czwartek, 29 sierpnia 2019

byle do piątku

Do autobusu wsiada dziewczyna z dwojgiem dzieci. Chłopczyk może mieć pięć lat, dziewczynka w wózku może dwuletnia. Nie znam się na dzieciach.
Chłopczyk ma hulajnogę. Siada obok starszej pani na siedzeniu dla uprzywilejowanych, hulajnogę porzuca w poprzek przejścia. Pani zwraca mu uwagę - kochanie, przesuń hulajnogę bo tędy muszą przechodzić ludzie. Chłopiec nie reaguje, mama stoi na środku z wózkiem,  przegląda coś w telefonie i również nie reaguje. Dziecko w wózku je, a raczej bawi się bułką. Rzuca kawałki pieczywa jakby karmiło gołębie. Odwracam wzrok.
Przystanek. Wsiada kilka osób, jedna z dziewczyn uderza nogą w hulajnogę i wyrywa się jej "o kurwa!". Masuje kostkę i mówi do dziecka - zabieraj stąd to żelastwo! Matka podnosi wzrok znad telefonu i mówi do chłopca - zaraz wysiadamy. To prawda. Wysiadają na kolejnym przystanku, potrącając hulajnogą jeszcze kilka osób. Bułkę pozbieraj - myślę i zaraz się karcę - co cię to obchodzi.
Niedawno ktoś mi napisał - nie zbawiaj świata, zajmij się sobą.
Nie zbawiaj świata, i tak nikt tego nie doceni.
Nie warto rzetelnie pracować.
Nie warto być uczciwym.
Nie bądź naiwna. (Uczciwość=naiwność).
Ale napisał też ktoś -  "Wszyscy zdechniemy na wysypisku niepotrzebnych maszyn produkujących buty..bez imion..mając jedynie na szyji tabliczki z numerami"



niedziela, 25 sierpnia 2019

Taka niedziela


Hania za miesiąc skończy dwa lata. Nazywam ją Moją Najpiękniejszą Wnuczką. Ona mówi na siebie skromnie – Hanusia. Mama i tata Hanusi pojechali w niedzielę o świcie na grzyby i dlatego ich córeczka nocowała u nas.
To dziecko śpi od wieczora do ósmej rano prawie w takiej samej pozycji. Zaglądałam do jej pokoju bo martwiłam się – jak to – nie budzi się, nie płacze, nie woła? Jezus Maria może nie oddycha albo chora! Gdzie tam, po prostu śpi z nogami na kołdrze, z papużką pod policzkiem, z pieskiem z boku, z zeberką na górze łóżeczka.

Rano wita się ze wszystkimi. Dzień dobry Baśto, dzień dobry dziadziusiu, dzień dobry papużko! I pyta – a gdzie spał kotek?
Kotek spał w ogrodzie, przyszedł nocą, zjadł swoje mięsko i poszedł spać – mówię, bo nie chcę dziewczynce  opowiadać jak Kiciul wbiegł do domu jak oparzony, zjadł i uciekł bojąc się zapachu dziecka. I tak od dwóch lat, nie i nie. Kiedyś jakieś dziecko musiało go bardzo dotkliwie skrzywdzić. Szkoda, bo Hania jest tak słodka, taka rozważna że nawet pluszowe zwierzaki traktuje z największą ostrożnością.

Gdzie jest mama? – pada pytanie. Mama pojechała na grzyby – odpowiadam. Z tatusiem? – Tak, z tatusiem. Przyjadą po obiedzie – zapewniam.
Jemy śniadanie. Hania zjada niewiele, nie jest głodna. Lubisz taką kiełbaskę? – pytam, gotowa jak wszystkie babcie dać wnuczce coś innego. To jest szynka – poprawia mnie mała. To jest szynka i chleb z masłem. I sok w bidonie. I ciasto – wskazuje na stojący na stole talerz z jabłkowym ciastem.

Myjemy się i ubieramy. A teraz druga noga – Hania zakłada skarpetki i opowiada o tym co robi  a ja mówię do Krzyska – to dziecko używa liczebników porządkowych!
Haniu, ile masz lat? – pyta Krzysiek. Trzy, pięć, cztery, osiem! – woła Hania, pokazując jednocześnie dwa paluszki.
Idziemy do ogrodu. Moja wnuczka nasz ogród nazywa placem zabaw i niewiele się myli bo ma tam huśtawkę, leżak, piaskownicę, rozłożony koc  i mnóstwo zabawek. Idziemy zbierać owoce. Maliny są koło szopy i mała ciekawska pyta – a co tam jest? Dziadka bałagan – odpowiadam. Dziadek ma bałagan i zepsute sanki – stwierdza mała.
Zrywamy maliny, borówki i poziomki, Hania lubi je tak bardzo, że mogłaby nic innego nie jeść. I jeszcze na koniec jeżyny – mówi, bo jeżyny zna od niedawna i je je z pewną ostrożnością – urywa po kawałku i rozgryza z namysłem, dlatego cała jest w jeżynowym soku. 

Nalewam ciepłej wody do miski i stawiam na trawniku. Dziecko myje rączki ale natychmiast dostrzega możliwość zabawy, biegnie do piaskownicy, znajduje łopatkę i mówi – będę podlewać wodą kwiatki.
Super. Zajmie jej to z godzinę a ja sobie w tym czasie utrwalę opaleniznę.

Tymczasem dziadek wybiera się do pracy. Jedziesz swoim samochodem? – upewnia się wnuczka. Dziadek do pracy, tata na grzyby, mama z tatusiem na grzyby a Hanusia z papużką u babci – dziecko informuje o obecnej sytuacji swojego HauHau który prawdopodobnie od dawna jest martwy z powodu ciągłego tytłania w błocie i prania na czterdziestu stopniach.

Zrobiło się południe i słońce dość mocno grzeje, dlatego chowamy się do domu. Obiecałyśmy mamie, że wymalujemy sobie paznokcie. Hania nie czuje się pewnie ale kiedy siada w karmniku i daję jej przybory do rysowania, rozjaśnia się. Kładzie dłoń na kartce a ja odrysowuję jej paluszki, potem wystarczy dorysować pazurki i już można je malować. Różowym – decyduje panienka, która doskonale odróżnia kolory.
I jeszcze kotka, pieska, rybkę i autobus! I pociąg, kolomotywę! Baśta rysuje a wnuczka koloruje.
Obiad!
Zdradzę Wam tajemnicę. Jeśli dwulatek niechętnie je, spróbujecie jeść z nim z jednego talerza. Dajcie mu widelec  i ..raz Hania, raz Baśta. Teraz kotlecik Baśta a teraz Hania. I drugi ziemniaczek, i ogórek ogórek ogórek, zielony ma kapelusz cały i kładka była zła a gdzie jest kotek, kotku kotku obiad, Baśta zrobiła siedem pięć trzy kotleciki. Dziesięć, zjedzone.
Odpoczniemy sobie po obiedzie. Na łóżku! – woła mała biegnąc do mojego pokoju i wspinając się na moje posłanie. Bo tak. Ja mam w sypialni telewizor a poza tym mam tam też laptop a na laptopie jest świnka Pepe, której zresztą nie lubię ale to nie jest bajka dla mnie.
Na moim łóżku można również skakać i przewracać się na stos poduszek. Można też śpiewać na cały głos – pieśty małe dwa chciały przejść się chwilkę, kładka była zła, sto lat niech żyje nam!
Kiedy Hania odpoczęła po obiedzie i nie wyglądała na senną, poszłyśmy znów do ogrodu.
A mama jest na grzybach z tatą? – zapytało dziecko.  Tak kochanie, ale już niedługo przyjedzie. Pójdziemy otworzyć bramę a potem położysz się na huśtawce i będziemy patrzeć, czy samochód wjeżdża na podjazd.
Słońce przeświecało przez gałęzie czereśni, piesek przytulał się do policzka, Baśta kołysała huśtawką a dziecko spało i uśmiechało się przez sen.

Wrócili rodzice z grzybami. Pomalowałyśmy sobie paznokcie na różowo - informuję synową, która zerka na dłoń córeczki a ja śmiejąc się pokazuję kartkę z rysunkiem. 

Dziś też Cię kocham. 








sobota, 24 sierpnia 2019

znów o tych kotach

Francuskie koty są wielkie jak smoki. Łażą swobodnie po ogrodach, wylegują się na murach, śpią pod oliwnymi drzewkami, piją wodę z basenów, udają, że są głodne i przełażą z posesji na posesję sprawdzając, co jest dziś na kolację u sąsiada.
Nie boją się obcych ale czegóż mają się bać skoro są wielkie jak smoki i nikt im nie obcina pazurów?
W domu Mistrza i Małgorzaty były trzy koty legalne i jeden dochodzący, któremu poświęcało się najwięcej uwagi, ponieważ bezczelnie spał na leżakach, wyżerał wszystko legalnym kotom z misek a nawet syczał na dwudziestoletnią kotkę - starowinkę, która już z trudem chodziła i dostawała specjalne, tylko dla niej przeznaczone jedzenie.
Moim faworytem był Korki. (Korki, Korki z Majorki). ...
Korki przywitał mnie spojrzeniem pełnym akceptacji. Nie znaczył mnie jak to robią inne koty, czyli nie pocierał się o moje nogi bokiem ani wibrysami, po prostu siedział i patrzył. Powiedzieliśmy sobie cześć i zaiskrzyło.

Wielki kot, pełen gracji, każdym krokiem pokazujący siłę i niezależność. Nawet kiedy spał to nie chował pazurów. Chodził za mną. Już od pierwszego dnia układał się do spania na łóżku w naszym pokoju. Dawał się przeganiać bardzo niechętnie. Tamtejsze koty zazwyczaj nie śpią latem w domu, wolą ogród i taras.
Pewnego popołudnia rozchorowałam się i leżałam na wpół żywa. Korki czuwał w nogach łóżka. Siedział, patrzył, mruczał gdy go głaskałam. Mówiłam mu, że jest bardzo piękny i gdyby mieszkał u nas, to z pewnością zostałby królem wioski.
Krzysiek go wynosił z pokoju. (Z pewną nieśmiałością).
Aż któregoś dnia Krzysiek miał wywrotkę na rowerze i paskudnie podrapał sobie na kamieniach kolano. Syn Gospodarzy wymownie wskazując  na rany bardziej stwierdził niż spytał  - Korki?



piątek, 23 sierpnia 2019

koniec lata

Kiedy wchodziłam wczoraj wieczorem na schody, przywitało mnie złowrogie buczenie. Zapaliłam światło i kiedy zobaczyłam, co się dzieje, zaczęłam wrzeszczeć. Zdołałam otworzyć drzwi i uciec.
Chmara szerszeni budowała sobie gniazdo wokół lampy pod okapem i kiedy weszłam na schody, poczuły się zagrożone.
Szerszenie są okropne. Pamiętam jak kiedyś jeden wleciał mi do domu, ubiłam go ale już martwy spadł mi na skórę ręki - ból nie do opisania.

Co u mnie poza tym? W pracy nie jest lekko, finał remontów, jest co robić. Przydałaby się pomoc, od czasu do czasu proszę robotników o przesunięcie czegoś cięższego, ale przeważnie wszystko robię sama.
 Koleżanka z piętra zaangażowała do mycia okien córkę, bo jej samej stan zdrowia nie pozwala na taki wysiłek. Nic nie powiem. Nauczyłam się nie komentować.

Sprawdzam przeglądarkę skierowań do sanatorium, wypada na grudzień lub styczeń.




wtorek, 20 sierpnia 2019

Groźna Woźna znów w akcji

Wokół szkoły rosną drzewa a pod drzewami rośnie trawa. Teraz rośnie bo kiedy dzieciory miały zajęcia to zamiast trawy było klepisko i tylko to siańsko nosiły na butach bez przerwy a biedna sprzątaczka od południa do wieczora nic tylko to fruwające po całej szkole siano zamiatała. Dzieciątka mają wakacje to trawa urosła.

Jakoś tak w lipcu Groźna Woźna wynosząc wory ze śmieciami zobaczyła coś, w co nie mogła uwierzyć. O halucynacje nietrudno bo przynajmniej raz w tygodniu każda sprzątaczka  musi się nażreć środków przeciwbólowych albo psychotropów, albo napić się wina żeby zapomnieć co robi i za jakie pieniądze.
Idzie, niesie wór ze śmieciami i patrzy a tam pod wierzbą koło kontenera stoi dziewczę w zwiewnej sukience i pasie baranka kota hujwiecotojest. 
Pasie coś albo może  psa wyprowadziła na trawę ale dlaczego w klatce na kota? Bo pod wierzbą stała przeklęta przez wszystkie koty klatka. Taka, w którą wabi się kiciusia (chodź chodź słoneczko śliczne moje ty cudowne wejdź do klatki zobacz co tam masz mięsko rybkę polędwiczkę  takie jak lubisz wejdź wejdź. I dup klatka zamknięta haha udało się) i wiezie ziejące nienawiścią zwierzę do weteryniarza dłubać w pysku albo w uszach, obcinać pazury albo jeszcze coś gorszego.  (Nie poprawiać).

Pasie dziewczę tego baranka czy coś i stoi nad nim i gada do niego to i Groźna Woźna podeszła zobaczyć i upewnić się że to co widzi to jest naprawdę.
Piękna, jasnowłosa, ubrana w zwiewną sukieneczkę  dziewczynka pasła białego, puchatego  króliczka. Jakie ładne zdanie, no, no,  woźna się kształci, czyta wypełnione ćwiczenia do czwartej klasy to się rozwija literacko. Już niedługo z takim warsztatem to napisze jakiś reportaż wcieleniowy albo coś.

Ale na razie sprząta po budowlańcach i rozczula się na widok pasterki. Wczoraj na przykład podeszła i już miała zapytać, kiedy będzie pasztet ale ugryzła się w jęzor i zapytała, co króliczek lubi jeść. A potem obiecała dziewczynce przynieść z własnego ogrodu trochę warzywek i trawy.
Na drugi dzień załadowała do torby dwie cukinie, gałąź z jabłoni razem z jabłkami, wiecheć mięty, wiecheć pietruszki i kawałek gałęzi z malin. Bo jak ma być pasztet to chowany na zdrowym jedzeniu, nie?

Zaniosła ten prowiant pod wierzbę ale dziewczęcia nie było, zostawiła więc torbę z karteczką "dla królika" i poczłapała robić to, co powinna, czyli myć okna. Ale była ciekawa czy dziewczynka przyszła więc poszła sprawdzić, a tam cukinii  nie ma, pietruszki nie ma, mięty nie ma i jabłek nie ma. Została tylko gałąź z jabłoni i kawałek gałęzi z malin.
Ale ten królik nienażarty, no no!




niedziela, 18 sierpnia 2019

a w ogrodzie

Polało solidnie i wszystko rośnie jak opętane. 
 a pod schodami zawsze zielono
  Obsadzenie jeżynami pergoli - to nie był dobry pomysł. Pełno jeżyn pod nogami!
 Hortensje już przekwitły
 Będę bogata - pietruszka bujna jak nigdy. Tylko to jest naciowa odmiana ;) 
 Słoneczniki dla ptaków, one to wiedzą, i już dziobią.
 Krzewuszka ponowiła kwitnienie, lubię ją za wytrwałość. Dawniej rosła pod dachem i prawie co roku walił się na nią z dachu śnieg z lodem. Teraz rośnie pod śliwką, daje radę. 
 Aronia jak co roku obfita i dorodna
Takiej ilości jabłek jeszcze nie mieliśmy.

Wojny nie przewiduję ale robię przetwory aby nie marnować tego, co urosło. Dziś sałatka z zielonych pomidorów, do której mam prawie wszystko na działce. Pomidory są dzikie, rosną gdzie popadnie i wczoraj wyrwaliśmy z korzeniami z dziesięć krzaków, aby inne mogły dojrzewać. Oberwałam malutkie pomidorki, znalazłam kilka ogórków, jest koper i cebula, pustych słoików w piwnicy dostatek. To zabieram się do roboty!

sobota, 17 sierpnia 2019

i z powrotem

Nie zamierzam pisać przewodnika po miejscach, które odwiedzałam bo robią to znakomicie inni. Piszę raczej po to, by móc któregoś dnia zajrzeć tu i powiedzieć - ależ to były piękne dni.
Chwile, gdy nic nie mówiłam. Było ich wiele.
Pewnego dnia płynęliśmy statkiem po Zatoce Marsylskiej. Żadne zdjęcie i żaden film nie oddadzą tych widoków. Jeszcze trzeba poczuć bryzę, słońce, zapach morskiej wody, potem stanąć na brzegu i ze zdumieniem oglądać targ rybny, gdzie rybacy na bieżąco oprawiają ryby, demonstrują ośmiornice, wielkie kawały tuńczyka leżą w skrzyni a kobiety podobne z charakteru do naszych pań z Kleparza zachęcają do kupna mydła. Kupiłam. Jak nie kupić kawałka lawendowego mydełka z zatopionymi w nim nasionami? Ty się ciesz że ośmiornicy nie kupiłam!
W Marsylii warto wejść na kładkę łączącą Fort św. Jana i Muzeum Cywilizacji Śródziemnomorskiej.


woda miała kolor lakieru na paznokciach

Innym razem jechaliśmy zwiedzać winnice. Autostrada Słońca to taka droga, że nie wiadomo po której stronie siedzieć, gdzie są ładniejsze widoki. A potem było jeszcze ładniej. Do tego Gospodarz słucha w samochodzie radia z muzyką klasyczną. Mijaliśmy oliwne gaje, winnice, wzgórza pokryte sosnowymi lasami. Zachwycające krajobrazy. Warto żyć - myślałam. A miałam umierać w lutym bo świat wydawał mi się nie do wytrzymania. 

Plaże nie są takie długie i szerokie jak w Polsce. Nie są też zatłoczone. Dzieci często ubrane są w ochronne ubranka bo słońce naprawdę może zrobić krzywdę. Nie ma parawanów. Trzeba uważać na jeżowce. Woda jest dość słona i bardzo ciepła. Gapiłam się, to jasne.

Prawie nie widziałam kobiet z krótko obciętymi włosami. Panie mają długie, często związane w kucyk włosy. Nakrywają głowy kapeluszami i chustkami nie tylko na plażach. Noszą luźne lniane i bawełniane sukienki. Jaka swoboda! Kupiłam sobie taką na niedzielnym targu.
Targ - w niedzielny poranek sprzedający rozstawili swoje stoiska bezpośrednio na ulicy. Czego tam nie było! Przede wszystkim lokalne produkty, próbowałam, oglądałam, dziwiłam się. Dziwiłam się  bo małe, brzydkie jabłka kosztowały chyba siedem euro za kilogram i westchnęłam wiedząc, że mam majątek na działce. Ale po powrocie widziałam u nas figi po 2 zł za sztukę i pomyślałam, że moja przyjaciółka też na majątek w ogródku.
Pisałam o cykadach? Chyba nie. Hałasują. kończył się ich czas ale i tak ciągle słychać było ich grzechot.

Patrzę przez okno - mgła zapowiada nadciągającą jesień. Jeszcze mam wakacyjny lakier na paznokciach, jeszcze w lodówce zostało kilka kawałków sera i oliwki,  czekają na wyjątkową okazję. Pachnie wiecheć lawendy własnoręcznie zebrany.

Na koniec mam prośbę - ludzie, nie straszcie się i nie bójcie się. Nie widywałam tłumów uchodźców, nie widywałam wojsk ani policji uzbrojonych po zęby, nikt nas nie sprawdzał na lotniskach. Ups. Nieprawda, ja byłam sprawdzana - pani wzięła mnie na bok i jakimś wskaźnikiem dotykała moich rąk i brzucha ale to dlatego, że nie wyglądałam normalnie. Bowiem kiedy już przeszłam pierwszą bramkę na lotnisku i zobaczyłam Mistrza i Małgorzatę za barierkami, rozpłakałam się w ogromnym żalu, że to już, że to koniec, że czas się rozstać, i nie mogłam tego płaczu opanować.

Czas się pozbierać i wracać do codzienności.

Dziś też Cię kocham.






piątek, 16 sierpnia 2019

2.




                       uliczki tak wąskie, że prawie można sięgnąć od ściany do ściany

Kilka lat temu ogromny pożar spustoszył okolice domu w którym mieszkaliśmy. Oliwne gaje, sosnowe lasy, lawendowe polany – wszystko to strawił ogień. Część przyrody odżyła ale widziałam czarne, pokręcone drzewa i był to widok niezwykle wstrząsający.


dzika lawenda pachnie niesamowicie intensywnie
Nad miastem góruje skała, patrzyłam na nią często bo przypominała mi pewien film o kosmitach. Na górze na skale widnieje baszta, jest tam znakomity punkt widokowy. Zwiedzaliśmy w bliższej i dalszej okolicy wiele miejsc – baszty, zamki, kościoły, winnice i plaże i nigdzie nie żądano od nas opłat za wejście i za zwiedzanie. Wchodziliśmy swobodnie do winnicy, oglądaliśmy tłoczarnię oliwy, piwnice, muzeum i całą produkcję, degustowaliśmy produkty i wszędzie widziałam uśmiechniętych, spokojnych ludzi. Nikt się nie spieszył, nie przeganiał nas ani też nas nie obserwował, przeciwnie – pracownicy zapraszali nas do obejrzenia butelkowni, gdzie cały czas trwała produkcja.


jestem sobie beczułeczka
Było mi wstyd za Polaków, którzy zdzierają za zwiedzanie kościoła Mariackiego,  za wstęp do ruin w Ojcowie i w wielu innych miejscach.
Byłam również w toaletach w Muzeum Cywilizacji Śródziemnomorskiej w Marsylii – są bezpłatne, wyposażone w miękki papier nawilżany  i torebki do zawijania np. tamponów. Jest w nich świeżo, czysto i pachnąco a przecież przewija się tam tłum wielonarodowy.
Sklepy sieciowe mają szersze alejki i nikt nikomu nie jeździ wózkami po stopach. Pracownicy układają towar bez pośpiechu, panie na kasach gawędzą z klientami, nikt na nikogo nie warczy. Nikomu nie przeszkadzają ani długie suknie, ani szorty. Ludzie pozdrawiają się, całują w policzki, uśmiechają się do siebie.

Miasto wyglądało z początku  na opustoszałe. Zastanawiałam się dlaczego tak jest. Miałam wrażenie, że nie ma tu prawie wcale infrastruktury usługowej. Tak to wyglądało z okna samochodu. Dopiero gdy chodziłam ulicami, widziałam dyskretne tabliczki na drzwiach lub koło nich. Salon kosmetyczny, biuro podróży, apteka, klinika, piekarnia, cukiernia. Nie ma krzykliwych reklam, mury i dachy są czyste, okna zasłonięte okiennicami. Wszędzie kwitły rododendrony, ulice często przechodziły w niewielkie ronda i te ronda są starannie obsadzone  roślinami.
Pewnego dnia zajrzałam przez szybę w drzwiach do zamkniętego kościoła i już odchodziłam, gdy podeszła do mnie czarnowłosa kobieta o bardzo ciemnej karnacji i spytała po francusku, czy chcemy wejść do środka. Podziękowałam po francusku i po angielsku usiłowałam powiedzieć, że jesteśmy na wakacjach i tak sobie spacerujemy, ale mój angielski jest bardzo kulawy i pani angielski też był kulawy.  Chyba zrozumiała, że się zgubiliśmy albo szukamy pomocy materialnej  bo chciała nas zaprowadzić na zaplecze kościoła gdzie był punkt pomocy. W końcu udało mi się powiedzieć, że jesteśmy z Polski i przyjechaliśmy do mojej przyjaciółki a ona zaczęła zgadywać, do jakiej familii. Na koniec rozstałyśmy się całe w uśmiechach całując oczywiście w dwa policzki.





czwartek, 15 sierpnia 2019

1.


Nie byłoby tej podróży i tych wspomnień, gdyby nie Gospodarze – im zawdzięczamy te wakacje, w ich cudownym, gościnnym domu mieszkaliśmy. Jeśli kiedyś zwątpicie w ludzką dobroć, bezinteresowność, hojność, zapytajcie mnie. Ludzie są dobrzy, wiem to na pewno.
Nie jesteśmy spokrewnieni, nie łączą nas interesy, nie znamy się zbyt długo, zaledwie od kilku lat.


Vitrolles to niewielkie miasto położone niedaleko Marsylii. Tam pojechaliśmy prosto z lotniska. Patrzyłam przez okno samochodu i w pewnej chwili powiedziałam – przecież mnie się to od wielu lat śniło. Te domy na wzgórzu pokryte jednakową dachówką, ten labirynt ulic, mury, zza których wyglądają rododendrony. Wzgórze nad zatoką, woda tak niebieska, jakby się w niej rozpuściła ultramaryna, czerwone skały jak z amerykańskiego filmu. Boże, gdzie i kiedy  ja to widziałam?

Klimatyzacja i basen przy każdym domu nie jest tu luksusem tylko koniecznością, ponieważ jest ciepło albo bardzo ciepło. 
Przywitały nas trzy, a w zasadzie cztery koty. Ten czwarty jest dochodzący, taki międzysąsiedzki. Koty wylegują się pod krzakami, dobijają się rano do drzwi, usiłują też mościć się w domu na łóżkach ale nikt nie zatrzymuje ich w pomieszczeniach, są wychodzące i tylko pilnują, aby personel w porę dostarczał im pożywienie. Piją wodę z miski zwanej przez ludzi basenem. Jeden z kotów popatrzył mi głęboko w oczy i już zawsze chciał mi towarzyszyć, przychodził do naszego pokoju, układał się do spania na łóżku i nawet proponowałam mu, aby pojechał z nami to będzie królem wioski, ale nie chciał. Koty są tu dużo większe niż nasze.


Mieszkaliśmy w pokoju na piętrze.  Kiedy otwierałam okiennice, miałam widok na charakterystyczną skałę.
Napiszę oczywiście o jedzeniu i piciu ale nie chcę, żebyście pomyśleli, że cały czas jadłam albo  byłam pijana. To byłoby głupie bo po co marnować taki piękny czas.



Wino. Wino z bąbelkami, wino białe, różowe i czerwone, pastis i likiery. Może dlatego uśmiech nie schodził mi z twarzy a może nie dlatego.
Tarty na słodko i na słono. Ryby, krewetki, sałatki, krótko smażone na oliwie warzywa, zioła, pieczone pomidory z czosnkiem, cienkie smażone kiełbaski, sery. Bagietki – nigdy wcześniej nie jadłam tak dobrego pieczywa.  Chleb kupowany na regionalnym, odbywającym się raz w tygodniu targu. Sery. Figi prosto z drzewa. Rozpływające się w buzi melony.

Kiedy zmęczeni Gospodarze kładli się po obiedzie na drzemkę, my wskakiwaliśmy do przydomowego basenu a potem hulaj dusza piekła nie ma opalaliśmy się na leżakach. Chciałam złapać trochę opalenizny wiedząc, że u nas w Polsce czuć już jesień. Pół godziny, krem z wysokim filtrem i to uczucie, gdy słońce nagrzewa skórę. Ach. Nigdy nie było mi gorąco, nawet kiedy maszerowałam kilka kilometrów na otwartej przestrzeni. Zawsze był wiatr, powietrze było suche, nic mnie nie bolało!

środa, 14 sierpnia 2019

Moja Marsylia



Syn mojej przyjaciółki zapytał mnie, co podobało mi się we Francji najbardziej. I co najbardziej mi się nie podoba.

Tydzień na południu tego kraju to zbyt krótko by widzieć blaski i cienie, ale przecież nawet po tygodniowym pobycie mam prawo powiedzieć – jestem zachwycona wszystkim. Dlatego będę pisać tak jak odbierałam bodźce,  odtwarzać z pamięci to wszystko, co czułam patrząc, widząc i słysząc.

Pamiętacie jak bałam się nie samego lotu, bo czymże jest samolot jeśli nie zwyczajnym środkiem komunikacji? Bardziej należy się obawiać jazdy samochodem. Bałam się swojego skrępowania, jeśli mi każą otwierać walizkę i zaczną coś z niej wyrzucać bo będę źle spakowana to pewnie się rozpłaczę. 

Teraz już wiem – jeśli leci się latem do Marsylii to wystarczy spakować kilka koszulek, szorty, ze dwie cienkie sukieneczki, sandały  i klapki, bieliznę na zmianę i kostium kąpielowy. Kosmetyki można kupić na miejscu i nie bawić się w domu w przelewanie do tych małych lotniczych pojemniczków. To napisałam dla tych, którzy tak jak ja tego nie wiedzieli.
Mieszkaliśmy w prywatnym domu i korzystaliśmy z hojności gospodarzy bez ograniczeń ale gdyby było inaczej to tak właśnie bym zrobiła – nie ma co targać z Polski kosmetyczki z szamponem i mydłem.

Linia do Marsylii z Krakowa nie jest zbyt popularna, odprawa przebiegła szybko i bez problemów, do samolotu wsiadali prawie sami Francuzi i Arabowie. Było kilkoro dzieci, niektóre z nich małe, płakały w czasie lotu. 
Przede mną siedziała francuskojęzyczna mama z dwójką przedszkolaków. Zanim usiedli, stanęła nad nimi i palnęła im kazanie. Nie zrozumiałam z tego prawie nic, ale z gestów wynikało, że mają być cicho, mogą grać albo coś oglądać i nie przeszkadzać bo ona zamierza czytać. Podczas lotu od czasu do czasu dyscyplinowała je rzucając zza książki imię pociechy. Wierciły się mniej niż ja. Potem jeszcze kilka razy już we Francji obserwowałam podobne zachowanie matek na plaży i w sklepach – zdecydowane karcące spojrzenie, wskazanie ręką, stanowczy głos. Dzieciaki bawiły się ale nie było wrzasków i bezustannego przeszkadzania.

Lot nie był niczym szczególnym, dużo gorzej jeździ się w korkach na krakowskich ulicach. Mogłabym nawet stać gdyby przewoźnik przewidział stojące miejsca.
Patrzyłam na przybliżające się miasto. Ta woda naprawdę jest kobaltowa – pomyślałam. Zachodziło słońce. Czułam, że może być jeszcze piękniej.

Do jutra. 





wtorek, 13 sierpnia 2019

Moja Marsylia

Najpierw napiszę o uczuciach. Albo nie. O uczuciach napiszę oddzielnie. Na razie wstawię tylko kilka zdjęć. Przejrzałam cały plik i widzę na nich nie tylko cudowne krajobrazy - widzę siebie uśmiechniętą i radosną na każdym zdjęciu. I taki był ten wyjazd - pełen szczęścia. A jednak jest o uczuciach. Ech, jak daleko do brzegu, kiedy ja to wszystko opiszę!

 Wspinałam się. W sandałkach, ale góry były poważne.
  To jest bardzo stara kupa kamieni. Bardzo stara.
Chwilo trwaj.

Jest ranek, przylecieliśmy nocą. Kot stęskniony, bagaże rozpakowane. Mży deszcz i jest zimno. Mam jeszcze parę dni urlopu więc na pewno usiądę do pisania ale teraz czekają na mnie obowiązki dość pilne a przecież jestem jeszcze myślami we Francji. I chyba o tym napiszę najpierw - że tamtejsze matki dyscyplinują swoje dzieci, że policję widziałam raz, kiedy zatrzymali się bo ja chciałam przejść przez ulicę, że ludzie mówią sobie "dzień dobry" nawet jeśli się nie znają. Powietrze pachnie ziołami i słońcem, okna są czyste a ludzie mają złote serca.

piątek, 2 sierpnia 2019

samo rośnie!

 Kiedy wchodzi się do ogródka, zaczepiają nas jeżyny. Bezkolcowe! Ale kto wie co tam jeszcze posadzę.
 Dynie jak co roku wielkie jak smoki, a to dopiero początek.
Pietruszkę posialiśmy bez przekonania, dla natki, no i też dlatego, że wiosną była bardzo droga. Pomidory sieją się same kolejny rok gdzie popadnie. Na fp - Hania robi babki z piasku. Zdjęcia powiększają się po kliknięciu na nie.
Moje siostry żalą się, że wklejam zbyt mało zdjęć. A przyjechać nie łaska!