wtorek, 31 maja 2011

Smutny Człowiek - dalej

Wirtualny romans kwitł, Samanta wracała do zdrowia i nawet podała mu swój numer konta, gdy nalegał chcąc pomóc jej w rehabilitacji. Czuł się winny, bo przecież to do niego biegła podekscytowana i kiedy usiłowała przeczytać kolejny sms, którymi ją wprost zasypywał, została potrącona przez samochód. Czas mijał, Samanta wielokrotnie zapewniała go o swej gorącej miłości a kiedy wreszcie wróciła całkiem do zdrowia, zdecydowała, że to ona odwiedzi Alfreda w jego mieście. Tym razem musi dojść do spotkania, bo nie mogą bez siebie żyć.
Znów nie spał, nie jadł i miał wrażenie, że czas stoi w miejscu. Wysprzątał swoją kawalerkę, kupił kwiaty, ciastka i owoce, choć nie wiedział, czy Samanta do niego przyjdzie, czy spotkają i pójdą do jakiejś kawiarni. Może będzie głodna i zjedzą coś na mieście a może rozczaruje się nim i wróci następnym pociągiem? Tysiące myśli i ten niepokój, który nie pozwalał mu racjonalnie myśleć i czymkolwiek się zająć  były nie do wytrzymania. Umówili się, że tym razem nie będą do siebie pisać cały czas, spotkają się dopiero na dworcu. 
Wyszedł z domu za wcześnie. Kiedy pociąg wjechał na peron, Alfred bał się tak, że nie był w stanie zapanować nad drżeniem rąk. Wśród wysiadających ludzi zobaczył ciemnowłosą kobietę w czerwonej sukience i zalała go fala szczęścia. Samanta przyjechała. Była jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach czy w kamerce. Ona go również dostrzegła, uśmiechnęła się promiennie a  gdy szła do niego, miał wrażenie, że otacza ją jakaś świetlista aura. Zamknął ją w objęciach i długo, długo do siebie tulił. Poczuł się tak, jakby od dawna była jego częścią, tylko coś ich rozdzieliło a teraz nareszcie wróciła z dalekiej podróży.
Tuląc się do niego spytała – zaprosisz mnie do siebie?
Spędzili popołudnie kochając się w blasku letniego słońca, które świeciło w niczym nie zasłonięte okno. Jedli czereśnie i truskawki i kiedy nastał zmrok, Samanta oznajmiła, że musi wracać.
Jak on bez niej wytrzyma, skoro tęsknił, kiedy musiała wyjść do łazienki?
Nie mogła zostać, miała jakieś zobowiązania i musiała wracać, ale teraz już na pewno będą spotykać się częściej. Mówiła prawdę, patrzyła mu prosto w oczy i jeśli do tej pory kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości, to teraz dałby się za nią zabić. Mógłby również zabić kogoś, jeśliby zaszła taka potrzeba.
Będzie dalej.   

niedziela, 29 maja 2011

Smutny Człowiek

Alfred, w skrócie Alf, nie zawsze był Smutnym Człowiekiem. Smutnym stał się dopiero wówczas, gdy został podstępnie wykorzystany i oszukany przez kobiety. Prawdziwe  kobiety, nie takie, które byle podmuch unosi na topolę.
Alf uzależnił się od czatu już jako dwudziestoparolatek bo tam wystarczyło napisać kobiecie, że jest ładna i dobra i już mógł z nią pisać przez kilka godzin. To nie było kłamstwo, bo wtedy wierzył, że każda kobieta jest ładna i dobra. Pewnego wieczoru zaczepiła go szmata_z_czata, nick niezbyt zachęcający dla porządnego chłopaka ale Alfred żadnej kobiety nie lekceważył i nie ignorował, skoro go zaprosiła do prywatnej rozmowy to zaproszenie przyjął. Początki były trudne i jeśli ktoś bywa na czatach, to nie będzie zainteresowany, niech nie czyta bo będzie  mu śmiertelnie nudno.
Wyglądało to mniej więcej tak:
-Skąd jesteś?
- z miasta, a ty?
- A ja z czatu.
- Ile masz latek?
- jestem pełnoletnia, a ty jaki masz samochód?
-Też jest pełnoletni.
- Czemu masz taki nick?
- Bo ścierka już był zajęty, a ty jesteś alfonsem?
- Nie, to skrót od imienia.
- Masz na imię Alfons?
- Alfred.
- A ja mam na imię Samanta. Lubisz seks?
Dalej już o tej rozmowie pisać nie będę, bo w tym momencie wszystko zależy od piszących, mogą najechać na monitorze na krzyżyk w miejscu, gdzie na mapie Polski są Suwałki, kliknąć w niego i pytający nigdy już się nie dowie o ulubionych zajęciach, przeczytanych książkach, obejrzanych filmach, podróżach a nawet o chorobach i dewiacjach.
Alf i Samanta chcieli dowiedzieć się o sobie więcej, dlatego pisali dalej.
Alf miał na czatanistów (a może użytkownicy czatu nazywają się czaterianie, nie wiem) sprawdzone sposoby. Co kilka dni pytał o to samo, na przykład o wzrost, o kolor oczu, o miasto, o liczbę rodzeństwa, i jeśli przyłapał kogoś na kłamstwie, to już nigdy się z nim nie wdawał w dyskusje wiedząc, że kłamca jest kłamcą, niezależnie od miejsca, gdzie się kontaktuje. Samanta nie okłamała go nigdy, bo znała dawno te sztuczki i miała obok klawiatury zeszyt, w którym notowała każde istotniejsze zagadnienia.
Wkrótce Alfred się zakochał i świata nie widział poza Samantą zwłaszcza, że przysłała mu kilka zdjęć, które ustawił na pulpicie. Czatowy ksiądz udzielił im ślubu ale Alf był zakochany i myślał już o ślubie prawdziwym. Nalegał na spotkanie i Samanta się zgodziła. Nie spał całą noc, nie mógł rano nic przełknąć, każda minuta zdawała się być wiecznością.  Jechał do niej pisząc całą drogę wiadomości sms. Miała na niego czekać na dworcu, wypatrywał jej sylwetki na peronie jeszcze zanim pociąg się zatrzymał a serce tłukło mu się tak, że miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Kiedy wysiadł i jej nie było, nie czuł jeszcze niepokoju. Wybrał jej numer ale w telefonie usłyszał komunikat – abonent czasowo niedostępny. Pewnie jest w podziemnym przejściu, gdzie nie ma zasięgu – pomyślał. 
Miotając się po peronie z telefonem przy uchu zdał sobie sprawę, że czeka już prawie dwie godziny. Nie znał adresu Samanty, nie znał nawet jej nazwiska. Był pewien, że coś musiało się stać. Trzymając głowę w dłoniach siedział na ławce i zastanawiał się co robić, a gdy wreszcie wieczorem usłyszał zapowiedź pociągu, który jechał do jego miasta, wsiadł w niego i wrócił do domu.
Tymczasem na czacie wrzało i gdy Alf się zalogował, natychmiast kilka osób przekazało mu wiadomość, że Samanta miała wypadek i jest w szpitalu. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć nic więcej, nikt nie wiedział również, od kogo ta wiadomość wyszła. Nikt nie znał Samanty osobiście i nie mial na nią namiarów. Alf spędził noc przy telefonie, ale w żadnym szpitalu nie widziano ślicznej, młodej brunetki o imieniu Samanta.
Rozpaczał. ktoś mu zasugerował, że być może  szmata_z_czata jest oszustką, ale Alf dobrze wiedział, co ludzie potrafią pisać z zawiści. Widzieli ich miłość i zazdrościli, a teraz go chcą jeszcze bardziej zdołować. Upłynął tydzień i gdy rozpacz Alfa zmieniała się w ciężką depresję, Samanta pokazała się na czacie. Tak jak sądził, miała wypadek, była w szpitalu i nie mogła się z nim skontaktować. Jej telefon się roztrzaskał a wraz z nim straciła wszystkie zapisane w nim numery. Teraz czuje się lepiej ale nie chce, by do niej przyjeżdżał, bo nie chce by widział ją w takim stanie. Spotkają się, gdy Samanta dojdzie do siebie, ale przecież mogą ze sobą pisać i rozmawiać.
Poczuł, jakby wróciło mu życie.

Będzie dalej.

sobota, 28 maja 2011

zamknięci

Tradycyjnie na weekend 30 stopni ciepła, 15 w sobotę i 15 w niedzielę! Dobrze, że pada, nie muszę latać z konewką. Wczoraj wieczorem byłam na dlugim spacerze w polach, pachniała akacja i dziki bez, zanim doszłam w miejsce, gdzie kończą się domy, napadły mnie ze trzy psy. Ludzie mają taki zwyczaj, że nie chce się im po wjeździe na posesję  zamykać bramy i potem jak ktoś przechodzi uliczką to pies czuje się zobowiązany obszczekać przechodnia i pobiec za nim choć kilka metrów. Nie lubię takich hałaśliwych małych piesków. Przechodziłam też obok zamknietego, strzeżonego osiedla. Trochę to dziwnie wygląda, jakby mieszkali tam za karę, a to przecież luksus. Wysoki mur, w którym są otwory, dzieli osiedle od drogi. Metalowa brama na domofon jeszcze bardziej kojarzy się z jakimś więzieniem. Wewnątrz eleganckie, jednakowe domki, bardzo drogie. Działeczki maleńkie, przez środek uliczka, po ktorej jeździły dzieci na rowerkach. Całkowicie odizolowani od wsi, bo to osiedle położone w polach, gdzie jeszcze niedawno rosły dwumetrowe chaszcze a droga była polna, błotnista. Ciekawa jestem, czy oni obserwują nas z równą ciekawością jak my ich. Pewnie nie, bo nie mają okazji. Podpowiem sołtysowi, aby strażacy zorganizowali latem najprawdziwszą wiejską zabawę w celach integracyjnych, w remizie! 

czwartek, 26 maja 2011

Zwierzęta Eli

W zakładce "Galeria Waszych zwierzaków" znajdziecie zdjęcia zwierząt dziewczyny, która natychmiast zareagowała na apel Daisy dotyczący kociego maleństwa uratowanego przez dwie studentki z Wrocławia.
Tym wszystkim zwierzętom Ela uratowała życie, wszystkie wymagały natychmiastowej pomocy, wszystkie były skrzywdzone przez ludzi. 
Oglądałam te zdjęcia, czytałam podpisy i do tej pory nie mogę się otrząsnąć.
Elu, kłaniam Ci się z największym szacunkiem.

Kociak, o którym pisały studentki, trafi do Eli w poniedziałek. Jeśli ktoś z Państwa miałby ochotę wesprzeć Elę  a raczej jej gromadkę, puszką karmy,  żwirkiem czy innymi akcesoriami, byłby to miły gest z naszej strony.  

na Dzień Matki


  Dorota Stalińska - "Piosenka dla Mamy"

Wiesz Mamo ja to już będę grzeczna
 W domu posiedzę , popatrzę w telewizor
 I zawsze będę wesoła
 Nawet gdy goście do nas przyjdą

 Zęby wyleczę , włosy uczeszę
 Inaczej spojrzę na życie
 Palenie rzucę i nigdy nie wrócę
 W stanie wskazującym na spożycie

 Brzydkich wyrazów przestanę używać
 Studia ze zdrowym rozsądkiem pogodzę
 Posłuchaj mnie studia też kształcą
 A podróże są drogie

 Zęby wyleczę , włosy uczeszę
 Inaczej spojrzę na życie
 Palenie rzucę i nigdy nie wrócę
 W stanie wskazującym na spożycie

 Uwierzę w przyjaźń ,uwierzę w ludzi
 Sprawdzę w słowniku słowo „circa"
 I wszystkie gazety już będę czytać
 A śmiać się tylko przy „Szpilkach"

 Zęby wyleczę , włosy uczeszę
 Inaczej spojrzę na życie
 Palenie rzucę i nigdy nie wrócę
 W stanie wskazującym na spożycie

 I już niedługo się ustatkuję
 Pracę znajdę , gdzie można hmm zarobić
 A tak , zupełnie poważnie
 Może by rzeczywiście tak zrobić

 Zęby wyleczyć , włosy uczesać
 Inaczej spojrzeć na życie
 Palenie rzucić i nigdy nie wrócić
 W stanie wskazującym na spożycie

 Zęby wyleczę , włosy uczeszę
 Inaczej spojrzę na życie
 Palenie rzucę i nigdy nie wrócę
 W stanie wskazującym na życie!

środa, 25 maja 2011

na pomoc

Dostałam dziś wieczorem list z prośbą o pomoc od czytelniczki, wklejam go w całości. 

Mam do opisania historię o maleńkim kotku i potworze.Jestem studentką, pochodzę z Wrocławia i tu też się uczę. Razem z koleżanką w poniedziałek po południu pojechałam do jej studenckiego mieszkania dokończyć pewien projekt do szkoły. Od progu przywitał mnie jej 6-cio miesięczny kocurek, biegający w te i z powrotem od drzwi do jej pokoju. Kiedy tam weszłyśmy, usłyszałyśmy przeraźliwy płacz kociego dziecka, dochodzący gdzieś z placu między blokami. Koleżanka powiedziała, że może to kocięta, które rano znalazła przy śmietniku w kartonie, a które zabrała do domu jedna z jej Sąsiadek. Ale nie... Do pokoju weszła współlokatorka Agaty, mówiąc nam, że rano kiedy biegła na uczelnie widziała jakąś dziewczynę zostawiającą na podwórku kota, ale nie miała czasu pójść tego sprawdzić. Prędko podjęłam decyzję- idziemy szukać kota! Na dworze skwar, około 27 stopni, pełne słońce na tym podwórku. Podeszłyśmy we cztery do krzaków, z których było słychać płacz kociaka, otoczyłyśmy to miejsce żeby nie uciekł. I znalazł się! Maleńki, szary kocurek. 
I tu przejdę do potwora. Z okna nad nami wyglądała pewna pani. I powiedziała coś takiego- " A to moja córka rano tego kota tam zostawiła. Ale on na pewno zdechnie, bo nic nie je i nie pije." Przypominam- kot zostawiony o 7 rano, znalazłyśmy go ok. 15, CALUTKI dzień płakał tam, i CALUTKI dzień ta kobieta wyglądała z okna i tego słuchała. Zabrakło nam słów... Zabrałyśmy maleństwo i poszłyśmy do mieszkania.
Po wielkości doszłam do wniosku, że ma około 3-4 tygodnie, jednak zdziwiło mnie pełne uzębienie. Dałyśmy mu strzykawką do pyszczka troszkę podgrzanego delikatnie mleka, przetarłam mu zaropiałe oczka i nosek i podjęłyśmy z Agatą decyzję- jedziemy do schroniska. Kota zawiniętego w kuchenną ściereczkę wiozłam na kolanach, płakał, uspokajał się tylko na chwile kiedy dawałam mu więcej mleka. W schronisku powiedziano nam, że mały u nich zdechnie, bo nie mają żadnych kociąt, nikt się nim nie zajmie na tyle żeby wyzdrowiał...
Weterynarz kotka obejrzał, dał mu pastę na robaki, popryskał płynem na pchły, dostał w zastrzyku antybiotyki i witaminy, zakropione miał oczka. I powiedziano nam, że jeśli weźmiemy go chociaż na tydzień- półtora, i mały wydobrzeje, możemy go odwieźć do schroniska, pewnie się ktoś dla niego znajdzie. Okazało się też, że ma 8 tygodni, tyle tylko, że musiał być bardzo niedożywiony. Agata podjęła decyzję, że kotem się zajmą przez czas jego dochodzenia do zdrowia, dostałyśmy kropelki do oczu i wet orzekł, że jeśli kot dożyje dnia dzisiejszego, zacznie jeść i pic, to mamy się u niego zjawić w czwartek na kontrol.
Z roztrzęsionym kociakiem wróciłyśmy. Nie chciał jeść, dostał tylko pic. I nadałyśmy mu imię- Jaś Wędrownik. 
Dziś Jasiu już nieśmiało podjada Felicjanowi (kotu Agaty) z miski, bardzo dużo pije, trochę próbuje broić, dużo śpi, głównie na rękach wielkich, 20paro letnich chłopaków :), oczka ma lepsze, nie ma zaczerwienionej już trzeciej powieki, sam się wylizuje, tylko bardzo boi się ciemności i samotności...

I tutaj moja prośba. Nie chcemy go oddawać do schroniska, ale ja nie mogę wziąć do domu czwartego kota (dwa wzięte z ulicy, plus jeszcze dwa psy w domu), a mimo że szukamy wszędzie gdzie się da nowego domu dla niego- wiadomo, jest ciężko, bo kot jest chory. Szukamy kogoś z Wrocławia i okolic, kto chciałby nam pomóc w otoczeniu Jasia miłością i bezpieczeństwem. Jedni ludzie już go skrzywdzili, my staramy się pomóc z całych sił, ale nie może z nami zostać. Byc może jakaś mała wzmianka na jednym z Twoich Klarko blogów by pomogła?

Pozdrawiamy, 

Agata i Felicjan oraz Basia i cała kociarnia domowa

wtorek, 24 maja 2011

U nas wszystko po staremu

 Już tu pisałam, że spotykam się z koleżankami w takiej miłej kawiarni i kiedyś zostałyśmy poczęstowane winem a dziś - nie do wiary! Piłyśmy sobie kawkę a pani kelnerka przyniosła nam po kawałku tortu od firmy w ramach promocji, tort był czekoladowy, w środku była galaretka i owoce a na wierzchu dekoracja z bitej śmietany! Nie jadłam bo wiadomo – dieta, ale wyglądał smakowicie i moje koleżanki zapewniały, że jest bardzo dobry. I całkowicie za darmo! Może która z nas ma tam jakiego wielbiciela albo coś? 
Z tą dietą to będzie koniec bo dojrzewają czereśnie i nie wyobrażam sobie rezygnacji z owoców, a przecież będą po kolei całe lato i jesień aż do winogron – maliny, agrest i porzeczki, jabłka, śliwki, gruszki, wszystko to rośnie w ogrodzie to jak nie jeść, no?
Kupiłam sobie parowego mopa bo utrzymanie podłóg w czystości przy zwierzętach jest dość uciążliwe, a dodatkowo niepokoi mnie ilość chemii, jaką zużywam do sprzątania. Bo nie czarujmy się, kot jest czysty ale to, co przyniesie na łapkach do domu nie musi być widoczne ale żyje i czeka na żywiciela, to samo z psem, który kładzie się w przedpokoju i śpi tam,  trzeba więc dezynfekować.
Najpierw Ukasz (nie poprawiać, ma być Ukasz) kupił karcher do sprzątania posesji i mycia aut i się chłopcy bawili - składali, myli wszystko, co było do umycia na zewnątrz i podjazd lśni, altana lśni, meble ogrodowe jak nowe. To ja pozazdrościłam i zamówiłam sobie tego mopa na alledrogo (nie było drogo) i to samo – najpierw pół dnia składałam a potem próbowałam gdzie popadnie. Szału nie ma bo przecież brudu w domu nie było, nie uwierzycie ale jednak wyczyściłam grzejniki od środka. Nie muszę wkładać do sprzątania rękawic, po których robią mi się czerwone, swędzące plamy na rękach.
Jak to się kończy te listy? Już wiem. Napiszcie co tam u Was, czy wszyscy zdrowi, pozdrówcie najbliższych, ściskam Was serdecznie

sobota, 21 maja 2011

mamusia

Krysia wałkowała ciasto na pierwsze w tym roku pierogi z truskawkami a Rysiek stał z koszulą w ręku i zastanawiał się, czy prasować czy zignorować te niewielkie zagniecenia, których prawie nie było widać, kiedy przyszła ciotka Lucyna.
Ciotka Lucyna była kuzynką mamy Krysi, mieszkała na drugim końcu miasta i odwiedzała ich dość rzadko, więc musiało się coś stać. Weszła do kuchni, usiadła na stołku i powiedziała do Krysi wskazując na ciasto – szklanką wycinaj to będą równe. Krysia się tylko uśmiechnęła i dalej cięła paski ciasta na dość koślawe kwadraty.
Rysiek zrobił cioci herbaty i już chciał się wycofać w bezpieczne miejsce czyli przed telewizor do pokoju, gdy usłyszał:
- Rysiu, ja do ciebie przyszłam.
Bo ty jesteś taki porządny chłop i już tyle lat robisz w jednej robocie to może byś załatwił tam u siebie robotę dla mojego Waldeczka? Bo on się stara ale z żadną pracą mu nie wychodzi, on po maturze i na komputerach się zna to mógłby pracować w biurze, do fizycznej się nie nadaje bo jest taki delikatny,  ale teraz to ludzie jak te wilki, jeden drugiego by w łyżce wody utopił i co się dziecko ochodzi po tych urzędach, po tych biurach, to się do czegoś zawsze doczepiają i go nigdzie nie chcą. A to, że nie ma stażu, a jak ma mieć staż jak go nie przyjmą? A że z obsługi komputera to tylko gry i Internet a innych programów nie zna. A teraz, wyobraźcie sobie, dziecko się wystarało o pracę rachmistrza to go bandyci pobili. Żeby to jeszcze raz, gdzie tam, co przyszedł to pobity, pewnie to inni rachmistrze z zazdrości, że Waldeczkowi przypadł taki dobry rejon. Biedne dziecko jakie honorowe, nawet na policji nie był skargi nie składał a raz to przyszedł taki chory, z taką biegunką straszną, jakaś baba chciała go otruć. Ledwie go podleczyłam kleikami z ryżu i marchewki to jak poszedł to przyprowadził do domu jakąś wywłokę, macie pojęcie?
Starsza od niego z dziesięć lat, wyfarbowana na blond, jak się uwiesiła na nim to myślałam, że go zadusi, nic tylko się zamykali w jego pokoju nawet jeść nie wychodzili, Waldeczek przychodził do kuchni, nakładał na talerze i szedł z powrotem. Zwracałam jej uwagę, żeby się tak nie śmiała głośno bo mój synuś musi się wyspać ale co tam takiej powiesz, udaje, że nie wie o co chodzi. Wreszcie wygoniłam ją, to mój dom, mój syn i ja tu rządzę póki patrzę, jak umrę to sobie będzie mógł sprowadzać kogo będzie chciał a teraz fora ze dwora!
Jak poszła, z płaczem, to Waldek też poszedł i już go miałam szukać przez policję bo go długo nie było, ale wrócił, choć się do mnie nie odzywa, do tej pracy też już nie szedł, to nawet dobrze bo może znów by go kto pobił, to takie niebezpieczne, powinni mu dać obstawę, policję albo straż miejską!
Krysia nałożyła na talerz pierogi, polała śmietaną i podsunęła ciotce. Lucyna sięgnęła po cukierniczkę, posypała pierogi cukrem i zaczęła jeść, za to Ryśkowi jeść odechciało się całkiem.
Waldek to powinien sobie załatwić robotę za granicą, najlepiej w Ameryce! – palnął, a ciotka zakrztusiła się pierogiem i nie wiadomo było, czy płacze na samą myśl, że mogłaby zostać sama czy z powodu solidnego klepnięcia w plecy.   

czwartek, 19 maja 2011

rozwiązanie konkursu na Dzień Matki

Dziękuję Wam za udział w konkursie, książkę dostanie Kasia, która napisała ten komentarz - Ja też biorę udział, jak wszyscy, to wszyscy! :).  
Losowanie odbyło się w prosty sposób - wchodzę na czat i proszę kogoś by wymienił liczbę, potem liczę komentarze i gotowe. Kasiu, pan, który dla Ciebie wylosował nagrodę, pozdrawia Cię. Przyślij mi szybciutko adres to jeszcze dziś pójdę na pocztę.

wtorek, 17 maja 2011

dla zdrowia i dla urody

Chodzę po domu i się śmieję, i jestem dumna, bo udało się nam z tym odchudzaniem. Głównie udało się Lubemu bo już zrzucił 12 kg, nie ma skoków ciśnienia i poprawiła mu się kondycja. Ja jestem  zawsze seksowna i mam ciało zgrabne i powabne bez względu na wiek i rozmiar (zapamiętajcie sobie kobiety to zdanie i zawsze je sobie powtarzajcie) to się nawet nie ważę, choć z miłości i dla towarzystwa jem prawie to samo, to ta dieta nie jest przeznaczona dla mnie.
Chodzę po ogrodzie, podziwiam kalinę, chucham na piwonie (moje ulubione) i śpiewam przerobioną na własny użytek piosenkę:
..ale ona uważała że jest gruby
Więc go jeszcze odchudzała..

poniedziałek, 16 maja 2011

retrospekcja, czyli epizod z młodości Pani Emerytki

W tych okolicznościach muszę wyjaśnić, skąd Pani Emerytka, jeśli pozwoli, to w tym opowiadaniu mówmy o niej pani Wandzia, znała stosowne rozmiary. Otóż to, że była najstarszą dziewicą w rodzinie a nawet w okolicy nie znaczy wcale, że nie widziała na swoje piękne oczy mężczyzny w całej okazałości. Sama zresztą opowiadała o swych miłosnych przypadkach a raczej wypadkach i nie wszystkie były wytworem fantazji.
Wakacyjną przygodą Wandzi był Lesiu, człowiek, którego poznała pracując jako opiekunka na koloniach zorganizowanych przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Lesiu pełnił tam rolę zaopatrzeniowca a była to najważniejsza funkcja na całej kolonii. Kiedy tylko skacowana kadra zwlekała się z polowych łóżek a z głośników rozbrzmiewała rześko melodia „razctwietli jabłoni i gruszy papłyli tumany nad rjekoj” Lesiu odpalał tarpana i jechał do miasteczka po to, co było potrzebne do wyżywienia setki zgłodniałych kolonistów i napojenia dziesiątki spragnionych opiekunów. Czyli codziennie niezmiennie marmolada, chleb, buraki albo marchew, pół kilo mięsa mielonego na kotlety i mąka kartoflana na kisiel do makaronu, czyli na zupę owocową podawaną na kolację. Oraz wino i wino.
Lesiu był brzydki jak potwór z bagna, niektóre dzieci na jego widok uciekały z krzykiem i zasłaniały oczka czerwonymi chustami, które od początku do końca kolonii miały na stałe zamocowane na szyi,  dorosłym rosło jedzenie w gębie, ale pani Wandzia już była w takim wieku, że nie było się co zastanawiać, bo lepszy ptaszek w garści niż anakonda na dachu i tylko sercem widzimy dobrze a zeza zbieżnego, grzybicę stóp i próchnicę można wyleczyć, choć na to się nie umiera. Przynajmniej z miejsca.
 Zakochała się od pierwszej jazdy, kiedy musieli zdobyć ocet sabadylowy. Spędzili w tarpanie wiele godzin aż wyznali sobie miłość, to znaczy on powiedział, że gdyby chciała to jej pokaże jak ją kocha, wieczorem na pace tarpana. Niestety, nie przyszedł, choć potem już prawie każdą noc spędziła na pace czekając z nadzieją.
Turnus mijał, akcja „która grupa nie ma wszawicy jedzie w nagrodę do miasteczka” zakończyła się fiaskiem bo nie było zwycięzców, pani Wandzia miała coraz mniej pracy bo już nie musiała co rano zaplatać dziewczynkom warkoczy a Lesiu na pakę nie przychodził. Jak mówiła do niego po polsku to udawał, że nie słyszy a jak mówiła po rosyjsku to udawał, że nie rozumie. Poczuła się uwiedziona i zraniona bo nic tak kobiety nie dotknie jak mężczyzna, który jej nie chce dotknąć,  tym bardziej, ze razu pewnego na kolonię przyszła jakaś kobieta i z  wrzaskiem oznajmiła, że wyrwie kudły każdej wywłoce, która tknie jej męża, czyli Lesia.
Kudłów już i tak na kolonii żadna nie miała ale jednak strach przed babskiem był.
Wandzia do końca kolonii była smutna i załamana, a kiedy na apelu śpiewano „Ukochany Kraj” Wandzia miała swoją własną wersję. 
Wszystko Tobie ukochany Lechu
Moje myśli wciąż przy Tobie są..
Dalej było do rymu, a więc o grzechu i takie tam,  ale Wam tego oszczędzę.
I dalszych opowieści też;).


sobota, 14 maja 2011

opowieść Pani Emerytki cz 1

Kiedy Blondyna piła wino aby się nie odwodnić do reszty, Pani Emerytka, która dorabiała sobie szydełkowaniem, postawiła na stoliku koszyczek z robótką i sprawnie dźgając szydełkiem zaczęła snuć swoją opowieść.
- Zacznę od początku.
-  Na początku był chaos – chlipnęła  Blondyna a Pani Emerytka mierząc do niej szydełkiem powiedziała – nie odzywaj się tylko pij, ja wiem lepiej co było na początku.
Ja skończyłam liceum, bo ja byłam nie tylko piękną, ale i bardzo zdolną dziewczyną nie tak jak te latawice teraz – pokazała w kierunku okna, gdzie na topoli utkwiła kobieta Smutnego Człowieka. 
Skończyłam liceum i zostałam nauczycielką rosyjskiego, w tamtych czasach to był bardzo potrzebny i bardzo poważany zawód, dlatego zaraz po liceum szło się do pracy a dopiero potem można było iść na studia nauczycielskie.
Mój pierwszy nieudany pierwszy raz odbył się na balu maturalnym, pamiętam jak dziś kawalerów z technikum elektrycznego, którzy byli zaproszeni do naszej szkoły i zepsuli prąd. Prąd zepsuli i nie tylko prąd, ale przez lojalność dla koleżanek, może jeszcze która żyje, nie napiszę co się wtedy działo między 19;15 a 20;00. W każdym razie ja byłam oporna i przez ten opór zachowałam cnotę, nie tak, jak ta latawica – mówiła Pani Emerytka, wskazując na topolę.
A potem w wakacje pojechałam na wieś i tam poznałam Bolesława. Chodziłam z nim wieczorami na spacery i pewnego razu zaszliśmy już bardzo daleko, kiedy rozpętała się burza. Schowaliśmy się w stogu siana ale zanim doszło co do czego to strzelił piorun tak blisko, że Bolesław spadł..ze stogu  spadł, mówię, nie śmiej się głupio bo się biedny nadział na widły i miał rany jak od automatu, cztery dziury równo, potem miał do mnie jakiś uraz i co mnie widział to się łapał za spodnie i rozglądał po niebie.
Wakacje przeminęły i ja zostałam prawie nietknięta z powodu tych warunków atmosferycznych a potem to poszłam do pracy, czyli do szkoły, czyli uczyć dzieci rosyjskiego języka.
W tej pracy to były same kobiety i tylko dyrektor był mężczyzną, to znaczy z wyglądu, bo tak naprawdę to on mężczyzną nie był bo się bał myszy. Raz w pracowni biologicznej doszło między nami do bliższego spotkania i już mój stanik wylądował na wypchanym  puchaczu ale z powodu zbyt gwałtownego poruszenia poruszałam regał i przewrócił się słój z myszami i one spadły jak ten deszcz na dyrektora a dyrektor  z krzykiem uciekł na korytarz, co to za uciekanie z opuszczonymi spodniami, za daleko nie uciekł, jak wyrżnął na środku to mu woźna musiała pomagać wstawać. Myszy od tego czasu nie miały do szkoły wstępu.
Pani Emerytka przerwała opowiadanie widząc, że Blondyna drzemie.
Tymczasem na dole rozległ się głos strażackiej syreny. To Smutny Człowiek wezwał strażaków prosząc, aby pomogli zejść z drzewa jego kobiecie.
Blondyna ocknęła się z drzemki i widząc robótkę Pani Emerytki zapytała z zainteresowaniem – ciociu, a co ty robisz tym szydełkiem? Bo to ma taki charakterystyczny kształt, to wygląda jak ..męski narząd kopulacyjny!
- Bo to jest ocieplacz na fiuta – odparła Pani Emerytka, która sprzedawała te ocieplacze na allegro po 18 złotych. O interes trzeba dbać!



piątek, 13 maja 2011

awaria

Głupio się przyznać ale nie mam żadnego archiwum i notka o Blondynie zginęła, była jakaś awaria na bloggerze a teraz już można publikować ale tamtej notki nie ma, zginęła i koniec. Trudno, poczekam do jutra, może się jakoś odzyska?

środa, 11 maja 2011

niestety, znów o Waldemarze

Ja nie wiem co się ze mną dzieje ale od paru dniu usiłuję coś sensownego napisać i co napiszę to jest beznadziejne bo niestety ale bezustannie łazi za mną kolejny tekst o Waldemarze i dziś złapałam się na tym, że nie mając pod ręką laptopa zaczęłam pisać ręcznie. Samo się pisze i do tego czuję się tak, jakbym była na wakacjach, te wszystkie brednie wymyślam na zawołanie a co jedna to głupsza. Trochę zostawię w folderze bo to naprawdę idiotyzmy, a kawałek Wam dam do poczytania.
 *
Blondyna siedziała przy monitorze wgapiając się w napis KONIEC INTERNETU. Od wielu dni nie mogąc wrócić do równowagi szukała ukojenia w różnych zajęciach. Wyczyściła od środka grzejniki, rozebrała choinkę, pomalowała sufit porysowany rogami wiadomo kogo i wytrwale przeczesywała Internet mając nadzieję, że się nadzieje na Waldemara. Niestety, to wszystko na nic. Dotarła już do ostatniej strony i nie znalazła nawet jednej wzmianki o swym ukochanym. Postanowiła więc odwiedzić ciocię, która miała nadprzyrodzone zdolności i wiedziała wszystko, tylko oczywiście nie o wszystkim chciała mówić.
Pani Emerytka widząc Blondynę załamała ręce:
 - Dziecko, ale zmarniałaś cycki ci się plączą koło pasa a jeszcze niedawno mogłabyś nimi chłopu zęby wybijać!
Blondyna rzeczywiście schudła, zbladła, na dwóch paznokciach miała resztki lakieru a na pozostałych ślady zębów (właśnie, Pani Emerytka szybkim ruchem założyła protezę a szklankę z wodą schowała do kuchennej szafki).
Bo ja się zakochałam ale z powodu nędzy i bezrobocia musiałam opuścić ukochanego i wrócić do męża – rozbeczała się Blondyna, a Pani Emerytka w celu uzupełnienia płynów wyjęła z szafki wino i szklankę i nalała do pełna.
- Pij, bo się odwodnisz! Ja wiem, co to jest miłość i cię rozumiem, miałam w życiu wielu fatygantów ale jeszcze więcej pecha, uspokój się to ci opowiem o losach najstarszej dziewicy w rodzinie. Ty beczysz czy się śmiejesz? – spytała podejrzliwie, a Blondyna na dowód, że beczy, zawyła na cały regulator aż Smutny Człowiek, stojący na balkonie na sąsiedniej posesji wystraszył się i wypuścił z rąk ukochaną, która łagodnie odfrunęła w kierunku zachodzącego słońca.
Opowieść Pani Emerytki kiedy indziej.

wtorek, 10 maja 2011

konkurs

Ogromną radość sprawiła mi czytelniczka pisząc, że dała do przeczytania swojej mamie „Dziś też Cię kocham”. Okazuje się, że książka dotarła do osób, które bloga nie znały i została przyjęta bardzo dobrze.
 Pomyślałam sobie, że może ktoś chciałaby dać taki prezent swojej mamie na Dzień Matki i dlatego postanowiłam jedną książeczkę  przekazać takiej osobie.
Konkurs potrwa do 18 maja, nagrodę wyślę priorytetem to dojdzie na czas, ostatnio wysłałam dziewczynie za granicę i doszło bardzo szybko.
Nagroda jest tylko jedna a pytanie konkursowe brzmi – w kim się zakochał Waldemar?
Odpowiedzi proszę zamieszczać wyłącznie w komentarzach pod tym postem, losowanie będzie 19 maja rano.

niedziela, 8 maja 2011

rośliny w krainie czarów

Rośliny do obsadzenia skrzynek kupuję na takiej cyklicznej Wystawie Ogrodniczej, która odbywa się w Krakowie zawsze w tym samym miejscu wiosną i jesienią. Ukłon i podziw dla ogrodników – od kilku lat ceny kwiatów mają takie same, choć tym roku były strasznie drogie heliotropy, kupiłam tylko jeden, trudno. Ale za to zdrowych, pięknych pelargonii  po 3,50 za krzaczek mam pełne skrzynki! Kupuję tam dlatego, że mam pewność – kwiaty są zdrowe, pięknie ukorzenione i wolne od szkodników.
Ogrodnicy handlują pod chmurką, a w budynku rozplenili się jak szarańcza naciągacze, przykro mi, ale  nazywam pewne rzeczy wprost. Idę alejką, która prowadzi do wystawców storczyków, i zaczepia mnie ponura, blada, ubrana na czarno kobieta. Chce mnie uzdrowić, a kiedy mówię jej, że jestem zdrowa, oburza się bo widzi we mnie co innego. Gdybym nie była zahartowana bredniami, które mi czasem wypisują trolle to bym się pewnie przeraziła i dała się uzdrawiać. Za chwilę inny uzdrawiacz chciał mnie najpierw oduczać palić a gdy powiedziałam, że nie palę od wielu lat to chciał mnie odchudzać hipnozą. Ciekawe z czego, bo na tłustą nie wyglądam. Może odchudza na zapas. Kawałek dalej kobieta robi badanie krwi, pobiera kropelkę krwi, umieszcza ją pod mikroskopem, potem pokazuje na monitorze fioletowe i żółte pola tłumacząc, że to fioletowe świadczy bardzo źle i i ona ma na to sposób – to znaczy ma książkę jak żyć, aby przeżyć. Badanie gratis książka 45 zł.
Na stoisku z aniołkami już chciałam kupić aniołka dla siostrzenicy bo zbiera ale pani mi kazała podpisać petycję, całkowicie dla mnie niezrozumiałą. Poprosiłam ją więc o adres internetowy, dostałam broszurkę i teraz widzę, że to wygląda jak sekta a aniołki dla zmylenia.
Wróżek było jak zawsze sporo, (nie dałam sobie wywróżyć bo by mi jeszcze przepowiedzieli, że niedługo przyjdzie do mnie przystojny rachmistrz o imieniu na W), na masujący fotel nie poszłam, nie dałam sobie badać oczu ani tym bardziej obmacywać się rękami, które robią dobrze. Czyli leczą, ponoć.
A kwiatuszki już posadzone, skrzynki powieszone, jak się rozrosną to się pochwalę.
 Kto niecierpliwy to kupował od razu takie duże
 Kusiło, oj, kusiło i mnie

 Ananasa nie kupiłam ale za to przywiozłam bananowiec (tak w żargonie sprzedawców nazywa się karton po bananach) pełen pelargonii.

czwartek, 5 maja 2011

minął miesiąc

Mam dwie wiadomości, zacznę od dobrej. Upłynął miesiąc diety i Luby przesunął zapinanie w pasku o dwie dziurki, odzież na nim wisi i  już wszyscy widzą jak schudł, chwalą  i podziwiają. Nie ważymy się bo do tego odchudzania nie podchodzimy zbyt poważnie, uda się to się uda, nie to nie, więc w kilogramach nie wiem ile nas ubyło. Ale widać, więc jeszcze z miesiąc będziemy żyć na tej diecie a potem zobaczymy.
Równy miesiąc mija również od zakończenia konkursu „po stronie natury”. Do tej pory laureaci nie otrzymali nagród i ja już nie wiem jak się mam przed nimi tłumaczyć, bo mi wstyd, piszę do organizatora co kilka dni. Ostatnio mi odpisał, że ramki są już wysłane. Figa mi pisała, abym się jeszcze wstrzymała i nie robiła wojny więc się wstrzymuję, dam im czas tylko do poniedziałku a potem zacznę działać,  bo czemu ma cierpieć mój autorytet i moi czytelnicy mają się czuć zawiedzeni? Niech organizator się tłumaczy.
Jak dostaniecie te ramki to błagam, dajcie znać, to mi kamień spadnie z serca.
Wracając do diety – muszę Wam coś wyznać – jedzenie jest o wiele trudniej rzucić niż palenie!

środa, 4 maja 2011

Pamiątki

Przeważnie mają wartość sentymentalną, choć mogą być  jednocześnie sporym kapitałem. Starsze osoby mają czasami trochę biżuterii i wyobrażają sobie, że jest ona kosztowna. Oglądają pierścionki, łańcuszki, broszki myśląc, że mogą za to mieć sporo pieniędzy. Kiedy dochodzi do wyceny, czują się rozczarowane. To, co wydawało się rodowym klejnotem, bywa potraktowane jak złom i za najpiękniejszy naszyjnik  zamiast oczekiwanych sześciu tysięcy dostają sześćset złotych. 
Moje pamiątki to zdjęcia, nagrania wideo z uroczystości rodzinnych, szkolne świadectwa, prezenty od szczególnie bliskich mi osób. Wśród szpargałów na strychu znalazłam pożółkłą, zniszczoną kartkę wydartą niedbale z zeszytu w linie.
 Kiedy nie było telefonów, zostawialiśmy sobie takie komunikaty. Mama poszła do pracy, a chłopcy na żagle!

niedziela, 1 maja 2011

znalezisko


Przy okazji porządków na strychu znalazłam mnóstwo starych gazet i książek. Oto prezentuję na gorąco "Szpilki" wydane 13 czerwca 1971 r, na ostatniej stronie taka reklama:
"KUP DZIECKU BUTY PRODUKCJI FABRYKI W CHEŁMKU SZYBCIEJ ZACZNIE MÓWIĆ BRZYDKIE WYRAZY" 
Zostałam klepnięta w zabawie w blogowego berka przez Marynarza (ha! czuję się prawie jak Blondyna) i od razu klepię Kochaną Redakcję

znów o tych kotach

Biały Kot dawno przestał przychodzić do domu na noc, śpi gdzie chce, łazi gdzie mu się podoba i dopiero, gdy chce się porządnie najeść to trafia do mojej kuchni. Przyzwyczaiłam się do tego i już od dawna go nie nawołuję i nie szukam. Przychodzi obszarpany i brudny, biorę go więc pod pachę i oglądam, obmacuję, zaglądam do uszu i w futro zawsze mając pod ręką najpotrzebniejsze leki. Warczy na mnie, czasem myślę, że mnie za to nienawidzi bo już kilkakrotnie musiałam mu wyrywać kolce, czyścić zaropiałe ucho a nawet wyciągać z pyszczka wbitą cienką kostkę.
Wczorajszy dzień był parny, zwierzęta spały od kilku godzin w ogrodzie i wreszcie mnie to zaniepokoiło. Przypomniałam sobie, jak mając małe dziecko zaglądałam do niego gdy za długo było cicho. Tak samo mam ze zwierzętami, bo kto to widział, aby spały gdzie popadnie rozciągnięte na boku, z odsłoniętym brzuszkiem, jak martwe! Pies koło huśtawki, kot na trawie pod czereśnią. Zawołałam więc na nie z ganku – kotku, żyjesz? Nic, żadnej reakcji. Piesku nie śpij!  Nic. Zeszłam na dół, pies uniósł powiekę, mruknął i przewalił się na drugi bok. Podeszłam do kota, mruknął, przewrócił się na grzbiet i leżał z łapami wyciągniętymi w górę, nawet nie popatrzył. Podrapałam go po brzuszku i zostawiłam w spokoju.
Wracając do domu zwróciłam uwagę na poruszenie w altanie. Stoi tam szafa a na szafie jest szuflada. Z szuflady wystawała  głowa kota, który teoretycznie powinien być biały a był szary od brudu i kurzu. Już wiem, gdzie śpi.
Po południu przeszła burza, Kiciul się burzy boi więc był w domu ze mną. Pies spał na ganku. Po burzy do domu przyszedł Biały Kot. Szedł wśród wysokiej mokrej trawy i miał myjnię. Wyglądał jak mop. Wytarłam go a gdy się wymył i wysuszył, znów był pięknym, Białym Kotem o seledynowym spojrzeniu.

PS na blogu w onecie nie piszę bo nie mogę się tam zalogować.