Miałam w Tuchowie dwie koleżanki, na które zawsze mogłam liczyć. Z jedną chodziłam do szkoły i miałam praktykę w „Staromiejskiej”, potem obie pracowałyśmy przez rok w Krynicy i znów wróciłyśmy do starej knajpy w Tuchowie. Ale już nie byłyśmy uczennicami tylko pełnoprawnymi pracownikami. Robiłyśmy jednak to samo co na praktyce czyli noszenie węgla, ziemniaków i wody, mycie naczyń, obieranie ziemniaków i warzyw. I bardzo dobrze, bo pewnego razu jedna z pań z biura zamówiła naleśniki z serem i pod ciastem miała przysmażonego karalucha, co za piekło się wtedy rozpętało. A my nic, bo jedna stała przy zlewie a druga obierała warzywa.
Pracy bardzo potrzebowałam bo właśnie wyszłam za mąż i byłam w ciąży, jednak nadal mieszkałam z rodzicami gdzie była niewyobrażalna ciasnota.
Dojeżdżałam do Tuchowa i było mi bardzo ciężko bo zimą autobusy często do Jodłówki nie jeździły i wiele razy szłam do pracy lub z pracy na piechotę. To jest ponad 10 km.
Druga koleżanka mieszkała w starej kamienicy przy rynku. Miała mieszkanie na parterze, przez kuchnię wchodziło się do pokoju, ubikacja w podwórku, łazienki nie było. Mieszkała tam z mężem i dzieckiem. Jej mąż pracował na zmiany i czasem kiedy miał noc, koleżanka zapraszała mnie na nocleg. Spałam w kuchni na leżance, wstawałam w nocy by dorzucić do pieca ale do dziś jestem jej wdzięczna za te noclegi. Ostatni raz maszerowałam z Jodłówki do Tuchowa w styczniu, był mróz i kiedy weszłam do kuchni, szefowa złapała się za głowę – byłam cała oszroniona i zmarznięta na kość. W lutym 84 poszłam ma macierzyński i już od tamtej pory Tuchów nie jest moim miasteczkiem, bywam tam tylko przejazdem.
Teraz nawet nie wjeżdżamy do rynku bo jest obwodnica, mam nadzieję jednak jeszcze tego lata pojechać i pospacerować po tych chodnikach, sprawdzić, czy coś zostało z tamtych lat.
wspomnień czar :)
OdpowiedzUsuńLubię wracać do takich miejsc. Wyruszać w sentymentalne podróże
OdpowiedzUsuńskoro czereśniowe gałęzie zakwitły, czas je zapylić i czekać na owoce.
OdpowiedzUsuńU mnie gałązki hortensji jako szczepki w doniczce obsypane liśćmi. Będą nowe krzaczki a teraz stoją jakby mówiły wiosna idzie.
OdpowiedzUsuńPodróże sentymentalne mogą rozczarować, ale jednak nas ciągnie...
OdpowiedzUsuńjotka
No to rodziłyśmy w tym samym roku - ja w `84 w sierpniu urodziłam pierwsze dziecko :)
OdpowiedzUsuńMój syn też "lutowy" , tyle że rocznik 88. I wnuki mamy w podobnym wieku ;-)). Dzięki Twoim czereśniom przypomniałam sobie, że miałam uciąć gałązki porzeczki ozdobnej do ukorzenienia! Jutro to zrobię.
OdpowiedzUsuńPiękną wiosnę masz w domu. Lada moment wszędzie bedzie zielono.🍀
OdpowiedzUsuńPomyśleć, że w tamtych warunkach dawałyśmy sobie radę. Niewiarygodne, prawda?
Mój syn to rocznik 80. Urodził się w czerwcu, tuż przed strajkami. Udało mi się jeszcze jakieś ciuszki skompletować. Potem było naprawdę kiepsko.
Miałyśmy ciężkie życie. Taka prawda. Tylko dzięki temu; że byłyśmy młode i pełne nadziei, mogłyśmy udźwignąć tak dużo.
OdpowiedzUsuńZapomniałam, że bywało tak ciężko...w 1980 urodziłam drugą córeczkę, mąż przed ogłoszeniem stanu wojennego wrócił ze stypendium w Niemczech, a ja o naiwności ! cieszyłam się, że mam urlop wychowawczy i nie chodzę do pracy !!
OdpowiedzUsuń