środa, 26 lutego 2025

Mój Tuchów

 




Jeśli ktoś planuje pisanie na emeryturze to może się srogo zawieść, czasem pamięć pozwoli na rozwiązywanie prostych krzyżówek i na tym koniec. Gubię słowa. 

Dlatego napiszę dziś o moim zeszłowiecznym Tuchowie. We wspomnieniach ciekawe jest to, że każdy widzi nieco inaczej zarówno miejsca jak i zdarzenia.

Do Tuchowa zawsze było trudno się dostać, droga była byle jaka a autobus kursował rzadko. Do tego był przelotowy i zawsze pełen. Ile razy musiałam przebyć tę trasę na piechotę!

Teraz, gdy jedziemy samochodem, aż wzdycham z zachwytu i podziwiam te malownicze pagórki porośnięte jodłami i bukami, te zakręty, zza których znienacka wyłaniają się kolejne łąki, strumyk i znów las.

Nie znaczy to przecież że nie pamiętam trudów komunikacyjnych.

Tuchów położony jest w dolinie rzeki Białej i jest śliczny. Zawsze był śliczny.

Środek miasteczka wyznaczał rynek z ratuszem. Moje pierwsze wspomnienia to wysoki żywopłot i ławeczka, na której siedziałam z mamą i jadłam lody kupione u Górskiego. Musiałam być mała bo ten żywopłot wcale nie był wysoki dla dorosłego, mnie sięgał nad głowę.

Kamieniczki wokół rynku mogą być dla starszych mieszkańców zabawą w zgadywanie i tak je opiszę. Najważniejsza dla mnie część to ta, z której odjeżdżały autobusy. Parterowy dom z podcieniami, z jednej strony apteka a z drugiej prowadząca do kina alejka obsadzona różami i samolot! Prawdziwy, na postumencie, idealne miejsce na spotkanie, umawiałam się „pod samolotem” wiele razy. Wtedy przecież nie było internetu ani komórek, trzeba było ustalać miejsce i czas i cierpliwie czekać.

Ulica po prawej stronie to właśnie cukiernia Górskiego. Ciastka i lody. To była jedyna cukiernia w mieście i dość często już w kilka godzin prawie wszystko było wykupione.

Pewnego razu byłam z moją wychowawczynią w Tuchowie na jakimś konkursie gminnym i kiedy już napisałam, a było trudno i długo, pani powiedziała, że teraz pójdziemy w nagrodę na dobre lody i ciacho. I co? Lodów nie było, ciacha nie było i pani kupiła chałwę. Byłam strasznie głodna i zjadłam. Od tamtej pory na samą myśl o chałwie robi mi się niedobrze.

Kolejna kamieniczka to znów wspomnienia – restauracja Staromiejska, a raczej straszliwa, cuchnąca mordownia. Miałam tam dwa lata szkolnych praktyk. Wyobrażacie sobie restaurację bez bieżącej wody i z wychodkiem w podwórku?

Potem już sklep z galanterią „na schodkach” w narożnym budynku. Nie skręcamy na Jodłówkę, nie, dziś chodzimy tylko wokół rynku. Kiosk u Szaramy i kawiarnia Miś. Byłam tam może raz albo dwa dlatego nie napiszę o tym miejscu nic.


Pisać dalej?


10 komentarzy:

  1. Pisać, pisać koniecznie!
    Fotka z przeszłości czy w miarę aktualna?
    Śliczna jesteś -:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, pisać koniecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, że tak, pamięć płata figle i czasami tylko zdjęcia przywołują wspomnienia.
    Wygadasz jak gwiazda z lat 50-tych, kropki i perły, cudnie!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  4. Kawiarnia Miś brzmi superzasto

    OdpowiedzUsuń
  5. No pewnie, pomogę zacząć „ w kawiarni Miś niejedna zakazana morda…” albo „ ten człowiek ze szramą przy kiosku Szaramy…” skończyły mi się czasowniki. Pisz, pięknie wyglądasz i każdy uwierzy

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisać koniecznie! Wyglądasz znakomicie, nie ma znaczenia, że zdjęcie lekko po terminie!
    Pozdrawiam serdecznie!
    Dorota L.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisać, Klarko. We wsi Dąbie urodził się i wychował mój Ojciec. Nigdy tam nie byłam, nie zdążył mnie zabrać w swoje rodzinne strony. Żałuję bardzo. Okazuje się, że mogłyśmy mieszkać niezbyt daleko od siebie i może spotkałybyśmy się w Tuchowie? Kto wie?

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz