Skończyliśmy na tym, jak Blondyna i Waldemar zamieszkali razem, bo Waldemar tak, jak obiecał, rzucił palenie. I zaczął pić. Nie no, żartuję.
Zamieszkali w starej kamienicy na końcu ul. Pułaskiego w Krynicy, pod samym lasem. Wynajmowali mieszkanie paskudne, ciemne, wilgotne i zimne, ale tylko na takie było ich stać. Nie wątpię w ciekawość i cierpliwość czytelników bo przecież jestem winna Wam wyjaśnienia, co Waldemar zabrał pewnego dnia z łazienki Blondyny.
Było to tak. Nie ma się co czarować, Waldemar tak bardzo nie zmienił się kochając pierwszy raz w życiu i to z wzajemnością, nadal najważniejsza dla niego była miłość, czyli seks, czyli kochanie się w każdym miejscu i o każdej porze, tylko tym razem już nie było mu wszystko jedno, nie wykluczał co prawda kochania się w pojedynkę ale miał przecież swą Blondynę, i stało się tak, że żadne inne formy miłości nie dawały mu takiej rozkoszy. Dlatego też pogonił tę szantrapę z sanatorium, która potem narobiła Pani Emerytce kłopotów bo gdzie takiej szantrapie do Iwonki, no, gdzie!
Kiedy obiecywał rzucić palenie, zrobił to bez sekundy zastanowienia ale przecież kiedy przypieczętował obietnicę namiętnym seksem, natychmiast zachciało mu się palić. Nie chcąc zrobić swej ukochanej przykrości, wyszedł do łazienki i nawet chciał wypalić jak ten skazaniec swego ostatniego papierosa, gdy zobaczył rzucone byle jak w pośpiechu obok kosza na bieliznę białe bawełniane majteczki. Podniósł je, przytulił w charakterystycznym geście do twarzy a potem schował do kieszeni tam, gdzie zazwyczaj trzymał papierosy.
Tak więc już wiecie, co jest najlepsze na nałogi. W każdym razie u Waldemara to działa do dziś, nie wiem, czy ten sposób się sprawdzi u kogoś innego.
Mieszkali we dwoje w tym wynajętym mieszkaniu już od kilku miesięcy, sezon na układanie kostki się skończył ale Waldemar, człowiek z maturą, dostał pracę na dłużej, zajmował się teraz wydawaniem narzędzi na budowie. Nie musiał już spędzać całego dnia na kolanach i oglądać ludzi od butów do kolan, choć zanim poszerzył perspektywę, poznał kogoś wyjątkowego i poczuł się znów odpowiedzialny.
A było to tak. W owym czasie, gdy robiło się coraz bardziej zimniej i coraz szybciej ciemniej a chodniki w Krynicy już prawie wszystkie były ułożone z tej nowej kostki, do Waldemara, siedzącego na krawężniku i jedzącego bułkę z pasztetem podlaskim podszedł mały, bury kociak. Podszedł pewnym siebie krokiem, otarł się o nogawkę spodni człowieka i powiedział - miauu - co znaczy, że kot jest głodny jak nie wiem co. Waldemar również był głodny jak nie wiem co ale ileż może taki kociak zjeść, no, ile, odłamał więc kawałek tej kanapki i położył na folii.
Kociak złapał jedzenie w pyszczek, oczy mu wyszły z orbit ale przełknął dzielnie i wymownie spojrzał na Waldemara. Miauu.
- Jak miałeś to zjadłeś, nie ma więcej!
- Miauu.
Następny kęs zniknął w kocim pyszczku a za chwilę reszta bułki.
Tak się to wszystko zaczęło. Po południu kociak schowany pod Waldemarową kurtką powędrował na górę pod las, a kiedy Blondyna wróciła z pracy, zastała swego kochanka śpiącego z półkilowym, chudym jak nieszczęście, burym kociakiem na ramieniu. O kuwecie Waldemar nie pomyślał, dlatego kociątko zrobiło sobie kuwetę z jego butów i dzięki temu pan dorobił się nowej pary obuwia.
Potem już nigdy, ale to nigdy, nie zdarzyło się Kociątku nabrudzić poza kuwetą i tak się zaczął kolejny rozdział tej historii.
Jutro dopiszę dalej (uprzedzając pytanie Lukaszatu)
*
Pani Lucyna, kto jeszcze pamięta panią Lucynę to wielki szacunek, kto nie pamięta to za chwilę się domyśli co to za postać tu wróciła, żyła w goryczy i rozczarowaniu coraz większym, bo przecież spotkał ją najtragiczniejszy zawód życiowy. Jej jedyny, ukochany syn, któremu poświęciła całe swoje życie oto związał się z kobietą od siebie starszą, mężatką, żeby tak jeszcze pobył z nią chwilę i wrócił do domu jak miała nadzieję to nie, wyglądało na to, że ta wywłoka całkowicie zawróciła mu głowę. Wiadomo czym, suka jedna! I raczej nie głowę.
Ale Lucyna jest cierpliwa i dobrze wie, że syn do niej wróci i będzie na kolanach przepraszał, a Lucyna jest dobrą matką i wybaczy swemu marnotrawnemu, bo ma nadzieję na normalną synową i wnuki, a nie takiego garkotłuka jak ta Blondyna, co nawet nie może mieć ślubu kościelnego bo już ma.
Zbliżały się święta i Lucyna coraz częściej popłakiwała z tęsknoty za synem bo nie wyobrażała sobie, że nie będzie go przy wigilijnym stole. Wreszcie któregoś dnia zadzwoniła do Waldemara prosząc, by spędził z nią ten najważniejszy dzień w roku. - - Narobię ci krokietów z kapustą i grzybami, a pod choinką już coś czeka na ciebie – opowiadała jak nakręcona o swych wyczynach kulinarnych nie dopuszczając go do głosu, a gdy wreszcie zaczerpnęła tchu, nieoczekiwanie usłyszała – dobrze, mamo, dziękujemy za zaproszenie, przyjedziemy wszyscy.
- Jak to wszyscy, to ta twoja konkubina śmie się tu pokazać? – Lucyna pełna oburzenia nawet nie usłyszała odpowiedzi o Iwonce, która nie jest konkubiną tylko miłością życia i Kociątku, które nie może zostać samo nawet na jedną noc bo byłoby samotne.
Iwonka słyszała tę rozmowę.
Jedź, ja może pojadę do swojej mamy – rzuciła.
- Nigdzie bez ciebie nie jadę – odparł.
Jak na zawołanie zadzwonił jej telefon i usłyszała głos matki. To nie było zaproszenie na święta. Matka jak zawsze zresztą, zaczęła narzekać na zdrowie, na drogie leki, na lekarzy aż wreszcie dotarła do tego co zawsze.
- Jakbyś przeprosiła męża i jego rodzinę to może by ci jeszcze pozwolili wrócić, święta są, ludzie się godzą, pomyśl o tym, z czego ja mu spłacę te pieniądze, myślisz tylko o sobie!
Fakt, wiele lat temu matka Iwonki pożyczyła sporą sumkę od zięcia na remont łazienki myśląc, że to będzie na wieczne nieoddanie a teraz się upomniał o dług, jaki wstyd!
Iwonka już wiedziała, że do matki na święta nie mają po co jechać. Zostaną tu we dwoje, będą to ich pierwsze wspólne święta, nie ma się co przejmować. Łatwo powiedzieć, a na końcach rzęs wisiały łzy.
Znów odezwał się telefon. To Pani Emerytka chciała złożyć Iwonce życzenia, trochę wcześniej, bo jutro, czyli w wigilię, nie chciała przeszkadzać, pewnie będą u matki jednej czy drugiej to telefony będą wyłączone.
Pani Emerytka, jak dobrze wiecie, jest osobą niezwykle taktowną. Nawet przestała nazywać Waldemara zwyrodnialcem i zboczeńcem, przekreśliła po prostu ten fatalny początek znajomości a widząc szczęście w oczach siostrzenicy zapomniała wielkodusznie i na zawsze o jego wyczynach.
- A co ty katar masz?- zainteresowała się, słysząc pochlipywanie Iwonki.
- Nie ciociu, nie mam kataru, tak mi jakoś z nosa samo leci.
- To wpadnijcie do mnie w święta, mam ocieplacz dla Waldzia! Przyda mu się, nie?
- Ciociu, my tu zostajemy, nie wybieramy się nigdzie na święta.
Dobrze, że Wanda miała wykupione tysiąc promocyjnych minut bo dzięki temu udało się jej sprawić, że Iwona przestała beczeć, bo przecież niech nie mówi o wygnaniu i odtrąceniu, niech nie mówi, bo ona, Wandzia, ich nie odtrąca a przeciwnie, mają w tej to chwili zacząć się pakować i przyjeżdżać do niej!
W pewien piękny, niezwykły wieczór dwoje ludzi zapukało do drzwi skromnej emerytki a kiedy weszli do środka i otworzyli drzwiczki klatki, bury, pręgowany kociak wyskoczył z niej i pognał prosto przed siebie. Po chwili siedział na czubku niebezpiecznie chwiejącej się choinki a ludzie śmiali się na głos, bo kto to widział takiego anioła.
za godzinę i 22 minuty jest jutro;)Czekam niecierpliwie.Buziaki
OdpowiedzUsuńo rany najfajniejszy prezent swiateczny! ciag dalszy o Blondynie i Waldemarze!!
OdpowiedzUsuńU mnie jest jeszcze dzisiaj,ale u Ciebie juz jutro :))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
O ja cię....Iwona, Ty się zastanów;)
OdpowiedzUsuńDla mnie abstrakcja.Z awanturnicami nic wspólnego nie miałam i jak widzę, że cała rodzina umoczona w tym środowisku to zamykam wrota. Za bardzo kocham zdrowie własnego rodu.
wszystko dobre co się dobrze kończy
OdpowiedzUsuńOj ja też poczytam chętnie dalszego ciągu :-)
OdpowiedzUsuńTeraz to ja się już zamotałem trochę i nie wiem czy mam dalej pisać komentarzyki bo Ty Klarciu krzyczysz na mnie żebym sobie poszedł z blogów a nie chcę być chamski i pisać komentarze jak ktoś sobie nie życzy żebym je pisał.
OdpowiedzUsuńMiauKotka
Ale się cieszę że zbieranie środków finansowych na sfinansowanie wycieczki dla chorego chłopca idzie pomyślnie. To drugie opowiadanie może zostawię bez komentarza.
OdpowiedzUsuńMiauKotka
Aż się uśmiechnęłam na tego anioła na czubku choinki:)
OdpowiedzUsuńCałość też mi się podobała:)