Kot mi zżarł notatki ze
szkolenia o produkcie lokalnym, muszę więc pisać z pamięci.
Rolnicy mi imponują i
dlatego chętnie biorę udział w takich zebraniach, choć sama pola nie mam i w
związku z tym nawet się nie odzywam, tylko siedzę i słucham.
Imponują mi, bo mam
świadomość, jaka to ciężka praca, wymagająca ogromnych umiejętności, nie
gwarantująca zysku. Patrzę czasem na mojego sąsiada, który ma te wszystkie
nowoczesne maszyny i podziwiam go, bo to wszystko trzeba umieć obsługiwać. To
nie jest jazda samochodem po gładkiej drodze, o nie. Sądzę, że chłopak umiałby
również obsłużyć każdą maszynę budowlaną. Znów się zdradziłam – jak inni lubią patrzeć na morze albo góry czy
las tak ja lubię pracujące maszyny, zwłaszcza rolnicze i budowlane.
Wykład
był na temat lokalnych produktów.
Przypomniało mi się,
jak Daga przywiozła na Watrowisko tabakę (mieliśmy przywieźć coś regionalnego)
a ja nie zabrałam krakowskich obwarzanków ani kiełbasy lisieckiej, a są to
produkty lokalne, bo pamiętam ich smak
sprzed trzydziestu lat. To były inne wyroby. Teraz są to produkty wytwarzane
masowo co wiąże się z ich jakością
albo raczej bylejakością.
Dobrze zrobiłam, bo
Kneź za przywiezienie sklepowej kiełbasy ponoć topi w okolicznym jeziorze.
Ale miało być o szkoleniu.
Część rolników to świadomi producenci, posiadający wyspecjalizowane przedsiębiorstwa,
związani umowami z dużymi sieciami handlowymi. W Małopolsce jest jednak wiele
małych gospodarstw i nie wszyscy rolnicy porzucili ziemię mówiąc, że to się nie
opłaca. Rozmawialiśmy o szukaniu odbiorców produktów z takich właśnie
gospodarstw.
Bo dawniej było tak. Baba
ze wsi miała mleko, ser, masło, jajka i warzywa. Od czasu do czasu ubijali
świniaka i były kiełbasy, kaszanka i schab. Raz w tygodniu lub częściej szła do
miasta do umówionych osób i sprzedawała nadwyżki.
Baba z miasta
potrzebowała świeżych i pewnych produktów, brzydziła się kupować u
przypadkowych przekupek. Wiecie, co to jest marketing szeptany? O babie ze wsi
dowiedziała się od znajomych, którzy od lat zamawiali sobie śmietanę, ser i
jajka prosto do domu.
Kiedy te rewelacje
opowiedziałam siostrze, ta zaczęła się śmiać mówiąc, że sama woziła tak mleko pewnej osobie z miasta, przed pracą
zostawiała butelkę z mlekiem pod drzwiami a przed wojną nasza babcia nosiła grzyby i borówki do
Tarnowa. No, cuda wymyśliłam.
Gdyby tak kilka osób
zorganizowało się i jeden sprytny co rano objeżdżał kilka miejsc, dostarczając
zamówiony towar?
Kobiety będące na
szkoleniu pomysłem się zachwyciły a mężczyźni nie. Bo oni mieli lepsze. Na przykład puszczać w sklepach lokalną muzykę. I skończyło się na niczym.
Ot, jak to zwykle bywa, różnica zdań. A pomysł, choć nie nowy, zdaje się być na nowo atrakcyjny. Wszystkim obrzydły sklepowe podróbki. Ja już prawie wcale wędlin nie kupuję. Atrakcyjnie wyglądają przez szkło, a po przyniesieniu do domu zastanawiam się, kto to teraz zechce zmęczyć:-).
OdpowiedzUsuńnawet koty patrzą na nie z oskarżycielską miną pt "chcesz mnie otruć babo"
UsuńPlanów wiele, gorzej z realizacją.
OdpowiedzUsuńIza R
u mnie od wiosny do jesieni zajeżdża rolnik dwa razy w tygodniu pod blok furgonetką. Warzywa świeżutkie, owoce w sezonie też i do tego można mieć jego swojskie mleko. Nawet teraz w zimie gdy zawozi ziemniaki do sklepu, to jak ma na zbyciu trochę mleka to potrafi zajechać i podrzucić do domu. Cena 4 zł za 1,5 l to tyle co nic. To objazdowe dostarczanie sprawdza się w 100%
OdpowiedzUsuńna wielu starszych osiedlach tak właśnie jest, z tym, że teraz trzeba się liczyć z osiedlami strzeżonymi, a po drugie, sprzedawcy objazdowi zaopatrują się na placach hurtowych i w sumie i tak nie wiesz, co jesz
Usuńjeździło na początku tych rolników sporo, ale po wpadkach z towarem odpadli i teraz czekamy tylko na "własnego". Maliny, czereśnie, śliwki i inne owoce pyszne i oczywiście spróbuj, jak smakują to kup.
UsuńDziękuję za ten wpis.Dla mnie to temat-rzeka.
OdpowiedzUsuńBaba ze wsi;)
z radością udostępnię Ci blog, napisz artykuł i przyślij do mnie a ja ją wkleję na stronę główną
UsuńŻeby mnie tak ktoś zechciał przewieźć...
OdpowiedzUsuńa u mnie gniły owoce bo nie wiedziałam, komu dać
Usuńja niby miastowa lae też mieliśy na początku masę owoców.I jabłka papierówki i porzeczek morze(czerwone,białe i czarne) i agrest i wiśnie i orzechy włoskie...NIKT,nikt nie chcial za darmo bo trzeba sobie było samemu zebrać....
Usuńmiałam dokładnie tak samo
UsuńPoproszę o namiary na tych lokalnych rolników, wchodzę w to w roli "baby z miasta", w roli odbiorcy! Mieszkam w Krakowie, nie jest daleko!
OdpowiedzUsuńjak się babeczki dogadają to napiszę na pewno
Usuńw takim razie baby powinny zlać mężczyzn- skrzyknąć się same i to zorganizowac.Szkoda .
OdpowiedzUsuńja pamietam babę z cielęciną;) i miala twaróg....i maseło....omg!!!
pomysł naprawdę świetny !
Kneź nikogo by nie utopił, ale wiedziałem, że osobom, które szczerze się wykosztowały na drogie produkty może być przykro, że nie wywołały właściwego zainteresowania i w sumie to drogie żarcie zostanie potraktowane tak sobie. Dzięki temu niektórzy spróbowali tak niedobrego ciasta, że zostało ono zniszczone w ułamku sekundy! Oj, niedobre, niedobre! :D :D :D
OdpowiedzUsuńTo niedobre ciasto, prawdziwa tabaka i wodzionka, zostaną zapamiętane na długo z ostatniego Watrowiska, podobnie jak kiełbaski zośki z drugiego, a winko wiśniowe i pieczonki z pierwszego :D
dla mnie hitem był żurek i wino porzeczkowe oraz opowieść o kocie,
Usuńwiesz, wygląda na to, że niektórzy zaczynają tęsknić za tym spotkaniem
To był żur, bo podstawę do żurku to Watra, ogarnięta szałem sprzątania, wylała do zlewu i garnek wyszorowała! :P
UsuńA do następnego już tylko niecałe pięć miesięcy! :)
a przecież i obwarzanki i kiełbasa lisiecka to certyfikowane produkty regionalne, a więc objęte ochroną, kontrolę itd. Czy jak kupujesz je to sprawdzasz posiadanie przez nie odpowiedniego znaczka?
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie po prostu czy kupiłaś takie ze znaczkiem i nadal czułaś, że to nie to? czy akurat trafiłaś na podróby.
No i jest też tak, że te z certyfikatem wszystkie mają ten sam skład, procedurę wytwarzania, a może Ty pamiętasz jakieś robione inaczej, przez kogoś kto miał na to inny patent.
Zaciekawiło mnie to bo pisałam pracę dyplomową o takich produktach.
Morelko, a widziałaś w sklepach kindziuk? Zapewniam Cię, że widziałaś nie raz. A ile razy widziałaś prawdziwy? Teraz można nazwać każdy wyrób kindziukiem.
UsuńA tak nawiasem mówiąc, to podejrzewam niezły przekręt z tą lisiecką, bo gdy się pierwszy raz dowiedziałem, że to się robi z kawałków szynki i schabu, to zrobiłem "oczy jak pięć złotych" - cóż to musiała być za przebogata wieś, gdzie schab przerabiano na kiełbasę! :)
Inna sprawa, że miałem taki epizod, że kiełbasę ze schabu wykonałem i to w ilości znacznej - oj, była sensacja! :D
prawdziwego kindziuka chyba nigdy.
UsuńRaz jadłam prawdziwego oscypka (o nim zresztą pisałam szczególnie) i była spora różnica, bo po raz pierwszy mi smakował.
W auchan można spotkać prawdziwą mozzarellę ze znaczkiem (di bufala campana - kto je ser z mleka bawolego? ale jednak warto) i bodajże parmezan. Nieporównywalne w smaku.
Teoretycznie za używanie tych nazw można zostać ukaranym karą grzywny lub nawet pozbawienia wolności i był już taki przypadek z oscypkiem.
mieszkałam w gminie Liszki więc "u źródła". Tam była przede wszystkim tuczarnia na miejscu (smród nieludzki) ale te świnie były przeznaczone na ubój w tamtejszej ubojni i przerabiane na miejscu, a teraz lisiecką robi się i z drobiu, fuj. Morelko, masowa produkcja nigdy nie będzie tym, czym było wytwarzanie czegoś na lokalne potrzeby. Obwarzanki były hmm małe przede wszystkim, teraz są jakieś buły, którymi można rozbijać okna w tramwaju w razie potrzeby
OdpowiedzUsuńTutaj na pewno masz rację. Moim zdaniem te kontrole i certyfikaty zabijają prawdziwość tych wyrobów i tylko przy nielicznych pomagają im. Ale chyba nie tym polskim.
Usuńmoja babcia śp robiła właśnie tak jak toi opisujesz, brała siaty pełne wędlin wędzonych domowym sposobem i dawaj na miasto rozprzedać po domach, a teraz? UE się przychrzania do wędzonek, eh
OdpowiedzUsuńRafał
Rafał spokojnie, trzeba tylko uważnie przeczytać stosowne przepisy, nie zniknie wędzenie, nie martw się
UsuńKlarko, nie wiem czy moje wędzonki spełniają owe normy, nie mówiąc o tym że paru innych na pewno nie spełniają.
UsuńWyobraź sobie, że wg norm transport wszystkich wędlin musi być w specjalnie chłodzonych pojazdach lub pojemnikach. Na stoisku towar jest wieszany w normalnych warunkach i aż kapie z niego woda, bo wszak na zimnym towarze skrapla się wilgoć - ja bym chłodni unikał jak ognia, ale normy... W efekcie nie kupiłbym tych zgodnych z normami wędlin tradycyjnych, bo mogą być mało jadalne, po takim traktowaniu.
POdobnie w procesie produkcyjnym mięso musi przejśc przez fazę wyrównania temperatury i osuszania co sie kłóci z systemem HACAP - powoduje to natychmiast problemy właśnie z wędzeniem. PO prostu w dobrej jakości wędlina tego etapu nie da się ominąć, a wystarczy byle dupek z termometrem, żeby zamknąć cały zakład. O tym co zrobi Sanepid na widok surowych wędlin wiszących luzem w temp. pokojowej to nawet wolę nie myśleć. Całe szczęście nie jestem producentem, tylko takim sobie domowym wędzarzem.
Przepraszam za literówki :)
UsuńZe wsi nie znaczy zawsze zdrowo. Niektórzy rolnicy kupują warzywa na hurcie, potem sprzedają na targu jako własne, bez nawozów sztucznych i chemii. Dlatego byłaby to fajna inicjatywa, takie dajmy na to stoisko np. Koła Gospodyń gdzieś na ryneczku w mieście. Wiadomo, jedna ma pyszne buraki, druga ziemniaki, inna mleko od krowy, czy kozy. Może warto zrobić Dzień Kobiet we wsi i o tym jeszcze raz pogadać. U nas tak się zaczęło wszystko od Dnia Kobiet, bo nie było żadnego mężczyzny i nie było wątków pobocznych;-)
OdpowiedzUsuńjest w Krakowie raz w tygodniu, nazywa się targ pietruszkowy, znika wszystko na pniu do 11
UsuńZawsze było tak, że to potrzeba stawała się matką wynalazków.
OdpowiedzUsuńTeraz badania wykazują, że niedostatek najlepiej działa na mózg człowieka podsuwając mu pomysły, dzięki którym zaliczamy go do przedsiębiorczych. Porządek lubi świat, a d...a lubi bat... Też podobno
"Kobiety będące na szkoleniu pomysłem się zachwyciły a mężczyźni nie. Bo oni mieli lepsze. Na przykład puszczać w sklepach lokalną muzykę. I skończyło się na niczym."
OdpowiedzUsuńCzy Ty przypadkiem nie usiłujesz podstępem wprowadzić na blog tego gendera?
Wprawdzie miejska jestem od czubka głowy do piet, to zawsze mnie dziwi, czemu ci, co mają nieduże gospodarstwa nie łączą się w małe, ale prężne dzięki temu spółki handlowe. Rozmawiałam z właścicielem sadu pod W-wą- dookoła niego wręcz zagłębie sadownicze, niemal wszyscy mają jakieś kontrakty, ale wszyscy sprzedają te same gatunki jabłek. Owszem, mają i inne jabłka (te tradycyjne odmiany, dziś poszukiwane), ale nie zdobędą się na to, by jeden zebrał te wszystkie "niecodzienne" jabłka , zawiózł do miasta, sprzedał i po powrocie rozliczył się z sąsiadami.
OdpowiedzUsuńTłumaczenia są pokrętne, a wynika z nich, że nie mają do siebie wzajemnie za grosz zaufania, czego z kolei nie chcą powiedzieć głośno. No i dlatego najlepiej puszczać na targu lub w sklepie muzykę regionalną:))))
Miłego;)
niestety, tak dokładnie jest - zawiść i chytrość. Takie właśnie najpierw padały słowa - a jak to rozliczać, moje jest najlepsze więc powinienem najwięcej zarabiać itd
UsuńJa jestem teraz taką babą ze wsi, ale nie muszę ja zwyczajem dawniejszym do miasta jeździć z wiktuałami. Przyjeżdżają do mnie po chleby, sery, konfitury, czapki i szaliki wełniane. Jestem jednocześnie jeszcze babą miejską i objeżdżam okoliczne przydomowe sady i zbieram sobie owoce wszelakie na te konfitury. Owoce te bowiem nie mają wielu amatorów, a są to czasem jeszcze odmiany przedwojenne, jakich próżno szukać na straganach. I tak sobie żyję jako prawdziwa wiejska baba.
OdpowiedzUsuńPomysl jest dobry, nawet bardzo ale do realizacji potrzeba odpowiedniej logistyki.
OdpowiedzUsuńbedac 11 lat temu w Wawie /na chwile niestety / mialam "babe ze wsi" ktora dostarczala mi jajka, maslo, chleb zytni z ziarnami i warzywa sesonowe. No i tulipany:)
OdpowiedzUsuńCzyli da sie. Jak to robila ... nie wiem.
Zwlaszcza maslo zapamialam, bylo prawie biale, jak smietana tylko konsystencja inna. Poezja to byla.
A teraz, w Londynie, robie jedzeniowe zakupy przez internet, szybko, sprawnie i choc ryzykowne to wybor jest Ogromny i zdarzaja sie Perelki
Na jakiś Animal albo Planet pasjami lubię oglądać pomysły ze świata. Oto amerykańce wymyślili sprzedawanie zdrowych produktów, właśnie poprzez dostarczanie ich do domów, ludzi którzy są zainteresowani zdrowa żywnością. Dostali pozwolenie nawet na mleko nie UHTe :) Ma być tylko jedniodniowe ani chwili dłużej, bo kontrola natychmiast. Potem zobaczyłam w telewizorze program z okolic N.J farmerzy na ryneczkach otwierają swoje kramiki, jeden raz w tygodniu i tam sprzedają. Kiedyś był jeden dziś jest już kilku. Ale, ale trzeba się sprężać bo towaru nie za dużo i szybko znika tylko rano są najczęściej. W Szkocji są informacje - zdrowa żywność i strzałki do farm, gdzieś dalej na poboczu. Iwona na blogu pisała też o tym. Jest to żywność nie sypana bez chemii. W Hiszpanii w małym miasteczku wpadają okoliczni farmerzy raz na tydzień w piątek, w pobliżu wielki market a gospodynie kupują u farmerów warzywa i owoce. Zajrzałyśmy z córką do marketu :) oj ubożuchna oferta warzywno owocowa była. :) oj jak mi przykro z tytułu tego było oj, oj. :) Wydaje mi się że jeśli mają żywność nie podsypaną chętnych na nią znajdą u nas - środek Polski, ekologiczny chłop :)) mieszka daleko w bok od trasy, na brak chętnych nie narzeka, wręcz nadążyć za potrzebami nie może. Okolice Łęczycy, ekologiczni farmerzy wystawiają informacje i straganiki latem obok domów. Łatwo trafić od nas trochę daleko ale robimy wprawę jesienną. U nas na ryneczku jest jedne boks gdzie są różne owoce w tym wiele odmian jabłek, kolejka tam zawsze jesienią długa, bo sprzedają stare odmiany jabłek z okolicznych sadów, od sadowników. Ludzie stoją bo lubią inne. To tyle a kobiety by chętnie wprowadziły nowości tylko musiałyby same wszystko zorganizować, gdyby się udało wtedy się dołączą mężczyźni. :))))
OdpowiedzUsuńJak dla mnie świetny pomysł, kupowałabym!
OdpowiedzUsuńA nawiasem "mięso w procesie produkcyjnym" produkcja mięsa, towar. Aż boli gdy się czyta takie słowa. Marzy mi taka maszyna która będzie według dokładnego zapisu wytwarzać schaby, golonki, kawały pięknego surowego mięsa na steki, bez produkcji żywego towaru mięsnego. Zapewne kiedyś tak będzie - dla potrzebujących. Czytałam księdza Klimuszko po 50 mało mięsa po 60 wcale. :))) Pozdrawiam wieczorem. :)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tym towarem roznoszonym pod samiuteńkie drzwi, czy sprzedawanym na bazarze. Ale z doświadczenia wiem, że zaraz znalazłoby się miliard kontrolerów i podatkobiorców z sanepidem i urzędem skarbowym na czele, a drugi miliard "uprzejmie donoszących", którzy nie wiedzą, czy to ważne, ale..." czaiłoby się za winklem.
OdpowiedzUsuńOj, tak .....
UsuńA mnie panie ze wsi tak przynoszą pod samiutkie drzwi- i jajka i mleko i kaszankę, co tylko poproszę- a nawet dalej- za drzwi, na kawkę przy okazji wpadają.No, ale jak mieliby się zjawić kontrolerzy- to NIE...Prawda jest taka, że znajomy jak kupuje w sklepie wędlinę, to najpierw nią częstuje kota. Jak kot zje- to wtedy gospodarz próbuje (korek115)
OdpowiedzUsuńJestem od zawsze"babą ze wsi".Hodowałam 3-4krowy,zbyt na śmietanę,ser i mleko miałam zawsze.Syn rolnik hodował świnie na tradycyjnej paszy/ziemniaki ,śrut,zielonki/,drugi syn ,rzeżnik ,robił naprawdę pyszne wędliny.Ja krów się pozbyłam,nie mam już siły,młodzi nie chcieli się jak mówią "użerać się z wszystkimi"zrezygnowali z wszystkiego.Kupuję nabiał u kuzynki,która jeszcze ma krowy,syn rolnik obsiewa pole rzepakiem,zbożami a rzeżnik wyjechał z rodziną do Szwecji i tam robi wędliny wg.przepisów unijnych.Gdy przyjeżdża do domu robi sobie wszystkie wyroby i tam zabiera.Po pierwsze sanepid,różnorakie bzdurne przepisy zabijają dobre chęci,a po drugie odległość od większych miast ,w małych,biednych miejscowościach wystarczy market z byle czym.Na dodatek wcale nie ma tak dużo chętnych na takie dobre jedzenie,większość młodych już nie zna prawdziwych smaków,Wolą wpaść raz w tygodniu do marketu i wcale ich nie interesuje co i od kogo kupują.
OdpowiedzUsuńjeszcze dochodzi ważna sprawa cen - ta prawdziwa żywność musi być o wiele droższa od tej z marketu, w dużych miastach jest już ta świadomość, na ekologiczną żywność stać tylko bogatych
UsuńZnam gospodarza, ktory odstawia do punktu skupu 1000 swin trzy razy do roku.
OdpowiedzUsuńJego chlewnia wyglada, jak z obrazka... Obok ma o wiel mniejsza, gdzie hoduje okolo 100 tylko i wylacznie dla rodziny i przyjaciol.. W Warszawie mamy takie bazarki, gdzie przyjezdzaja rolnicy i sprzedaja dobre rzeczy, ale one takze dobrze kosztuja. Ludzie wola malo, ale zeby bylo dobre!
J.
Na szczescie zmienia sie sposob myslenia wielu ludzi: nie chca miec lodowki pelnej niejadalnych prodoktow, tylko 3 plasterki ale ktore zje sie z przyjemnoscia... Sama pamietam, ze kiedys kupowalam paczkowana wedline, z ktorej po otwarciu wylewalam ok. pol szklanki niezidentyfikowanego plynu.... Teraz kupuje w "Krakowskim Kredensie" bo tam PACHNIE!
OdpowiedzUsuńtez Monika
To, o czym, Klarko, opisujesz, czy raczej, co proponowałaś, wygląda podobnie, jak tzw. kooperatywy spożywcze. Szczegółów opisywać nie będę, kto zainteresowany, niech zajrzy tu: http://www.samouzdrawianie.pl/kooperatywa-spozywcza/ (z góry przepraszam za link, nie jest to reklama ani kryptoreklama, ani nic, po prostu tam jest tak dokładnie opisana idea kooperatywy, że nie ma sensu, żebym opisywała to swoimi słowami :) ). I w swoim regionie organizuje coś podobnego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewa