wtorek, 30 lipca 2019

alarm!

Nie wszędzie zamykanie i otwieranie firm należy do pracowników ochrony. Funkcję tę pełnią sprzątaczki.  Po zakończeniu pracy trzeba dokładnie sprawdzić budynek, czy są zamknięte wszystkie okna i tzw"zbrojone" drzwi, czy jest zakręcona woda i pogaszone światła. O zapracowanych na śmierć nauczycielkach, pochowanych po kątach psychopatach i uczniach zostawionych w kozie nie wspomnę. 
I to nie są żarty - raz w starej pracy zapomniałam, że na piętrze pracuje jeszcze taka młoda, przemiła, bardzo zaangażowana dziewczyna, zamknęłam szkołę i poszłam sprzątać drugi budynek a kiedy o osiemnastej wróciłam, ona nawet nie wiedziała, że była zamknięta!

Zamykający firmę pracownik dostaje klucze i kod do alarmu.  Przy wychodzeniu otwiera skrzynkę do kodowania, wklepuje kod i od momentu uzbrojenia wejścia ma kilkadziesiąt sekund na pozamykanie drzwi wejściowych. Przy  wchodzeniu podobnie.

Sprzątaczki są przeważnie bardzo przejęte tym działaniem i czują się wtedy bardzo ważne, w opowieściach wyolbrzymiają jego  trudność.  Są przerażone możliwością pomyłki i wywołaniem alarmu, a jeśli jeszcze do tego przyjedzie ochrona to już jest porażka!

W każdej szkole system ochrony był nieco inny i nieco inne były procedury. Ale otwierałam i zamykałam bez problemu bo to naprawdę nie są cuda i przede wszystkim nie ma się czym przejmować, bo jeśli nawet ten alarm się włączy to co z tego? Nikomu do tej pory nie udało się tego dokonać oprócz mnie, pierwszego dnia rutynowo zakodowałam szkołę tak jak w poprzedniej pracy i wrzuciłam kluczyk do torebki a należało go zostawić dla porannej zmiany  (nikt mi o tym nie powiedział)  ale i tak  nikt mi z tego powodu łba nie urwał.

W niedzielę w nocy dostałam sms od firmy ochroniarskiej z prośbą o pilny kontakt. Ale ja mam nocą wyłączone dźwięki. Rano nikt nie odbierał. Cały ranek martwiłam się, i to nawet nie dlatego,  że może ktoś się włamał albo coś.  ;)

Niepotrzebnie. Z mojej strony wszystko było w porządku.

Jeszcze dwa dni do urlopu. Krzysiek remontuje elewację i błagam go, by nie spadł bo nigdzie nie pojedziemy. Ja też uważam, żeby się nie nabawić jakiejś kontuzji. Podlewam kwiatki, myję podłogi po budowlańcach, szoruję ławeczki gimnastyczne, luzik.

Jeszcze tylko dwa dni!


niedziela, 28 lipca 2019

lato, lato wszędzie

Mieszkamy bardzo blisko lotniska i dlatego dziś zrobiliśmy sobie wycieczkę. Po co się denerwować w dniu wylotu jak można spokojnie połazić, zobaczyć, zmierzyć czy wejdzie bagaż. Tak właśnie zrobiliśmy. Wsadziłam do walizki poduszkę a do torby żyrafkę Hani.
Odkryłam, że dworzec lotniczy jest prawie taki sam jak dworce kolejowe czy autobusowe.
Walizki pasują, kostium kupiony. Ostatni kostium który kupiłam nie nadaje się na plażę bo był kupiony z myślą o sanatoryjnym basenie, a więc jednoczęściowy, zabudowany, czarny. Bluzki mam bardziej wycięte.
Kupiłam też porządne skórzane sandały bo zamierzam chodzić, gapić się, spacerować, łazić. Nie żeby zwiedzać, ja nie lubię chodzić po muzeach i kościołach, wkurza mnie to i śmiertelnie mnie nudzi. Ale jestem ciekawa wszystkiego innego, ludzi, roślinności, dźwięków, kolorów, smaków, zapachów.
Krzysiek wyśpiewuje refren z piosenki z poprzedniego posta. Wygłupiamy się. Fajny czas. Jeszcze parę dni trzeba iść do orki, nie wiem jak to wytrzymam, myślami już jestem w Marsylii.

Dziś też Cię kocham.

piątek, 26 lipca 2019

w piątek

Jeszcze nigdy tak bardzo nie czekałam na urlop, nie chodzi nawet o wyjazd, choć moje myśli krążą wokół walizek, zakupów i pakowania bo to ja zawsze zajmuje się logistyką i kiedy spontanicznie wykrzyknęłam "wolałabym jechać z Joasią" to Krzysiek się obraził.

W pracy śmierdzi starymi tynkami i grzybem spod podłogi, który wylazł czarną połacią po skuciu starej wylewki.
Sprzątam teraz magazynki wuefistów, hehe, tam też koniecznie muszą wisieć firanki. Nie moja sprawa, niech wiszą. Wypiorę, powieszę. "Nie moja sprawa" - nie mówię tego z sarkazmem, nie, po prostu nie kwestionuję ani poleceń, ani zarządzeń. Każą - robię. Tyle, ile mogę. Bez szału.

Załatwiłam się. Mając profil zaufany wysłałam wniosek o EUKZ a Krzysiek nie ma profilu więc pojechał do Wydziału Zdrowia osobiście i od ręki wyrobił. Moja będzie za 3 tygodnie, muszę to odkręcać. Odkręcę.

Inny  problem też z głowy a raczej z innej partii ciała - trafiłam na bardzo skuteczny krem do depilacji.

Tegoroczne ogórki małosolne ukisły i są kiszone, nie ma kto jeść, nie ma kiedy.

Hortensje w tym roku są przepiękne, tak samo pysznogłówka od Moniki.
Do posta dołączam życzenia imieninowe - Anny, Hanny - życzę Wam nieustającej wiosny w sercu, pogody ducha, uśmiechniętych, radosnych znajomych i niech się Wam darzy! Nasza Hanusia śpiewa Wam "Sto lat". Dodam, że to jest ulubiona piosenka Haneczki i śpiewa ją wszędzie bez względu na okoliczności.



środa, 24 lipca 2019

i teraz tak

Przyjmuję wszystkie dobre rady związane z lotem liniami Ryanair a także wszystkie opowieści i anegdotki.
Możecie się śmiać. Ale my naprawdę nigdy nie lataliśmy. To znaczy Krzysiek latał, ale to był lot widokowy nad Krakowem to się nie liczy.
Nie boimy się latania, nie o to chodzi.
Tylko o to, żeby nie trzeba było wyrzucać czegoś z bagażu albo płacić milionów monet za nadbagaż.
Na razie jeszcze chodzimy do pracy ale i tak  myślami już na południu.
Oprócz tego że zbłądzimy na lotniskach  jak ciotka w Czechach  najbardziej przeraża mnie depilacja bikini! Rozważam kupno kostiumu z nogawkami.
P.S. Wszystko co jest napisane na ich stronie przeczytałam.

niedziela, 21 lipca 2019

co mówią sąsiedzi



kliknięcie na zdjęcie powiększy je
Z kronikarskiego obowiązku - Trawnik kosimy tylko tam, gdzie koniecznie trzeba, reszta rośnie w łąkę. Hibiskus po trzech latach raczył zakwitnąć. Budleja Dawida śmignęła na kilka metrów w górę, mamy milion motyli. Przyznaję, posadziłam ją dwa lata temu z myślą o Hani. 


Zabudowa jest u nas bardzo gęsta a latem życie rodzinne przenosi się do ogrodów i czy chcemy czy nie, widzimy i słyszymy co się u kogo dzieje. Działa to w obydwie strony, z naszej posesji też słychać każde słowo.
W tygodniu sąsiedzi rozmawiają o codzienności. Zrób to, zrób tamto, trzeba posadzić albo wykopać, jest Józek w domu, Maryśka poszła do roboty, Grzesiu przysyła filmiki znad morza, ciepło mają, Reksiu do budy, Iwonka urwij kopru, gdzie jesteś, przynieś mi wiaderko z piwnicy.
Pięć domów, pięć rodzin, mamy wspólną przestrzeń przedzieloną symbolicznie siatką - tyle mojego, dalej nie sięgaj, tu są moje korzenie albo ich nie ma ale i tak jestem u siebie więc będę robił to, na co mam ochotę.
Kiedy zaczynaliśmy przygodę z tym miejscem, byliśmy przed trzydziestką i wokół też było wielu młodych ludzi. Jednak oni wszyscy mieszkali u rodziców, bywaliśmy na ich weselach,  wyprowadzili się na swoje i  dlatego nie znamy się tak, jak ze starszymi.
W weekendy odwiedzają rodzinne domy i  wszędzie tam,  gdzie są rodziny jest tak  samo - po ogrodzie biegają dzieci nawołując babcie i dziadków, wieczór pachnie jedzeniem pieczonym na ruszcie, słychać coraz głośniejsze rozmowy, muzykę, czasem śpiew.
O, biały kot, macie białego kota? To od Klarki przychodzi. A co tam u nich. 
Chcecie cukinię, podam przez płot. 
Przynieś jeszcze widelce.
Robiłaś te badania? Masz wyniki?

Rodzinne spotkania są u wszystkich podobne, od wczesnego popołudnia do wieczora, a i wieczorne pożegnanie trwa długo. Ciszej bo ludzie już śpią, weźcie jeszcze tego placka, jedź ostrożnie.

Gorzej z tymi koleżeńskimi. U samotnych kawalerów jest ważne jedno - czarodziejski napój zmieniający rzeczywistość. Spotkanie trwa krótko, do wyczerpania napoju.

 Po męczącym dniu (tak, byłam wczoraj w pracy i to aż 10 godzin) w końcu usiadłam na huśtawce z kieliszkiem różowego pavulonu półsłodkiego wina. Myślałam o tym, czy warto było, czy to był dobry wybór. Dom na wsi, ogród. A może lepiej byłoby mieszkać w mieście, mieć małe mieszkanie z sąsiadami nad głową i pod podłogą, do pracy mieć pięć minut tramwajem, nie gromadzić nachujów*  przydasi. Nie przejmować się, że trzeba wymienić piec albo okna i załatać dziurę w dachu. I skąd na to brać.
Nie wypuszczać kota do ogrodu. Och, stałby się teraz najnieszczęśliwszym kotem na świecie.
Przepadło, minęło trzydzieści lat, to była życiowa decyzja i nie wiadomo jak potoczyłoby się nasze życie w innym miejscu.

Zostać czy zamienić dom na malutkie mieszkanie w wielkim mieście.




czwartek, 18 lipca 2019

brawo dla chłopaków z budowy

Tego dnia Groźna Woźna wyglądała gorzej niż zwykle. Była środa, a to oznaczało, że wyczerpał się jej limit sił i chęci aby cokolwiek upiększającego z sobą zrobić. Dawno temu stwierdziła, że twarz ze spływającym z rzęs tuszem jest żałosna i od tamtej pory do pracy się nie maluje a konsekwentnie ubiera się w białe, bawełniane podkoszulki i spódnicę. Biały podkoszulek wymyśliła sobie kilka lat temu, gdy jeszcze pracowała w szkole dla bardzo bogatych dzieci, które nosiły bardzo drogą odzież a jeden z chłopców zawsze chodził po szkole w czystym, białym podkoszulku i niebieskich dżinsach. Ale długie zdanie, weź się obudź.
Poranna zmiana sprzątaczek niedługo miała kończyć pracę i dlatego przekazała Woźnej wiadomość, że przyjedzie kurier i przywiezie szafę.
Dobrze, ale kto tę szafę wniesie do szkoły, przecież ja zostaję sama - zapytała koleżanek ale te ją wyśmiały mówiąc, że przecież dostawca zawsze wnosi wszystko do budynku. Ciekawe od kiedy - pomyślała, ale nic nie powiedziała, bo tak już jest, że jej koleżanki zawsze muszą być mądrzejsze więc nie ma się co odzywać. Może szafa będzie w niewielkich paczkach albo coś?
Już miały torebki w rękach i były gotowe do wyjścia, gdy pod wejście szkoły podjechał dostawczy samochód i wysiadł z niego niepozorny człowiek.
Sam pan jest?- zdziwiła się jedna ze sprzątaczek. To musi pan nam wnieść to do środka - zarządziła, a facet popatrzył na nią jak na kosmitkę. Rozłożył platformę, paleciakiem sprawnie zdjął pudło, postawił pod schodami, kazał potwierdzić i odjechał nawet się nie oglądając na lamentujące kobiety (z torebkami w rękach).
Groźna Woźna wzruszyła ramionami i już chciała wracać do swojej roboty bo w sumie co ją to obchodzi, nie jej  działka, nie zamierzała się wcinać ale została ponieważ kolejne pomysły sprzątaczek były coraz ciekawsze. Wsadzimy ją na platformę dla inwalidów i wjedzie na schody a potem jakoś ją wciągniemy - wymyśliły.
Przypominam, że to szafa pancerna więc lekka nie jest - mruknęła Groźna Woźna, która nieraz już brała udział w akcji "niesiemy" polegającej na tym, że ona niesie a reszta się trzyma. Już się więcej nie da nabrać, o nie!
Ale jakoś damy radę - zapiszczały koleżanki i poszły przeszukiwać skrytki na klucze, bo platforma dla wózków uruchomiana jest na klucz, który powinien być albo na portierni, albo w sekretariacie, albo u dyrekcji, albo w szafce na dole, albo na górze, albo w tym pudełku na tamtej półce, albo może na piętrze. A jak się nie znajdzie to co my zrobimy, o boziu, co my zrobimy.
Kiedy klucze się znalazły i zasilanie do windy zostało włączone, urządzenie zaczęło wyć i buczeć. Och, przypomniała sobie jedna ze sprzątaczek. Och, przecież ta platforma była już zepsuta przed wyborami, i co my teraz zrobimy?
Ale uważacie na serio że ktoś tu przyjdzie nocą i ją ukradnie? - Groźna Woźna nie powinna zadawać takich pytań, ale nie mogła się powstrzymać.
Tak, tak, i dlatego trzeba zadzwonić po panią dyrektor.
Najmocniej przepraszam panią dyrektor że ośmielam się dzwonić - usłyszała Groźna Woźna początek rozmowy i w tym samym momencie zaczęła biec przed siebie. Nie słyszała więc dalszej rozmowy ani też nie widziała, czy jej koleżanka klęczała czy nie.
Biegła jak opętana bo za ogrodzeniem dostrzegła dwie postaci w odblaskowych kamizelkach. Panowie, błagam, pomóżcie - zaczęła. Proszę, to bardzo ważne, nie poradzimy sobie same a panom zajmie to zaledwie pięć minut! Ale o co chodzi - zapytał starszy.
Trzeba wnieś do szkoły mebel, kurier przywiózł i zostawił pod schodami a my same nie damy rady, w was ostatnia nadzieja, szóstkę, szóstkę ze sprawowania dostaniecie - bredziła, zamiast po ludzku obiecać im na flaszkę.
Starszy nic nie powiedział a młodszy się tylko skrzywił - e, nie pójdziemy. Ale proszę, dla was to nie będzie duży wysiłek a my po prostu nie damy rady a ten mebel nie może zostać na noc bo go ktoś ukradnie (bo w głowie - nie mów idiotko że to szafa pancerna tylko nieporęczny mebel) - błagała.

Chodźcie chłopaki - zarządził najstarszy, bo w trakcie błagań Groźna Woźna nie wiedzieć kiedy weszła na teren budowy i nagle znalazła się w otoczeniu chłopów wielkich o dwie głowy patrzących na nią jak na dziwadło - czego ta baba chce?
Gdzie to jest - zapytali - tu, zaraz za płotem - powiedziała już uszczęśliwiona i poszli jak brygada z pewnego telewizyjnego programu - w tych kamizelkach, w roboczych buciorach, a ona za nimi biegiem bo jak taki wielki  chłop robi dwa kroki to kobieta musi zrobić pięć.

Podeszli pod schody, złapali szafę jak piórko, wnieśli do środka a Groźna Woźna z tej radości i nie tylko chciała ich wycałować i wyściskać ale nie zrobiła tego bo po pierwsze przypomniała sobie że jest starszą kobietą, wygląda jak sprzątaczka i jest sprzątaczką a po drugie właśnie głównym wejściem wkroczyła dyrektorka.
Już sobie poradziłyśmy - zaćwierkały sprzątaczki.
Tak, poradziłyście sobie - mruknęła Groźna Woźna i poczłapała wieszać firanki w bibliotece. I tak już od tygodnia co zacznie tam sprzątać to utknie aż do wieczora. Nie ma się co śpieszyć.




środa, 17 lipca 2019

raz na wozie raz pod wozem

Dwie osoby, kobieta i mężczyzna, nawet się nie znają, tak myślę, tyle, co z widzenia na blogu. Mieszkają w różnych miastach. Łączy ich jedno - któregoś dnia zajrzeli na ten blog i zostali na dłużej. Piszą do mnie i czasem dzwonią. Opowiadają mi o sobie i pytają, co u mnie.

Te relacje były na tyle bliskie, że zdarzało nam się kłócić i złościć. Ale zawsze kończyło się dobrze.
Ich życie nie było łatwe, mieli poważne życiowe trudności.   Był czas, że dość często myślałam i o niej, i o nim, bo potrzebowali wsparcia a ja nie bardzo wiedziałam jak im pomóc.

Czas płynął i teraz dopiero to rozumiem - trzeba działać, szukać pomocy ale czasem problem jest trudny do rozwiązania i zawsze jest źle, trzeba miesięcy albo nawet lat  bo tylko w ten sposób wszystko samo się rozwiąże. Trzeba poczekać.
Tak się właśnie stało. Pani i pan - różni ludzie, nie znają się i prawdopodobnie nigdy się nie spotkają. Dwa światy, różne  priorytety. Nie wiodło im się dobrze przez wiele lat.

Aż się zmieniło na lepsze. Słyszę radosne głosy, dobre wieści. Mówię jednemu i drugiemu - jestem szczęśliwa i bardzo,bardzo się cieszę z Twego szczęścia. Tak właśnie się czuję, gdy ktoś mi mówi, że jest mu lepiej, lżej, że się układa w związku, że poprawiło się zdrowie, ma lepszą pracę. Ale nie tylko o te rzeczy chodzi. Chodzi o ten uśmiech w oczach, o radość w głosie. Niech się Wam darzy!

Dziś też Cię kocham.

niedziela, 14 lipca 2019

Nigdy nie jest na zawsze


W wakacje piszę opowiadania o miłości bo latem zakochać się nie jest trudno. Zakochać, zauroczyć, zafascynować, zapomnieć. Tak. Dziś właśnie, podczas burzy, mąż wychodził do pracy a ja zapytałam – czy nigdy nie przychodzi ci na myśl, że po powrocie możesz nie zastać  domu albo  mnie?
- Twój wybór – odparł.
Boże, on myśli, że mogłabym odejść, a ja się po prostu boję burzy.  Muszę mu powiedzieć, ze nigdy go nie opuszczę.

*
Pracowali w jednej firmie od wielu lat. Magda  siedziała w kadrach -  niesympatyczna, wyśmiewająca się z niższego personelu,  dla prezesa gotowa włosami zamiatać podłogę. Często przeglądała monitoring chcąc mieć na pracowników „haki”.
Sławomir  – magazynier. Swoje obowiązki wykonywał rzetelnie, nie szedł z kumplami z pracy po robocie na piwo, nie składał się na koleżeńskie imieniny ani sam w pracy nie świętował.  Może trochę dlatego, że pracownicy woleli trzymać się od niego z daleka. Wiadomo, Magda jędzą jest jakich mało.
Byli małżeństwem z ponad dwudziestoletnim stażem. Ich wzajemne relacje w pracy polegały na wymianie informacji – do której jesteś, kup po drodze ziemniaki, zatankuj.
Sławek był człowiekiem uczynnym i pracowitym, Magda była dobrą matką, mieszkali w ładnym, zadbanym domu i dla środowiska byli przykładem – choć ona po studiach a on po zawodówce to jednak tworzyli nie najgorszą parę. Magda prawie codziennie opowiadała w pracy o tym, jak Sławek się o nią stara. Chłopa trzeba trzymać krótko!- powtarzała, patrząc na Anię z recepcji, która  swojego chłopa nie utrzymała i dlatego  musiała swoją półtoraroczną córeczkę zapisać do żłobka. Partner Ani,  Szymon,  odszedł w siną dal, Ania musiała wrócić do pracy a  maluchy wylądowały jedno w żłobku a drugie w przedszkolu.   
Pewnego dnia Ania odbierała rozliczenie wynagrodzenia i spytała o przedłużenie umowy o pracę.
Niestety, nie przedłużymy pani umowy – usłyszała. Dlaczego? – zapytała kobieta. Nie muszę się z tego tłumaczyć, proszę zapytać prezesa – odparła nieco podniesionym głosem Magda.
Ania przepłakała dwie noce a potem ogarnęła „cefałkę” i rozesłała do okolicznych firm.
Tymczasem Magda powiadomiła swoją znajomą, że zwolniło się w firmie miejsce i od przyszłego miesiąca ma przyjść do pracy. Taki właśnie był plan, tak się umawiały, kiedy tylko wygaśnie Ani umowa, znajoma wskoczy na jej miejsce.

Klarko to miało być opowiadanie o miłości! Do brzegu!


Znajoma Magdy błyszczała w recepcji niczym gwiazda – uśmiechnięta, czarująca, miła i co tu mówić – śliczna i seksowna. Zaglądała dość często do magazynu aby uzupełnić to czy tamto i o wszystko zwracała się do pana Sławomira, który wkrótce częściej bywał  w okolicy recepcji niż w magazynie.
I wszyscy w firmie widzieli, a Magda, która przecież przeglądała monitoring, nie widziała tej rozkwitającej miłości. To doprawdy dziwne. Magda potrzebowała aż pół roku aby dotarło do niej, że wszyscy, po prostu wszyscy WIEDZĄ I WIDZĄ i nikt jej nie powiedział!

Tak. Sławomir wyprowadził się z domu. Nie. Magda go nie wyrzuciła, sam odszedł choć ona mogłaby mu wybaczyć tę chwilową fascynację. Może. Może po urlopach wszyscy zapomną i przestaną gadać. A może nie. 














czwartek, 11 lipca 2019

Budowlańcy potrzebni na gwałt!

W szkole remont, znoszę ze stoickim spokojem panów chodzących w roboczych uwalonych białym pyłem buciorach. Nawet ich zagaduję a oni mnie.
Tych drzwi nie damy rady dziś wstawić - stwierdza majster. Będzie pani musiała zostać na noc pilnować szkoły!
- Och, bardzo chętnie - wykrzykuję radośnie.
Będzie noc budowlańców tak jak noc muzeów - odpowiada. No ale pan uprzejmy - oburzam się. Może też być noc żywych trupów - dogaduje Młody.
Z Młodym to jest cztery światy bo chłopak myślał, że sobie zarobi na wakacje ale nie miał pojęcia, jak wygląda taka robota. Wbił się w elegancki dresik i drogie buciki i za każdym razem kiedy coś robi, otrzepuje dłonie o spodnie.
Miał podać taczkę z dachu i nie wiedział jak się do tego zabrać, tym bardziej że majster stał,  patrzył i docinał - nie rozbij tego okna bo ono kosztuje z dwa tysiące a ty dopiero zarobiłeś ze dwadzieścia złotych!
Jak trudno teraz o pracowitego człowieka, a do tego żeby jeszcze coś umiał - narzeka tak, żebym słyszała.
- Ja, ja szukam pracy! - wyrwałam się.
 - Pani jest za delikatna - spławia mnie majster.






środa, 10 lipca 2019

codziennie

Dzień do dnia podobny. W środku nocy budzi mnie ból rąk, nie śpię z godzinę, oglądając telewizję. Rano kawa, śniadanie, trochę poczytam, potem trzeba jako-tako ogarnąć dom, coś ugotować, coś uprać, robi się dziesiąta. W ogrodzie wszystko prawie gotowe do zbiorów - zrywamy maliny na sok, porzeczki na dżem, objadamy się fasolką i bobem. A jeszcze trzeba zrobić kolejną partię kiszonych ogórków. Przyciąć róże. Powyrzucać zaschnięte bratki.
Robi się jedenasta. Czas szykować się do pracy. Mam teraz długie włosy i codzienne mycie zajmuje mi nieco więcej niż chwilę. Jeszcze uprasować koszulkę. Nie zapomnieć skarpetek i wody.
Dwunasta. Przystanek prawie pusty. O tej porze nikt nigdzie nie jeździ. Są wakacje. Autobus podjeżdża punktualnie. Wyciągam czytnik, czytam aż do świateł przed dużym rondem. Wysiadam, przechodzę na inny przystanek. Czekam chwilę, jadę trzy przystanki, potem przecinam na skos osiedle i plac zabaw.  Zawsze w tym samym miejscu i o tej samej porze - dwóch starszych panów spaceruje z grubym psem, starsza kobieta pcha wózek z dzieckiem, w klatce bloku ktoś od miesiąca robi remont, ciągle widzę na chodniku białe ślady męskich butów. Przechodzę przez ulicę i jestem w pracy. Prawie godzina od wyjścia z domu.

Podpisuję listę, zmieniam ubranie i buty. Są wakacje ale duża grupa dzieciaków przychodzi na półkolonie. Oprócz tego w szkole trwają remonty i pracuje administracja.
Nie ma wakacji od czystości i sprzątaczki o tym wiedzą. Myjemy okno po oknie, kaloryfery i kafelki, wszystko to, na co nie ma czasu i sił w ciągu roku szkolnego.
Wspinam się na parapety, na drabiny, omiatam kurz, wszystko sypie mi się na głowę.  Boże, jak te dzieci cały rok oddychają - myślę, zbierając z szyb grubą warstwę czarnego pyłu. To, co siada na firankach i szybach, osiada również w nosie, w gardle i w płucach. Po co te firanki - buntuję się. Ale tylko w myślach. Nie moja sprawa. Chlapię się brudem ze ściągaczki, koszulka do wyrzucenia, to się nie dopierze.
Kupuję sobie papierowe ręczniki do mycia szyb. Stare sprzątaczki wolą myć okna pieluchami i ścierkami, ja nie mam czasu ani sił na pranie. Od ścierki bardziej niszczą się ręce. Nie da się myć okien w rękawiczkach, ręce się pocą i po godzinie rękawice śmierdzą i są mokre od środka.

Piąta. Myję twarz i ręce, smaruję kremem. Kawa, bułka z serem. Facebook. Trudno się ruszyć ale trzeba. Wszak szkoła funkcjonuje, są dzieci, korzystają z sal i toalet, trzeba tam rutynowo sprzątnąć, pozabierać śmieci, umyć korytarze.
Nie wiadomo kiedy robi się wieczór. Myję się kolejny raz. Wrzucam do torby brudne ciuchy. Czekam na Krzyśka. Zamykam firmę, jeszcze musimy podjechać do Biedronki. Pieczywo, coś dla kota, ser, mleko, codzienne zakupy. Przed dziesiątą docieramy do domu.
Odgrzewam obiad.
Było coś w skrzynce? Chcesz kompotu? Umyć ci plecy? Zrobić ci przelew? Co u rodziców? Co u dzieci?
Wyśpij się. Napisz coś ludziom na blogu. Nie mam o czym pisać.
 





piątek, 5 lipca 2019

Czarno


Groźna Woźna, która do niedawna myślała, ze dzieci nie lubi (bo się długo gotują a całego i tak nie zje) niosła do śmietnika czarny 120 litrowy wór.
Co tam pani niesie – zapytało niewinne  dziecię wjeżdżając hulajnogą Woźnej na stopę. Ups.  Nie ups tylko okurwajaktobolijaktoboli.
Nie pytaj, kotku mały,  lepiej nie pytaj – odparła. 
- Ale co jest w tym worze, muszę to wiedzieć - odjechał, rozpędził się i prawie że najechał na drugą nóżkę.
Przeproś panią – mruknęła siedząca na ławce matka dziecięcia  i dalej grzebała w telefonie.
- Przepraszam panią, co pani ma w worze?
- Dzieci,  niegrzeczne dzieci.  Zamyka się je w szafie na trochę ale  nauczycielki czasami o nich zapominają. Teraz robię porządki w szafach to wyrzucam bo co z tym robić.  

- Ale pani jest!

liczenie

pięć
czyli
osiemnaście

czwartek, 4 lipca 2019

liczenie

pięć
cztery
cztery
razem trzynaście

nie róbcie tego dzieciom

Z wakacyjnej świetlicy dzieci powinny być odbierane o piętnastej trzydzieści. Świetlica robi mi straszny bałagan a mam przecież generalne sprzątanie, myję okna, czyszczę kaloryfery od środka i rury z góry. Szukam wysokiego człowieka gotowego poświęcić życie bo trzeba powiesić firanki a ja się na pewno przy tym zabiję a życie mi jeszcze miłe. 
I tak z tą świetlicą jest niesprawiedliwie bo parę osób ma dodatkowe pieniądze a ja mam dodatkowe sprzątanie.
Nie zawsze rodzic zdąży odebrać dziecko i wtedy opiekuję się nim ja. Nie piszcie mi, że mam dzwonić na straż miejską żeby zabrali podopiecznego bo NIGDY od razu  bym czegoś takiego żadnemu dziecku nie zrobiła.  Mam mu jeszcze dokładać, mało ma?
 Jak one czekają, jak się martwią, jak krążą od okna do drzwi, i po korytarzu, i z powrotem.
Wczoraj opiekun spóźnił się półtorej godziny. Mam pracę zadaniową i nie dam rady zająć dziecka tak, aby zapomniało o czekaniu,  ale się staram. Ono też się starało. Chciało mi pomagać. Pilnowało wejścia tak bardzo, że nawet nie poszło do toalety, oczy pełne łez wlepione w drzwi. 
Bardzo dzielne, bardzo smutne.
Miałam ochotę walnąć opiekunowi wiadrem przez łeb ale jestem rozsądna, zrównoważona i panuję nad emocjami. Kłam Klarka, kłam, pójdziesz do piekła!


Wyliczanie na blogu będzie trwało dość długo, nikt nie zgadnie, nikt! Albo może ktoś zgadnie. Nagród nie będzie. Chyba że ktoś w nagrodę zechce wieszać firanki, mało to perwersów chodzi po świecie?

środa, 3 lipca 2019

odliczanie

pięć plus cztery

Frania (będzie o szmatach)

W szkolnej piwnicy stoją  dwie pralki - jedna służy do prania firanek, obrusów i serwetek i zarządza nią niepodzielnie `najstarsza sprzątaczka. Ośmieliłam się kilka razy wyprać w niej ścierki a nawet o zgrozo dorzuciłam do ścierek własne crocsy ale dowiedziałam się, że do prania takich rzeczy służy pralka wirnikowa.
Problem mam taki, że staram się pracować uczciwie i nie płuczę szmat w kiblu, używam innych ścierek do stołów a innych do łazienek i codziennie porządnie je piorę.
Nie dotarło do mnie jeszcze najważniejsze hasło sprzątaczek lepiej być opierdolonym niż orobionym,
nieustannie mam przed oczyma wizję koszmarnych epidemii wynikających z włóczenia po szkole szmatą i mopem wszy, świerzbu i jelitówki. Owsików i glist też.

Miało być o pralce. Taką zwykłą, automatyczną pralkę każdy obsłuży bez problemu. Pranie do bębna, proszek do szuflady, popatrzeć na panel, wybrać program i start.  Jeszcze trzeba odkręcić wodę i włączyć kabel do prądu. A potem odwrotnie, i już.
Ale czy osoba, która nigdy nie miała do czynienia z pralką wirnikową, da sobie z nią radę.
Przyznaję - zapomniałam jaki to kłopot i ile z tym roboty!

Taka pralka to rodzaj beczki z silnikiem i wirnikiem na dnie. Wlewa się wodę, wrzuca pranie, dosypuje proszek, włącza się urządzenie i tadam. Albo nie tadam
Woda powinna być ciepła i musi być jej dość dużo ale nie za dużo bo się wychlapie. Pranie polega na tym, że wirnik kręcąc się obraca szmatami w kółko, i nic więcej. Trzeba więc po jakimś czasie pralkę wyłączyć (Franie miały wyłącznik czasowy, ta nie ma). I co dalej?
Powyciągać szmaty do wiadra, wypłukać w zlewie, wykręcić. I już. Nie i już! Trzeba jeszcze wylać z pralki wodę. Z boku urządzenia jest gumowy wąż prowadzący do otworu w dnie i tamtędy właśnie spływa brudna woda. Trzeba ją spuszczać do miski, można też prosto na podłogę ale nie polecam. 

I do brzegu!
Tak sobie myślę. Ile czasu i wysiłku kosztowało mnie w młodości pranie. Gdzie ja to wszystko suszyłam. Pieluchy! Ze dwadzieścia pieluch codziennie. Wszystko to, co i dziś wymaga prania. Ile trzeba było mieć sił w rękach aby to wszystko wyżąć. W ramionach - aby nanosić wody. Potem tę wodę wynieść z domu.
Nie, nie i jeszcze raz nie - za nic w świecie nie chciałabym wrócić do czasów młodości.  Co z tego, że młody organizm szybciej się regeneruje. Że dałyśmy radę. Ale czasu i zdrowia nam nikt nie odda.

Myślę sobie, że to dlatego z takim entuzjazmem podchodzę do wszystkich urządzeń ułatwiających pracę. Po co męczyć człowieka, jak może to zrobić za niego maszyna. Wyprać, wyczyścić, zmyć, wyszorować, pozamiatać. Ale..

Człowiek kosztuje mniej. Straszne ale prawdziwe. Maszyna jest droga, pobiera prąd, potrzebuje preparatów (proszki, kapsułki, płyny, worki, filtry)  trzeba ją serwisować, jeśli jest przeciążona albo nieprawidłowo eksploatowana  to zepsuje się.   A przeciążony człowiek dalej będzie pracował, a jeśli  nie da rady to znajdzie się  następny.