sobota, 31 grudnia 2011


Dziękuję Wam za piękne życzenia, za słowa pełne ciepła, za dzielenie się swoją codziennością i świętami. Szczęśliwego Nowego Roku!!

czwartek, 29 grudnia 2011

Aniołek

A gdzie ten drugi kotek, Simon się przecież "dokocił" ze dwa odcinki temu, szybciej by im poszło z tą choinką.
Menel mi robił z choinką prawie to samo - co weszłam do pokoju to choinka na podłodze a Menel udaje, że nic się nie stało i  to nie on.  Ozdoby były w każdym miejscu tylko nie na choince, bombki  pod kanapą, za fotelami, pod stołem a Menel latał po domu jak nawiedzony cały w anielskich włosach.  Aż wreszcie zrezygnowaliśmy z choinki i tak od paru lat jest tylko stroik, jeśli stół stoi na środku pokoju to koty wolą parapety, bo wiecie, teoretycznie kotom na stół nie wolno..

środa, 28 grudnia 2011

korbal, grylarz, marengi, dublety i krzyki

Przed świętami robiąc przegląd półek zapytałam dzieci, czy zostawić im książki kucharskie czy też się ich pozbyć, bo wiecie, żaden dom nie jest z gumy.  Znalazłam  między innymi książkę kucharską wydaną po raz pierwszy w 1932 roku i przeglądam. Od dwóch godzin.
Przykład proszę -
Dublety i krzyki. Są to ptaszki bardzo smaczne z długimi dziobami, na które polują na bagnistych polach. Najlepsze są pieczone na rożnie lub w piecu w ten sam sposób jak przepiórki lub bekasy. 
 No proszę, jaki prosty przepis.
Jest również sposób karmienia raków, jak paść indyki oraz sposób rozpoznawania starych jaj.
W rozdziale o ciastach znalazłam poradę użycie korbala zamiast żółtek. Nie sprawdzałam w internecie co to jest bo chcę dojść do tego sama. Chyba jakaś dynia?
Zmieniła się bardzo pisownia, wszystkie nazwy przepisuję oryginalnie.

wtorek, 27 grudnia 2011

woda w domu

Nie, nie chodzi o zalanie mieszkania ani o powódź. Moja babcia miała dwa marzenia – chciała mieć studnię przy domu i pole na równym. O pracy w polu w górach napiszę innym razem, dziś będzie o tej wodzie.

Studnia, a raczej źródełko, znajdowało się w lesie, jakieś 200 a może 300 metrów od domu. Niech mnie ktoś ze znających temat poprawi jeśli się pomyliłam w odległości, bo po 30 latach wszystko jest inne a dla dziecka wszystko było daleko, wielkie i ciężkie.
Szłam wąską ścieżką przez łąkę, przecinałam leśną drogę i wchodziłam do lasu. W lesie koło ścieżki rosły jeżyny, maliny, dalej paprocie, schodziło się po korzeniach stanowiących rodzaj naturalnych schodów i tam, prawie w samej  paryi, na skraju łąki było wżłobione w skale zagłębienie a w nim źródło. Niosłam na ramionach nosidło, tu się posłużę tamtejszym określeniem „kolmose”. Kolmose, czyli drążek z dwoma łańcuszkami, na końcu łańcuszków haczyki, na które zaczepiało się wiadra. Zrobione dla dorosłych,  dziecko musiało sobie ten łańcuszek zakręcać na drążek aby nie wlec wiader po ziemi. Drążek przygniatał kark i ramiona, drętwiały ręce. Raz widziała mnie z tymi kolmosami pani od polskiego, która szła na borówki z panią od rosyjskiego i obydwie ze zdumieniem krzyknęły – dziecko, wyglądasz jak bozia na krzyżu, to nie ma kto tej wody nosić?

Byłam za mała i za chuda. Wiadra boleśnie obijały mi się o nogi, oblewałam się lodowatą wodą i choć nabierałam „po pasek” to do domu donosiłam po połowie. A jakie wymyślałam sposoby, by się nie przewrócić, bo po tych śliskich korzeniach pod górkę to była prawdziwa sztuka przejść, nabierałam więc  do jednego wiaderka, wnosiłam kawałek do góry, wracałam po to drugie, potem dopiero zakładałam nosidła. Chyba ani razu nie udało mi się donieść wody bez odpoczynku, robiłam sobie przynajmniej jeden przystanek aby wyprostować plecy. Do domu wracałam jak łajza, w butach woda, rękawy mokre, zasapana, wściekła, ale i tak wolałam iść po wodę niż robić coś w stajni (nie poprawiać, nie mówiliśmy „obora” czy „chlew” tylko stajnia i koniec. Bo ja się do dziś boję bydła i stworzeń większych od średniego psa i robi mi się niedobrze gdy poczuję gnój (nie poprawiać, obornik to jest w szkole rolniczej i w telewizji).

Czemu nie było normalnej studni blisko domu? A nie wiem. W tamtych okolicach do dziś jest trudno o wodę, my i tak mieliśmy blisko, mój kuzyn mieszkał na górze a studnię mieli u podnóża góry i oni to dopiero mieli za swoje.
Teraz już wiecie, dlaczego moja babcia marzyła o studni przy domu.
 Paryja to jest regionalna nazwa parowu.

niedziela, 25 grudnia 2011

znów o tych kotach?

 Mieliśmy plany na te dni jak nigdy. Do jednych rodziców, do drugich rodziców, a między jednymi a drugimi jeszcze Białka Tatrzańska, taki prezent sobie mieliśmy zrobić bo oboje lubimy gorące źródła. Czyli od wczoraj miało mnie tu nie być, a tymczasem rano w sobotę mąż zamiast do pracy (tak tak, na placu handluje się i w wigilię, i w sylwestra, tylko trochę krócej) pojechał do lekarza. Dostał zastrzyk, receptę na ketanol i leży biedak ledwo żywy, chodzi w pozycji „banan” trzymając się mebli. Plastry rozgrzewające (depilacja przy okazji, uświadomiłam to sobie, gdy już mu ten plaster nakleiłam) masaż, gorący prysznic, nacieranie i leki przeciwbólowe działają tak sobie, wiecie, jak jest z bólem krzyża. Kto nie wie to jest szczęściarzem.

Wigilię spędziliśmy we dwoje plus koty, które nażarły się ryb i mając w głębokim poważaniu uroczystość i podniosłość wieczoru, zaczęły się jak zawsze gonić i bić aż fruwały kłaki. Po wypastowanej podłodze kot jedzie jak szmata i zatrzymuje się na ścianie, nie ma cudów, nie wyrobi na zakrętach kiedy pędzi z wrzaskiem nie patrząc gdzie.

Kiciulka uczyłam wskakiwać na akwarium bo mnie wkurza, kiedy staje jak ofiara losu na podłodze i się drze, żeby go podnieść i ulokować na pokrywie. Pokrywa jest na wysokości 1,50 i wszystkie koty sobie radziły a ten nie tylko tylko szuka służącej. Pokazywałam mu ze trzy razy co ma robić – na stolik, ze stolika na akwarium. Wreszcie Kiciulek, aby pokazać, że i tak zrobi po swojemu, wskoczył na łóżko i z łóżka na akwarium a więc tak, jak to zawsze robiły inne koty. Czyli mógł, ale wolał noszenie na rękach.

Miało być o pokrzyżowaniu planów a skończyło się jak zawsze, czyli o tych kotach. Rano patrzyłam na tego małego Dzikusa. Te nasze wypasione rozpieszczone kocury kręcą nosem i nie chcą jeść byle czego, przewraca im się we łbach od dobrobytu a ta sierota je najtańszą karmę, jakby to był największy rarytas, aż wchodzi łapkami do miski, i tylko od czasu do czasu ogląda się ze strachem za siebie.
Mąż się śmieje, że gdyby tak tym „oficjalnym” zrobić raz w tygodniu głodówkę to by było to samo. Tylko kto by wytrzymał ten lament.

Skoro nie pojechaliśmy nigdzie to  przyszykuję aparat i zrobię zdjęcia kolędnikom, tu  chodzą w pięknych kostiumach i to nie wieczorem  tylko po południu, kiedy jest jeszcze jasno. To do jutra, miłego świętowania.

piątek, 23 grudnia 2011

serdeczności




Kiedy już wpadniecie tu na chwilkę, by napić się kawy i odpocząć, posłuchajcie śpiewu dziecka. Wzrusza mnie i rozczula, oczyma wyobraźni widzę małą dziewczynkę, stojącą w pobliżu mamy. Przy stole siedzą dziadkowie, ciocie, wujek, ich dzieci. Już nie trzeba się śpieszyć, można patrzeć na przejętą buzię tej małej i słuchać, jak pięknie śpiewa, a nawet do niej dołączyć.
Życzę Wam  rodzinnych Świąt, pełnych serdeczności, ciepłych uśmiechów, przyjaznych spotkań, radości, odpoczynku, najpiękniejszych!

czwartek, 22 grudnia 2011

wszystko z wzajemnością

W nagłówku umieściłam bardzo ważny tekst. Udało się nam tu stworzyć grono znajomych, czyta i komentuje rownież  rodzina, wielu z czytelników znam osobiście i z wielką przykrością widzę, że komuś to przeszkadza. Dlatego proszę grzecznie i tłumaczę jak komu mądremu - onet rzeczywiście potrafi wypromować blog i na "za-wzięcie za-żarcie" trafia się często nie z wyboru, lecz z przypadku, choć z pistoletem przy łbie nikt nie zmusza do czytania, ale dobra, jest na pierwszej stronie po to, by można było wyładować frustrację. Odpowiadam za to co piszę a komentujący nie, wolno im pisać co popadnie bo korzystają ze swego rozumu inaczej.
Ale tu nie pozwolę nikomu siać zamętu, nie dam się sprowokować, jak trzeba będzie, to włączę moderowanie komentarzy i bez litości powywalam każdy, w którym ktoś obrazi czytelników, mnie, kota, listonosza, sołtysa i pana od przyrody.
Idę lepić pierogi. To dziwne,  kumulują mi się ataki grafomańskie z gastrofazami, chce mi się jednocześnie i pisać, i gotować, wreszcie pojęłam, co to jest ta literatura kuchenna.

środa, 21 grudnia 2011

Pytanie o latanie z pierogami

Kochani, wiem, że jest tu wielu Polaków mieszkających za granicą i latających tam i z powrotem. Mam do Was pytanie. Chciałabym  komuś, kto leci na święta do Londynu dać parę pierogów, pasztecików i kawałek ciasta. Nie mam pojęcia jak to zapakować i czy z tego powodu nie będzie kłopotu, jeśli macie jakieś doświadczenia to proszę, napiszcie mi, to dość pilne. Dziękuję!

za wcześnie



Rozsadziłam jesienią, żeby na wiosnę była ładna obwódka przy chodniku do piwnicy i masz, zakwitły teraz. Miejsce jest ciepłe, osłonięte od wiatru, ale w grudniu? Zdjęcie zrobiłam wczoraj a dziś jest kilka stopni mrozu więc kwiatuszku, przykro mi ale jak jest zima to musi być zimno.
Nie odpowiadam na komentarze prawie wcale bo jestem zajęta odpisywaniem na maile związane z wycieczką, wierzcie mi, to mrówcza praca a przecież nie tylko tym się zajmuję. Oprócz tego jeszcze maluję paznokcie i wyrywam brwi. Sobie, żeby nie było, że zmieniłam branżę. Aż mi się śmiać chce jak to sobie wyobraziłam, ja, osoba nie cierpiąca dłubaniny i precyzyjnej roboty wyrywam komuś brwi, hehe, chyba wszystkie naraz do gołego czoła. Dobra, do brzegu bo mówiąc za pewną blogerką - wychodzi mi marynistyczny post. Nie wiem jak zacząć i dlatego tak motam. Odpiszę jednym zdaniem - nie mogę zdradzić, ile dostaję za reklamę bo podpisałam umowę o tajności. Ja się nikogo nie pytam ile zarabia.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

podsłuchane w autobusie

Dziewczęta, przecudne zresztą, jechały do szkoły i nie krępując się rozmawiały głośno o swych chłopakach.
- Ty, a co kupisz swojemu Adusiowi na gwiazdkę?
- No właśnie nie wiem, bo zobacz, on ma w ten dzień imieniny też, to nie mogę tak udawać, że zapomniałam, nie?
- No to co mu kupisz?
- Myślałam o tym cały weekend i chyba wiem.
- Nooo stara , mów!
- Nic mu nie kupię, szkoda mi kaski, zerwę z nim a po świętach się dam przeprosić!

świąteczne mentolnięcie


Przedstawiam Wam kolejny film reklamujący gumę do żucia "Airwaves". Twórcy spotu nawiązali do miejsca, z którym prawie każdy z nas się utożsamia. Jeszcze tyle spraw trzeba załatwić, kupić, zrobić, a na poczcie taka kolejka, skąd to znamy? Okienka, w okienkach wywieszki "zaraz wracam" albo "nieczynne" a w tym czynnym pani pracująca tak wolno, że nie wiadomo, czy nie śpi. Chłopak - jaki grzeczny - wytarł buty, wszedł, chcąc wysłać paczkę. Uśmiech zamarł na jego twarzy bo poczuł, że nie ma sił, straci dużo cennych  minut a może i godzin. Nic na to nie poradzi, sami wiecie jak jest, trzeba czekać, trudno. Wyciąga z kieszeni gumę do żucia, czas się odświeżyć. Paczka gumy przechodzi z rąk do rąk bo to ten czas, ludzie się dzielą, uśmiechają się do siebie i wszystko nabiera tempa. Oj, jak ja bym chciała zobaczyć takie uśmiechnięte panie na poczcie, oj, marzenie.
Ale to nie wszystko, na końcu filmu jest niespodzianka, można wysłać swoim znajomym paczkę świąteczną bo na paczce z filmu mogą się znaleźć życzenia. Zaraz to wypróbuję;) Mam w skrzynce milion Waszych adresów więc skorzystam!

artykuł sponsorowany

sobota, 17 grudnia 2011

znów o tym rachmistrzu

Skończyliśmy na tym, jak Blondyna i Waldemar zamieszkali razem, bo Waldemar tak, jak obiecał, rzucił palenie. I zaczął pić. Nie no, żartuję.
Zamieszkali w starej kamienicy na końcu ul. Pułaskiego w Krynicy, pod samym lasem. Wynajmowali mieszkanie paskudne, ciemne, wilgotne i zimne, ale tylko na takie było ich stać. Nie wątpię w ciekawość i cierpliwość czytelników bo przecież jestem winna Wam wyjaśnienia, co Waldemar zabrał pewnego dnia z łazienki Blondyny.
Było to tak. Nie ma się co czarować, Waldemar tak bardzo nie zmienił się kochając pierwszy raz w życiu i to z wzajemnością, nadal najważniejsza dla niego była miłość, czyli seks, czyli kochanie się w każdym miejscu i o każdej porze, tylko tym razem już nie było mu wszystko jedno, nie wykluczał co prawda kochania się w pojedynkę ale miał przecież swą Blondynę, i stało się tak, że żadne inne formy miłości nie dawały mu takiej rozkoszy. Dlatego też pogonił tę szantrapę z sanatorium, która potem narobiła Pani Emerytce kłopotów bo gdzie takiej szantrapie do Iwonki, no, gdzie!
Kiedy obiecywał rzucić palenie, zrobił to bez sekundy zastanowienia ale przecież kiedy przypieczętował obietnicę namiętnym seksem, natychmiast zachciało mu się palić. Nie chcąc zrobić swej ukochanej przykrości, wyszedł do łazienki i nawet chciał wypalić jak ten skazaniec swego ostatniego papierosa, gdy zobaczył rzucone byle jak w pośpiechu obok kosza na bieliznę białe bawełniane majteczki. Podniósł je, przytulił w charakterystycznym geście do twarzy a potem schował do kieszeni tam, gdzie zazwyczaj trzymał papierosy.
Tak więc  już wiecie, co jest najlepsze na nałogi. W każdym razie u Waldemara to działa do dziś, nie wiem, czy ten sposób się sprawdzi u kogoś innego.
Mieszkali we dwoje w tym wynajętym mieszkaniu już od kilku miesięcy, sezon na układanie kostki się skończył ale Waldemar, człowiek z maturą, dostał pracę na dłużej, zajmował się teraz wydawaniem narzędzi na budowie. Nie musiał już spędzać całego dnia na kolanach i oglądać ludzi od butów do kolan, choć zanim poszerzył perspektywę, poznał kogoś wyjątkowego i poczuł się znów odpowiedzialny.
A było to tak. W owym czasie, gdy robiło się coraz bardziej zimniej i coraz szybciej ciemniej a chodniki w Krynicy już prawie wszystkie były ułożone z tej nowej kostki, do Waldemara, siedzącego na krawężniku i jedzącego bułkę z pasztetem podlaskim podszedł mały, bury kociak. Podszedł pewnym siebie krokiem, otarł się o nogawkę spodni człowieka i powiedział - miauu -  co znaczy, że kot jest głodny jak nie wiem co. Waldemar również był głodny jak nie wiem co ale ileż może taki kociak zjeść, no, ile, odłamał więc kawałek tej kanapki i położył na folii. 
Kociak złapał jedzenie w pyszczek, oczy mu wyszły z orbit ale przełknął dzielnie i wymownie spojrzał na Waldemara. Miauu.
- Jak miałeś to zjadłeś, nie ma więcej!
- Miauu.
Następny kęs zniknął w kocim pyszczku a za chwilę reszta bułki.
Tak się to wszystko zaczęło. Po południu kociak schowany pod Waldemarową kurtką powędrował na górę pod las, a kiedy Blondyna wróciła z pracy, zastała swego kochanka śpiącego z  półkilowym, chudym jak nieszczęście, burym kociakiem na ramieniu. O kuwecie Waldemar nie pomyślał, dlatego kociątko zrobiło sobie kuwetę z jego butów i dzięki temu pan dorobił się nowej pary obuwia.
Potem już nigdy, ale to nigdy, nie zdarzyło się Kociątku nabrudzić poza kuwetą i tak się zaczął kolejny rozdział tej historii.

Jutro dopiszę dalej (uprzedzając pytanie Lukaszatu)


*


Pani Lucyna, kto jeszcze pamięta panią Lucynę to wielki szacunek, kto nie pamięta to za chwilę się domyśli co to za postać tu wróciła, żyła w goryczy i rozczarowaniu coraz większym, bo przecież spotkał ją najtragiczniejszy zawód życiowy. Jej jedyny, ukochany syn, któremu poświęciła całe swoje życie oto związał się z kobietą od siebie starszą, mężatką, żeby tak jeszcze pobył z nią chwilę i wrócił do domu jak miała nadzieję to nie, wyglądało na to, że ta wywłoka całkowicie zawróciła mu głowę. Wiadomo czym, suka jedna! I raczej nie głowę.
Ale Lucyna jest cierpliwa i dobrze wie, że syn do niej wróci i będzie na kolanach przepraszał, a Lucyna jest dobrą matką i wybaczy swemu marnotrawnemu, bo ma nadzieję na normalną synową i wnuki, a nie takiego garkotłuka jak ta Blondyna, co nawet nie może mieć ślubu kościelnego bo już ma.
Zbliżały się święta i Lucyna coraz częściej popłakiwała z tęsknoty za synem bo nie wyobrażała sobie, że nie będzie go przy wigilijnym stole. Wreszcie któregoś dnia zadzwoniła do Waldemara prosząc, by spędził z nią ten najważniejszy dzień w roku. - - Narobię ci krokietów z kapustą i grzybami, a pod choinką już coś czeka na ciebie – opowiadała jak nakręcona o swych wyczynach kulinarnych nie dopuszczając go do głosu, a gdy wreszcie zaczerpnęła tchu, nieoczekiwanie usłyszała – dobrze, mamo, dziękujemy za zaproszenie, przyjedziemy wszyscy.
- Jak to wszyscy, to ta twoja konkubina śmie się tu pokazać? – Lucyna pełna oburzenia nawet nie usłyszała odpowiedzi o Iwonce, która nie jest konkubiną tylko miłością życia i Kociątku, które nie może zostać samo nawet na jedną noc bo byłoby samotne.
Iwonka słyszała tę rozmowę.
Jedź, ja może pojadę do swojej mamy – rzuciła.
- Nigdzie bez ciebie nie jadę – odparł.
Jak na zawołanie zadzwonił jej telefon i usłyszała głos matki. To nie było zaproszenie na święta. Matka jak zawsze zresztą, zaczęła narzekać na zdrowie, na drogie leki, na lekarzy aż wreszcie dotarła do tego co zawsze.
- Jakbyś przeprosiła męża i jego rodzinę to może by ci jeszcze pozwolili wrócić, święta są, ludzie się godzą, pomyśl o tym, z czego  ja mu spłacę te pieniądze, myślisz tylko o sobie!
Fakt, wiele lat temu matka Iwonki pożyczyła sporą sumkę od zięcia na remont łazienki myśląc, że to będzie na wieczne nieoddanie a teraz się upomniał o dług, jaki wstyd!
Iwonka już wiedziała, że do matki na święta nie mają po co jechać. Zostaną tu we dwoje, będą to ich pierwsze wspólne święta, nie ma się co przejmować. Łatwo powiedzieć, a na końcach rzęs wisiały łzy.
Znów odezwał się telefon. To Pani Emerytka chciała złożyć Iwonce życzenia, trochę wcześniej, bo jutro, czyli w wigilię,  nie chciała przeszkadzać, pewnie będą u matki jednej czy drugiej to telefony będą  wyłączone.
Pani Emerytka, jak dobrze wiecie, jest osobą niezwykle taktowną. Nawet przestała nazywać Waldemara zwyrodnialcem i zboczeńcem, przekreśliła po prostu ten fatalny początek znajomości a widząc szczęście w oczach siostrzenicy zapomniała wielkodusznie i na zawsze o jego wyczynach.
- A co ty katar masz?- zainteresowała się, słysząc pochlipywanie Iwonki.
- Nie ciociu, nie mam kataru, tak mi jakoś z nosa samo leci.
- To wpadnijcie do mnie w święta, mam ocieplacz dla Waldzia! Przyda mu się, nie?
- Ciociu, my tu zostajemy, nie wybieramy się nigdzie na święta.
Dobrze, że Wanda miała wykupione tysiąc promocyjnych minut bo dzięki temu  udało się jej sprawić, że Iwona przestała beczeć, bo przecież niech nie mówi o wygnaniu i odtrąceniu, niech nie mówi, bo ona, Wandzia, ich nie odtrąca a przeciwnie, mają w tej to chwili zacząć się pakować i przyjeżdżać do niej!
W pewien piękny, niezwykły wieczór dwoje ludzi zapukało do drzwi skromnej emerytki a kiedy weszli do środka i otworzyli drzwiczki klatki, bury, pręgowany kociak wyskoczył z niej i pognał prosto przed siebie. Po chwili siedział na czubku niebezpiecznie chwiejącej się choinki a ludzie śmiali się na głos, bo kto to widział takiego anioła.


piątek, 16 grudnia 2011

kot tygodnia


Myślę, że się trochę wystraszył albo wkurzył, ale jak zobaczyłam jego zdjęcie to się roześmiałam. Fajny, nie?
Z innej beczki - zastanawiam się, czy chcecie, aby pod tym postem, gdzie zbieramy pieniądze na wycieczkę, pisać imiona i inicjały osób na znak, że przelew dotarł. Jeśli tego sobie życzycie, to będę to robić, a jeśli wolicie prywatne potwierdzenie, to piszcie do mnie na maila, postaram się w miarę możliwości odpisywać na bieżąco. Jeju, wiecie co, to się nam naprawdę uda, mamy już na podróż! 

czwartek, 15 grudnia 2011

kupujemy prezent

Słowo się rzekło - rachunek założony. Niedawno pisałam o wózkersie (sam na siebie tak mówi) marzącym o obejrzeniu filmu ze środkowego rzędu. Autorka tego bloga w gorącej wodzie kąpana natychmiast krzyknęła, aby nie oglądać się na nikogo tylko sprawić chłopakowi prezent i ufundować wycieczkę do Krakowa. Dopisało się do tej propozycji jeszcze kilka osób, więc mi nie pozostało nic innego tylko zająć się organizacją. Głupio mi tak oficjalnie na ogóle pisać bo Rafał jest wśród nas i czyta, dlatego pamiętajmy, to jest tylko i wyłącznie prezent, ja myślę, że przy okazji tej wycieczki można by się spotkać, zrobić taki mini zlocik, czytelnicy, Rafał i ja oczywiście. Co Wy na to? Spotkajmy się w Krakowie za kilka miesięcy, jak się zrobi ciepło i jak na tym koncie będzie tyle, aby Rafał przyjechał nie nadwyrężając budżetu rodziców. Numer konta znajdziecie na boku w ramce "Klarka poleca" PREZENT pierwsza wpłata już jest;)

środa, 14 grudnia 2011

na Kleparzu w dzień targowy..

takie słyszy się rozmowy.


Do mojego Ulubionego Sprzedawcy przychodzą bardzo różne klientki i nie ma co ukrywać, podrywają go bo to mężczyzna przystojny i grzeczny, inna sprawa, że gbura, chama i paskudy bym się nie trzymała.
Przychodzą i patrząc mu w oczy proszą o pomoc. 
- Bo pan ma ten mak  droższy niż tamta pani, ale tamta pani ma po 340g więc pewnie dlatego ma taniej, ale czy pan mógłby policzyć, ile to będzie taniej ogólnie, czyli za kilogram, jak pan ma te puszki po 850g?
Pan milczy, a raczej ignoruje i obsługuje inne klientki, ale to nie jest takie proste zważywszy ciasnotę, bo pani od maku skutecznie blokuje przejście. Wreszcie pani reflektuje się, że prawdopodobnie przeszkadza ale żeby nie odchodzić tak bez niczego, woła do pana i przy okazji do wszystkich wokół:
- ja to przynoszę w handlu szczęście, zobaczcie, jak stanęłam to się zaraz kolejka zrobiła, pan to dziś utarguje, nie?
Niestety, pan nie utarguje bo oto przychodzi inna klientka i rzuca na stół kawę, którą kupiła rano dla lekarza.
- Lekarza nie było ja piję tylko rozpuszczalną to przyniosłam oddać bo co z nią zrobię?
Sprzedawca bierze kawę, oddaje klientce całe dziewięć złotych i mruczy pod nosem:
- No tak, lekarze piją kawę fusiastą wiadrami, jak za komuny, nic się nie zmieniło, i dlatego daje się im łapówki, półkilową kawę Fort.
 A kiedy na Kleparzu zamiast niego stałam ja, klientki pytały rozczarowane:
 – nie ma tego pana?
- Nie ma, ja jestem, co podać?
- A to nic nie kupię!
I w ten sposób zabiły we mnie skutecznie i na szczęście chęć handlowania.

wtorek, 13 grudnia 2011

fotoreportaż znów o tych kotach

wcale nie mam kociego bzika!

po prostu lubimy koty..pieczone

to jest ten nowy mały dzikus

Trójkolorowa  dołączyła się do śniadania


A Zbójca nie doczekał otwarcia drzwi i zasnął na poręczy

poniedziałek, 12 grudnia 2011

sentymentalnie

Mam taką przeszkloną witrynę i trzymam w niej odświętny serwis obiadowy i przeróżne szkło, od razu mówię, wszystko to niemodne i przeważnie nadaje się na szklaną stłuczkę ale ja to trzymam przez sentyment.
Z kompletu kieliszków, które dostaliśmy na ślubny prezent, zostało dwa, i one są najstarsze, i jeszcze taka kryształowa miska, też ślubny prezent. Potem jest kryształowa mniejsza miseczka na nóżkach, nawet ją lubię, używałam jej kilka razy na marynowane grzybki jak już brakło misek, miseczek, sosjerek i innych skorup, czyli kiedy w domu było naprawdę duże przyjęcie. Innych kryształów nie lubię ale trzymam bo mi żal wyrzucić, bo jak wyrzucić prezent od cioci, no?
Kieliszki to osobna historia bo przez kilka lat z rzędu dostawaliśmy komplet kieliszków od szwagra, nie wiem, gdzie on je kupował ale są przecudnej urody, jedne posypane z wierzchu czymś zielonym i ze złotą obwódką a drugie żółte cieniowane i też ze złotą obwódką ale w zawijasy. Nie chciały się długo porozbijać bo były myte tylko cztery razy w roku a używane nie były nigdy, ale pewnego niezbyt pięknego dnia w grudniu po południu Ukasz, będący uczniem podstawówki, został poproszony  (z użyciem odpowiednich środków perswazji) przez mamusię swoją ukochaną o pomoc w myciu tego żenującego składu naczyń i tak nieszczęśliwie niósł tacę do kuchni, że się potknął. Dziecku nic się nie stało, w witrynce za to zrobiło się miejsce na nowe skorupy.
Do czego zmierzam? A bo co jakiś czas z tą szafką był dramat po prostu, robota na cały, bez przesady, dzień. Wszystko trzeba było powyjmować i przenieść do kuchni, szafkę wymyć, szybki i półki wypolerować, te szklanki, szklaneczki, kieliszki, talerzyczki, filiżaneczki, wreszcie wazę, dzbanki, półmiski i sztućce wymyć, wytrzeć, wypolerować i równiutko poustawiać.
Po tym, jak Ukasz trochę tego przetrzebił, dłuższy czas nic nie kupowałam ale i tak jakaś dobra dusza przynosiła czasem prezent i wręczając mówiła „tylko ostrożnie”. Czyli wiadomo, skorupy. Aż raz spakowałam połowę tego dobra i się pozbyłam, wspierając jakieś dziewczyny, które urządzały swoje pierwsze mieszkanie. Potem wyprowadzał się Ukasz i miałam nadzieję go uszczęśliwić tym czy owym ale się nie udało więc te kieliszki, szklaneczki, filiżaneczki zostały, niestety.
Choć nie wszystkie, bo dziś robiłam tam porządek i jakoś tak energicznie szurnęłam koszykiem zmywarki..

sobota, 10 grudnia 2011

kot prosty

Dostałam od czytelniczki jojak zdjęcia kota zalegającego fotel w różnych pozycjach, prawie geometrycznych. To pozycja pt "kot prosty", generalnie wydaje mi się ten kot kotomierzem. Inne zdjęcia w galerii.

piątek, 9 grudnia 2011

i jak ich nie kochać

Niedawno pisałam, że mi się posypał laptop. Po naprawie okazało się, że mam w nim wszystkie programy nowe i muszę się ich uczyć. Dla mnie to jest trudne bo jestem niekumata i się męczyłam, bo zrozumcie, nowsze wersje pewnie są  bardziej przyjazne ale ja nagle mam tu wszystko nowe, gg, program pocztowy, worda itd a pamiętajcie, ja jestem samouk bo jak chodziłam do szkoły to uczyliśmy się  zbijać karmniki a nie informatyki a do tego nigdy nie pracowałam psychicznie czyli w biurze tylko zawsze byłam fizyczna i tak już zostanie. Amen. 
Od tygodnia walczyłam z drukarką, która rzucała się o sterowniki ale jak ściągłam i instalowałam to i tak ich nie widziała i za nic w świecie nie chciała pracować z laptopem a jest mi bardzo potrzebna, wreszcie w akcie desperacji zainstalowałam ją do tego starego stacjonarnego komputera i owszem, zaczęła drukować ale skanować nie, za żadne skarby, no i dwa wieczory się tak męczyłam aż wreszcie Luby nie wytrzymał i przywiózł mi po prostu nową drukarkę ze słowami – a bo nie mogłem już patrzyć jak się męczysz.
Zainstalowałam ją i wydrukowała pierwszą umowę ale skanować już nie chciała, napisałam więc do Ukasza, aby przyjechał na pomoc bo nie wiem, co robić. A Ukasz powiedział – to kupcie sobie trzecią drukarkę!
Ale przyjechał zaraz i zrobił tak, jak należy.
A dziś Luby przysłał mi sms – but od szewca odebrany, list wrzucony, zus załatwiony, padlina kupiona, na górze róże na dole gegole alem się dziś nazałatwiał ojp!
Nie wiem, co to są gegole.

czwartek, 8 grudnia 2011

te wstrętne kalorie

Długo nie miałam pojęcia, że jedzenie można przeliczać na kalorie, dopiero w średniej szkole miałam taki przedmiot „zasady żywienia” i tam należało się nauczyć regułki i tego przeliczania też, potem znów zapomniałam a raczej pamiętałam tyle, że to coś, za co Marta dostała dwóję. Ja nie byłam z tego pytana bo pewnie byłoby to samo.
To się wydaje nie do uwierzenia, ale w tamtych czasach żadna z moich koleżanek się nie odchudzała i nie była też żadna gruba, jadłyśmy wszystko co było nie zastanawiając się, ile to kalorii albo czy ma witaminy bo przecież ani kalorii ani witamin nie widać to nad czym się zastanawiać.
Pod koniec ciąży ważyłam 63 kg i wydawało mi się, że jestem gruba jak słoń ale nie przejmowałam się tym bo przecież byłam w ciąży.  Jadłam na okrągło biały ser, jajka  i kotlety mielone, nie dlatego, że mi ktoś kazał, czułam taką potrzebę i tym się kierowałam.
Lubię gotować i piec i zawsze było w domu jakieś ciasto, nawet jak nie miałam piekarnika to piekłam w takim okrągłym prodiżu. Ciasta na niedzielę były z kremem, z czekoladą, z bitą śmietaną, prawdziwą, ubijaną ze śmietanki 30%, nie żadne śnieżki czy puszki.
Raz w życiu kupiłam jakieś kluski czy pierogi w samochodzie, który rozwozi  gotowe mrożone jedzenie (ma ten samochód taki charakterystyczny sygnał) i po ugotowaniu wywaliłam je na kompost bo miały smak inny, niż oczekiwałam. Nigdy nie było w domu sosów ze słoika, puszek, torebek i  jedzenia w proszku. 
Przyznam się – w tym roku będąc w Gdańsku po skończonym forum miałam jeszcze dwie godziny do odjazdu pociągu, z hotelu byłam wymeldowana więc nie zostało nic tylko bagaż w rękę i na dworzec. Aby coś zjeść przed podróżą, poszłam do sieciówki, bo gdzie indziej z bagażem. Nie chodzi o to, co jadłam, ja się tam nawet nie umiałam zachować, co za dzicz ze mnie. Przyglądałam się, wróć, gapiłam się na innych ludzi bo nie wiedziałam nawet jak się tam coś zamawia, odbiera, czy i gdzie są sztućce itd. No ale szczęśliwie mam to doświadczenie za sobą, już wiem, jak tam jest.
Kilka lat temu przestałam piec te kaloryczne ciasta. Zauważcie, nie piszę już „pyszne” tylko kaloryczne. Zastąpiłam je lekkim ciastem z owocami. Przestałam też gotować kluski, kopytka, smażyć placki ziemniaczane, wlewać do zupy śmietanę, kupować boczek i przetapiać go na skwareczki do posypywania ruskich pierogów.
Nie lubię tej zdrowszej kuchni i wkurzam się czytając, że owoce też należy ograniczać bo owoce to cukier i od owoców się tyje więc są niezdrowe. Czyli przez trzydzieści lat trułam rodzinę ale za to jacy byliśmy szczęśliwi, nie wiedząc, co to kalorie!
Acha, żeby nie było – razem z mężem ważymy pewnie ze 130 kg.
Dopisane - ej no, to nie ja jestem tą grubszą częścią!

wtorek, 6 grudnia 2011

zamiast słodyczy

Na tamtym blogu zamieściłam link dla kociarzy a przecież tu są również psiarze, i jak to tak, bez prezentu? Proszę, co znalazłam. Mario I, mam nadzieję, że tym razem się uśmiechasz, ja się rozczuliłam, przypominając sobie obydwa swoje psy.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

o chłopcu, który chciałby zobaczyć Kraków

Zgodnie z przepisami ustawy o zbiórkach publicznych, zezwolenia na zbiórkę pieniędzy nie wymaga się gdy jest ona przeprowadzana wśród grona znajomych. Na tym blogu wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i znajomymi.
Nie chcę stwarzać powodu do radości tym, którzy chcą mnie wtrącić za zorganizowanie tej wycieczki  do więzienia dlatego jeśli ktoś z rodziny, znajomych i przyjaciół napisze do mnie, prześlę natychmiast numer konta i dane potrzebne do przelewu a tu numeru konta nie będzie. Ech..

 

Duże miasta szczycą się przystosowaniem infrastruktury dla niepełnosprawnych. Rzeczywiście, w Krakowie czy w Warszawie dostrzegam te udogodnienia w różnych miejscach, windy, podjazdy, niskopodłogowe autobusy i to co mnie najbardziej kusi – te przestronne, czyściutkie, szerokie toalety, z których bezczelnie korzystam gdy do normalnych jest kolejka. Tak jest w dużych miastach, a jak mają ludzie na wózkach mieszkający na wsiach?
Niedawno pisałam o wrażeniach z kina i ojejej jaka byłam biedna bo miałam miejsce blisko ekranu a do tego z brzegu.
Odezwał się w komentarzach chłopak, że on ma tak zawsze. Zawsze musi oglądać film z pierwszego rzędu, z samego brzegu i marzy, aby choć raz w życiu siedzieć pośrodku sali, o ostatnim rzędzie nawet nie wspomniał. Sprawdziłam, w Białymstoku nie ma takiej możliwości. Musiałby chłopaka ktoś zadźwigać a potem znieść. A wcześniej do tego kina musi go ktoś zawieź samochodem i to jest jedyny przywilej takiego kierowcy, te miejsca do parkowania, i na tym się przywileje kończą.
A chłopak chciałby zwiedzić nie tylko Białystok, chciałby na przykład przyjechać do Krakowa. Ale jak z wózkiem wsiądzie do zwykłego pociągu z przedziałami? W Warszawie da radę, pod warunkiem, że pojedzie Intercity. Może tak być, ale wcześniej się musi wydostać
a) ze swej wsi
b) z Białegostoku
Nawet, gdybym zaprosiła tego młodego człowieka wraz z rodzicami na nocleg to – u mnie też – schody, schody i progi, i przez te przeklęte schody, progi, ciasną łazienkę i głęboką wannę Lipton nie zwiedzi nawet mojej wsi, nawet sąsiedniego Ojcowa, bo wszędzie górki, schody, schody i progi.

sobota, 3 grudnia 2011

życzenia


Jest Was tu co najmniej kilka, dlatego już dziś składam Wam życzenia bo przecież jutro żadna solenizantka nie będzie siedziała przy komputerze. Barbaro, Barbarko, Basiu i Basieńko, wszystkiego, co najlepsze!

piątek, 2 grudnia 2011

minął rok

Nie wiadomo kiedy minął rok mojego istnienia na blogspocie.  Dzięki, Iw, jakie to szczęście, że mnie wtedy zachęciłaś i mi pomogłaś.

 Przychodzę tu pośmiać się, odpocząć i pochwalić. Czasem się też nad sobą użalam, częściej popisuję bo jestem próżna i lubię pochwały. Tu się mogę zwierzać z  najbardziej osobistych spraw, śmiać się wraz z Wami ze swej nieporadności, nie wstydzę się pisać o biedzie, codziennych trudach, ale również informuję o sukcesach i dzielę radością.
 Zobaczcie – nie boję się przyznawać, że za niektóre artykuły dostaję pieniądze, po prostu zwyczajnie to zaznaczam.  Mało tego – uważam, że nie byłabym w porządku wobec Was, trzymając to w tajemnicy. Bo chyba nikt nie jest na tyle głupi aby nie wiedzieć, że w artykułach sponsorowanych trzeba pisać dobrze albo ich nie pisać wcale. Na wciskanie Wam dziadostwa nie zgodzę się nigdy, natomiast opisuję rzeczy takie, jakimi je widzę.
 Kiedy byłam w  Muszynie, to tak dokładnie się tam czułam jak w relacji i nie mam sobie nic do zarzucenia, rozumiem jednak, że czytelnicy mogli uznać to za przesadne zachwalanie. 

Było mi niezmiernie miło czytać, że wraz ze mną cieszycie się z tego banerka informującego o sponsorowaniu żarcia dla kotów.  To znaczy po prostu, że jestem wśród przyjaciół.
Kiedyś już było, ale napiszę jeszcze raz – umieszczenie Waszych blogów w linkach jest  ukłonem i podziękowaniem za to, że tu przychodzicie i jeśli ktoś jest czytelnikiem a jego bloga tam nie ma to wystarczy zostawiać raz czy drugi adres i ja go dodam.

Wszystkim Czytelnikom (nie poprawiać) gorąco dziękuję za ten rok.