U nas nie było prezentów pod choinką, prezenty przynosił Mikołaj i zostawiał je pod poduszką. Raz przyszedł przebrany za Mikołaja Klimek, ten, co miał kapliczkę. Miał do towarzystwa anioła i diabła, bałam się ich panicznie. Tego Klimka najbardziej. Byłam małym dzieckiem ale poznałam go po głosie bo mówił tak charakterystycznie, szybko, krzykliwie. Nie wiem do dziś dlaczego się bałam tego człowieka.
Na pewno miałam mniej niż pięć lat bo byłam najmłodsza z rodzeństwa.
Nie obchodziliśmy urodzin tylko imieniny. Prezenty dostawaliśmy raczej od babci i od chrzestnych albo cioć i wujków, nie od rodziców. Dorośli obchodzili imieniny dość hucznie, najważniejsze były imieniny taty choć on narzekał, że wypadają zawsze w poście więc nie można urządzać przyjęcia. Ojciec w adwencie i poście deklarował abstynencję a jak tam było naprawdę to nie wiadomo.
Cennym prezentem była czekolada. Kredki. Rajstopy. Cukierki groszki. Sweterek albo czapka. O, odzież była dla mnie najcenniejsza! Czwarte dziecko raczej nie miewało niczego nowego.
Do dziś zachowałam umiejętność cieszenia się z podarunków, z noszenia w sobie radości i wdzięczności. Pamiętam o tym, że dar to staranie - planowanie, zakupy, poświecenie czasu i pieniędzy.
I wcale nie zależy od tego, czy ktoś był grzeczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz