pola zarosły lasem |
Natknęłam się na
niezwykłą rzecz. Dla ludzi, którzy całe życie mieszkają w jednym miejscu,
pewnie nie będzie to niczym szczególnym, ale jeśli ktoś od kilkunastu lat nie
mieszka w rodzinnej miejscowości, zrozumie.
Kiedy tam jadę, prawie wszystko jest zmienione, są nowe domy, drogi, nie poznaję ludzi a oni nie poznają mnie bo jak mamy się znać, skoro nie mieszkam tam już 30 lat i odwiedzam tylko najbliższą rodzinę.
Kiedy tam jadę, prawie wszystko jest zmienione, są nowe domy, drogi, nie poznaję ludzi a oni nie poznają mnie bo jak mamy się znać, skoro nie mieszkam tam już 30 lat i odwiedzam tylko najbliższą rodzinę.
Ksiądz, który był proboszczem
w mej rodzinnej parafii, zaczął w niej pracę w rok po moich narodzinach i
pracował nieprzerwanie aż do emerytury zapisując najważniejsze zdarzenia a na koniec
wydał je w formie książki. Czytam ją trochę jak własny pamiętnik, oglądam
zdjęcia i rozpoznaję na nich rodzinę, kolegów z klasy, nauczycieli, przypominam
sobie wydarzenia z dzieciństwa i zaczynam rozumieć wiele rzeczy, których mi
nikt nie tłumaczył.
Wzruszam się, czytając,
że dziadek Fabian wśród wielu innych pomagał przy pracach w parafii, przypominam
sobie natychmiast ludzi, z którymi pracował, dostrzegam na fotografiach
kolegów z drużyny harcerskiej i wreszcie trafiam na zdjęcie siostry, wręczającej
kwiaty z okazji ważnej uroczystości kościelnej.
Zawsze dziwiło mnie, po
co księdzu potrzebne było gospodarstwo rolne i wreszcie zrozumiałam. Ksiądz pracujący
w parafii był jednocześnie ekonomem, co jest wyraźnie zaznaczone na skierowaniu
przez biskupa.
Potem proboszcz opisuje
to tak:
Parafia
posiada uprawny areał (…) z którego obowiązkowo odstawiało się dla państwa
przeznaczoną przez urzędy odpowiednią ilość zboża, mięsa i mleka. Dlatego też
koniecznym było uprawianie tej ziemi, aby wywiązać się ze wszystkich
obowiązków. Na plebanii inwentarz żywy stanowiła jedna krowa, z której pożytku nie
było wcale, gdyż przy dojeniu kopała złośliwie..
Fragment książki Trzydzieści lat minęło. Ks. Władysław Chodor
Wraz z księdzem wędruję
do Lubaszowej „dwójką i krajem” bo nie było żadnej komunikacji a potem cieszę się z elektryfikacji wsi. Tak, z
pewnością Was to zdziwi, ale tam założono prąd dopiero w 1972 roku, więc dobrze
ten czas pamiętam.
Wspomnienia dotyczą lat
1965-95. Nie wiem, czy proboszcz wiedział, że jego pamiętnik będzie jednocześnie
pamiętnikiem wielu parafian. Dla mnie jest niesamowitą podróżą do przeszłości.
zazdroszczę.Wspaniale byłoby czytać o wydarzeniach,które tkwią w pamięci w postaci pojedynczych obrazków,przebłysków.Dowiedzieć się o rzeczach,które gdzieś kołaczą wciąż po głowie, a z których kiedyś niewiele się rozumiało.Piękna podróż do dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńŁadna okolica, warta wspomnień.
OdpowiedzUsuńKiedy mijałem stare domy tak zwane familoki na szarym śląsku, zawsze mówiłem
Doby Boże dziękuję Ci że mogłem się urodzić w takim fajnym miejscu.
Pozdrawiam
Wyobrażam sobie jak wspaniała to musi być dla Ciebie, Klarko, lektura. Mądry i pracowity ksiądz. Podziwiam.
OdpowiedzUsuń30 lat mieszkałam w moim miasteczku, od 10 mieszkam na wsi pod.Wiecznie sie cos zmienia, powtają nowe budunki, drogi, obwodnice. Najgorsze jest to że nie można sobie czasem przypomnieć jak to wyglądało kiedyś,gdy byłam dzieckim. Kilka lat temu pewna polonistka-mieszkanka mojej miejscowości wydała książkę "S..wczoraj i dziś". Pełno w niej fotografii, które i mi przypomniały miłe chwile....miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńjeździłam do babci i tam też nie było światła i była jedna izba, pamiętam to. Szkoda ze w tamtych okolicach nie było proboszcza z zacięciem pisarskim, miałby o czym pisać. To lubelskie, ostatnia walka w czaie drugiej wojny światowej, strzelali z kościelnej wieży.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Fajnie tak wrócic do miejsca sprzed lat...:)
OdpowiedzUsuńKsiedzu to latwo pisac bo ludzie znosza mu material do konfesjonalu... zostawiajac slad dla nastepnego pokolenia wyzbywajac sie ... odpowiedzialnosci za popelnione... ;)
OdpowiedzUsuń??? Oj Echo...
Usuń(po 50)
Świetnie że spisał tę historię! Mój sąsiad pisał kronikę rodzinną, też piękna rzecz... mam nadzieję że ktoś to będzie kontynuował, bo zmarł kilka lat temu..
OdpowiedzUsuńKażda spisana historia po latach staje się ważnym dokumentem.Miło gdy się z nią utożsamiamy.Powracają znane obrazy,ludzie,sytuacje.Więc piszmy.
OdpowiedzUsuńBardo lubię czytać takie wspomnienia-kroniki.I tak, jak piszesz, nareszcie układa mi się w głowie po kolei, i zaczynam rozumieć:)
OdpowiedzUsuńNiesamowite, chętnie bym przeczytała tez taką opowieść o moich czasach...
OdpowiedzUsuńo moich czasach nikt nic nie napisze. najwyżej ja, na blogu.
OdpowiedzUsuńBoszsz, u mnie ponoć prąd pociągnęli 1955 roku, ja się urodziłam zaś potem. Trudno uwierzyć, że aż do 1972 r. mogli ludzie bez niego egzystować. Choć to nie jest takie trudne, bo ja w Kaczorówce też własnego nie mam:))
OdpowiedzUsuńświetna sprawa- teraz rzadko jaki ksiadz dłużej niż kilka lat na parafi jest... cos przenoszenie modne się zrobiło... czy to tylko u nas tak sie zmienia?
OdpowiedzUsuńKilka lat temu przy kolejnej wizycie w kraju odwiedzilam dom ,w ktorym sie urodzilam i spedzilam pierwsze 5 lat zycia.Sama nie myslalam jak wiele pamietam.Pokazywalam nowym wlascicielom co sie zmienilo i oni przytakiwali.To ich dziadkowie kupili ten dom od moich rodzicow.W ogrodku do tej pory wisi hustawka w tym samym miejscu,i plot na podworku jest ten sam ,metalowy.
OdpowiedzUsuńpiękne to i wzruszające rzeczywiście))
OdpowiedzUsuńLaaal... Super sprawa! Moja rodzina od strony obojga rodzicow niestety duzo sie przenosila z miejsca na miejsce, wiec nigdy nie bedzie mi dane wrocic do "korzeni", a szkoda...
OdpowiedzUsuńInteresuje mnie opisywana książka a także sama postać ks. Władysława Chodora. Bardzo proszę o kontakt: mirbys@op.pl Mirosław
OdpowiedzUsuń