piątek, 16 sierpnia 2019

2.




                       uliczki tak wąskie, że prawie można sięgnąć od ściany do ściany

Kilka lat temu ogromny pożar spustoszył okolice domu w którym mieszkaliśmy. Oliwne gaje, sosnowe lasy, lawendowe polany – wszystko to strawił ogień. Część przyrody odżyła ale widziałam czarne, pokręcone drzewa i był to widok niezwykle wstrząsający.


dzika lawenda pachnie niesamowicie intensywnie
Nad miastem góruje skała, patrzyłam na nią często bo przypominała mi pewien film o kosmitach. Na górze na skale widnieje baszta, jest tam znakomity punkt widokowy. Zwiedzaliśmy w bliższej i dalszej okolicy wiele miejsc – baszty, zamki, kościoły, winnice i plaże i nigdzie nie żądano od nas opłat za wejście i za zwiedzanie. Wchodziliśmy swobodnie do winnicy, oglądaliśmy tłoczarnię oliwy, piwnice, muzeum i całą produkcję, degustowaliśmy produkty i wszędzie widziałam uśmiechniętych, spokojnych ludzi. Nikt się nie spieszył, nie przeganiał nas ani też nas nie obserwował, przeciwnie – pracownicy zapraszali nas do obejrzenia butelkowni, gdzie cały czas trwała produkcja.


jestem sobie beczułeczka
Było mi wstyd za Polaków, którzy zdzierają za zwiedzanie kościoła Mariackiego,  za wstęp do ruin w Ojcowie i w wielu innych miejscach.
Byłam również w toaletach w Muzeum Cywilizacji Śródziemnomorskiej w Marsylii – są bezpłatne, wyposażone w miękki papier nawilżany  i torebki do zawijania np. tamponów. Jest w nich świeżo, czysto i pachnąco a przecież przewija się tam tłum wielonarodowy.
Sklepy sieciowe mają szersze alejki i nikt nikomu nie jeździ wózkami po stopach. Pracownicy układają towar bez pośpiechu, panie na kasach gawędzą z klientami, nikt na nikogo nie warczy. Nikomu nie przeszkadzają ani długie suknie, ani szorty. Ludzie pozdrawiają się, całują w policzki, uśmiechają się do siebie.

Miasto wyglądało z początku  na opustoszałe. Zastanawiałam się dlaczego tak jest. Miałam wrażenie, że nie ma tu prawie wcale infrastruktury usługowej. Tak to wyglądało z okna samochodu. Dopiero gdy chodziłam ulicami, widziałam dyskretne tabliczki na drzwiach lub koło nich. Salon kosmetyczny, biuro podróży, apteka, klinika, piekarnia, cukiernia. Nie ma krzykliwych reklam, mury i dachy są czyste, okna zasłonięte okiennicami. Wszędzie kwitły rododendrony, ulice często przechodziły w niewielkie ronda i te ronda są starannie obsadzone  roślinami.
Pewnego dnia zajrzałam przez szybę w drzwiach do zamkniętego kościoła i już odchodziłam, gdy podeszła do mnie czarnowłosa kobieta o bardzo ciemnej karnacji i spytała po francusku, czy chcemy wejść do środka. Podziękowałam po francusku i po angielsku usiłowałam powiedzieć, że jesteśmy na wakacjach i tak sobie spacerujemy, ale mój angielski jest bardzo kulawy i pani angielski też był kulawy.  Chyba zrozumiała, że się zgubiliśmy albo szukamy pomocy materialnej  bo chciała nas zaprowadzić na zaplecze kościoła gdzie był punkt pomocy. W końcu udało mi się powiedzieć, że jesteśmy z Polski i przyjechaliśmy do mojej przyjaciółki a ona zaczęła zgadywać, do jakiej familii. Na koniec rozstałyśmy się całe w uśmiechach całując oczywiście w dwa policzki.





23 komentarze:

  1. Jak miło się to czyta! Pozdrawiam, Klarko!

    OdpowiedzUsuń
  2. I takich miejsc, przyjaznych ludziom jest na zachód od Odry naprawdę wiele. Miejsc, gdzie ludzie są sobie wzajemnie życzliwi i odnoszą się do siebie serdecznie i z prawdziwym szacunkiem i gdzie wyraz "wspólne miejsce" ma zupełnie inne znaczenie niż w Polsce. Tam się o coś wspólnego dba a nie niszczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Spędziłaś piękny tydzień, w pięknym miejscu, z przyjemnością przeczytałam poprzednie posty. Piszesz barwnie, kolorowo, chcesz bardzo dużo przekazać w krótkim tekście, bo jak myślę, chcesz podzielić się z czytającymi Twoje teksty swoją radością. Mam wrażenie, że chcesz tą swoją radością obdarować także nas, czytających, dać nam chociaż taki mały promyczek radości. To piękne z Twojej strony!:-)
    Przy czym trochę zrobiło mi się dzisiaj smutno kiedy opisywałaś miasto bez reklam, nie nachalne, takie jakie znam z dzieciństwa. No i to porównanie naszych i marsylskich sklepów, dosłownie w punkt. Niestety tak to wygląda i nie wiem co się porobiło, bo jeszcze kilka lat temu było inaczej. Przynajmniej ja to tak widzę. Te wąskie alejki, towar napchany gdzie się tylko da, którego wręcz boję się dotknąć, bo atakuje spadając z półek, pryzm, koszmar atakujących palet rozwożących towar, wściekłej obsługi rozkladającej ze złością towar na półkach. Nieraz uciekałam ze strachem przed paletą rozjeżdżającą wszystko po drodze, cofałam rękę wyciągniętą po towar żeby nie dostać po łapach towarem rozkładanym na półkach. No i to warczenie na klienta przy kasie, a to o brak drobnych, a to o to, że nie płaci się kartą, że za wolno chowa się towar do siatek itp., itd. Nie lubię już chodzić do sieciówek, jak zarazy unikam Lidla na naszym osiedlu, nie tylko zresztą ja, większość moich sąsiadów od dawna już tam nie kupuje, tylko ja taka wytrwała byłam, ale co zrobić jak brak kasy na zakupy w osiedlowych sklepach.
    Sorki, że się tak rozpisałam, ale właśnie za chwilę mam wyjść na zakupy, coś jeść trzeba, a ja zaczynam bać się tych zakupów, tych sfrustrowanych ekspedientek i nie rozumiem co się porobiło? Boję się nawet uśmiechać, bo i za to mi się oberwało, bo one tutaj ciężko pracujące i zmęczone tym sklepowym wyścigiem szczurów, a ja tutaj wypoczęta, roześmiana, a za oknem piękna pogoda w którą za chwilę się taka uchachana zanurzę. I jak tu mnie nie nienawidzieć?:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie chcę, aby wyglądało, że porównuję i krytykuję Polskę po kilku dniach urlopu ale te różnice były dla mnie uderzające - tamten kojący spokój, życzliwość ludzka na każdym kroku, uśmiechnięci, pozdrawiający się ludzie, brak nachalnych, krzykliwych banerów, zdyscyplinowane dzieci na plażach i w sklepach

      Usuń
    2. Klarko, moi bliscy i znajomi mieli te same spostrzeżenia co Ty po pobytach w Szwecji, Niemczech, Włoszech. No może szwedzkie dzieci są chowane totalanie bezstresowo, ale tam rodzice mają mocno pod górkę jeśli chodzi o ich dyscyplinowanie (nie mam na myśli bicia czy popychania dzieci, nie o to chodzi). Oczywiście ich spostrzeżenia były dla mnie zawsze przykre, próbowałam bronić tego co ojczyste, ale ostatnio już mi opadają ręce. Może mam niedobry okres w życiu i widzę tego więcej niż kiedyś. Nie wiem.

      Usuń
    3. Klarko :) mieszkam w okolicach Marsylii i z dyscyplina u dzieci nie moge się zgodzić, przynajmniej te które spotykam w sasiedztwie, marketach czy na plazy robia co chcą... ze sklepami zgodze się w 100%, nigdzie im się nie spieszy, nikt nie klóci sie w kolejkach itp. kolejne co mnie uderzyło po przyjezdzie tutaj z Polski to to, jak oni jeżdza samochodami. dla mnie strasznie, wpychaja sie na sile, nie uzywaja kierunkowskazow itp itd . zauwazylaś to moze tez? planujesz jeszcze odwiedzic Francje? moge polecic kilka rzeczy do zwiedzenia :)

      Usuń
    4. Ja natomiast nie mam takich obserwacji z pobliskiego Lidla, Dino czy Auchan'a. Wcale, nic a nic. Przy kasie zawsze mówię pani, żeby się nie spieszyła, bo nie mam szans spakować się w tym tempie. Ona zwykle mówi, że tak musi, ale ja nie mam się spieszyć. Tylko spokojnie się spakować.
      Nikt na mnie nie warczy, a gdy z rzadka zapytam o coś obsługę - odpowiadają mi z uśmiechem. Ciekawe, skąd takie różnice w sklepach tej samej sieci?

      Usuń
    5. Hajduczku, jeszcze dwa lata temu to był mój ulubiony sklep. Nie wiem co go tak odmieniło. Uciekłam stamtąd tak jak inni moi sasiedzi. Teraz spotykamy się na zakupch w innym sklepie. Nikt się nam tam w pas nie kłania, ale też nikt na nas nie warczy przy kasie, nie atakuje wózkami z paletami, nie próbuje przydzwonić rozkładanym na półki towarem:-)

      Usuń
  4. Badania w Niemczech przez portal turystyczny wykazały, że Niemcy za najbardziej niesympatycznych uważają Francuzów, a na wakacjach najbardziej uciążliwi są m.in Polacy i Brytyjczycy z powodu nadużywania alkoholu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od bardzo dawna mieszkam poza Polska.Przy kazdej wizycie w kraju , po 2 tygodniach mam dosc wlasnie dlatego,wlasnie z powodu tych warczacych na siebie ludzi , tych skwasnialych min,bezczelnej mlodziezy i wielu( takze starszych) ludzi, ktorym wszystko przeszkadza i na wszystko narzekaja.Mam w kraju wielu przyjaciol, wspanialych ludzi, mam rodzine i do nich przyjezdzam,ale meczy mnie i denerwuje zachowanie ludzi.Kiedy weszlam do warszawskiego metra i powiedzialam pasazerom "Dzien Dobry", nikt mi nie odpowiedzial, popatrzyli tylko z wykrzywionymi minami,moze 2-3 osoby usmiechnely sie tylko i cos tam burknely pod nosem.W malych miastach jest jeszcze gorzej.Kazdy ma pretensje do swiata o wszystko zlo, ktore do spotkalo kiedykolwiek w zyciu,kazdy prawie , kto pracuje,uwaza, ze nie powinien pracowac, bo nalezy mu sie dobre zycie bez pracy.
    I podobne zdanie ma wiele ludzi, ktorzy pozyli troche poza Polska.A Polska jest tak piekna,tylko ludzi wszystko psuja .Oczywiscie sa takze inni, usmiechnieci, pogodni, zadowoleni i zyczliwi, ale gina w tym natloku tych skwasnialych twarzy i tych "skazanych na prace".
    Ty, Klarko ,tak ciezko pracujesz ale potrafisz usmiechac sie do ludzi, kochasz wszystkich, takze tych, ktorzy brudza tam, gdzie Ty sprzatasz.Jak niewiele jest takich ludzi w Polsce,niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz myślę, że atmosfera w Polsce wynika też trochę z tego, że tutaj naprawdę ciężko się żyje. W Polsce raczej ceni się cwaniactwo, jak ktoś kogoś umie umiejętnie oszukiwać to mówi się, że jest zaradny. Tutaj nie ceni się uczciwych ludzi, takich którzy starają się, dokształcają, pracują. Jednym się zabiera, drugim się daje za darmo itd. Więc atmosfera też jest lekko "skwaszona". Na Zachodzie im się chyba po prostu żyje łatwiej i być może, dlatego są bardziej życzliwi, uśmiechnięci, bo nie borykają się tak z tym życiem jak tutaj :)

      Asia

      Usuń
    2. "raczej ceni się cwaniactwo" hmm.. nie zauwazylam:) Każdy sądzi według siebie.
      Nie opowiadajcie takich bzdur,wyświechtanych banałow o "złych" czyli nieuśmiechniętych Polakach i jakże wspaniałych cudzoziemcach.Bo to guzik prawda.

      Usuń
    3. A Ty Ulu właśnie swoją rzeczową, spokojną wypowiedzią potwierdziłaś, że mówienie o nas iż nie uśmiechamy się do siebie, a często na siebie warczymy i wiele nas złosci, to tylko "banał i guzik prawda"?

      Usuń
  6. I dlatego tak chętnie wyjeżdżam za granice Polski. Żeby nie zwariować i odnowić wiarę w ludzi. Wracam zwykle pocieszona, że nie jest jeszcze tak najgorzej -przynajmniej tam.
    Jednak skasowałaś tamte zdania. Niepotrzebnie. Ja też się czuję oszukana moim krajem i mówię to głośno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może napiszę o tym w podsumowaniu, nie wiem, muszę to jeszcze przemyśleć

      Usuń
  7. Mnie to też zawsze uderza. Różnica w ludziach. W pl są tacy spięci i nie uśmiechnięci.

    OdpowiedzUsuń
  8. Klarko, jak cudownie czyta sie Twoje posty o wakacjach. Z kazdego bije cieplo i zachwyt! Nigdy nie bylam we Francji "rekreacyjnie", ale troche "francuskiej" architektury poogladalam na starowce w Montrealu i bylam szczerze zachwycona!
    Tak, Francuzi i Belgowie od walonskiej strony caluja w policzki na powitanie i pozagnanie. Ogolnie tradycja mila, chociaz mialam (nie)przyjemnosc bycia zmuszonym do pocalowania spoconych, ziejacych piwskiem, choc sympatycznych "dziadow" (to byli znajomi taty, a ja bylam ledwie nastolatka) i to juz nie bylo takie mile. Zawsze potem ukradkiem wycieralam policzek. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana
    Kolejny pełen szczęśliwości post, tak trzyma, koniecznie z luzikiem:)
    Buziaczki:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo miło u Ciebie. Nasz angielski też słaby i dziś żałuję, że więcej nie przywiązałam wagi do tegoż języka.
    Dziękujemy za miły spacer i opowieści. Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Klarko, z każdego zdania Twojego wpisu wyziera zachwyt - jakże się cieszę, że Ci się podobało! Byłaś na wakacjach, rozluźniona, szczęśliwa. Oby takie chwile zdarzały sie Wam częściej!

    Mam tylko dwie malutkie uwagi.
    Niech Cię nie zawstyda pobieranie opłat za wstęp do kościoła Mariackiego (wiem, że wydaje się to dziwne, sama kiedyś przeżyłam szok). To reprezentacyjny kościół Krakowa, zabytek światowej klasy. Byłam we Francji w kilku conajmniej kościołach, gdzie pobierano od nas opłaty za wstęp i zwiedzanie. Na pewno była to katedra w Albi, Notre Dame i bazylika Sacre Coeur w Paryżu i oczywiście słynny Mont Saint-Michel. Może i w kilku innych, ale już nie pamiętam. Więc i piękny kościół Mariacki niech zarabia na biletach wstępu. Utrzymanie takiego wspaniałego zabytku kosztuje. Za wstęp do pomniejszych krakowskich kościołów nie trzeba chyba płacić?

    I druga sprawa - toalety. Nie podróżowałam jakoś bardzo intensywnie po świecie, ale kilka krajów odwiedziłam. I najbrudniejsze, najpaskudniejsze toalety, których doświadzcyłam, były właśnie we Francji. Jak z najgorszych wspomnień z PRL-u - koszmar! Więc chyba miałaś szczęście...

    OdpowiedzUsuń
  12. Zostawiam tylko uśmiech, bo co więcej można dodać? :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam,bardzo ciekawy blog .Wszystko co Pani opisała o Francji to wyjęte z moich ust,byłam w tym roku w środkowej Francji w sklepach luz, spokój, uśmiechy na twarzach.W Paryżu czyste toalety samomyjące darmowe!!! a w Zamku Chambord spotkałam Polaków ;-)niestety zderzenie na moje pytanie o widzę rodaków...burknięcie i w tył zwrot :-<

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz