Integracja z lokalną
społecznością jest dość ważna i dość trudna. Byłam tu całkowicie obca, nikt nie
znał nikogo z naszej rodziny, my również nie znaliśmy ani jednej osoby.
Ukasz chodził do
tutejszej szkoły więc gorliwie udzielałam się w przeróżnych akcjach - piekłam
ciasta na szkolne uroczystości, gotowałam gulasz na zabawę komitetu a
nawet jeździłam w charakterze
opiekunki na zieloną szkołę.
Mąż udzielał się w
czynach na rzecz wsi, na przykład kiedy trzeba było pomóc w budowie pętli,
łapał szpadel i szedł kopać rów nie pytając, a po co, a co z tego będzie miał,
a do kogo to będzie należało.
Doskonałą imprezą
integracyjną były zabawy w remizie. Trzeba tylko wiedzieć ile wypić i z kim za
dużo nie tańczyć. Kiedy na zabawę szła z nami moja siostra, mąż mój otoczony był
ciżbą potencjalnych szwagrów, dzięki czemu poznaliśmy również tutejszą męską młodzież.
Wielokrotnie przychodziły do mnie starsze kobiety, otwarcie mówiąc – tego i tego
do domu nie wpuszczajcie bo to łajdak, pijak i złodziej! Wtedy nie wiedziałam
co robić i komu wierzyć. Teraz, po dwudziestu latach, mogę śmiało powiedzieć –
miały rację.
Mąż nie chodził do
kościoła i nie brał udziału w żadnych parafialnych uroczystościach. Z początku
dawałam pieniądze na sprzątanie i kwiaty ale dość szybko sąsiadki przestały
przychodzić do nas w tej sprawie, nigdy jednak nie spotkał nas ostracyzm, to
nawet za duże słowo, nikt nigdy nawet nie zapytał – dlaczego?
Po wielu latach staram
się nadal wykorzystywać okazję do spotkań, choć jest coraz trudniej, ponieważ
prawie wszyscy dorośli jeżdżą samochodami, nie ma więc rozmów na przystankach i
w autobusach. Lekarza unikam jak diabeł święconej wody, na zabawy nie chodzę bo
Krzysiek nie umie ani pić, ani tańczyć. Zostały mi różne szkolenia dla rolników
i kobiet z obszarów wiejskich i o tym napiszę jutro bo dziś byłoby za dużo.
Żeby nie być obcym... to teraz co najmniej trzeba być w radzie parafialnej...czekam na opowieści ze szkoleń- będzie się działo!(korek115)
OdpowiedzUsuńTo ja się wypowiem z tej drugiej strony.Baby zasiedziałej w swojej wsi od czterech pokoleń.Wieś moja mała,szanująca się,pomagająca sobie.Ze 20 lat temu jedno siedlisko zostało sprzedane.Nowi właściciele odgrodzili się szeroko,że tak powiem ,siatką,tabliczką ''groźny pies'' i biegającym pięknym owczarkiem.Ja to szanuję,chcą miec swoją intymnośc.Nie znam ludzi nawet z widzenia,bo to drugi koniec wsi.
OdpowiedzUsuńTo,że sąsiedzi nie zapytali dlaczego Krzyś nie chodzi do kościoła,to wyraz szacunku,tolerancji.Gdyby było inaczej,słyszałby jakieś aluzje,w najlepszym przypadku.W pełni nie zintegrujesz się,jeśli nie zaprosisz sąsiadów na kawę czy na kolację.Pytanie tylko,czy na pewno tego chcesz? Może dobrze jest jak jest?
zapraszaliśmy sąsiadów nawet na rodzinne uroczystości i my jesteśmy zapraszani, nawet na wesela
Usuńczyli lepiej już byc nie może:)))
Usuńsąsiedzi dbali o nasze psy podczas urlopu, naprawdę jest dobrze
UsuńOj tak, w nowym środowisku różnie bywa! Dużo o tym ostatnio myślałam - jakie mam szczęście, że wszystkich tutaj znam i wszyscy znają mnie w takich bezpiecznych granicach. Wczoraj chodził ksiądz po kolędzie, pyta co u nas, no to odpowiadamy, że dopiero co się wprowadziliśmy, że... a ksiądz machnął ręką "wiem, wiem, twój dziadek tu mieszkał, jesteś wnuczką najlepszego sołtysa, Jóźwiaki mi wszystko opowiedzieli już i kazali przekazać pozdrowienia!" :D
OdpowiedzUsuńIntegracja jest ważna, a w każdym razie nie można jej lekceważyć. Najważniejsze to chyba podchodzić ze szczerym szacunkiem do ludzi, wtedy oni to wyczuwają.
OdpowiedzUsuńpozdrowienia! :)
Nasza wieś niby jest duża ale bardzo rozstrzelona i dlatego czasem piszę, że jest malutka ( w najbliższym sąsiedztwie jest ok. 11 domów, w których na stałe ktoś mieszka, a tylko 5 to rdzenni mieszkańcy, reszta się wprowadziła). W większości rdzenni mieszkańcy to starsze osoby, więc raczej nie szukają kontaktu z nami młodymi, a z kolei Ci co się wprowadzili to osoby najczęściej w wieku podobnym do naszego, ale wiecznie zapracowani lub zasiedzeni w domach i nie szukają sąsziedzkich pogawędek. "Nowych", którzy mieszkają od niedawna widziałm tylko raz późnym wieczorem, jak byli na spacerze z psami. Więc u mnie wieś ale jak miasto. Mało kto się zna.
OdpowiedzUsuńa to przykre jednak jest...
UsuńJednak chyba lepiej sie integrować i znać. W mojej rodzinnej miejscowości nawet jak nikogo nie ma to sąsiadka po powrocie mówi kto był, czego chciał a i pocztę odbierze.
OdpowiedzUsuńA teraz w jednym podwórku mieszkamy razem z dwoma innymi rodzinami i nawet z widzenia nie za bardzo się kojarzymy i na ulicy to moglibyśmy się nie poznać.
Oczywiście są tego dobre i złe strony;P
W mieście jest inaczej. Tu mówi sie jedynie dzień dobry i zamyka za sobą drzwi.
OdpowiedzUsuńCałkiem niedawno czekał na mnie przed klatką sąsiad. Opowiedziałam o tym zdarzeniu przyjaciółce, która zna ich wszystkich. Przestrzegła mnie przed takimi znajomościami. Podobno nie można się opędzić od nich. Przychodzą pożyczyć 10 zł
i nigdy nie oddają. A znając swój brak asertywności wyciągnęłabym pieniądze z portfela :-)
Ja w podobnych razach wyciągam złotówkę. Potem już wiedza, że ze mną nie ma tematu:-))
Usuńto strasznie smutne, ale czasem tak właśnie robię, daję czy pożyczam wiedząc, że ktoś mi już czegoś nie odda, nie dotrzyma obietnicy, jednocześnie czuję, że on też to wie. Taka cena spokoju.
Usuń.
Dokładnie tak to nazywam-kupowaniem spokoju.Nie zdażyło mi się,żeby taka znajoma osoba przyszła drugi raz "pożyczyc".Pamietają znaczy się:)
UsuńDo jednego z domków na naszej ulicy przez jakis czas ciągle się wprowadzali i krótko potem wyprowadzali się jakieś rodziny. Właścicielem tego doku jest człowiek mieszkający na stałe za granicą. Z tego tez powodu ,kiedy pewnego dnia przyjechał wóz transportowy i wyniesiono z domu sprzęty uważano to za coś zupełnie normalnego. Ale tym razem to szajka złodziei wyplądrowała doszczętnie mieszkańców tego domu w czasie kiedy ich nie było w domu..
OdpowiedzUsuńmy mieszkamy nieco ponad 10 lat w naszej wsi, jesteśmy całkiem obcy, mój mąż jest dość towarzyski, pracę ma lokalną, wiec szybko sie poznał z sąsiadami, ja z racji mojej pracy ( korporacja) nie miałam ani czasu ani chęci na nowe znajomosci- znalam tylko najbliższych zza płotu. A potem pojawiły sie dzieci, zaczęła się szkoła, skończyła korporacja, maż zapisał sie do straży, ja do Stwowarzyszenia działającego w naszej wsi, potem do rady rodziców... i można powiedziec, że jestesmy już nieco oswojeni, ale wniosek jest taki- asymilacja nie jest łatwa dla żadnej ze stron.... nowi muszą szanować zastane układy, starzy powinni być otwarci na nowe pomysły.... i jedna zasada: nic na siłę! a fakt, że teraz często mieszka się na wsi i nadal pracuje w pobliskim dużym mieście i tamże sie posyła dzieci do szkoły bo wygodniej rano zawieźć wieczorem zabrać, nie sprzyja wrastaniu w społeczność-...takie czasy....
OdpowiedzUsuńMieszkałam od urodzenia, przez 21 lat w kamienicy trzypiętrowej, w której było 21 mieszkań. Znałam każdego z lokatorów. Potem wyprowadziłam się na nowo wybudowane osiedle-sytuacja dość zabawna, nikt nikogo nie znał. Teraz, po 40 latach mieszkania cały czas w tym samym miejscu, prawie nie znam mieszkańców swego bloku jak i mieszkańców swojej ulicy. Po prostu wiele osób przeprowadziło się do innych miejsc. Ale żadnych imprez integracyjnych tu nigdy nie było.Niektórzy integrowali się w ramach jednej klatki schodowej, z najbliższym sąsiadem. Z pierwszych mieszkańców mojej klatki (10 mieszkań) "starzy lokatorzy zajmują tylko 3 mieszkania. W pozostałych częściach bloku jest podobnie.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Taki byłem zintegrowany w górach. teraz robię to od nowa ale rzeczywiście teraz jest trudniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Norwegowie na mojej ulicy też się integrują z nami, cudzoziemcami. Wołają z daleka cześć :) Jak studenci zrobili w moim domu na drugim piętrze taką zabawę, że pół ulicy nie spało, to w ciągu pół dnia znaleźli właścicielkę i zrobili porządek :) Zaczepili nas jak wychodziliśmy z domu i pytali, co się u nas dzieje. My właścicieli nie znaliśmy, bo wynajęliśmy przez agencję. I to sąsiedzi zadbali, żebyśmy mieli kontakt do właścicielki.
OdpowiedzUsuńPoruszasz wyjątkowy temat wart szerszego opisania. Integracja ludzi, środowisk społeczeństw w jakiś granicach geograficznych powoduje powstawanie nowych więzi, grup społecznych itp...............chyba podsunełaś mi temat na notkę - dzieki !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
proszę bardzo:)
Usuńdodam jeszcze, że uważam nasze postępowanie za dość rozsądne - wyszliśmy do ludzi, daliśmy się poznać, polubili nas i bywało, że pomagali,bo jesteśmy prawie "swoi". Teraz zawaliłam z tym publicznym blogiem i pisaniem w lokalnej gazetce, bo to budzi (słusznie) obawę, że opiszę to i owo.
I ja udzielałam się kiedyś wiele, teraz brak czasu, może wiek nie ten.
OdpowiedzUsuńMąż dalej jest "wykorzystywany" wszędzie, jako "złota rączka", choć mało w domu przebywa, bo praca zawodowa.
Tu, gdzie mieszkam, mieszkam od prawie 24 lat, czyli od urodzenia. W moim bloku mieszka 171 rodzin, prawie jak wieś tylko zamiast kilkuset domków jednorodzinnych, skumulowani jesteśmy piętrowo. Jest siedem klatek schodowych. Znam wszystkich starych mieszkańców, chociaż nie ze wszystkimi jestem chociażby na "dzień dobry". To samo tyczy się nowych - większość zna się z widzenia, bo się zwyczajnie rzucają w oczy jako nieznajomi. Z częścią znajomość na "widzeniu" się kończy, z niektórymi wymieniam uprzejme "dzień dobry" a z innymi rozmowa całkiem super się klei.
OdpowiedzUsuńNa kilkanaście nowych rodzin z mojej klatki w zasadzie wszyscy się lepiej lub bardziej zasymilowali, nie ma jakichś wielkich indywiduów. Najbardziej integrują chyba podróże windą - mieszkam na piątym piętrze, a większość nowych mieszka na wyższych kondygnacjach. Przez te pięć pięter naprawdę jest o czym porozmawiać i można wyczuć, czy nadajemy na jednych falach, czy nie.
Jest różnica - rdzenni mieszkańcy mówią mi po imieniu oraz mówią mi "cześć" i sama bym się niezręcznie czuła, gdyby zaczęli mi "paniować", natomiast z nowymi startujemy od zera i jest "dzień dobry" i per pani. Zintegrowałam się z jednymi sąsiadami po tym, jak wysłałam im pocztówkę z Krakowa :D Nie wiedziałam, jak się nazywają, ale adres znałam i doszło ;P Śmiechu było, ale mam fajnych znajomych i to blisko, bo bezpośrednio pode mną!
Natomiast na naszym piętrze mieszkają jeszcze dwie rodziny oprócz nas i czasami się śmiejemy, że my wszyscy żyjemy jak jedna wielka rodzina. Jak zabraknie soli albo cebuli, to się idzie do sąsiada pożyczyć, a później przy okazji się odkupuje. Jak sąsiedzi wyjeżdżają na wakacje, to mamy ich mieszkanie i kwiatki pod opieką, drugim sąsiadom kiedyś wyprowadzałam psa, jak wyjechali. Wzajemna współpraca, ale to są już lata wspólnych doświadczeń, pomocy i ZAUFANIA, bo bez tego nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek komukolwiek bez nadzoru zostawił klucze od mieszkania, wyjeżdżając na drugi koniec kraju i zostawiając mieszkanie bez najmniejszej kontroli.
Szczerze powiem, że jeśli zostanę w moim mieście, to chciałabym kupić mieszkanie właśnie w tym bloku. Tak naprawdę - dobrze mi tu :)
O raju, wiedziałam, że będzie długo, ale nie wiedziałam, że aż tak!
UsuńNo, tylko akapitów mi brakuje, ale dałam radę dobrnąć do końca! :D
UsuńPeeS - bezpieczna odległość od rodziny to ok 1 836 km, w tym ok 50 km Tunnel sous la Manche :D
OdpowiedzUsuńJa mieszkam w Warszawie, czyli raczej w mieście :-) To ulica domków jednorodzinnych i znamy się wszyscy, jesteśmy po imieniu nawet z najstarszymi, klucze awaryjne sobie przekazujemy, mamy telefony do rodziny jakby coś się działo. Meldujemy się jak wyjeżdżamy. Stajemy "nie wejdę bo nie mam czasu" przy siatce we cztery i rozmawiamy 40 minut. Albo latamy po ulicy w szlafrokach za malutkim jeżem. Mam fajnych sąsiadów :-)
OdpowiedzUsuńjak ten czas leci! 9 lat minelo odkad mieszkamy w niemieckiej wiosce ok 300 mieszkancow. 2 tygodnie po przeprowadzce mielismy "swieto ulicy" Starzy i nowi, dzieci i mlodziez, piwo, kielbaski i muzyka. Poznalismy najblizszych i troche dalszych, poznalismy "bauera" ktory sprzedaje ziemniaki i innego, u ktorego mozna zbierac truskawki. Niektore znajomosci sie poglebily. zapraszamy sie wzajemnie, zostawiamy koty, kwiaty, domki, ogrody i klucze w czasie wyjazdow. Pozyczamy sobie sol i proszek do pieczenia, wymieniamy sie przepisami i swetrowymi gazetkami, grilujemy, kreglujemy, jezdzimy na rowerach, chodzimy na nordic walking, jezdzimy na kiermasze swiateczne. Dobrze trafilismy.
OdpowiedzUsuńtez Monika
A to są tam jeszcze u Was takie fajowskie zabawy w remizie? U nas już nie ma. Właściwie, jak chce sie potańczyć, to trzeba jechać do Krynicy
OdpowiedzUsuńsą, człowiek się bawi jak u ciotki na weselu, uwielbiam to
UsuńSzczęściara
Usuńżeby nie być obcym, Duży zapisał się do straży pożarnej))))))
OdpowiedzUsuńOn góral-śląski )))))) świetnie się aklimatyzuje i zintegrował. zna wszystkich, bierze udział w akcjach i zebraniach. że mną gorzej))
a ja też nie stąd)))) ino z depresji))))
mają system zwoływania na flaszkę syreną? krótki dźwięk - jest flaszka, dłuższy - zebranie i dopiero potem flaszka, długie wycie - pożar.
UsuńWyprowadziłam się na wieś 13 lat temu. Nasza wioska jest mała, ale za to piękna. Mamy tylko 153 mieszkańców. Mieliśmy świetlicę w okropnym stanie i nic się w niej nie działo, ale powiem nieskromnie, ja to zmieniłam. Teraz jest wyremontowana, urządzona ze smakiem, działa prowadzone przeze mnie kółko plastyczne dla dzieci i koło gospodyń, które zainicjowałam. Po dziewięciu latach mojego aklimatyzowania i działania na rzecz wsi zostałam wybrana na sołtysa prawie jednogłośnie. Takie mogą być konsekwencje starania, żeby nie być obcym;-)
OdpowiedzUsuńpodziwiam Cię i bardzo się cieszę, że to napisałaś, obawiałam się braku głosów takich ja Twój, bo teraz raczej każdy żyje za wysokim ogrodzeniem.
UsuńZ przyjemnością przeczytałam. Integrujemy się na działkach już z większość pań na ty jestem i tańcowaliśmy w świetlicy działkowej. Miłe. A w bloku mało ludzi znam najbliżsi tylko ale młodzi po rodzicach mieszkania zabiegani. Kiedyś starsza pani sąsiadka ,córkę gdy była chora pilnowała miła serdeczna kobieta. I bywa i tak że sąsiadka 18 zrobiła sąsiadki córce i prezent dała 50 zł z renty. Ma dziś już 90 lat w pełni sprawna fizycznie i psychicznie. Piękny Człowiek. Tyle o integrowaniu. :)
OdpowiedzUsuń