Kilka dni temu w niedalekim sąsiedztwie wybuchł pożar. Ludziom spalił się dom. Tak mi to siedzi w głowie, bo to jeden z moich lęków.
Skądkolwiek wracam, z napięciem patrzę na drogę i kiedy zza zakrętu wyłania się budynek w którym mieszkamy, oddycham z ulgą. Jest, stoi, nic się nie stało.
Czasem mówię, że nie jestem przywiązana do tego miejsca i to jest prawda, mogłabym je zmienić na inne, ale tu nie chodzi przecież o budynek lecz o własność. Kawałek ziemi potwierdzony aktem, cztery ściany, które mogę pomalować lub nie, powiesić firanki lub pozostawić okna bez firanek, zapraszać gości lub mieć zamknięte drzwi. Być u siebie. Nikt mi nie każe gasić światła, nikt mi nie zakręci wody i nie zajrzy do lodówki. Nie do wiary, ale dawniej słyszałam uwagi - dajecie psom żreć za dużo to biegają i szczekają! Lub - sypiecie nawóz w trawę to musicie kosić i kosić!
Wolno nam. U siebie jesteśmy.
Też sobie cenię swobodę i ciszę. Pozdrawiam Klarciu.
OdpowiedzUsuń