Skierowano
mnie na miejsce przy stoliku, gdzie siedziało już sympatyczne małżeństwo w
średnim wieku i starsza, elegancka pani. W sanatorium tak to się odbywa –
przydziela się na trzy tygodnie miejsca do spania oraz krzesełko przy stole i
nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.
Mnie trafiło się znakomicie. Tematem rozmów przy jedzeniu najczęściej było to, co
mieliśmy na stole, ale często „odpływaliśmy” w swych opowieściach bardzo
daleko. Na przykład do krakowskiego liceum, gdzie tylko jedna uczennica na całą
klasę miała prawdziwe stylonowe pończochy a reszta nosiła takie prążkowane,
przypinane na gumowe żabki. Chłonęłam te opowieści wspaniale się bawiąc.
Wszyscy
znaliśmy i lubiliśmy dobre jedzenie. Pani i pan siedzący z nami dożywiali się w
pobliskiej karczmie i czasem opowiadali nam, co tam jedli. A to pierogi podane
ze smażonymi na masełku rydzami, a to naleśniki z warzywami, to znów jakieś
dobre ciastko, takie dobre jak w domu.
Ja
jestem strasznie wybredna, od jakiegoś czasu skutecznie odrzuciło mnie od
wędlin, nie wiem o co chodzi ale po prostu nie jestem w stanie zjeść kanapki z
szynką czy jakąś kiełbasą, wolę sam chleb. Nie smaruję pieczywa i nie słodzę napojów. Ziemniaków
jem bardzo mało, prawie wcale, ale lubię placki ziemniaczane, kopytka i kluski
śląskie.
Mięso
jem, jeśli jest smaczne. Nie tknę się sklepowego gotowanego kurczaka. Takiego wiejskiego z rosołu zjem. Uwielbiam
ryby, lubię jajka, wszelkie sałatki warzywne, owoce i słodycze. Lubię pić kawę
i wino półsłodkie.
W
pierwszy dzień przyniosłam do jadalni kawę rozpuszczalną, zalałam wodą z
dzbanka i zorientowałam się, że nie mam mleka. Nie chciało mi się iść po nie do
pokoju. Było mleko w dzbanku ale dla
mnie niedostępne bo przeznaczone dla kuracjuszy komercyjnych.
Podeszłam
więc do stolika z wazą z zupą mleczną, zamieszałam do dna stwierdzając, że nie
otruję się, jeśli jej dodam do kawy. Tak poznałam smak kawy z makaronem
świderki. Fuj.
Nie
czytaliśmy jadłospisu wywieszanego na tablicy ogłoszeń. Przychodziłam na obiad
i z miną pełną powagi obwieszczałam – dziś będziemy mieć łososia z rusztu, jak myślicie,
podadzą nam go z sosem chrzanowym?
Nie musi być chrzanu, zjemy pokropionego
cytryną – odpowiadała pani siedząca obok mnie.
- Dla wszystkich będzie ten łosoś?
Bo ja wolałbym kawałek pieczeni z modrą kapustą.
Tymczasem
kelnerka przynosiła pulpeta w sosie z ziemniakami jak dla świń.
Ziemniaki jak dla świń to mój wymysł, tak mi się skojarzyło, ponieważ nie dało
się ich zjeść. Były częściowo rozgotowane, duże kawałki pomieszane z breją,
ledwo ciepłe. Po tygodniu dopiero zaczęto
te ziemniaki podawać ubite, uformowane w kulki i posypane koperkiem.
Cóż,
łosoś pewnie będzie na kolację. Ależ skąd, na kolację będzie tarta ze
szpinakiem. Były kopytka. Też dobre.
Każde z nas wymyślało wykwintne potrawy, choć zdarzyło się też, że pan siedzący
z nami rzekł – dziś do picia jest woda z basenu!
Mieliśmy
dietę lekkostrawną, taką zapisała nam lekarka. Koło nas siedziały osoby jedzące
normalnie. Różnicy dużej nie było, raczej chodziło o sposób przygotowania
potrawy. Wolałam kawałeczek ryby duszonej z warzywami (brawo dla kucharki) niż
rybę smażoną w tradycyjnej panierce. Pewnego dnia kelnerka przyniosła nam
talerze, na których były prawdziwe kotlety schabowe, ziemniaki i kapusta
zasmażana. Postawiła i błyskawicznie odeszła. Wiedzieliśmy wszyscy, że to nie
dla nas, patrzyliśmy na te kotlety, potem na siebie i nikt nawet nie złapał za
sztućce.
Po
zamianie okazało się, że mamy schab duszony i surówkę z marchwi. Ta surówka była dość często
i pewnego dnia stwierdziłam – dziś marchewka będzie z imbirem! Niestety,
rozczarowaliśmy się. Była jak zawsze „nic niemająca”. Innym razem dość poważnie
uniosłam się z powodu makaronu z serem. Miałam nawet iść do kucharki i huknąć
jej chochlą przez łeb ale mnie powstrzymano. Zmarnowała bowiem jedzenie na 200
osób. Takie rzeczy widać, gdy się wychodzi z jadalni – wszystko zostaje na
stołach. Ten makaron był podany tak – na talerzu leżało trochę zimnych kolanek,
koło tych klusek leżała łyżka twarogu doprawionego cynamonem. Ludzie próbowali
to mieszać i posypywać cukrem ale nic z tego. Było wstrętne.
Lubiłam
pory posiłków, lubiłam siedzieć przy stole i żartować, snuć opowieści o tym, co
sobie ugotujemy po powrocie do domu.
Jeśli
będziecie w Wysowej, warto spróbować sernika z pianką, sprzedawanego w kiosku
koło kościółka. Słodki, puszysty, na kruchym spodzie, z delikatną pianką na
górze, ach, ach!
O, nie! Do Wysowej się nie wybieram. Nigdzie indziej zresztą, póki co, również nie. A już zwłaszcza do żadnego sanatorium.
OdpowiedzUsuńDla sernika to ja nawet do Wysowej pojade:)
OdpowiedzUsuńTaki makaron z serem to ja poznałam dopiero w szpitalu. Posmakowało mi bardzo. Teraz to prawdziwy rarytas, tak jak polski ser :-)
OdpowiedzUsuńAle chyba nie z cynamonem?? ;)
Usuńaa już wiem kogo mi wrzuciło na fp:D
UsuńTeraz to juz mnie bedzie znał cały świat i pol Polski ;-)
UsuńJa póki co to z Wysowej (czy Wysowy?) nabyłem sobie 5l wody leczniczej Józef (chyba), bo podobno robi dobrze. Na różne schorzenia oczywiście. Smakuje jak zwykła woda z leciusieńkim bąbelkiem. Szkoda, że do wody nie dołączają w pakiecie tego serniczka :)
OdpowiedzUsuńA ja aby mieć takie atrakcje nie muszę nigdzie wyjeżdżać!!!
OdpowiedzUsuńOdkąd jestem na emeryturze i gospodarujemy samotnie z żoną - nie planujemy obiadów.
Najczęściej zaczyna się rano"
- To, co? Robimy dziś obiad?
- Bo ja wiem? Może. A co byś proponowała?
- Nie mam pojęcia. A na co masz ochotę?
.....
I tak dalej w tym stylu. Kończy się na tym, że wsypuję kilka ziemniaków w łupinach do garnka. Gdy się ugotują, obieram je, kroję w plasterki i na patelnię. Chwilę potem obok, na drugiej patelni żona "sadzi"jajka. Słoik z jakimiś buraczkami czy sałatka szwedzką zawsze znajdzie się w lodówce.
I muszę powiedzieć, że takie "obiady niespodzianki" smakują lepisj niż wymyślne frykasy!
Klaruś, chyba tylko ja Cie rozpracowałem.
OdpowiedzUsuńNajpierw się obje koło kościółka sernika z pianką /och, ach !/ i przy stole wybrzydza !. Na zdjęciu w basenie nie wyglądasz na karmioną sanatoryjnie hehehe.
Czy z Twojego pobytu nie będzie już żadnych pikantnych szczegółów ?
Pozdrawiam
byłoby widać po trzech miesiącach a nie trzech tygodniach;))
Usuńa, i jeszcze tam był znakomity miód z pasieki i smażone rydze po 1 zł za sztukę, można też było kupić za parę złotych dwie pajdy chleba z wiejską kiełbasą albo ze smalcem
Dzięki za pikantne szczegóły.
UsuńJa tęsknię za babcią z Rabki ktora siedziała przed domem zabiegowym i sprzedawała oscypki, były pyszne i na pewno nie cyganione. Obsługa mi ją "naraiła", niech pan pilnuje bo ona jest najwyżej 2 razy w tygodniu.
Pozdrawiam
Klaruś - przyznaj sie co sobie pierwszego z pyszności zrobiłaś po powrocie do domu.
UsuńJa się przyznam, że razem z zona rzucalismy sie na słoik z bigosem.
Bay !
ja się rzuciłam na Krzyśka:x
UsuńCo mu odgryzłaś? :)
UsuńBiedny Krzyś - wyrobił ?.
UsuńTemat stołówki i kuchni opracowany pięknie.
OdpowiedzUsuńBardzo mi podoba post.
z uśmiechami :)
"patrzyliśmy na te kotlety, potem na siebie i nikt nawet nie złapał za sztućce"
UsuńJesteś wprost epicka :)
Też mi się podobało.
No, tak..........
OdpowiedzUsuńA może to wczasy odchudzające były?
Najważnejesz, że towarzystwo przy stole kulturalne było i miłe :) Pa,
A ja myślałam,że teraz inne czasy i .... Jak widać, moi teściowie więcej szczęścia z kuchnią sanatoryjną mieli.
OdpowiedzUsuńJedzenie to chyba najsłabszy punkt programu sanatoryjnego :)))
OdpowiedzUsuńO rany, ale jedzenie. Może to był jadłospis z jakiegoś zakładu karnego?
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak to jest, gdy do sanatorium trafia bezglutenowiec. Pewnie z głodu by skonał.
Miłego, ;)
no kawa z makaronem świderki mnie roazwaliła :PP
OdpowiedzUsuńa ja dzis zrobiłam pierogi szlacheckie, po usmażeniu jak te na zdjęciach:)
Myślę, że Wasze rozmowy przy stole rekompensowały niedostatki menu...
OdpowiedzUsuńTeż bym chętnie zjadła coś bardziej wykwintnego, narobiłaś mi apetytu :-)
OdpowiedzUsuńJeśli uświadomimy sobie (o czym usłyszałam kiedyś w pewnym programie), że 30% chorych na choroby psychiczne reaguje wyzdrowieniem na podawanie placebo, to dlaczego rozmowami o jedzeniu się nie najeść, prawda?
OdpowiedzUsuńZgłodniałem a tu jeszcze 2 godziny pracy
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Te ziemniaki skojarzyły mi się od razu z jedzeniem podawanym w szpitalu :))
OdpowiedzUsuńooo tak, w naszym szpitalu też jedzenie jak w 5 gwiazdkowym hotelu ;)
UsuńBywała w różnych kawiarniach, czy kafejkach i jadłam raz lepsze raz gorsze ciasta, ale nie ma jak sobie zrobione w domu, ten zapach... mmm nawet jak wyjdzie troche zakalec to i tak jest super :)
OdpowiedzUsuńale ładne pierogi ))))
OdpowiedzUsuń