środa, 26 marca 2025

how are you

 Złapałam się na tym, że zamiast użyć polskiego słowa napisałam "reset". Pewnie z 10 lat temu napisałabym po prostu "wypoczynek". Nic dziwnego, tak się po prostu rozwija język, jedne słowa wychodzą z użycia a inne stają się powszechne. Chyba się wymądrzam.

Spotykałam się z  Polakami mieszkającymi długo za granicą i wszyscy dorośli mówili po polsku bardzo ładnie, natomiast z ich dziećmi bywało różnie. Raz się zmartwiłam, że pewna dziewczynka mówi ładnie po polsku ale ma wadę wymowy i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to dziecko po prostu ma obcy akcent. 

Pracowałam przez jakiś czas w szkole dla obcojęzycznych dzieci i to dopiero był tygiel - obowiązkowym językiem był angielski ale uczniowie i nauczyciele pochodzili z całego świata. Przypominam sobie takie zdarzenie - był jakiś dzień rodziny i przyszli do szkoły między innymi Hindusi, Arabowie i Japończycy - babcia,  rodzice i rodzeństwo  i słuchajcie - sprzątaczki miały stać pod ścianą żeby w razie potrzeby pokierować gośćmi ale tak stać jakby nas nie było czyli nie łapać kontaktu wzrokowego i reagować dopiero na wyraźny kontakt.  I kurde czułam, że niektórzy panicznie się boją żeby nie mieć kontaktu, to czułam wcześniej bo dzieci też na to bardzo uważały, a japońska rodzina przepięknie mnie przywitała i usiłowali ze mną rozmawiać po polsku. Nie zrozumiałam ani słowa. 

Potem pracowałam w hotelu ale tam czułam się jak człowiek czyli wykonuję pracę, dostaję za nią wynagrodzenie, wracam do domu i umieram ze zmęczenia odpoczywam. A hotel to też mieszanina języków. Wiele razy nie rozumiałam ani słowa z tego co ktoś mówi ale od czego smartfon! 

No i na koniec goście, którzy przyjechali z Ukrainy - ja więcej rozumiałam ich gdy mówili swoim językiem niż angielskim. 

A teraz głuchnę i nawet czasem polski trudno mi zrozumieć. 

piątek, 21 marca 2025

zielone papużysko

 


Robimy selekcję zabawek którymi Hania już się nie bawi. Pluszaki, książeczki, kolorowanki i wykreślanki,  olbrzymi różowy miś i ta zielona papuga. Ptaszysko gada i śpiewa, świeci oczami i do tego, o zgrozo, idzie. A Kubuś też nie lepszy, gada, śpiewa i tańczy. Te zabawki są u nas w domu bo nikt by nie chciał takich rzeczy u siebie, bo nic tak nie męczy jak zabawa autkiem które wyje, trąbką albo bębenkiem.  A może nie wszyscy o tym wiedzą? Rodzice małych dzieci wiedzą na pewno. 

Jak będą zabierać gabaryty to wystawię ten karton przed bramę, może się komuś przyda.

czwartek, 20 marca 2025

Maszyna do leczenia

 


Zawsze fascynowały mnie duże i skomplikowane urządzenia. Parę lat temu była u nas poważna przebudowa drogi, z tunelami i wiaduktami i wszyscy klęli na dojazd a ja zawsze gapiłam się na te olbrzymie maszyny i na tych opalonych umięśnionych panów pracujących przy zbrojeniach również ale na maszyny bardziej. 
Szpital, w którym mnie leczą na głowę no co nerwiak jest w głowie i można śmiało mówić że mam chorą głowę z powodu nerwów  jest bardzo nowoczesny. Tam na każdym kroku są niesamowite urządzenia, przynajmniej te na radioterapii to wyglądają jak z filmu s-f. Nawet taki jeden nazwałam kiciuś bo jak leżałam na takim stoliku to on tak na kółkach zasuwał. Albo te zdjęcie pacjenta na ścianie żeby było na pewno wiadomo że to ten pacjent. 
Wczoraj zobaczyłam taką machinę, to naprawdę było wielkie. Nie wiedziałam oczywiście od czego to jest a doktora nie śmiałam pytać bo on ma mnóstwo pacjentów a mało czasu. Przyjeżdża z Gliwic tylko raz w tygodniu i jest naprawdę doskonały w guzach mózgu. 
Ale od czego fejbuczek! Zrobiłam zdjęcie, zapytałam i zaraz się dowiedziałam - to jest mobetron! 


wtorek, 18 marca 2025

podróż w czasie

 Bardzo lubiłam czytać powieści, w których bohaterowie zostają przeniesieni w czasie. W podstawówce to była "Godzina pąsowej róży" i "Małgosia kontra Małgosia". Historii nie lubiłam jednak z powodu przymusu wkuwania na pamięć dat. Dopiero niedawno polubiłam powieści z historią w tle, choć jestem bardzo ostrożna bo jednak może tam autora ponieść fantazja. Przy okazji polecam prawie wszystkie książki Joanny Jax. Prawie, bo przecież nie każda książka musi być udana. 

Od dwóch miesięcy codziennie oglądamy serial Outlander. Sama nie wiem, jak nazwać ten gatunek, bo jest tam i romans, i dużo seksu, tło historyczne i współczesne, dramat i fantasy. Ale nie o tym chciałam, tylko i tym, że jestem paskudna, okrutna i zła. Bo słucham powieści i jestem o dwa tomy do przodu więc wiem, co w filmie będzie dalej i podczas oglądania komentuję. To jest okropne ale i tak to robię wystawiając na próbę cierpliwość chłopa. 

Na przykład - po co oni wpuszczają tę dziewuchę do domu, ona od początku wygląda na fałszywą, będą mieli przez nią straszne kłopoty! 

Albo - ona będzie spała z braćmi i nie będą wiedzieli czyje dziecko ale im to nie przeszkadza i żyją sobie w trójkącie! 

Jutro jadę na kontrolne badania ale już wiem, że wyniki są dobre. 


czwartek, 13 marca 2025

hurra, emerytura

 Rano budzi mnie ból głowy jasny prostokąt okna, obracam się na bok i myślę - Boże, jak to dobrze, że nie muszę wstawać i lecieć na przystanek. Biedne te moje koleżanki! Nie biedne tylko pracowite - poprawiam się, bo biedna to jestem teraz ja. Emeryturę mam żenująco małą ale na razie nie przejmuję się tym. 

Piję spokojnie kawę, przeglądam wiadomości. Idę z Mikuliną do ogrodu. Ona nie chce iść więc udaję, że zabieram smycz, wtedy idzie. Łażę po ogrodzie w szlafroku, drogą sunie nieprzerwany strumień samochodów - dzieci do szkoły, dorośli do pracy. Fiołki zakwitły. Drzewiasta piwonia, największa kapryśnica w ogrodzie, przetrwała. 

Gdybym mieszkała dalej od sąsiadów, postawiłabym w ogrodzie angielkę i na niej robiła przetwory. A w kącie wannę, woda by się grzała w słońcu i można by w niej leżeć jak w basenie. Co za pomysły. 

Suka połamała młode pędy tulipanów. No trudno. Dobrze że dołów nie kopie. 

Spokój. Wygodny dres.  Popołudniowe drzemki. Seriale i książki. Bez pośpiechu i bez żalu. 

Krzysiek w przyszłym miesiącu osiągnie wiek emerytalny ale nie zamierza niczego zmieniać. Mnie jest dobrze w domu, jemu jest dobrze w pracy. 

 


sobota, 8 marca 2025

znów o Mikulinie

 Nie obraża się, gdy mówię do niej suko bo jest suką. Wlepia zakochane oczy w mojego chłopa a kiedy on wraca do domu, rozpiera ją radość i szczęście i patrzy na mnie z wyrzutem, że ja nie macham ogonem z radości. Ja jestem ta zła i okrutna bo nie pozwalam spać w łóżku, on natomiast pozwala. Nie pozwalam bo suka chrapie, uwala się na poduszkę i wygląda nad ranem jak wielki pies a nie chude 10 kg. Jemu to nie przeszkadza więc chrapią obydwoje za ścianą i dopiero kiedy on idzie do pracy, suka przybiega do mnie z propozycją, żebyśmy pobiegły na podjazd machać ogonem albo choć białą chusteczką a kiedy mówię że nigdzie nie idę, zakopuje się pod jego kołdrą i śpi. To dopiero jest miłość! 


tutaj akurat zabiega o moją atencję, chyba nie chce żeby o niej pisać ;) 

czwartek, 6 marca 2025

siostrzeństwo

 

W ostatniej pracy czasem powtarzałam – jedziemy na tym samym wózku, nie dokładajmy jedna drugiej, za tydzień czy dwa nikt już nie będzie pamiętać o co się kłócimy. Starałam się łagodzić konflikty bo sama praca była wystarczająco ciężka a do tego każda z nas miała niełatwe życie. Przecież gdyby było łatwo to by żadna nie sprzątała w hotelu, to nie jest zajęcie z marzeń.

Jedne miały lepiej inne gorzej ale widziałam jak niewiele trzeba, by kobieta poczuła, że nie jest sama. Chwila rozmowy, cukierek zostawiony na wózku, komplement. Przychylność. Bez knucia i plotek. Tak się łatwiej pracuje. Nigdzie nie spotkałam tak zgranej ekipy jak wtedy. Pewnie byłam widziana jako naiwna ale co z tego. Na pożegnaniu spotkałam się z wielką serdecznością od wszystkich. Może dlatego że jestem chora a może nie.

W innym środowisku byłam świadkiem rozmowy dwóch kobiet, okrutnych kobiet. Jedna opowiadała drugiej o swej synowej, nawet nie zważając na moją obecność. Nakreśliła dziewczynę głupią, niechlujną, leniwą, żerującą na pracy jej syna. Nie to jednak było najgorsze. Jedno z wnucząt było niepełnosprawne i wtedy padło stwierdzenie – po co to takie męczyć, jeździć po lekarzach, wydawać pieniądze jak i tak nic z tego nie będzie. Takie – nawet nie dała niepełnosprawnemu dziecku prawa do posiadania imienia.

A wy po co chodzicie od lekarza do lekarza – pomyślałam wówczas mściwie mając jednak świadomość, że one urodzone w latach czterdziestych miały ciężkie dzieciństwo, młodość i życie równie nielekkie. Ale przecież to nie upoważnia do wydawania wyroków.

Te relacje kobiet między pokoleniami są szczególnie trudne gdy o tron walczy teściowa z synową. A przecież wystarczy pojąć, że każda ma swojego księcia i swój tron (czasem do szorowania) więc nie ma się o co bić. Ważne, by syn również to pojął i porzucił rolę królewicza a synowa nie była dla rodziny wiecznym Kopciuszkiem.

Wychowałam się wśród kobiet, mam pięć sióstr i nie zawsze nasze relacje były dobre, czasem się kłóciłyśmy a nawet byłyśmy obrażone na siebie dzień lub nawet miesiąc, kochając się za wszystko i za nic. Nie mieszkamy blisko i rzadko się odwiedzamy. 

Ale widzę wśród innych kobiet moje siostry, dobre, szczere, kochające, gotowe w trudnych chwilach przytulić i powiedzieć lub napisać – jestem tu, co mogę dla ciebie zrobić.

Tak, to o Tobie. Dziś też Cię kocham.

sobota, 1 marca 2025

poganiam wiosnę

 

wstawiłam do wody kilka patyków z czereśni i zakwitły

Miałam w Tuchowie dwie koleżanki, na które zawsze mogłam liczyć. Z jedną chodziłam do szkoły i miałam praktykę w „Staromiejskiej”, potem obie pracowałyśmy przez rok w Krynicy i znów wróciłyśmy do starej knajpy w Tuchowie. Ale już nie byłyśmy uczennicami tylko pełnoprawnymi pracownikami. Robiłyśmy jednak to samo co na praktyce czyli noszenie węgla, ziemniaków i wody, mycie naczyń, obieranie ziemniaków i warzyw. I bardzo dobrze, bo pewnego razu jedna z pań z biura zamówiła naleśniki z serem i pod ciastem miała przysmażonego karalucha, co za piekło się wtedy rozpętało. A my nic, bo jedna stała przy zlewie a druga obierała warzywa.

Pracy bardzo potrzebowałam bo właśnie wyszłam za mąż i byłam w ciąży, jednak nadal mieszkałam z rodzicami gdzie była niewyobrażalna ciasnota.

Dojeżdżałam do Tuchowa i było mi bardzo ciężko bo zimą autobusy często do Jodłówki nie jeździły i wiele razy szłam do pracy lub z pracy na piechotę. To jest ponad 10 km.

Druga koleżanka mieszkała w starej kamienicy przy rynku. Miała mieszkanie na parterze, przez kuchnię wchodziło się do pokoju, ubikacja w podwórku, łazienki nie było. Mieszkała tam z mężem i dzieckiem. Jej mąż pracował na zmiany i czasem kiedy miał noc, koleżanka zapraszała mnie na nocleg. Spałam w kuchni na leżance, wstawałam w nocy by dorzucić do pieca ale do dziś jestem jej wdzięczna za te noclegi. Ostatni raz maszerowałam z Jodłówki do Tuchowa w styczniu, był mróz i kiedy weszłam do kuchni, szefowa złapała się za głowę – byłam cała oszroniona i zmarznięta na kość. W lutym 84 poszłam ma macierzyński i już od tamtej pory Tuchów nie jest moim miasteczkiem, bywam tam tylko przejazdem.

Teraz nawet nie wjeżdżamy do rynku bo jest obwodnica, mam nadzieję jednak jeszcze tego lata pojechać i pospacerować po tych chodnikach, sprawdzić, czy coś zostało z tamtych lat.

środa, 26 lutego 2025

Mój Tuchów

 




Jeśli ktoś planuje pisanie na emeryturze to może się srogo zawieść, czasem pamięć pozwoli na rozwiązywanie prostych krzyżówek i na tym koniec. Gubię słowa. 

Dlatego napiszę dziś o moim zeszłowiecznym Tuchowie. We wspomnieniach ciekawe jest to, że każdy widzi nieco inaczej zarówno miejsca jak i zdarzenia.

Do Tuchowa zawsze było trudno się dostać, droga była byle jaka a autobus kursował rzadko. Do tego był przelotowy i zawsze pełen. Ile razy musiałam przebyć tę trasę na piechotę!

Teraz, gdy jedziemy samochodem, aż wzdycham z zachwytu i podziwiam te malownicze pagórki porośnięte jodłami i bukami, te zakręty, zza których znienacka wyłaniają się kolejne łąki, strumyk i znów las.

Nie znaczy to przecież że nie pamiętam trudów komunikacyjnych.

Tuchów położony jest w dolinie rzeki Białej i jest śliczny. Zawsze był śliczny.

Środek miasteczka wyznaczał rynek z ratuszem. Moje pierwsze wspomnienia to wysoki żywopłot i ławeczka, na której siedziałam z mamą i jadłam lody kupione u Górskiego. Musiałam być mała bo ten żywopłot wcale nie był wysoki dla dorosłego, mnie sięgał nad głowę.

Kamieniczki wokół rynku mogą być dla starszych mieszkańców zabawą w zgadywanie i tak je opiszę. Najważniejsza dla mnie część to ta, z której odjeżdżały autobusy. Parterowy dom z podcieniami, z jednej strony apteka a z drugiej prowadząca do kina alejka obsadzona różami i samolot! Prawdziwy, na postumencie, idealne miejsce na spotkanie, umawiałam się „pod samolotem” wiele razy. Wtedy przecież nie było internetu ani komórek, trzeba było ustalać miejsce i czas i cierpliwie czekać.

Ulica po prawej stronie to właśnie cukiernia Górskiego. Ciastka i lody. To była jedyna cukiernia w mieście i dość często już w kilka godzin prawie wszystko było wykupione.

Pewnego razu byłam z moją wychowawczynią w Tuchowie na jakimś konkursie gminnym i kiedy już napisałam, a było trudno i długo, pani powiedziała, że teraz pójdziemy w nagrodę na dobre lody i ciacho. I co? Lodów nie było, ciacha nie było i pani kupiła chałwę. Byłam strasznie głodna i zjadłam. Od tamtej pory na samą myśl o chałwie robi mi się niedobrze.

Kolejna kamieniczka to znów wspomnienia – restauracja Staromiejska, a raczej straszliwa, cuchnąca mordownia. Miałam tam dwa lata szkolnych praktyk. Wyobrażacie sobie restaurację bez bieżącej wody i z wychodkiem w podwórku?

Potem już sklep z galanterią „na schodkach” w narożnym budynku. Nie skręcamy na Jodłówkę, nie, dziś chodzimy tylko wokół rynku. Kiosk u Szaramy i kawiarnia Miś. Byłam tam może raz albo dwa dlatego nie napiszę o tym miejscu nic.


Pisać dalej?


piątek, 21 lutego 2025

nic mi nie jest

 No dobra, przyznam się. Parę dni temu po stronie nerwiakowej drgała mi mocno powieka ale to się zdarza, może za mało wody albo magnezu. Ale potem nagle zaczął mi drgać policzek i to mnie dość mocno wystraszyło bo dotychczas nigdy tego nie doświadczyłam. Wiem natomiast, że przy nerwiaku może się zdarzyć porażenie nerwu i ludziom się różnie dzieje. Otolaryngolog umówiony na przyszły piątek a onkolog na środę ale zmienił termin na połowę marca. I co zrobiłam? Nic. Położyłam się, poleżałam i mi przeszło. Ale zadzwoniłam do kilku osób żeby pogadać. O niczym, ale ze świadomością, że jeśli będę mieć porażenie to może to być ostatnia rozmowa na długo albo na całkiem. No, panikara! Nic mi nie jest. 

środa, 19 lutego 2025

reranie

 U nas rera już trzecie pokolenie. Nigdy mi to nie przeszkadzało, nigdy też nie zwracano mi uwagi na tę wadę, jest niewielka. Syn miał zestaw ćwiczeń od mojej siostry i pamiętam, jak cierpliwie uczyła moje dziecko wymawiania "r" tak, aby drgał koniuszek języka. I to śpiewanie "moooooja maaaaama sieje mak". Ale porzuciliśmy bo dość się dziecko namęczyło z aparatem na zęby. W szkole nawet nikt nie zwrócił uwagi na to reranie.  

 Hania, mówiąca "r" tak samo jak babcia i tata,   ma zajęcia z logopedą wraz z połową klasy.  A kiedy jest u nas, w ramach gimnastyki buzi i języka śpiewa "mooooja maaaaama sieje mak". 

poniedziałek, 17 lutego 2025

który to już rok

 Pierwszy wpis na "za-żarcie za wzięcie"   powstał w lutym 2009 roku. Potem był ten blog a na koniec całkiem zakopany w lochu blog o Waldemarze, Krysi i Rysiu. 

Kawał życia. Rodzinnego, osobistego. Nic porywającego. Może trochę ciekawsze to, co zmyślone. Kotki, pieski, kwiatki, autobusy i Kraków, ale ten Kraków widziany z perspektywy mieszkańca który nie ma czasu ani sił na spacery, na siedzenie w kawiarnianych ogródkach i podziwianie zabytków. 

Takich blogów jak mój jest wiele. Przychodzi taki moment, że nie ma o czym pisać bo już o wszystkim było. Łatwo nie jest bo prawie każda rozmowa kończy się zastrzeżeniem - tylko nie pisz o tym na blogu. Można pisać anonimowo ale ja nie chcę. Bo jak bym mogła wtedy spotykać się z Wami? 

Kiedyś mój blog był dość popularny bo ciągle lądował na pierwszej stronie Onetu i wtedy zdarzało się, że ludzie pytali, czy ja to ja. Zawsze odpowiadałam, że nie wiem o kogo chodzi. Był taki czas, że zwyczajnie się bałam napaści. To trwało rok czy dwa, dałam radę, nie musiałam wyprowadzać się za Ural. ;). 

Każdy bloger ma czasem chęć porzucić pisanie, ja też tak miałam aż pewnego dnia poczułam się porzucona bo ktoś skasował blog, w którym czytałam każdy wpis. Wielu zaprzyjaźnionych blogerów umarło i czasem, choć ich osobiście nie znałam, płakałam. 

Wtedy zrozumiałam, że nie można tak odejść i porzucić pisania bo są tu przyjaciele, którzy trwają przy mnie od początku lub od wielu lat, sprawili mi wiele radości, stawali po mojej stronie, dodawali odwagi, przysyłali prezenty! To jak bym mogła się pożegnać. Tak się nie robi. 

Z całego serca dziękuję za wytrwałość, za dobre słowa, za wsparcie w trudnych chwilach. Nie jest mi łatwo pisać bo uciekają mi słowa z myśli tak jak starym ludziom. Na przykład zapominam jak się nazywa krzak rosnący pod gankiem i mówię "motyli krzew". To nic takiego, mogło być gorzej. 

Tak się blog składa w pamiętnik na bieżąco czytany. 

Dziś też Cię kocham. 


piątek, 14 lutego 2025

czy te oczy mogą kłamać


To zaledwie pół roku jak Mikulina mieszka z nami. Zobaczcie to oddanie w oczach. Co za pies się nam trafił! Idealny. No bo co z tego, że wściekle szczeka na pana sprawdzającego liczniki, goni z posesji koty i chrapie. 

Czarujących Walentynek! 

 

środa, 12 lutego 2025

trwała ondulacja

 Za chwilę wiosna i atak na salony fryzjerskie. Strzyżenie, pielęgnacja, farbowanie! Po ostatnim strzyżeniu nie wybieram się, muszę dać szansę włosom, niech trochę odrosną. 

I teraz będzie o tym, jak kobiety usiłowały się wypięknić prawie 50 lat temu. Teraz wiem, jaką robiłyśmy sobie katastrofalną krzywdę i jaka to była głupota ale wtedy żadna z nas nie dała sobie powiedzieć, że źle robi. 

Dziewczyny przeważnie miały ładne, zdrowe włosy. Suszarka była rzadkością, lokówka nie do zdobycia, o prostownicy nikt nie słyszał. Do mycia służyły dwa, trzy rodzaje szamponów - rumiankowy i pokrzywowy. Rzadkie jak woda. Czasem ktoś kupował lotion do układania włosów, to był taki lepiący się płyn, układał włosy w strąki. A moda była na włosy kręcone. 

W kiosku można było kupić płyn do trwałej ondulacji. Tu zaczyna się właściwa opowieść. Preparaty cuchnący okrutnie, w dwóch pojemniczkach, jeden używało się przy kręceniu a drugi później. 

Pamiętam te zabiegi. Potrzebny był ten płyn, drewniane kołeczki z gumką i ciotka Staszka. 

Płyn można było kupić w kiosku w Tuchowie. Kołeczki robiło się samemu. Z gałązek bzu należało uciąć kawałki jednakowej długości, oskubać korę i naciąć z dwóch stron, aby było gdzie zahaczyć gumkę. Gumki trzeba było uciąć z dętki rowerowej. Z grubsza powinno wyglądać to tak. 



Co dawał taki zabieg? Z ładnych, błyszczących, prostych włosów robiła się kopa siana a w najlepszym wypadku dziewczyna wyglądała jak owca przed strzyżeniem. Ale co z tego. Wszystkie panie, niezależnie od wieku od czasu do czasu kusiły się na trwałą i rzadko która wyglądała dobrze. 

Ja miałam dwa razy. Jak znajdę zdjęcie to dodam. 

Znalazłam. I taka refleksja - jednak zdjęcie z dowodu może się podobać. 



I teraz oczekuję komentarza od Artura - nic się nie zmieniłaś! 


poniedziałek, 10 lutego 2025

podstępne plany

 Przez ostatnie kilka lat walczyliśmy w ogrodzie ze ślimakami i od początku przegrywaliśmy, bo trucizny bałam się sypać a mechanicznie nie zawsze się udawało, Krzysiek wieczorami polował z nożem ale wiadomo, ślimaki są szybkie i jeśli tylko Krzysiek ruszył z nożem to ślimaki w nogi! 

Dlatego najpierw była złość - nic nie będę sadzić, nic! Zrozumcie, one mi zeżarły już w kwietniu kilka paletek bratków i potem po kolei wszystko co rosło to od razu obgryzione. Lilie - nawet nie wiem jaki kupiłam kolor, nie doczekały. Wszystkie młodociane rośliny - zostały smętne badyle. Czego nie pożarły ślimaki to załatwiły mszyce. 

I co robić, co robić. 

Kaczek nie kupię bo suka będzie je ganiać do upadłego. Poza tym ja nie umiem się obchodzić z kaczkami. Raz miałam kurę ale mi uciekła. Nie, kaczki wykluczone, skąd taka kaczka wie że nie można dziobać tulipanów? Trutka wykluczona, obsesyjnie pilnuję żeby nie sypać żadnej trucizny. 

I dziś wymyśliłam! Kupiłam stertę wiader budowlanych, zrobi się w dnach dziury, pomaluje albo nie, a jak kwiaty się rozrosną  i tak nie będzie widać co to za donica. 

Mam zdjęcia z zeszłego roku -  co rosło  w donicach to ocalało. 



niedziela, 9 lutego 2025

Świat oczami Cunk

 Zaledwie kilka krótkich odcinków, da się obejrzeć w jeden wieczór. Chwilami zatrzymywałam nie chcąc tracić filmu,  nie mogłam przestać się śmiać. 

Dziennikarka przeprowadza wywiady ze znanymi naukowcami i zadaje im pytania dotyczące ewolucji świata. Nie jest to jednak zwykłe i nudne widzenie, o, nie. Oprócz pytań sama wysnuwa ciekawe wnioski. Powietrze jest niesłychanie ważne gdyż człowiek jest tak bardzo uzależniony, że bez niego umrze w ciągu kilku minut. 

Titanic był jednorazową łodzią podwodną. 

Kobiety walczyły o prawa wyborcze by mogły wybrać kto będzie nimi rządził. 

Uwielbiam ten rodzaj humoru i dlatego polecam. Nawet wiem, komu się będzie podobało - MałgosiaK, Rybenka, Teatralna, no a Natalia to już na pewno. 

Pozdrawiam! 

wtorek, 4 lutego 2025

kochany pamiętniczku

 Niespodziewanie szybko dostałam informację, że wyniki rezonansu są gotowe do odbioru. Poprzednio guz się trochę powiększył więc teraz byłam po prostu zrezygnowana i nie czekałam, nie sprawdzałam tak jak poprzednio.   

To już rok od Cyberknife. Ale tłumaczę sobie, że przecież żyję i to całkiem spokojnie. Mogło być gorzej. Najmłodsza nie jestem i wielkich planów nie mam, musze się tylko wyzbyć poczucia winy, że nic nie robię. Nie robiłam przetworów, nie szoruję grzejników od środka, nie zarabiam pieniędzy! Jeszcze zapominam, że jestem po prostu emerytką,  mogę odpoczywać i nie czuć się źle bez pracy. 

W porównaniu z badaniem poprzednim obraz stabilny - to znaczy, że guz nie urósł ale i nie zmniejszył się. Uparte bydle! Nie to nie, będziemy sobie żyć aż do śmierci, byle nie rychłej. 

Radioterapia bardzo zniszczyła mi zdrowie, cały organizm. Te cholerne biegunki, przez które bałam się wyjść z domu, te nagłe bóle głowy jak uderzenie kijem w potylicę, nie wiem czy tylko ja tak miałam, czy inni pacjenci też tak cierpieli. 

Hania niedawno pytała - babciu czemu ty śpisz w dzień? Czasem się źle czuję a jak poleżę to mi przechodzi - odparłam zgodnie z prawdą. 

Ponad rok  temu zaczęłam uczyć się angielskiego z takiej śmiesznej aplikacji, która jest bardziej grą niż nauką. Przebrnęłam kilkanaście poziomów i utrzymałam  serię 452 dni. Coś się  nauczyłam, głównie słów, ale przecież jestem na wpół głucha i zwykła rozmowa telefoniczna nie jest dla mnie łatwa a co dopiero odróżnianie dźwięków w obcojęzycznych słowach. 

No i co? Oczywiście mam plany. Kupiłam nasiona rukoli i koperku, zasieję bo lubię.  Zamierzam adoptować drugiego psa. I książka, książka się wykluwa! 

wtorek, 28 stycznia 2025

znów zmyślam

 Niestety nowego postu nie będzie do czasu, aż mi przejdą makabrycznie głupie pomysły inspirowane aktualnie czytaną książką. W książce walczą na szable, na łuki, na kije, polują na zwierza i na ludzi a do tego wszystko jest zmyślone, nie pytajcie o tytuł bo się i tak nie przyznam. 

Ale pod wpływem tej lektury pomyślałam sobie, że mogłabym napisać ale nie napiszę bo znów będzie że zmyślam,  o tym, jak jedna baba wkurzyła się, bo jej dziki zryły ogród a sarny poogryzały wszystko co posadziła, i jak się wkurzyła i wyszła z siekierą na pole i walnęła dzika obuchem to potem narobiła kiełbas z dziczyzny i była impreza tydzień. 

Albo dwóch studentów z Podlasia mieszkało w akademiku koło którego grasowały dziki i pewnej nocy wracali zmęczeni ale nie tak zmęczeni, żeby nie walnąć dzika obuchem a portier  nawet nie zauważył bo był zajęty i dzięki temu studenci mieli nie tylko bimber, pędzony pod schodami ale i kiełbasy z dzika suszone w pralni. 

Biedne te dziki. 


sobota, 25 stycznia 2025

znów o tym psie

 Rano jest łatwo. Nalewam wodę do czajnika i mówię nie podnosząc głosu - Mika na pole. Patrzę przez otwarte drzwi do sypialni, gdzie zaczyna się kotłować pościel i wyskakuje spod niej rudy zaspany pies. Otwieram drzwi wejściowe i Mika biegnie do ogrodu, po drodze strasząc ptaki. Załatwia się i węszy, sprawdzając któż to odważył się nocą grasować na posesji. 

Bo ja nadal wykładam jedzenie dla kotów, czemu by miały nie jeść dlatego, że teraz rządzi pies. Jest dwa koty, jeden bury z białymi skarpetkami przychodzi czasem i wskakując na parapet zagląda do mojej sypialni a drugi wielki obszarpany boi się wszystkiego i na "kici kici" ucieka w panice jak zając. 

U nas na wsi są jeszcze koty wychodzące i są koty stodołowe. Ale coraz mniej, musi wymrzeć pokolenie ludzi, którzy uważają, że kota się nie karmi i nie wpuszcza do domu. 

No, Klarka, miało być o psie. 

Tu właśnie jest problem. Na "kici kici" Mikulina dostaje napędu na cztery łapy i zasuwa w maliny, szuka, węszy, kładzie się na grzbiet i jedzie po śniegu na plecach, tarza się i parska. Znaczy znaczy. 

Na spacerach też trzeba uważać bo poluje na koty i kury i to już nie te czasy, gdy płaciłam za kaczkę przyniesioną przez Bobasa. Chyba o tym pisałam? (Bob pokonywał ogrodzenie górą, po siatce i zdarzyło się, że po ucieczce leżał pod bramą ze zdobyczą w pysku). 

Mikulina zaprzyjaźniła się z psem sąsiada, który potrafi sam wyjść ze swej posesji i chodzić z nią na długie spacery. Hania nazwała tego psa Rufus. Okazało się, że Rufus jest uciekinierem z Mazur, dołączył do wczasowiczów i choć oni szukali właścicieli to nie znaleźli, wreszcie zabrali go z sobą. Ale to całkiem inna historia. Rufus po spacerze wraca na swoją posesję a Mikulina na swoją. 


teżMonika - proszę bardzo 

piątek, 24 stycznia 2025

rozmowy z wnuczką

 Za relacje z dziećmi odpowiadają dorośli i ja się nieustannie cieszę, że Hania lubi do nas przyjeżdżać. Nawet jeśli nie na wszystkie pytania odpowiadam wyczerpująco, to i tak chcę te najciekawsze zapisać. Siedmioletnie dziecko chętnie słucha, nastolatek wcale i dopiero kiedy braknie dziadków, niektórzy żałują, że nie zdążyli zapytać. Ja na przykład nie zdążyłam zapytać mamy, dlaczego oszukuje grając w kary.

Jak babcia chodziła do szkoły. 

Hania często o to pyta bo sama zaczęła edukację w szkole i widzi różnice między szkołą a przedszkolem. Najbardziej nie lubi dzwonków i za krótkich przerw. 

Do szkoły nikt nas nie woził, chodziłyśmy same i same wracałyśmy. 

- To nie mieliście samochodu? 

Nie, mieliśmy konia ale on służył do pracy a nie do wożenia dzieci. 

- A teraz wszyscy mają samochód a koni nie ma prawie nikt - zamyśliła się dziewczynka. 

Babciu a jakich zajęć najbardziej nie lubiłaś? - zapytała. 

Zajęć praktyczno - technicznych. Musieliśmy nauczyć się szyć, dziergać na drutach i na szydełku i  przyrządzać proste potrawy  a chłopcy, którzy te lekcje mieli osobno, budowali karmniki i coś skręcali śrubami albo robili agrafki z drutu. Pewnego dnia mieliśmy te zajęcia łączone i jeden z chłopców siedzących za mną przybił mi spódnicę do ławki a kiedy się odczepiłam, dźgnęłam go za to szydełkiem. 

Babciu, to ty byłaś niegrzeczna w szkole?!  


wtorek, 21 stycznia 2025

dzień babci i dziadka

 Kolejny rezonans to już rutyna. Gdyby nie dotkliwe zawroty głowy po badaniu to śmiało mogłabym jechać sama. Ale nie jadę bo się boję kłopotu. Tak to od razu mówię - nic mi nie jest, mąż czeka w poczekalni, dam radę! Kiedy byłam dzieckiem, to czasem kręciłam się w kółko aż do momentu upadku na trawę. Świat wtedy wirował jak na karuzeli. I co ja w tym czułam zabawnego?

W niedzielę nagotowałam wnuczce ulubionych kopytek i natarłam marchewki. Babcie gotują swoim wnuczkom na życzenie, też tak macie? Dziadek kupuje zakazane żelki w hurtowych ilościach. Gramy z Hanią w wojnę, rozwiązujemy wykreślanki i robimy razem mnóstwo rzeczy. Trzeba łapać te chwile i nie marnować ich, za więzi z dziećmi odpowiedzialni są dorośli. Dlatego babcie dzielą się na kochane i niekochane.  I na stare babyjagi.  

Choć to się nie wyklucza - ta sama babcia może być dla jednych wnuków kochaną a dla innych babą jagą i jeszcze mówi, że żadnych wnuków nie faworyzuje. 

Może też być babcia wspólna, którą pamięta się długo. Ja znam takich co najmniej kilka. Jedna chodziła z laseczką po chodniku i wygrażała chłopakom, a rodzonym wnukom nieraz przyłożyła kijem. Inna zarządzała, aby w czasie domowej imprezy stawiać magnetofon na oknie i grać na pół wsi, niech sąsiedzi wiedzą jak się wnuki dobrze bawią. I drinki robiła niczym barman. 

Powspominajcie babcie. 


piątek, 17 stycznia 2025

byle do wiosny

 Jak dobrze być emerytką. Rano, nie śpiesząc się, stoję przy kuchennym oknie i czekając aż zagotuje się woda na kawę obserwuję wiewiórki. Skaczą po drzewach u sąsiada. Balansują na telefonicznych drutach, biegają po pniach na dół i do góry. Pijąc kawę patrzę na karmnik i na czereśnię. Na drzewie siedzi czasem duży, czerwono czarny dzięcioł. Nie wiedziałam, że dzięcioły są takie duże. Tak samo sroki - dopiero z bliska widać, jakie są wielkie. 

Mam na wszystko czas. Mogę spać kiedy chcę. Czasem się dziwię - jak ja mogłam wstawać o piątej, to przecież noc! 

Oglądam seriale. Oglądam też reality show. No co na to poradzę - lubię. Jeszcze słyszę jednym uchem więc korzystam. Słucham też książek. 

Przebywanie w hałaśliwym otoczeniu jest dla mnie torturą. W tej chorej części głowy słyszę dźwięki, które bolą, nie umiem tego określić. Dlatego najchętniej zostaję w domu. 

Wstawiłam aktualne zdjęcie profilowe i jestem zaskoczona. Niby wiem, że na fb wszyscy przytakują i chwalą choć mnie to trochę dziwi. Że tak ładnie wyglądam. Nie wiem czy to z grzeczności bo przecież widać porażenie. Ale niewielkie. Ja się tym nie przejmuję ale jednak wolałam być młoda, ładna i zdrowa. 

W poniedziałek mam mieć rezonans ale nie wiem czy mi zrobią bo mi wyszły trochę niskie wyniki  kreatyny. Kurde. Może zrobią, chciałabym wiedzieć czy ten cholerny guz się rozpada czy dalej rośnie. 

W sumie nie jest źle bo przynajmniej pracą się nie martwię. Nie muszę wstawać i tuptać na przystanek. 

Pomalutku, po cichutku. 

niedziela, 12 stycznia 2025

zabobony, zabobony

 Napadało śniegu. Niewiele, ale i tak zrobiło się ładniej i jaśniej. W ogrodzie mam straszydło. 

Kiedy wieje wiatr to te gałęzie bluszczu machają złowieszczo. Może wstawię tam solarne lampki - ślepia i dopiero będzie straszyć sąsiadów. 

Zbliża się Dzień Babci i Hania przyniosła mi zaproszenie. Nie wiem czy pójdę. Postaram się ale nie obiecałam. Moja wnuczka wie, że choruję i rozumie, że czasem głowa boli mnie bardziej i wtedy leżę w ciszy. 

Wkrótce mam mieć kolejny rezonans. Mam i nadzieję, i wątpliwości.  Dziś mnie pies wywalił na śniegu ale przyznaję, miałam w ręku telefon i było bardzo ślisko. Śnieg jest mokry, idealny na bałwana. Może ulepimy jutro?  No ale przecież jest straszydło, a tata zawsze mówił, że tam, gdzie stoją w zimie bałwany to w lecie będą prać pioruny. Albo jednak sprawdzę, co mi zależy. 



wtorek, 7 stycznia 2025

za sto metrów skręć w prawo

 Mąż mój nie lubi używać GPS twierdząc, że sam wie najlepiej gdzie jechać i nikt mu nie będzie mówił, gdzie ma skręcać bo potem złośliwie zaprowadzi go w bagna, zarośla, bezdroża, zaspy i pustynie i na koniec nad przepaścią powie - jesteś u celu! 

Tak było i tym razem. Prosto po pogrzebie mieliśmy spotkać się na obiedzie w nieznanym mi miejscu w sąsiedniej miejscowości. Niedaleko. Nie wiedziałam gdzie to jest ale mój telefon wiedział, pokazałam więc mężowi mapę, Spojrzał i rzekł, że wie gdzie to jest. No dobrze, to się nie odzywam - stwierdziłam, nauczona doświadczeniem, że kierowcy nie ma co pouczać, jeśli twierdzi, że wie, co robi. 

Zostawiłam jednak włączoną mapę i po pięciu minutach stwierdziłam - oddalamy się. Jechaliśmy grzbietem wzgórza i mimo paskudnej pory roku było ładnie, ale przecież nie pojechaliśmy tam dla oglądania krajobrazu. 

Ja tu nie mieszkam od 45 lat i wszystko się zmieniło więc nie wiem gdzie jesteśmy - stwierdziłam, a telefon dalej mówił, że oddalamy się. 

Wreszcie zadzwoniłam do syna, który od dawna był już na miejscu i poprosiłam, żeby po nas wyjechał bo ojciec nie trafi, nie trafi bo jeździ w kółko. Włączcie sobie GPS - stwierdził syn. Nie da się - lamentowałam. Wyjedź po nas, będziemy czekać na rozstajach przy dworze. 

Gdzie? Skąd mam wiedzieć, gdzie to jest - zdziwił się Łukasz. 

No tak, tylko starsi tubylcy mogli wiedzieć, o co mi chodzi, tak samo jak wtedy, gdy umawiam się na placu Wolności albo na Dzierżyńskiego w Krakowie. 

Włączcie mapy, dacie radę. 

Włączyłam, głos skierował nas..z powrotem do kościoła a stamtąd Granicami do celu. Zatoczyliśmy koło i wreszcie dojechaliśmy. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy problem z dotarciem. 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

nie umiem się pozbierać

 Zastanawiam się nad tytułem książki i na razie mam "tytuł roboczy nie wiadomo jaki". Może to będą "pamiętniki bezrobotnej". Ale nie wiem jeszcze. 

Jest chyba jakaś moda na nierobienie noworocznych postanowień, ja ich nie robiłam nigdy ale teraz zrobię. Bo mogę. Nie umiem się jakoś pozbierać to może choć w taki sposób zacznę być aktywna. 

Wyrzucę z szafek stare, brzydkie talerze i szklanki i kupię nowe. Kubków nie wyrzucę bo są prezentami i jestem do nich ogromnie przywiązana - wiecie jak to jest - piję  herbatę w kubeczku od Ani, Moniki, Agatki,  albo kawę w kubku od Andrzeja i płyną myśli w stronę tej osoby. 

O, może tytuł "płyną me myśli". 



czwartek, 2 stycznia 2025

plany, plany

 Hania postanowiła nauczyć Mikulinę sztuczek i tak - skakanie przez sznurek idzie całkiem dobrze - Hania skacze a Mika siedzi pod stołem i raz na jakiś czas przelezie pod sznurkiem po smaczek. 

Dużo lepiej idzie szukanie smaczka pod kubkiem. Pies patrzy. Hania wydaje komendę - siad! Pies siada, nam opada kopara ze zdziwienia bo widzimy to pierwszy raz. Pies siedzi i młóci ogonem dywan aż lecą kłaki, pysk się śmieje. Hania ma trzy papierowe kubki, pod jeden z nich wkłada smaczek i klepiąc ręką w dywan woła - szukaj! 

Mikulina trąca nosem kubek. Pamiętacie - kubków jest trzy. Trąca i przesuwa ale tam smaczka nie ma, wobec tego szuka dalej, aż trafia. Pod trzecim. 

Hania zawiedzionym głosem mówi - Mikulinka, to jak ty będziesz wykrywać narkotyki? 


poniedziałek, 30 grudnia 2024

lubię te malowidła

 


Nieoczekiwanie zamiast żalu i smutku czułam dotkliwy ból żołądka, ale tak dotkliwy jak atak kolki, a przecież pęcherzyka dawno nie mam. Stałam w pierwszej ławce w tym tak dobrze znanym kościele i w jednej chwili oblałam się zimnym potem. Tam zaraz są boczne drzwi i już miałam wyjść, ale jak wyjść z pogrzebu własnej matki! I robić zamieszanie, przeszkadzać. To okropne. 

Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie liczyłam te wzory na ścianie, jak oglądałam malowidła na suficie, jak mama upominała mnie niezbyt delikatnie, gdy gadałam z koleżanką tłumiąc niepohamowany chichot.  

Tymczasem ksiądz się modlił, organista śpiewał, a ja kurczowo trzymając się ławki prosiłam - mama nie wyrzucaj mnie z własnego pogrzebu!  I przeszło mi. 

Mama na zdjęciu przed trumną była taka ładna. Uśmiechnięta. Przed śmiercią marzyła sobie, żeby na jej pogrzeb każde z wnucząt przyniosło po jednej różyczce. I tak właśnie było. Mama miała 17 wnucząt, 14 prawnucząt i jedną praprawnuczkę. Szli starsi i młodsi, dorosłe dziewczyny, przystojni chłopcy, uczniowie i małe dzieci. Każde niosło swej ukochanej babci pożegnalną różyczkę.  

niedziela, 29 grudnia 2024

Dziękuję za wsparcie

 Za każde słowo współczucia, za wsparcie i kondolencje serdecznie dziękuję. 

Dziwne były te Święta. Najpierw radosna, pełna rodzinnego ciepła Wigilia i moje serce pełne wdzięczności za kochającą rodzinę. To marzenie mi się spełniło - żeby nie było wśród nas kłótni, pretensji, wywyższania i poniżania, żeby święta nie były przymusem i obowiązkiem. Żebym mogła właśnie dokładnie tak pomyśleć - Boże, jak ja ich kocham! 

A potem wiadomość o odejściu mamy i już te telefony i rozmowy zupełnie inne. W tym czasie trudniej niż zwykle coś załatwić - choćby zamówić wieniec, bo ludzie umierają nie zważając na święta ale pogrzeby się nie odbywają i potem jest kolejka. Do tego księża mają więcej obowiązków bo zaczęła się kolęda. 

Piszę to wszystko bo pisanie bywa dla mnie terapią. 

Takie przyziemne sprawy stały się ważne. Czapka, potrzebuję ciepłej czarnej czapki na pogrzeb. Tam są zawsze długie uroczystości i droga z kościoła na cmentarz też dość długa, muszę się odpowiednio ubrać. Pogrzeb będzie wcześnie, musimy wyjechać wczesnym rankiem bo to kawał drogi a jest mgła, w górach na tych zakrętach może być ślisko. 

Jeść śniadanie czy nie jeść nic. To jest dobre pytanie bo mam te uciążliwe dolegliwości jelitowe. 

Pies! Nigdy nie zostawał sam tak długo. Teraz jest dla niej zły czas bo idioci bawią się petardami a ta bieda aż się trzęsie ze strachu. 

Takich zastępczych myśli mam wiele.  Poradzę sobie ze wszystkim bo przecież nie będę sama. 

Trzymam się, nie płaczę. Moja żałoba bywa różna. Kiedy umarła siostra, płakałam od razu bezustannie i wszędzie - w pracy, w autobusie, w domu. To było nie do opanowania i trwało kilka miesięcy, i  teraz jeszcze zdarza mi się zapłakać gdy natknę się na Jej zdjęcie czy wiersz. 

Kiedy odszedł tata, zapłakałam chyba bardziej nad sobą, nad dziewczynką, która bardzo chciała pokazać tacie jaka jest mądra i dzielna. 

A teraz jestem po prostu nieznośnie praktyczna, szykuję cieplejsze skarpetki i zastanawiam się czy brać herbatę do termosu, jakbym jechała na wycieczkę. Ech. Antydepresanty. 



 

czwartek, 26 grudnia 2024

mama




Czasem do mnie dzwoniła zaczynając "nic się nie dzieje, tylko chciałam usłyszeć twój głos", a rozmowę kończyła upewniając się "wszystkich was kocham, wiesz o tym?". 

Umarła wczoraj, w Boże Narodzenie. 



 

poniedziałek, 23 grudnia 2024

rozmowy przy krojeniu sałatki

 



Górale to potrafią kolędować! Na ten zespół trafiłam przypadkiem i bardzo mi się podoba. 

Pewnie macie mało czasu to nie napiszę wiele. Albo napiszę. 

Robiłam dziś rybę w galarecie bo wszyscy lubimy. Od wielu lat robię tę potrawę na trzech półmiskach - jeden na wigilię, jeden dla dzieci i jeden dla teścia. Przez wiele lat teściowie przyjeżdżali do nas na kolację wigilijną i teść zawsze tak ciepło do mnie mówił - jak mi smakuje ta ryba, jak ty ją umiesz zrobić. To przedwojenne pokolenie było niezwykle oszczędne w pochwałach, więc wiedziałam, że nie chodzi tu tylko o rybę. Potem nasze wigilie były oddzielne ale zawsze robiłam trzy półmiski tego dania i jeden z nich mąż zawoził do rodziców. I w tym roku  też przygotowałam na blacie trzy półmiski ale uświadomiłam sobie, że wystarczą dwa, bo teścia już nie ma. Zostanie puste nakrycie. 


Kochani! Niech te Święta upływają Wam wśród kochających ludzi, życzę Wam, byście zawsze mieli kogoś do kochania i kogoś, kto Was kocha. 

A oprócz tego - żebyście zawsze byli zdrowi, młodzi, bogaci i szczęśliwi! 


niedziela, 22 grudnia 2024

znów o tym psie

 Gdyby nie Hania to nie byłoby Mikuliny - stwierdziłam, patrząc z pobłażaniem na psinę, która zabrała z miski kawałek jedzenia i poszła jeść pod stół. 

Hania od pierwszego roku życia chodziła do żłobka a tam były zajęcia z psem, czyli dogoterapia, i dziecko nauczyło się wiele o relacji - człowiek - zwierzę. Pamiętam te chwile, gdy wracała z rozpromienioną buzią gdy "blabladol" był na zajęciach. 

Potem już zawsze moja wnuczka lgnęła do piesków i to nie tylko żywych, tych pluszowych i tych z książek również. A jeszcze ten serial w którym psy ratują świat! To dopiero było. 

W tym roku na wiosnę dość ostrożnie napomknęłam dziecku, że być może adoptujemy psiaka, ale to nic pewnego. I wyznaczyłam termin - jak przejdę na emeryturę. 

Ale przecież byłam chora i należało się liczyć z moją kondycją i brać pod uwagę wiele rzeczy. Koszty, opieka, wychowanie, sprzątanie i nie wiadomo co bo tak jest ze zwierzęciem z azylu, a tylko taką adopcję brałam pod uwagę. Świata nie zbawię ale życie jednemu psu mogę poprawić. 

Jak to się stało, że Mika trafiła do nas pół roku wcześniej? Pewnego wieczoru wypełniłam deklarację fundacji  https://zwierzetainterwencje.pl/pl/ myśląc, że formalności potrwają długo, pewnie z miesiąc. A tu już rano zadzwonił telefon i pani z fundacji gotowa była przyjechać do mnie od razu z psem! To była niedziela i ja nic dla psa nie miałam, żadnego jedzenia, szelek, obroży, no nic. A poza tym różnie bywa - czy tak od razu dostaniemy psa? Przecież nie każdy się nadaje nawet do opieki nad trzykrotką a co dopiero nad żywym stworzeniem po przejściach. 

Przyjechała. Wycofana, smutna. Wraz z nią dostałam wyprawkę - szelki, kilka puszek i torebkę suchej karmy. Pierwszy okres nie był łatwy bo okazało się, że Mikę bolą uszy i potrzebne było leczenie. Znosiła wszystko dzielnie, trwała przy mnie dzień i noc i powoli się rozkręcała. 

Na spacerach biegała "jak tatar krymski" i stała się psem obronnym - trzeba się bronić bo zaliże człowieka. 

Nie wiem jak to się stało, ale jesteśmy rodziną od pierwszego spojrzenia. Hania ma Mikulinę, Mikulina ma Hanię. Tęsknią za sobą. Kiedy dziewczynka wysiada z auta, sunia stoi przy drzwiach na dwóch łapkach i skowyczy z niecierpliwości a potem razem się bawią. To znaczy Hania godzinę skacze przez sznurek a pies podziwia te skoki i ewentualnie przełazi pod sznurkiem pod warunkiem, że po drugiej stronie jest smaczek. Znajduje też smaczek pod kubkiem, raz na pięć razy. Hania wyśpiewuje "Mika, Mika Mikulina dobry piesek dobra psina" a ta wariatka wymachuje ogonem w kółko i ma taki uśmiech na mordce że śmiejemy się wszyscy. 

Jednego tylko żałuję. Że nie adoptowaliśmy psa wcześniej. Nie wiedziałam, że to będzie takie bezproblemowe i da nam tyle radości. 

czwartek, 19 grudnia 2024

dobrze że są mandarynki

 

Jadę jutro pożegnać się w pracy. Upiekłam trochę ciasta na poczęstunek. Mogłam kupić, byłoby łatwiej, a być może nawet smaczniej, ale chciałam wszystko zrobić sama. Z masłem, z  drylowanymi latem wiśniami, z cierpliwie ubijanym biszkoptem. Nic sztucznego. Spirytusu trochę kapnęłam do kremu, od spirytusu krem robi się biały i puchaty. A człowiek wesoły. 

Rzadko piekę ciasta, nie to co dawniej, i nie mogłam się skupić. Zapomniałam dodać cukru do ciasta na babeczki ale w połączeniu ze słodkim nadzieniem wyszło nieoczekiwanie dobrze. 

Ale dobrze wiemy, że nie chodzi o te słodycze i prezenty tylko o relacje. Nie ma idealnego kierownika i nie ma doskonałego pracownika ale po tym co mnie spotykało w szkołach  byłam prawie pewna, że ze mną jest coś nie tak, że nie nadaję się nawet na sprzątaczkę. A tu proszę, było całkiem nieźle, mimo ciężkiej pracy nawiązałam miłe znajomości,  polubiłam wiele osób i te relacje utrzymujemy do dziś. Czy wiecie, że gdy powiedziałam najbliższym koleżankom, że mam nowotwór to się rozpłakały? Dlatego napiekłam ciastek, żeby wiedziały, że jeszcze nie jest ze mną tak źle! 

Od września nie jem słodyczy, zjadam za to mandarynki bo co to byłby za grudzień bez mandarynek. 


sobota, 14 grudnia 2024

kategoria - kulinaria

 Nigdy więcej. 

Nigdy więcej nie usmażę na Wigilię karpia. Był raz, bardzo dawno temu. Wbiłam sobie ość w podniebienie ale udało mi się ją wyjąć, po czym zaczęłam jeść i kolejną wbiłam sobie w dziąsło. A byłam wtedy młoda i żadne kalorie się mnie nie imały, na święta naszykowałam górę pyszności bo to był czas, gdy kakao kupione w sierpniu trzymało się na święta. I wiem, można zrobić karpia tak, żeby ości się wytopiły. Ale i tak nie lubię i nie zrobię. 

Klusek z makiem też nie zrobię. Nie lubię. Ani to deser ani zupa. Raz zrobiłam wiedząc, że jeden z gości nie wyobraża sobie Świąt bez tej potrawy. Do dziś tak mam - jeśli komuś coś smakuje to staram się zapamiętać i gotować to specjalnie dla tej osoby, niekoniecznie od święta. Ania P, dla Ciebie ugotuję barszcz ukraiński. 

I tu zalecam ostrożność w chwaleniu z grzeczności bo można się doigrać. 

Czasem coś komuś smakuje wyjątkowo i nieoczekiwanie. Mam takie danie najprostsze z możliwych.   Małgosia z Francji nauczyła mnie robić prostą przystawkę - na patelnię z oliwą rzuca się czosnek, na to kawałki cukinii i  papryki, doprawia się ziołami i bardzo krótko smaży. I ja to robię na Wigilię zamiast karpia. A nie, zamiast karpia mamy dorsza albo inną morską rybkę. 


czwartek, 12 grudnia 2024

w grudniu po południu


 Przyszedł kominiarz czarny jak kominiarz. Suka Mikulina narobiła rabanu a nie odzywała się do nas od rana, bo jak poszła na spacer to wytarzała się w czymś cuchnącym i trzeba ją było kąpać. Jeszcze zdążyła wytrzeć sobie pysk w dywanik i łojciec kąpał sukę a ja prałam chodnik. Suka jęczała a potem padła na swój kocyk i śledziła nas z miną - podłe ludzie wepchały przemocą biednego piesusia do wanny, a tak pięknie pachniało w całym domu, ech, wiem gdzie to leży, jutro też tam pójdę. Za karę nic nie będę żarła i będziecie mnie karmić na kolanach. 

Nie bacząc na pełne wyrzutu spojrzenie suki pojechaliśmy do Krakowa. Niby niedaleko ale trzy godzinki zeszło bo byłam u dwóch doktorów i wydałam pół emerytury na leki. Bo wczoraj dostałam swoją pierwszą emeryturę. Dawniej kupowałam leki tylko na dwa miesiące bo nie chciałam, żeby się zmarnowały jak umrę. Albo wyzdrowieję. A teraz jak burżuj, nawet witaminy wykupiłam. Ciemno, zimno, to trzeba suplementować. 

Po powrocie suka jeszcze była nieco wilgotna ale zapomniała o przykrościach i witała nas tak jak zawsze - stojąc na dwóch łapach i śpiewając jak pogotowie - łiłiłiii ułauła. W kwestii żarcia przechytrzyłam ją - wymieszałam psią karmę z naszym mięsem na mielone i zjadła wszystko. Ja zjadłam zupę dyniową a Krzysiek se kupił w biedronce krokiety. 

PS.

Dlatego napisałam "łojciec" bo kiedyś uczyłam Hankę mówić gwarą Aśka mnie kiedyś za to zabije i kiedy syn przyjechał po Hanię, ta zapytała - łojciec, dzie mos łodblaski? 



poniedziałek, 9 grudnia 2024

a do tego jest brzydko

 Szczytowa ściana domu jest brzydka i źle wygląda. Pewnego dnia zaproponowałam - Krzysiek, a może zrobimy na niej mural? Krzysiek zapala się na każdy mój, nawet najbardziej idiotyczny pomysł. Tak jest. 

A co namalujemy - spytał. A może paczkomat, bo u nas nie ma! 

No, dziura zabita dechami. Nie ma szkoły, poczty, kościoła, cmentarza, jest tylko jeden marny wiejski sklepik, przystanek i remiza. 

Teraz test dla czytających znajomych - czy coś pominęłam? 

czwartek, 5 grudnia 2024

na Kleparzu

 Ulica Długa wcale nie jest długa (tak samo jak u poety ulica Miła wcale nie jest miła). Jest za to ruchliwa i hałaśliwa i kiedy w latach 90 handlowaliśmy na prymitywnych stołach na Kleparzu, nie było chwili spokoju od rana do nocy. Po lewej stronie koło muru siedzieli bezrobotni czekający na dorywczego pracodawcę, ulicą jeździły wściekle dzwoniąc tramwaje a kupcy nic sobie z tego nie robiąc,  wszak czuli się nieśmiertelni, nosili w wielkich kartonach towar tam i z powrotem, spacerując Długą wzdłuż i w poprzek. To wszystko działo się w okolicy placu bo potem Długa stawała się zwyczajną krakowską ulicą i tylko czasem przyjezdni mawiali, że w Krakowie ulice nigdy nie są zwyczajne. 

Nie ma dnia, żeby na Długiej nie zostawił ktoś samochodu w taki sposób, że tramwaje nie przejadą. I rób co chcesz, właściciel takiego pojazdu wyszedł tylko na chwilę po kalafiora i marchew, to po co się denerwować, tramwaj nie czołg. 

Chociaż..

Andrzej handlował chemią i tak jak wszyscy na początku cały towar trzymał w samochodzie. My mieliśmy syrenkę bosto a Andrzej nyskę. W tych autach był cały sklep, rano wynosiło się kartony z towarem i układało na stole a wieczorem trzeba było to wszystko z powrotem pakować. Samochód musiał stać jak najbliżej, aby sprzedający mógł podejść w ciągu dnia i dołożyć artykułów, które sprzedał. 

Andrzej stawał swoją nyską jak najbliżej i pewnego dnia zaczepił go nadjeżdżający tramwaj. Chłop miał szczęście, nic mu się nie stało ale nyska, która i tak trzymała się na słowo honoru, straciła kabinę. Tramwaj stał, zrobiło się zbiegowisko. 

Przyjechała policja, ludzie zaczęli się rozglądać i pytać gdzie jest kierowca myśląc, że jest ranny i w szoku. Wszystko to trwało dość długo. Andrzej stał spokojnie, w końcu popatrzył na nyskę, na bladego tramwajarza i nagle wybuchnął - jak jeździsz, mogłeś mnie ominąć!  


sobota, 30 listopada 2024

najpierw o bananach

 Kiedy banany były rarytasem a pomarańcze nosiło się ciężko chorym do szpitala, nastąpiła rewolucja. To nie jest za duże słowo. Przemiana ustroju dotknęła nas w szczególny sposób – po kolei traciliśmy pracę a strach przed jej utratą był tak wielki, że mobbing stał się powszechnym narzędziem. Jakby ludzie nie byli dostatecznie gnębieni. 

Krzysiek stracił pracę pierwszy. Poszedł wówczas pracować do jakiejś zewnętrznej firmy do Huty i tam zasuwał łopatą przy taśmie. Ale i ta firma szybko upadła. I od tego się zaczęło – zaczęli ze szwagrem handlować na placu. 

Najpierw bananami. Królem bananów żaden nie został bo to stanowisko zostało już obsadzone przez przedsiębiorczego faceta, który rankiem przywoził kilkadziesiąt kartonów bananowców, zrzucał je w kilku punktach placu a tam już sprzedażą ze stolika zajmowali się ludzie zatrudnieni na godziny. Owoce ważono na zwykłej kuchennej wadze, pieniądze trzymane były w pudełku, o kasie i paragonach nikomu się nie śniło. Jeśli ktoś przytomny zauważał, że kiść nie waży pół kg tylko mniej to lekką ręką dorzucano mu dodatkowe sztuki i już. Właściciele budek byli wściekli bo towar, który wcześniej był deficytowy i niesłychanie drogi, teraz mógł sobie kupić każdy. Przebicie nie było wielkie ale dało się z tego żyć nawet po opłaceniu zusu i skarbówki. 

Lanza zrobił podobnie. Jeździł kilka razy w tygodniu do Niemiec i tam kupował te pachnące proszki do prania, płyny do płukania, mydła i nie pamiętam co jeszcze, a dla nas kawę, herbatę, czekolady i czekoladę w proszku. Najwięcej schodziło złotej Alvorady. Ludzie byli zachwyceni i kupowali wszystko jak leci. Ja jeszcze wtedy stałam przy taśmie w mleczarni. 

Jednak nie będzie o Lanzie tylko o Andrzeju który tramwaju się nie lękał. Ale to jutro bo nikt nie lubi długich kawałków na blogu. 

piątek, 29 listopada 2024

Na Kleparzu w dzień targowy

Pamiętacie tego faceta z placu? Było ich dwóch ;). 
 W latach dziewięćdziesiątych zaczynaliśmy przygodę z handlem i mieliśmy na krakowskim Nowym Kleparzu stoisko z kawą, herbatą, generalnie ze spożywką. (Specjalnie tak piszę bo tak mówiliśmy). Dla ścisłości - na Kleparzu pod figurką. Czasy były takie, że dało się z tego handlu nieźle żyć. Najbliższe makro było w Sosnowcu i handlujący zaopatrywali się gdzie kto mógł. Koło nas rozłożył stoisko kolega handlujący chemią i kosmetykami i ten sam dostawca dowoził towar i jemu, i nam. Nazywaliśmy go Lanza. Przywoził z Niemiec chemię gospodarczą, kawę i czekolady, czekoladę w proszku i (Witek, co ten Lanza jeszcze przywoził?) co kto chciał. 

Te proszki do prania były bardzo dobre, tak samo kawa. Jak jechałam do mamy to zawsze zawoziłam jej trochę tych rzeczy i po kilku latach, gdy te produkty zaczęły wchodzić na polski rynek, moja mama oznajmiła - to jest całkiem co innego. Te oryginalne są dużo lepsze! Nie wiem, ile było w tym prawdy a ile legendy, ale..ja uważam tak samo. 

Niedawno (aż się wstyd przyznawać że jestem taki blogo-żebrak) dostałam wspaniałą paczkę z niemiecką chemią i dzięki temu odkryłam między innymi piorące listki! Wiem, wiem, ja jestem łasa na wszelkie nowinki i trzeba mieć dystans do moich zachwytów, ale takie drobiazgi ułatwiające życie jak te listki to dla mnie rewelacja. Bo ja jestem z tego pokolenia, które pamięta zbrylony w kamień proszek ixi od którego robiły mi się rany na dłoniach,  proszek Cypisek od którego wszystko żółkło, myjkę do naczyń z gazy i landrynki na wagę które sklepowa przed ważeniem rozbijała odważnikiem. 

Ej, do brzegu, miało być o handlu na placu i o Lanzie oraz o Andrzeju, który tramwaju się nie lękał. To może jutro. 

wtorek, 26 listopada 2024

cztery światy z Mikuliną

 Ja rozumiem, że koty wolały leżeć całymi dniami i nocami w najcieplejszym miejscu i rzadko wychodziły z domu, ale żeby pies? 

Z Mikuliny zrobił się "francuski piesek" i najchętniej śpi na łóżku pod kołdrą. Nie sfilmuję akcji bo Krzysiek by się wściekł, ale wygląda to przekomicznie. 

Mąż wraca z pracy po nocy a Mika już godzinę wcześniej siedzi z uszami do góry przy drzwiach i czeka. Wreszcie zaczyna skomleć i ja zrywam się z łóżka myśląc, że może ją boli brzuch i chce natychmiast wyjść. Otwieram więc a ta wariatka leci do bramy witać opiekuna najlepszego przyjaciela towarzysza wędrówek po okolicy i mojego chłopa. W jednym te wszystkie tytuły. Odstawia taniec radości, wprowadza go do domu i czeka przy łóżku. 

Chłop jak chłop. Zostawi bułki w chlebaku, pójdzie do łazienki no i idzie spać. A suka natychmiast ryje się pod kołdrę w nogach  i po chwili wygląda, jakby Krzysiek przeszedł przeobrażenie - głowa człowieka a nogi i ogon psi!  Wilkołak! 

Wybaczcie mi i nie gniewajcie się,  nie odpowiem na komentarze w poprzednim poście. 

w skrócie

 Dowiedziałam się od lekarki, że skoro zastosowana metoda nie przyniosła oczekiwanych efektów to będziemy próbować innych sposobów. Ona jeszcze nie wie, że na inne sposoby ja się nie zgodzę. 

 

poniedziałek, 18 listopada 2024

niedobre placki oj niedobre



Takiego tortu na pewno nie zrobię ale zaczęłam panikować bo w pracy chcą mi zrobić pożegnanie i oczywiście jest to niezwykle miłe ale ja zawsze powtarzałam - nie składajcie się, nie trzeba. Są to fajni ludzie  i całkiem dobrze mi się ze wszystkimi pracowało ale pożegnań nie chcę. Bo wiem, jak bywało przy takich okazjach. Ale skoro jednak impreza się szykuje to trzeba to uszanować bo to przecież miły gest.  Wertuję oferty z okolicznych cukierni i usiłuję przypomnieć sobie kto ze znajomych dobrze piecze. 
I nagle mnie olśniło. Tyle razy nosiłam do pracy ciasta. Tyle razy piekłam na różne uroczystości - urodziny, komunię, chrzciny. I nagle mnie ogarnęła taka amnezja? No tak, a jak te placki wyjdą niedobre to co będzie.. 

piątek, 15 listopada 2024

Matki pingwinów

 

Dawno nie oglądałam tak wciągającego serialu. Powstał na bazie prawdziwych zdarzeń i ukazuje współczesne problemy w rodzicielstwie. Bohaterami są bardziej rodzice niż dzieci a wyjątkowość ich polega na tym, że są to dzieci niepełnosprawne.

To jest nie do wytrzymania – coś krzyczało wielokrotnie we mnie a przecież to zaledwie reakcja na film a nie na zachowania dzieciaków żyjących obok, w takim samym świecie.

To nie jest tak, że rodzic od razu wie, jak żyć z autystą, z dzieckiem z porażeniem czy z innymi zaburzeniami. Musi się tego nauczyć. Musi mieć nadprzyrodzone siły a heroizmu tych rodziców nie doceni nikt. Piszę rodzic ale często jest to matka, która dziecku poświęca i podporządkowuje całe życie.

W serialu znakomicie grają dzieci, co rzadko się w polskich produkcjach zdarza. Są momenty zabawne, aby widza oswoić i choć trochę wyedukować. Nie zawsze przecież autystyk wrzeszczy i rzuca się na środku szkoły ale jednak czasem położy się w progu i żadna siła go stamtąd nie ruszy.

To jest strasznie egoistyczne ale podczas oglądania wiele razy miałam ochotę dzwonić do synowej i syna i mówić im, jakie to szczęście mieć zwyczajne zdrowe dziecko, które może chodzić do zwyczajnej szkoły, zostawać na świetlicy jeśli tak trzeba i bawić się z babcią w „Burza na morzu”. Ale nie dzwoniłam, bo przecież wszyscy o tym wiemy.

czwartek, 14 listopada 2024

panikara

 Od czasu do czasu zdarzają mi się pomyłki, na przykład kiedyś umyłam sobie włosy szamponem dla psa. Nic mi się nie stało, szampon dla psa jest dwukrotnie droższy od ludzkiego to nie może być fatalnej jakości. 

Choruję już rok i wychodzę poza bramę domu rzadko, dlatego ubieram się w najbardziej wygodną odzież czyli dres lub legginsy i podkoszulek. Jak się nosi codziennie to samo to niszczy się bardzo szybko, dlatego warto w szafie mieć zapas. 

Tego dnia zauważyłam, że moje paznokcie u rąk są ciemne. Nie jest to dobry znak, o, nie, zwłaszcza gdy się choruje na serce. Najważniejsze - nie panikować. Nie czułam się ani lepiej ani gorzej niż dotychczas, więc nawet o tych ciemnych paznokciach nie mówiłam. Ale na wszelki wypadek postanowiłam ogolić nogi i przygotować pod ręką wszystko co potrzebne do lekarza lub na sor. Nie żebym po domu łaziła jak niechluj, ale przed wizytą lekarską trzeba się odświeżyć i ładną nową niespraną bieliznę mieć,   moja mama dodatkowo jeszcze kręciła włosy a ja nie. 

Kiedy wyszłam z wanny, wytarłam się i zaczęłam wcierać balsam, zauważyłam, że moje paznokcie są jak zawsze różowe. Acha. Dobrze mi tak. Zazwyczaj zawsze, kiedy kupuję nową rzecz, piorę ją i dopiero noszę. W tym dniu przyszła przesyłka z nowymi rzeczami. Tym razem jednak nie uprałam nowych legginsów bo były takie mięciutkie, cienkie, takie jak lubię, więc kiedy je włożyłam żeby przymierzyć to już nie ściągałam. A one strasznie farbowały! 


wtorek, 12 listopada 2024

z archiwum

 

Naciskam dzwonek, otwiera mi jedna z opiekunek. Zapach, który usiłowałam wczoraj zmyć z siebie znów sprawia, że oddycha mi się trudniej. W ciasnej szatni zmieniam ubranie. Codziennie przynoszę z domu luźną koszulkę z kieszeniami, leginsy i skarpetki. Wkładam robocze klapki, zabieram do kieszeni telefon, chusteczkę, krem do rąk i kluczyki do szafki z kawą. Wychodzę.

Wywozimy pensjonariuszy na śniadanie.

Dzień dobry, jak się spało, zapraszam na śniadanie, pomogę pani, założymy kapcie, powolutku, spokojnie, a, uczesać, a to proszę, czeszemy, każda z nas chce być piękna, to jasne!

Kto na wózek to na wózek, kto z chodzikiem to do przodu, kto pod rękę to przytrzymam.

Pani I. nie chce iść na śniadanie. Bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, ja bym wolała zjeść tutaj – prosi.

Dobrze, zapytam pielęgniarkę i zaraz do pani wrócę

Nie ma mowy, pani I. ma przyjść na jadalnię bez dyskusji. Łzy. Idziemy.

Proszę się nie martwić, zje pani i zaraz wróci do pokoju – kłamię.

Nakarmisz tę U.? – pyta opiekunka. U. nikt nie chce karmić, tylko ja daję radę i się nie boję. Biorę miseczkę z papką, kubek z kawą. Szukam jakiejkolwiek ścierki. Nie ma. W końcu jedna z opiekunek podaje mi powłoczkę z poduszki. Czystą. Dobre i to.

Witam się z panią U. Pewnie mnie nie widzi i nie słyszy ale co z tego. Mówię, że podniosę ją teraz aby się nam lepiej jadło. Podwijam poduszkę pod głowę, wokół szyi robię z poszewki prowizoryczny śliniak.

Papka jest obrzydliwa. Kapię sobie na rękę sprawdzając, czy nie jest zbyt gorąca. Do pierwszej łyżki papki wrzuca się tabletki. Jemy. Pani wypluwa papkę i usiłuje gryźć tabletki. Wycieram, znów karmię. Po troszkę, po pół łyżki. Dam pani pić, dwa łyczki, i znów jemy. Kaszel. Jezus żeby mi się tylko nie zadławiła – myślę. Trzymam głowę, łagodnie mówię, że to nic takiego, że damy radę. Klepię. Odpoczynek. Proszę, niech pani zje jeszcze trochę, bo będą musieli karmić przez sondę. Tym razem nie kłamię. Zjadła! Pięknie dziękuję, dobrze nam dziś poszło – chwalę.

W jadalni karmi się inaczej. Zupę mleczną podaje się łyżką dość szybko i bez namawiania. Kanapki kroję na kawałeczki i wkładam podopiecznym do buzi. Podaję picie. Nie ma serwetek, nie ma papierowych ręczników. Nie chcę wycierać nikogo łyżką, uważam, że to wstrętne ale co mam zrobić.

Nie odwozimy, zostają na sali, będą zajęcia za godzinę! – woła pielęgniarka. Zostają więc. Mija godzina. Siedzą na wózkach, niektórzy drzemią oparci o stół. Nikt nie przychodzi. Uciekam ze wzrokiem.

Inni siedzą w holu przed telewizorem. Jak się ich posadzi tak zostają. Czasem do obiadu.

W pokojach panuje zaduch i brud. Nigdy nie widziałam tak brudnych pomieszczeń. Bierzemy wózek i dzielimy się. Jedna sprząta pokój, druga łazienkę, trzecia podłogę a w następnym pokoju zmiana.

Pod łózkami i szafkami grubo kurzu, walają się różne śmieci. Niektóre ściany koło łóżek zanieczyszczone kałem i wymiocinami. Tak samo szafy i szafki. W łazienkach zaskorupiałe odchody. Połowa urządzeń zepsuta. Urwane deski klozetowe, chybotliwe brodziki, baterie zarośnięte kamieniem.

Milczymy zawzięcie szorując. A. ma łzy w oczach. To nic – mówię – zróbmy to dla tych ludzi, korona nam z głowy nie spadnie, niech mają czysto choć przez parę dni.

Obiad. Karmienie. Zmywanie. Dwukomorowy zlew taki sam jak domowy, wylewam płyn do naczyń na gąbkę i myję kubek po kubku, talerz po talerzu. Kolega płucze i układa na suszarkach. Obok stawia wiatrak, który wysuszy wodę. Jeśli ktoś przyniesie jakąś cholerę to wszyscy umrą – mówię do kolegi. Myślałam, że to tylko takie mycie wstępne, że tu będzie zmywarka albo wyparzacz. Wyparzacz jest ale rzadko używany – słyszę.

Młoda dziewczyna patrzy z niepokojem, czy nikt nie widzi. Ja tu zarabiam 7,50 za godzinę – mówi. Na umowę zlecenie. Nie ma sprzątających, wszystko robimy same, nie wyrabiamy się – tłumaczy.

Idziemy zmieniać pampersy. Robi to zdecydowanie ale delikatnie. Ja jestem zbyt ostrożna. Nie ma chusteczek, nie ma czym wytrzeć pośladków. Trafia się duży „ładunek” jestem niezdarna, zawartość wydostaje się na pościel i wszystko do wymiany. Przepraszam.

Męskie sale. Pan się mnie wstydzi, nie zna mnie. Ja również czuję się skrępowana. Załatwimy to jak najszybciej, trudno, życie jest okrutne – żartuję. Poszło szybko, pan sam podciąga spodnie i zapina pasek.

Koniec na dziś. Wyrzucam rękawiczki, myję ręce. Idę się podpisać. Szatnia. Ściągam rzeczy w których pracowałam, pakuję je do reklamówki, muszę je uprać w domu. Mówię – do widzenia. Ktoś mi odpowiada – do jutra.

piątek, 8 listopada 2024

bez tytułu

 No dobra, to opiszę jak było u Bartusia czyli tego chłopaczyny od serca. Bartuś wygląda jak zabiedzone dziecko z podstawówki dlatego tak go nazwałam. 

Krzysiek był w domu więc go wykorzystałam jak taksówkę choć bez wynagrodzenia. No trudno, czasem chłop musi się wykazać. Suka zwana Mikuliną została wyć z zazdrości bo to ona z nim częściej wychodzi więc sobie uzurpowała wyłączność. 

Czemu ja odwiedzam kardiologa? A bo mam tak jak ktoś pisał wielkie serce czyli przerost mięśnia,  dwupłatkową zastawkę, poszerzoną aortę, coś tam upośledzone  i nadciśnienie które teraz trzeba bardzo pilnować. No, młoda nie jestem to nie mam po prostu nic na gwarancji, wszystko się zużywa a eksploatacja była że ho ho! 

Ta przychodnia jest taka mała, nigdy nie ma tłoku, za to zawsze dostaję sms przypominające o wizycie, co sobie bardzo cenię. 

Na dzień dobry oznajmiłam, że czuję się całkiem dobrze i może mogłabym przestać brać te leki bo już mnie to wkurza, i na pewno są pacjenci którzy bardziej potrzebują kardiologa. Popatrzył na mnie wymownie tak jak się patrzy na człowieka, który się leczy na głowę. 

Heh, a kogo dziś głowa nie boli, zima idzie, w Ameryce prezydenta wybrali, wszystko drożeje, święta w przyszłym miesiącu, suka tam czeka i wyje z tęsknoty za Krzyśkiem. 

Lekarz zaprosił mnie na kozetkę i kazał odsłonić plecy. No trudno, taką ma pracę. 

Żarty żartami, ale uważam, że to pan doktor jest w porządku bo bez mierzenia ciśnienia i osłuchania i informacji dla lekarza poz  nigdy mnie nie wypuszcza z gabinetu.  

No,  prawie się udało ale się nie udało bo leki mam dalej i kolejne kontrolne badania również. 

Wróciliśmy do domu bardzo szybko bo wiadomo, Mikulina czeka! Zastanawiam się nad adopcją drugiego pieska ale czy się trafi taki kochający i bezproblemowy jak ten? 



środa, 6 listopada 2024

A co u Ciebie?

 Buntuję się. Pojutrze mam planowaną wizytę u kardiologa i mam ochotę mu oznajmić, że to nasze ostatnie spotkanie, niech się dzieje co chce ja więcej do niego nie przyjadę bo nie. Od razu mówię - nie w lekarzu problem tylko we mnie. Dobrze że mam leki na poprawę humoru bo chyba bym była nie do wytrzymania, kto to widział tak się włóczyć od lekarza do lekarza. Tak się odgrażam ale pójdę bo on się potem rzuca że mnie nie było a ja mu mówię, że mam dobre serce to po co mam przychodzić. 

Z tym codziennym pisaniu na blogu to był kiepski pomysł, odpuszczam. 

To ucho z nerwiakiem boli mnie od paru dni i albo śpię, albo się wściekam. Przełożyli mi badanie w Uniwersyteckim o miesiąc, jakoś dotrwam na lekach a jak nie to pojadę na sor. 

Ha ha nauczyłam Hanusię Wnusię "Zdrowaś", "Płynie Wisła płynie" i "Przybyli ułani" bo miała takie zadania, a ze sprawdzianu z angielskiego dziecko dostało szóstkę! Jestem z niej dumna! Szkoda że nie mogę wstawić filmu jak Hania tresuje Mikę bo to dopiero jest zaangażowanie!  W przeciwieństwie do Hani Mika z powodu trudnego dzieciństwa nie jest ani ogarnięta, ani odważna i zamiast przeskakiwać przeszkodę przełazi pod stołem i wymachuje ogonem a Hanka sama skacze przez przeszkodę. Istny cyrk. 


wtorek, 5 listopada 2024

lepiej grzeszyć a potem żałować niż żałować że się nie grzeszyło

Znów coś z archiwum sprzed dziesięciu lat. Mieliśmy życie towarzyskie, no no! 

Spotkanie towarzyskie przeciągające się długo w noc, jedna z pań nieco wstawiona oznajmiła, że musi wypić do końca i dopiero pójdzie spać. A stał przed nią kieliszek spory, napełniony do połowy. Dobrze - pomyślałam, najwyżej będziesz kochana mieć kaca - mózgojada, ale jesteś dorosła to pij.
Pani wypiła i zawołała - mówiłam, że chcę wypić do końca - to mówiąc wskazała na pokaźnych rozmiarów butlę, w której znajdowało się napoju jeszcze z pół litra albo więcej.
 Jak dla mnie zapas na kilka wieczorów ale ja po dwóch kieliszkach jestem zalana więc nie mam się co porównywać. I łeb oczywiście przypomina, że choć pustawy to jednak łupać potrafi.
Rano pani zeszła na śniadanie. Uśmiechnięta jak zawsze, świeża, nienaganna cera, radość było patrzeć. Na pytanie jak się spało odparła - dobrze, tylko komary mnie trochę pogryzły!


poniedziałek, 4 listopada 2024

z archiwum sprzed lat

Dokopać biednemu można na wiele sposobów. Na przykład firma darując szkole meble z napisem "kasacja". Zagrzybione, rozchybotane, bardzo, bardzo brudne. Ciekawa jestem czy oczekuje laurki od dzieci, które będą miały w klasie takie cuda.
K  jaki ten świat jest niesprawiedliwy.

niedziela, 3 listopada 2024

stara chatka

 



W tym domku nikt już nie mieszka. Spędzałam tam najszczęśliwsze chwile dzieciństwa. Mieszkali tam Stryk, Stryjanka i trójka ich dzieci, a najstarsze z nich to mój rówieśnik. 
Stryjanka mnie traktowała jak swoje dziecko. Zawsze miała dla mnie coś dobrego i nigdy nie wychodziłam stamtąd głodna. Ale nie o jedzenie chodziło tylko o troskę i akceptację, teraz to wiem. Stryk mnie chwalił, z każdym szkolnym sukcesem leciałam do stryka. 
Mieli dom przedzielony na pół sienią i po jednej stronie mieszkali a po drugiej były pomieszczenia gospodarcze, w tym komora, w której spędzałam wiele godzin. 
W komorze na drewnianych półkach piętrzyły się stosy gazet i książek a po drugiej stronie weki - słoiki z przetworami - kompoty, ogórki, powidła, dżemy, gruszki w zalewie i sałatki. 
Siadałam na deskach i przeglądałam stare czasopisma. Czasem zastał mnie tam wieczór, czasem stryjanka wołała - dziecko, weź sobie te gazety i chodź do domu czytać, nie siedź tu sama. 
Często przychodził kuzyn i wyciągał mnie stamtąd  a wtedy graliśmy w państwa miasta albo w okręty. 
Tam się bawiłam tak jak się bawią dzieci, wesoło, kreatywnie, tam można było głośno się śmiać, biegać, skakać, włazić na drzewa i grać w piłkę i nikt nie krzyczał na mnie, że ciągle czytam. 
 

sobota, 2 listopada 2024

refleksyjnie


Moja siostra prosiła, aby pochować ją w rodzinnej miejscowości,  choć mieszkała i pracowała przez wiele lat gdzie indziej. Wiedziała, czuła, że będziemy mieć do Niej bliżej bo bliska jest naszym sercom. Tam nie czuła się kochana, choć bardzo się starała. 

Ze mną jest inaczej. Kiedy umrę (spokojnie, każdy kiedyś umrze) mogą mnie pochować na tutejszym cmentarzu albo gdziekolwiek.  Zresztą to nie jest ważne bo przecież jeśli ktoś nie żyje to już nie ma nic do powiedzenia a zwłaszcza w sprawie pochówku. Chyba że kupi sobie grób za życia. Tak też bywa. 

Albo ma wpływową rodzinę, to i na Wawel trafi.