leży i szukałam w całym domu. A może to sprawka leków. 

Kiedy jestem na ulicy i słyszę samochód to nie wiem z której strony jedzie. Jeśli w poczekalni rozmawia kilka osób to nie rozumiem nic. Niektóre dźwięki sprawiają mi fizyczny ból. Odruchowo zasłaniam się dłonią. 

Czytam na blogach, że niektórzy mają trudności z połykaniem tabletek. Ja nie mam. Załatwiam to hurtem. Biorę wszystkie w garść, wrzucam do buzi, popijam i gotowe. 

Trochę ćwiczę na piłce i na rolce. Hanka mi pomaga ćwicząc razem ze mną. 

Porządkuję dom. Posegregowałam niepotrzebne kołdry, koce i ręczniki, Hania zrobiła przegląd maskotek a Krzysiek zawiózł to wszystko do Zabierzowa do kliniki Podaj Łapę, gdzie można zostawiać te rzeczy dla Fundacji La Fauna. Tak tylko daję sygnał, że można, i że oni przyjmują i potrzebują. 

Pisze mi się z trudem. Dawniej nie nadążałam za myślami, stare kartki pełne są zapisków, które robiłam aby nie gubić myśli. Teraz siedzę, gapię się na karmnik, piszę, przerywam, kasuję. 

Przesyłam serdeczności - Klarka 



 

środa, 2 października 2024

o alkotubkach

 O alkoholu w tubkach łudząco podobnych do opakowań z musem owocowym piszą wszędzie a ja od razu pomyślałam o tym, co się wyczyniało w hotelu. 

Po  grupach wycieczkowych ze średnich szkół, pokoje wymagały nieco innego sprzątania niż zwykle. Trzeba było zaglądać pod materac, między materac a oparcie łóżka, za kaloryfery i w najwyższą część szafy. Puszki i butelki poukrywane były w najdziwniejszych miejscach. Bo jednak niektórzy nauczyciele dość skrupulatnie sprawdzali co młodzież pije. 

Ukraińcy i Litwini pili bez skrępowania, Francuzi i Belgowie mieli ogromne ilości słodyczy - ciastek, czekolad, cukierków i rozrzucali wszędzie  te ponadgryzane słodycze.   Nie wiem jak jedni i drudzy wytrzymywali wielogodzinną podróż po takim jedzeniu i piciu ale czasem rzucałam ciężkim słowem - oby wam się lekko rzygało. I nie do hotelowych doniczek z roślinami tylko w podróży! 

Miało być o alko tubkach. No jest pokusa dla tych, co mają coś do ukrycia.  Choć generalnie to ja do końca życia  zostanę naiwna. Bo tak - czasem przed pracą kupowaliśmy świeże bułki i w tym samym wiejskim sklepiku panowie budowlańcy zaopatrywali się w drugie śniadania - bułki, pasztet i mała butelka wódki. I ja zdumiona pytałam koleżankę - to jak oni to będą pić, w pracy?! 

Podpisano - stara zrzęda. 

 

niedziela, 29 września 2024

kto się boi pająków niech nie czyta


Rano po prysznicu sięgnęłam po ręcznik i zaczęłam wycierać twarz i włosy i nagle poczułam, że mi coś łazi po twarzy. AAAAA! Wrzasnęłam dopiero kiedy zobaczyłam na podłodze. Wielki, czarny pająk zasuwał pod wannę. AAAAA! Ale wiecie, mam mopa parowego więc zaraz wyparowałam łazienkę z góry do dołu a ręczniki wrzuciłam do prania. Z gotowaniem! Bo jeśli tam są jakieś dzieci tego pająka to w 40 stopniach zrobią sobie kąpiel pielęgnacyjną i wybiegną z pralki gotowe do ataku. 

Tu muszę ostudzić zapał miłośników domku na wsi. Głównie jesienią wiele stworzeń szuka miejsca do przezimowania. I nie pytają o zgodę, nie! Myszy, kuny, nietoperze, pająki, szerszenie i osy. Jest tego więcej ale nie umiem nazwać. Wszyscy chcą przeżyć ale ja też. Więc zastawiam pułapki albo szczuję psem, pies całe lato polował w ogrodzie na karczownika i nornice. Bez efektu, ale za to jeśli złapie się mysz do pułapki to psina szczeka i wariuje na dwóch łapach a ja wrzeszczę prawie tak samo głośno - nie dawaj psu bo się otruje! 

Wracam do wyparzonej łazienki. W dzień był spokój. Poszłam się myć wieczorem a tam w wannie siedzi ten wielki, ale naprawdę wielki, czarny pająk. Z trudem dał się spłukać, potem zalałam odpływ domestosem, zatkałam korkiem i zameldowałam chłopu  - czyszczę odpływy, poczekaj z myciem z pół godziny! Jeśli ktoś nie wie, to napiszę - tak, ten rodzaj pająków gryzie, i to bardzo boleśnie. 

Mam nadzieję, że ten nasz nie miał rodziny a jeśli miał to została..wyparowana. 



piątek, 27 września 2024

nawyki

 Wracając do poprzedniego postu

Ze wszystkich prac w moim życiu najtrudniejszą pracą było sprzątanie w szkołach. Nie dlatego, że było ciężko. Wysiłek fizyczny to nic. W każdej ze szkół sprzątaczki miały fatalne warunki socjalne a do tego licytowały się która pracuje lepiej. Dla mnie ta praca zawsze była tylko sposobem na przetrwanie ale nigdy nie miałam ambicji aby zostać sprzątaczką roku. Mało tego, w pierwszej ze szkół  wkręciłam się w rolę i robiłam z siebie idiotkę mówiąc "a czegóż można oczekiwać od sprzątaczki". Na przykład nie poszłam nosić mebli szefa, który na plecach personelu robił przeprowadzkę o dwie ulice dalej. Tam też doznałam szoku kulturowego bo niektóre dzieci strasznie się nas (sprzątaczek) brzydziły i młodsze chodziły przyklejone do ścian byle nas nie dotknąć a starsze pewne siebie szły korytarzem w taki sposób, żeby staaf kleił się do ścian. 

Przebieranie się w schowku na szczotki i trzymanie tam rzeczy osobistych. Brak swobodnego dostępu do czajnika. Jeśli chciałam sobie zrobić kawę czy herbatę, musiałam wchodzić w jednej ze szkół do sekretariatu a w innej do sali lekcyjnej. 

Potrzeby sprzątaczek są na samym końcu. Brak podstawowych narzędzi ale z drugiej strony niechęć do używania mechanicznego sprzętu. W jednej ze szkół nie używano szorowarki mówiąc, że to za dużo składania i mycia. Dopiero w hotelu, gdzie podobną maszyną jechałam korytarze bo musiały lśnić, zorientowałam się, że w tejże szkole tak naprawdę tylko jedna osoba miała jako takie pojęcie o obsłudze tej myjki. Jako takie, czyli wszystko sprawiało trudność. A wystarczyło przejechać hole i korytarze raz w tygodniu i obsługa tej maszyny po półroczu stałaby się prosta niczym machanie mopem sznurkowym. (Tu się przyznam, na początku nie umiałam sprzątać zawodowo i dlatego bywałam śmiertelnie zmęczona, nawet szmaty do mopa nie umiałam założyć). 

Pani dyrektor jednej ze szkół była oburzona, gdy zasugerowałam, że koniecznie potrzebna jest pralka do prania mopów i ścierek. Miałam wtedy znajomego który nawet mógł taką pralkę podarować szkole za darmo, ale dyrektorka się nie zgodziła. Bo nie. 

Dlatego mopy i ściery były zawsze czarne i śmierdzące, bo ręcznie takich rzeczy doprać nie sposób choćby nie wiem jak się starać. 

A, tytuł zobowiązuje. Tytuł posta mam na myśli, czyli nawyki. 

Dziś się złapałam na tym. Moje, żeby nie było, że obgaduję koleżanki! Odkurzacz przesuwam kopiąc, kabel wyciągam szarpiąc, środki czystości nalewam hojnie i bardzo hojnie, jeśli coś leży na podłodze i da się wciągnąć odkurzaczem to się nie schylam. 

I nie jest prawdą, że lubię sprzątać. Nie lubię, ale jeszcze bardziej nie lubię siedzieć w brudzie. 

Chyba przymulam.  Paa. 





wtorek, 24 września 2024

perwersyjna pani domu

 Z całego serca dziękujemy Wam kochani za Haniowe urodzinowe życzenia. Niech się spełni! 

 Odkąd w domu jest pies, są też brudne podłogi. Dawniej wychodziliśmy wczesnym rankiem, wracaliśmy późnym popołudniem i jak mówiła sąsiadka "u was to jak w grobowcu, ciemno i cicho". 

A teraz się zmieniło - ja całymi dniami w domu, pies tam i z powrotem na pole, Hania z babcią tam i z powrotem na pole. I podłogi trzeba sprzątać codziennie żeby nie żyć w brudzie. 

Dawno, dawno temu postanowiłam sobie, że już nigdy przenigdy nie kupię pewnego urządzenia (klik)i do tej pory dotrzymałam słowa. Ale ile ja się przez te lata naszarpałam z różnymi myjkami, szorowarkami, mopami na kiju i szczotkami na patyku to tylko moje biedne ramiona wiedzą, zwłaszcza to lewe bolące bardziej. I stwierdzam, że jednak na małych powierzchniach taki mop się sprawdza najlepiej. 

W postanowieniu  nie wytrwałam i dziś był rozruch nowego cuda na parę,  jutro zamierzamy czyścić materace. Zaczniemy od psiego bo jednak najtańszy jakby coś ;)

A to znaczy, że mam się całkiem nieźle. 

Takie torebki Rybenka znalazła dla nas 




poniedziałek, 23 września 2024

pociecha

 


Nic słodszego dziś nie zobaczycie ;). 

Hania ma dziś urodziny. Piszę o mojej wnuczce tak często, że postanowiłam wstawić to jedno stare zdjęcie, w zupełności oddające osobowość dziewczynki. Dziś to już uczennica pierwszej klasy! 


piątek, 20 września 2024

zdążyć

 

W poczekalniach na niczym nie mogę się skupić i choćbym siedziała na niewygodnym krzesełku kilka godzin to i tak nie przeczytam ze zrozumieniem ani jednej strony.

Radiologia znajduje się pod ziemią i trudno tam o zasięg, ale i tak nikt nie siedzi z telefonem w ręku, nikt nie dzwoni, nie odbiera. Świat się zatrzymał, oczy wbite w drzwi z wiadomościami dobrymi i złymi. 

Chorzy siedzą parami. Tam nikt nie przyjeżdża sam. Czasem dlatego, że jest na wózku lub na szpitalnym łóżku. Ale przeważnie towarzyszą chorym synowie i córki. Czułe, z troską w oczach. Mówią ściszonym głosem. Może mamusiu napijesz się wody. Może tatusiu chcesz iść do toalety. Tu jest klimatyzacja, może chcesz sweterek. Albo herbaty z termosu.

Tatuś, który ma na twarzy głębokie odciski od maski do naświetlania, jest trochę splątany, nie chce pić, jeść, chce do domu. Musimy wykopać marchew, jedźmy. Pojedziemy ale jeszcze musimy tu posiedzieć tak jak mówił doktor, gdyby się coś działo, zdążymy, teraz odpocznij.

Też chciałabym zdążyć – mówi niewyraźnie sąsiadka z krzesła obok. Obiecałam uszyć wnuczce kostium na Halloween. Z trudem rozumiem co mówi bo siedzi z mojej głuchej strony a ma porażoną twarz.

Zdążymy albo nie zdążymy. Wykopać marchewkę, uszyć kostium na Halloween, lepić pierogi z kapustą, przyciąć hortensje, zobaczyć jak zakwitną posadzone jesienią tulipany.

niedziela, 15 września 2024

niedziela


 Przy dobrej widoczności widać z ganku Tatry. Dziś miało lać a tu taka niespodzianka. Padało całą noc ale było dość spokojnie, wiatr strącił doniczkę z begoniami ale to moja wina, wiedziałam, że będzie wiało i zapomniałam o niej. 

Ogród solidnie podlany, zbiorniki na deszczówkę pełne. Wokół powodzie, u nas łaskawie. 

niedziela, 8 września 2024

nieidealna

 



To nie jest podsumowanie bo to przecież nie koniec. Ale 41 lat małżeństwa to całe dorosłe życie. Było szczęście i radość, ucieczki i powroty, zgoda na niewygodę, śmiech i łzy. Marzenia o małym białym domku na wsi  i bezustanne starania o ten cholerny domek. 

On mnie chciał nosić na rękach  zepchnąć ze schodów a ja mu chciałam kupić wszystko co chciał porąbać siekierą samochód. 

Na szczęście po 35 latach gry o tron połączyła nas  zgodna, bezwarunkowa miłość do niebieskookiej blondynki. 

Kocham moją rodzinę. Zaraz odpiszecie - wiemy!

Dziękujemy za życzenia i gratulacje i za medale za odwagę ;) 

sobota, 7 września 2024

zima za 100 dni

 Dziwaczne rośliny - na wiosnę wypuszczają liście i zasychają a dopiero jesienią kwitną na bezlistnych łodygach. Należą do  roślin wskaźnikowych. Zimowity zwiastują śnieg za 100 dni.  Dodam, że zimowit jest też nazywany roślinnym arszenikiem. 


zimowity


anginka i kosmos


Taki bukiecik sobie zrobiłam, geranium w tym roku rośnie mi w gruncie i jest tego wielki krzak a ja bardzo lubię ten zapach więc rwę do wiązanki. 
Geranium ponoć posiada tajemniczy składnik wspomagający spalanie ale nie wiem czy to prawda, nie będę próbować choć kusi.  
 


piątek, 6 września 2024

klimat nam się zmienia

 Nie pamiętam takiej pogody. Pamięć ci  szwankuje wiadomo dlaczego. Przez wiele dni od rana do wieczora niebo bez jednej chmurki, słońce bezlitośnie wypala roślinność, wieje suchy, porywisty wiatr. Noce są ciepłe ale dają wytchnienie od upału. Otwieram szeroko okna aby przewietrzyć nocą dom, rano trzeba je zamykać i zasłaniać. Trudno jest utrzymać w domu znośną temperaturę, gotuję mało i krótko aby nie rozgrzewać dodatkowo kuchni. Zarządziłaś odchudzanie to nie smażysz i nie pieczesz cwaniaro.

Szkoda mi dzieciaków, które pewnie przegrzewają się w pomieszczeniach szkolnych. Pracowałam w trzech szkołach i tylko w jednej z nich nie było duszno bo mieściła się w starej kamienicy a w klasach było czasem zaledwie dziesięcioro uczniów. 

Hania jest dzielna i radzi sobie. Najbardziej przeszkadzają jej dzwonki. Stoi w kolejce do sklepiku i przed nią są jeszcze dwie osoby a tu dzwonek!

Pobiegły za nauczycielem który uczył je w przedszkolu bo chciały się przywitać i nie zdążyły, bo dzwonek!

Poszły do toalety..

Zaczęły jeść..

dzwonek, dzwonek, dzwonek

Moja wnuczka opowiada z takim zaangażowaniem, z taką radością o zajęciach, o spotkaniach, o zakupach do szkoły - babciu zobacz jaki mam piękny zeszyt, nową sukienkę..

Uwielbiam. I to, że zjada cały kotlet mielony bez grymaszenia również uwielbiam.  

Ta pogoda mi nie przeszkadza, nawet ją lubię bo wolę ciepło i słońce niż zimno. Nie jest źle. Na ból głowy mam dobre leki, nie muszę pracować, wychodzę do ogrodu rano i wieczorem, w dzień chronię się w domu. Ale szkoda mi roślin. Sąsiad wykosił trawnik i ma spaloną ziemię. U nas niekoszony trawnik nie wygląda dobrze ale jest zielony. Podlewamy to, co w doniczkach i to, co nie daje rady ale to niewiele pomaga bo słońce za mocno pali i rośliny umierają. Ptakom, kotom, jeżom i owadom zostawiamy w ogrodzie wodę. 

Czyjś ciekawski kot zaglądał nocą przez  kuchenne okno i strącił ceramiczną sowę z parapetu. Wiem że kot bo są odciski łap! 

Z cyklu kochany pamiętniczku



środa, 4 września 2024

trochę pokręcona notka

 Sprawdzacie czasem co obdarowany zrobił z przedmiotem, który dostał? Ja nie. Dawniej dostawaliśmy prezenty przechodnie i to mnie śmieszyło ale nie podzielam oburzenia, gdy ktoś zamiast zjeść czekoladki daje je komuś. Albo alkohol. 

 Bo przecież jeśli ktoś mi coś da to to coś jest moje więc mogę z tym robić co chcę. Chyba że darczyńca wyraźnie zaznaczy - Klareczko, to jest dla ciebie, nie rozdawaj tylko wykorzystaj. Bo ja lubię się dzielić. W pracy miałam zaprzyjaźnioną koleżankę i byłyśmy umówione, żeby mnie pilnowała i nie pozwalała mi rozdawać naszych rzeczy. Ale i tak rozdałam kilka parasolek, kubków, sztućców, cukru czy herbaty nie ma co liczyć. 

Krzysiek długo dawał znajomym do czytania różne stare czasopisma a ja sobie robiłam żarty mówiąc, żeby czytali bo on będzie odpytywał z treści.  

Babcia dała nam wiosną dużego koleusa (to taki kwiatek w doniczce) i on się rozbił i połamał, i my całe lato chodziliśmy koło niego na palcach żeby odrósł bo co to będzie jak babcia o niego zapyta! 

Jakiś czas temu znajoma dała swojemu synowi pieniądze na remont mieszkania a on kupił sobie nowy samochód i była straszna awantura. 

A, już wiem o czym miałam pisać i miała to być krótka notka. Bo Krzysiek namiętnie robi odkłady i sadzonki i oczywiście rozdaje je. I dał parę roślin mojej siostrze, która poczuła się zobowiązana i kiedyś opowiadała mi, że się martwi bo przyszły sarny i wszystko zżarły. No i trudno, ukopiemy nowych sadzonek i pod każdą położymy sierść psa bo sarny psów się boją więc uciekną. Tylko Mikulina nie jest kudłata, dlatego musimy przygarnąć drugiego psa! Albo zawieziemy krzaki i psa :P

Nie wiem jakie zdjęcie wstawić żeby było na temat, może być koleus albo pies albo coś. 

wtorek, 3 września 2024

w sumie nie jest źle

 Nie wiem co to będzie. Tracę pamięć, gubię słowa. Dziś zamiast "Hania wychodzi o 15;10" powiedziałam 13;10. To była bardzo ważna informacja. Na szczęście na lodówce jest plan zajęć. 

Nie chcemy, aby nasza wnuczka siedziała całymi godzinami na świetlicy a zajęcia szkolne ma na zmiany - raz na ósmą, innym razem na jedenastą. I tak już to dziecko od pierwszego roku życia spędza większość dnia a to w żłobku, a to w przedszkolu, bo wszyscy dużo i długo pracowaliśmy. 

Poza tym przyznaję się - lubię ten czas z Hanią. Ona ma bardzo pogodne usposobienie, jest wesoła, dużo się śmieje, żartuje, śpiewamy, wygłupiamy się. Często boli mnie głowa i wtedy potrzebuję chwilę odpocząć, moja wnuczka wie, że jestem chora i rozumie to. Już nie biegamy po ogrodzie a jak gramy w piłkę to ja siedzę na huśtawce która spełnia rolę bramki i bronię nogami. 

Trzymam się. Jest łatwo bo mam tolerancyjną rodzinę. Wiecie jak to jest. Męża poznaje się kiedy żona choruje, żonę gdy mąż straci pracę itd. U nas to się sprawdziło. Kiedy mąż tracił pracę, ja poszłam sprzątać, kiedy zachorowałam,  mąż nauczył się myć podłogi. Damy radę. 

 

niedziela, 1 września 2024

tego się nie da czytać

 

Pierwszy września kojarzy się u nas prawie każdemu z nieszczęściem - a to wojna, a to  początek roku szkolnego. Wojnę pamiętam z rodzinnych opowiadań a początek roku szkolnego z autopsji, trochę do szkoły chodziłam jako uczennica, trochę jako matka ucznia i jeszcze przez kilka lat pracowałam w różnych szkołach a teraz idzie do szkoły moja wnuczka i jestem pełna obaw, jak nigdy dotąd.

Zacznie się rajtadyna! - mówił pod koniec sierpnia dziadek Fabian. Rajtadyna, czyli ruch, zamieszanie, pośpiech, kłótnie! Cztery dziewczynki szykowały się do szkoły. Nie było łazienki! Nie pamiętam zbyt dobrze tego zamieszania, tylko wstążki do warkoczy prasowane na garnku z gorącą wodą, tylko najstarszą siostrę, która wychodziła najwcześniej bo często szła na poranną mszę, tylko placki sodziaki pieczone na blasze lub chleb polany gorącym mlekiem na śniadanie. I słowa babci – szykujcie się bo Krysia już idzie! Krysia mieszkała pod Brzanką i wstępowała po nas, żeby było raźniej i weselej.

Całkiem inaczej wyglądały dojazdy do średniej szkoły. Miałam już 14 lat więc byłam prawie dorosła. Musiałam radzić sobie sama i nie było to łatwe. Autobus jeździł rzadko. Z Jodłówki do Tarnowa jest chyba z 35 km, nie tak daleko ale ten czas wspominam jak trzy lata koszmaru. O tym, co mnie spotykało gdy łapałam okazje, nie będę pisać chyba nigdy. 

Albo jak zacznę pisać kryminały. 

Wysiadałam w Tarnowie koło cmentarza i przechodziłam na drugą stronę, mijając piekarnię. Od tej chwili już byłam głodna bo piekarnia cudownie pachniała. Biegłam przez Burek, to był taki placyk handlowy pełen straganów z owocami i warzywami. Przecinałam go na skos i wchodziłam w boczną uliczkę a tam klika budynków dalej była moja szkoła.

Dla mnie, dziecka ze wsi, które nigdy nie było w budynku większym niż wiejska podstawówka, ta szkoła była labiryntem. Nie chodziła do niej żadna z moich koleżanek. Czułam się najgorsza ze wszystkich.

Dziewczynki nosiły specjalne mundurki – białe bluzki, stylizowane na marynarskie, z granatowym kołnierzem. Czerwone tarcze. Na technologii musiałyśmy mieć białe bawełniane wykrochmalone fartuchy, zapaskę również białą i czepek. Moje fartuchy zawsze były wymięte, nigdy nie umiałam ich wyprasować a jak się prasowanie udało to w autobusie się pogniotło.

Nauczycielka od technologii wyzywała nas z tego powodu od niechlujów i szmat. Nauczyciel od polskiego wyzywał nas od garkotłuków, bo on uczył liceum ekonomiczne a nas, gastronomików, dostał przypadkiem, tak tłumaczył. Mnie zadawał dodatkowe zadania bo na początku roku pytał nas jakie mieliśmy oceny w podstawówce i ja się pochwaliłam piątką. Wyśmiał mnie, co to za szkoła że garkotłukom dawała piątki na koniec ósmej klasy. 

Przez niego umiem na pamięć „Odę do Młodości”.

Dobrych momentów z tej szkoły nie pamiętam. Na szczęście bezustannie chodziłam na wagary, raz na jakiś czas szłam na lekcje i natychmiast mnie pytali na oceny, głupia nie byłam to zdawałam.

W drodze ze szkoły dość często w bramie jednej z kamienic stał zboczeniec, który się obnażał. Jak zmieniałyśmy trasę, bo do dworca szło kilka dziewczynek, to zboczeniec stał przy Wielkich Schodach. Nie pamiętam czy to był ten sam.

Raz potrącił mnie autobus. Nic wielkiego mi się nie stało ale miałam dużo zwolnienia, dostałam też odszkodowanie i kupiłam sobie wielką, żółtą suszarkę do włosów.

czwartek, 29 sierpnia 2024

Mika, Mika Mikulina

 Z życia Mikuliny

Mikulina od kilku dni poluje na karczownika, który wykopał olbrzymie dziury tam, gdzie mają rosnąć tulipany. Teraz rośnie tam mięta i pies przybiega do domu cały miętowy. Hania bawi się z nią w "raz, dwa, trzy Baba Jaga patrzy" bo Mika zastyga jak pomnik w oczekiwaniu na to coś co robi dziury. 

Hania, jak wszystkie dziewczynki, stroi psinę w kapelusz z serwetki albo robi jej "opatrunek" na łapę czy inne stroje, pies przeważnie śpi podczas tych zabaw albo cierpliwie siedzi i tylko od czasu do czasu poliże Hanię po kolankach. 

Nadszedł czas na tabletkę na robaki i trochę się bałam pamiętając co wyczyniały koty - trzeba było używać przemocy, smarować tabletkę masłem i wpychać ją kotu do pyszczka, czasem prawie się udało ale się nie udało i trzeba było sprzątać. 

Mika zjadła tabletkę tak - położyłam pastylkę przed nią mówiąc - zjedz to Mikusia. I zjadła. 

Niełatwa była wczorajsza kąpiel bo pies wyraźnie nie lubi wody, nawet na spacerach nie włazi do strumyka, koło domu też nie chlapie się w pojemnikach na deszczówkę tak jak to robiły poprzednie psy. 

Żeby jej bardzo nie stresować, przygotowaliśmy kąpiel na trawniku i poszło bardzo szybko wśród skarg i skomlenia - "co wy mi robicie ratunku ratunku przecież nie jestem brudna tylko wytarzałam się w mokrej ziemi pod  kwiatkiem i śmierdzącej kości, to samo odpadnie". 

Szampon trzy razy droższy niż mój, zastanawiam się czy nie umyć sobie w nim łba bo suka wygląda jak  miss, włos miękki, pachnąca, błyszcząca, ogon puszysty.

Ale najfajniejsza jest ta radość, jak ona się cieszy, jak nas adoruje, jak szybko przystosowała się do naszego trybu życia. 


niedziela, 25 sierpnia 2024

dwór

dwór w Tomaszowicach



Przystanek znajduje się po drugiej stronie drogi i przez wiele lat codziennie patrzyłam na dwór. Czasem robiłam zdjęcie, częściej myślałam o losach tego miejsca. Pisałam o nim tutaj  (klik) 

 

  
 

sobota, 24 sierpnia 2024

Jesień idzie


Andrzej Waligórski

Raz staruszek, spacerując w lesie,

Ujrzał listek przywiędły i blady

I pomyślał: - Znowu idzie jesień,

Jesień idzie, nie ma na to rady!

I podreptał do chaty po dróżce,

I oznajmił, stanąwszy przed chatą,

Swojej żonie, tak samo staruszce:

- Jesień idzie, nie ma rady na to!

A staruszka zmartwiła się szczerze,

Zamachnęła rękami obiema:

- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.

Jesień idzie, rady na to nie ma!

Może zrobić się chłodno już jutro

Lub pojutrze, a może za tydzień

Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,

Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!

A był sierpień. Pogoda prześliczna.

Wszystko w złocie trwało i w zieleni,

Prócz staruszków nikt chyba nie myślał

O mającej nastąpić jesieni.

Ale cóż, oni żyli najdłużej.

Mieli swoje staruszkowie zasady

I wiedzieli, że prędzej czy później

Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.

czwartek, 22 sierpnia 2024

szkodniki

 

Na wsi jak to na wsi, trwa bezustanna walka o przeżycie, o symbiozie nie ma mowy.

Na oknach mamy zamontowane siatki, dzięki nim można spokojnie spać przy szeroko otwartych oknach, choć wieczorem przy zapalonym świetle straszą szerszenie warcząc złowrogo gdy usiłują dostać się do środka. Nie mam litości. Pryskam obficie lakierem do włosów i z satysfakcją widzę, jak poczwara wali się na parapet.

Na bzie (co za idiotka ze mnie, posadziłam bzy pod oknami i teraz mam za swoje, szerszenie uwielbiają sok z bzu) mamy powieszone pułapki – odpowiednio przycięte butelki z mieszaniną wabiącą owady – piwo, ocet, cukier. Wleci i już nie wyleci, utopi się lub zapije na śmierć, na jedno wychodzi. Krzysiek czasem bierze klapkę i młóci po krzaku ale on często balansuje na granicy ryzyk-fizyk i bywa, że prawie się uda ale się nie uda.

Miałam psa, który namiętnie łapał błonkoskrzydłe pyskiem i miałam też wrażenie, że mu wcale nie przeszkadzało użądlenie, jak go osa dziabnęła to wkładał pysk do wiadra z wodą, kłapał kłapał i za chwilę znów szedł pod gruszkę polować na osy.

Mikulina okazała się psem myśliwskim i namiętnie poluje na myszy. Niedawno triumfalnie przyniosła w zębach mysz wraz z pułapką. Tyle jej łupów. Na spacerach rzuca się na kury, dobrze, że wszystkie za ogrodzeniem. Niestety, goni również koty i kocia ścieżka przez nasz ogród zarasta. Może dlatego są myszy.

I jeszcze najgorsza plaga – wstrętne, wielkie, bezdomne ślimaki. Pożerają wszystko i nie ma na nie sposobu. Ja się ich strasznie brzydzę, Krzysiek walczy z nimi nożem ale one są szybsze. Rozważałam kupno pary kaczek ale to jest głupi pomysł. Nie każcie mi kupować trutki na ślimaki bo działa tylko na chwilę, jest bardzo droga a do tego boję się o jeże!

Do piwa idą ale prześladuje mnie wizja ogrodu, w którym pełzają wielkie pijane ślimaki a nad nimi latają pijane szerszenie.

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

znów o tym psie

Piszę rzadko i dość nieskładnie bo wiadomo, mam w głowie kłębek z nerwów ;). 

 Mikulina już rozpuszczona dokładnie tak samo jak rozpuszczałam koty. Wet twierdzi, że nic jej nie dolega i nie chudnie, ma na żebrach tłuszcz tak jak zdrowe psy, czyli niewiele. Ale ona nie lubi jeść, jest jak przedszkolak. Kto ma w domu przedszkolne i wczesnoszkolne dzieci to wie o czym piszę. 

To niedobre, to twarde, to już było, to na talerzu a nie w misce, to w misce a nie na talerzu, a to się da wywlec więc zjem na dywanie, nie mogę jeść prosto z dywanu to strzelę focha i wcale nie zjem. Rano nie je, w południe nie je, pod wieczór łaskawie trochę zje. 

Smaczków nie lubi. Kości wędzone gryzie ale bez szału. No, i już się złościcie to co ja mam powiedzieć? 

Proszę i grożę, zachęcam i ignoruję. Mówię jak moja mama - zgłodniejesz to zjesz - i zabieram miskę. Nic nie pomaga. 

Poza tym jest niesłychanie czystym i grzecznym psem. Wyleczyliśmy uszy, zaszczepiliśmy i wszystko jest w porządku. Uznała Krzyśka za przywódcę stada bo zabiera ją na łąki i pozwala jej spać w nogach łóżka a ja jestem ta zła bo czyściłam uszy i kąpałam, wiadomo. Żartuję, przywiązana jest do nas ogromnie i bardzo w nas wpatrzona, baliśmy się na początku że będzie uciekać a teraz psinka nawet na spacerach utrzymuje kontakt wzrokowy i nie odbiega daleko. 

Fajna jest, a jeśli ktoś ma jakieś pomysły na to, żeby jadła jak psy a nie jak przedszkolaki to piszcie! 


niedziela, 18 sierpnia 2024

pogoda

Kto spodziewał się, że tak szybko dojdzie do ocieplenia klimatu? Gdzieś ktoś tam kiedyś ostrzegał, ale nikt się tym nie przejmował. Ciepło? Krótsza zima? Gorące lato? Super! Tak reagowaliśmy jeszcze na przełomie wieków. (To brzmi jakbym miała 140 lat). 

Wracałam znad morza 16 sierpnia i zazwyczaj było już chłodno i deszczowo i nawet w słoneczne dni nie dało się już odsłonić ramion i nóg. Czasem udało się nad morzem złapać opaleniznę ale częściej nie, bo słonecznych dni było niewiele a jeśli były to wściekle wiało i  tylko najbardziej zdesperowani usiłowali opalać się na wydmach. 

Koło 15 października było kilka cieplejszych, słonecznych dni i zaraz potem zaczynała się jesienna plucha. Często na Wszystkich Świętych ziemię ścinał mróz i prószył śnieg, był to dzień wyciągania z szaf futer i kożuchów. 

Drogi były zamarznięte, pokryte warstwą lodu i śniegu. Często spóźnialiśmy się z tego powodu do pracy. W ferie dzieciarnia jeździła na sankach za Janusowym Sadem. 

Były inne terminy siania i sadzenia. Przed "zimną Zośką" nie warto było wystawiać kwiatów bo zmarzły. 

W czerwcu padały długotrwałe świętojańskie deszcze kończące się czasem powodzią. Rolnicy mieli problemy ze żniwami, lata były mokre i kapryśne, często i dużo padało, za to gwałtowne burze trafiały się niezwykle rzadko. 



niedziela, 11 sierpnia 2024

żałoba

 Będzie bardzo osobiście. O uczuciach pisze się niełatwo. Jeśli ktoś jest wrażliwy to być może zapłacze. Łatwiej byłoby mi uogólnić temat i rozłożyć ciężar na czytelników pisząc w liczbie mnogiej, ale nigdy tego nie robię i tym razem też się nie pokuszę bo "nie jesteśmy robieni na taśmie". Cytuje samą siebie. Trudno mi się pisze bo leki, bo guz, bo zawieszam się i gapię na szerszenie tańczące na bzie, na sikorki zawzięcie wydziobujące słonecznik, na przepiękny rześki  letni poranek. 

Kiedy umarł tata, mama leżała w Krakowie na kardiologii przed poważnym zabiegiem i na mnie spadł ciężar przekazania tej wiadomości. Poprosiłam wtedy lekarkę, która była na dyżurze, aby otoczyła mamę szczególną opieką i tak się stało. Był ze mną dorosły siostrzeniec. Usiadłam koło mamy, otoczyłam ją ramionami i wyszeptałam do ucha - mamuś, muszę ci to powiedzieć, tata nie żyje. 

Siostrzeniec, który bardzo babcię kocha, również przytulił się do nas i tak płakaliśmy chwilę obejmując się. 

 Funkcjonowałam normalnie wykonując swoje obowiązki. Pogrzeb był ładny, pełen modlitwy, bez histerycznych szlochów. Wydaje mi się, że tamten moment w szpitalu był dla mnie najważniejszy w żałobie. Teraz wiem, że nie przekazałam mamie wiadomości o śmierci męża tylko prośbę o pocieszenie w rozpaczy - tata nie żyje. Żałobę przeżyłam łagodnie, często zapominałam o stracie taty lub nagle się buntowałam - to kto mi nasuszy grzybów! 

My się kochamy zimą i wiosną ja się nie rozstanę z ukochaną siostrą..

W podstawówce mieliśmy taki skecz oparty na tej piosence i potem już zawsze ją nuciłam. 

Śmierć siostry była dla mnie strasznym ciosem. Wiadomość dostałam w pracy i rozpaczałam tak, że nie mogłam się długo opanować, aż przyszła kierowniczka i zapytała, czy chcę wolne na resztę dnia. Nie chciałam bo przecież moją pracę musiałyby wykonać koleżanki. Płakałam ścieląc łóżka, płakałam po pracy pod prysznicem, łzy lały mi się same po twarzy na przystanku i w autobusie. 

Z żadną z sióstr nie dało się spokojnie rozmawiać bo każde zdanie przerywał płacz, wszystkie byłyśmy jednakowo zrozpaczone. We mnie był bunt, niedowierzenie, żal. Jak mogłam nie przewidzieć, jak mogłam się kłócić, czemu nie pojechałam, Asiuniu, miałyśmy przecież..

Wzięłam z pracy urlop na pogrzeb. Tłum w kościele, tłum na cmentarzu. Przy tym wszystkim dzień taki jak dziś, słoneczny i pogodny. Patrzyłam na łagodne wzgórza i nie pamiętam z tego pogrzebu prawie nic. Utkwiła mi w pamięci tylko jedna scena z kościoła - trzech mężczyzn w czarnych garniturach, ojciec i dwóch synów, stali wyprostowani w pobliżu trumny i płakali.  

Nie mogłam się pozbierać bardzo długo. Byłam wyczerpana płaczem. Potrzebowałam słuchacza i opowiadałam o siostrze w domu i w pracy. W autobusie i na blogu. W rozmowach telefonicznych i w mailach. Płakałam chyba miesiąc codziennie. Potem mniej - gdy zobaczyłam zdjęcie, gdy ktoś wspomniał. Rok po pogrzebie pojechałam na cmentarz i wtedy się pożegnałam naprawdę. Uwierzyłam, pogodziłam się ze śmiercią, wypłakałam się. I wtedy dopiero Asia zaczęła mi się śnić. Zawsze uśmiechnięta, spokojna. Młoda, taka piękna i młoda jak wtedy, gdy z plecakiem i gitarą beztrosko pojechałyśmy we dwie na wakacje do cioci na Zachód.  

 Czasem proszę ją o pomoc. 

Były jeszcze trzy pogrzeby w rodzinie w tym krótkim czasie. 

Kiedy dowiedziałam się o swojej chorobie, łatwo nie było, ale trzymam się pierwszej myśli - ja im jeszcze nie umrę, muszą jeszcze odpocząć, za dużo tej żałoby. 

piątek, 9 sierpnia 2024

buty dla starszej pani

 


Od ośmiu lat nie kupuję szpilek. Od paru lat nie miałam szpilek na stopach tylko jakieś sportowe, wygodne buty do pomykania po przystankach. No i w pracy kroksy, drogie ale skoro nosi się buty przez 8 godzin to warto zainwestować. 

Pewnie że mi żal. Ładnych butów, zgrabnych nóg, pończoch, seksownego wyglądu. Młodości. 

No ale trudno. Mam za to zaburzenia równowagi a ta dolegliwość wymaga bardzo wygodnego obuwia. Dla ciekawych - na początku, gdy  nie wiedziałam co mi dolega, myślałam, że to ze zmęczenia. Znosiło mnie i nie szłam prosto tylko zygzakiem. Nie trafiałam w drzwi i uderzałam się na zakręcie w futrynę, raz o mało nie złamałam ręki. Schodzenie po schodach jest trudne bo mam wrażenie, że schody są ruchome, pionowe i falują. Unikałam chodzenia schodami już na rok przed diagnozą. 

W domu mam progi. Też trzeba uważać. Poza tym pierwszy raz w życiu doświadczam obrzęku stóp i od japonek czy sandałków moje stopy wyglądały jak baleron. Zgroza. 

Na początku lata szukałam wygodnych butów i wiadomo, podchodziłam kilka razy bo ja nie lubię brzydkich butów, nie lubię, przeżywam to bo wszystko mam brzydkie to jeszcze i buty, no ileż można wytrzymać. 

Kupiłam przez internet te czerwone ze zdjęcia. Bez przekonania. Ale przymierzyłam, dopasowałam, i znów się zdziwiłam. Jakie wygodne. Jakie miękkie. Elastyczna podeszwa. Wow! Najlepsze klapki jakie kiedykolwiek miałam. Serio. To co zrobiłam? Szybko zamówiłam takie same i przekierowałam na adres siostry bo dziewczyna też ma nogi umęczone wieloletnią fizyczną pracą. 

Po miesiącu zamówiłam dla siebie kolejną parę bo jednak zamierzam jeszcze trochę pożyć a tego modelu może już nie być w sprzedaży! 

To nie jest reklama, po prostu nie mam o czym pisać. 

środa, 7 sierpnia 2024

kronika zdrowienia

 Następny rezonans głowy za pięć miesięcy. Guz się powiększył i dlatego się martwiłam. Lekarz podjął decyzję o obserwacji i tego się trzymam. 


Na szpitalnym korytarzu stało to urządzenie, nawet nie wiem do czego to. Pierwszy raz w poczekalni nie było żywego ducha, zawsze tam jest tłum chorych podwojony o osoby towarzyszące. Może w wakacje mniej chorują. 

Wyszłam od lekarza uśmiechnięta, doktor poświęcił mi tyle czasu ile potrzebowałam i cierpliwie tłumaczył mi, że damy radę, trzeba czasu i cierpliwości, taka to dolegliwość. Gdyby ktoś szukał dobrego lekarza od GammaKnife to z całego serca polecam  Marka Kentnowskiego, pracuje w Gliwicach a raz w tygodniu w Krakowie. 

poniedziałek, 29 lipca 2024

znów o tym psie


 Po dwóch miesiącach pies nabrał pewności siebie. Reaguje na słowo "spacer", staje na dwóch łapach aby łatwiej było założyć szelki, a na słowo "jedziemy" czeka grzecznie przy samochodzie a potem wskakuje do auta i piszczy z radości waląc wściekle ogonem. Tak, do weta jeździ, i w przeciwieństwie do kotów, które na słowo "weterynarz" spieprzały z domu na pół dnia i dopiero głód je przyganiał,  suczynka nic sobie nie robi z tych wizyt choć miłe nie są. Dla nas też, bo jednak leczenie uszu tanie nie jest. Ale trzeba było, trudno. 

Za to wieczorami mamy zapewnioną ochronę od zmroku do północy i dłużej. Kiedy tylko ktoś przechodzi drogą albo kiedy zaszczeka pies sąsiada, Mikulina zrywa się i biegnie do bramy alarmując pół wsi - ludzie, nie śpijcie, bandyci się zbliżają, może napadną na ludzi a może ukradną najpiękniejszą psinkę w okolicy i co to będzie co to będzie. Potem cichnie, wchodzi do domu i melduje, że tym razem się pomyliła. Ale za chwilę znów biegnie i znów się drze. I niech się drze, ja tam jestem na wpół głucha więc niech mnie pilnuje, co prawda bardzo wątpię aby sunię albo mnie bandyci porwali bo trudno byłoby mnie wynieść ale pies o tym nie wie. 

Jeż też się nami nie przejmuje i co wieczór tłucze się blaszaną miską, do której wsypujemy granulat dla kotów i patelnią, na której jest woda dla ptaków. 

Z tą wodą to trochę jest dziwnie bo ja te miski myję, nalewam świeżą wodę a widzę, że pies pije ze zbiornika na deszczówkę. Szerszenie, osy  i ślimaki piją piwo i to nie wpływa dobrze na ich populację. 

Jeżyny i aronia są gotowe. Mieczyki przekwitły, róża pięknie ponowiła kwitnienie. Hortensje już zzieleniały. Ale przecież dopiero lipiec, po co się tak śpieszą. Niechże ta jesień jeszcze poczeka. 


sobota, 27 lipca 2024

w środku lata

 Nie wiem jak do tego doszło. Zaczęło się od jednej szarej skromnej sowy siedzącej na kuchennym parapecie. Kolejna sowa przykleiła się na szybie. Biała. Wiadomo, mam kosę z pocztą to dobra i taka. 

Ta świecąca ulubiona, kupiłam ją sobie myśląc, że mogę się na koniec powygłupiać bo kto mi zabroni. 

Nikt mi nie zabronił, przeciwnie, zjawiła się kolejna sowa z oczami jak z horroru, czasem służy za latarkę. Pod altaną wyścieliłam sobie łoże boleści żeby nie tkwić cały czas w domu, i pewnego wieczoru całość została ustrojona kolorowymi lampkami. 

Dziś przyfrunęła do mnie sowa w różowej klatce.  A jeszcze są pochodnie, te kupiłam w prezencie dla pana domu. Tak. Aż strach jechać do budowlanego bo są wyprzedaże. Czarującego wieczoru!