wtorek, 12 listopada 2024

z archiwum

 

Naciskam dzwonek, otwiera mi jedna z opiekunek. Zapach, który usiłowałam wczoraj zmyć z siebie znów sprawia, że oddycha mi się trudniej. W ciasnej szatni zmieniam ubranie. Codziennie przynoszę z domu luźną koszulkę z kieszeniami, leginsy i skarpetki. Wkładam robocze klapki, zabieram do kieszeni telefon, chusteczkę, krem do rąk i kluczyki do szafki z kawą. Wychodzę.

Wywozimy pensjonariuszy na śniadanie.

Dzień dobry, jak się spało, zapraszam na śniadanie, pomogę pani, założymy kapcie, powolutku, spokojnie, a, uczesać, a to proszę, czeszemy, każda z nas chce być piękna, to jasne!

Kto na wózek to na wózek, kto z chodzikiem to do przodu, kto pod rękę to przytrzymam.

Pani I. nie chce iść na śniadanie. Bolą mnie nogi, boli mnie kręgosłup, ja bym wolała zjeść tutaj – prosi.

Dobrze, zapytam pielęgniarkę i zaraz do pani wrócę

Nie ma mowy, pani I. ma przyjść na jadalnię bez dyskusji. Łzy. Idziemy.

Proszę się nie martwić, zje pani i zaraz wróci do pokoju – kłamię.

Nakarmisz tę U.? – pyta opiekunka. U. nikt nie chce karmić, tylko ja daję radę i się nie boję. Biorę miseczkę z papką, kubek z kawą. Szukam jakiejkolwiek ścierki. Nie ma. W końcu jedna z opiekunek podaje mi powłoczkę z poduszki. Czystą. Dobre i to.

Witam się z panią U. Pewnie mnie nie widzi i nie słyszy ale co z tego. Mówię, że podniosę ją teraz aby się nam lepiej jadło. Podwijam poduszkę pod głowę, wokół szyi robię z poszewki prowizoryczny śliniak.

Papka jest obrzydliwa. Kapię sobie na rękę sprawdzając, czy nie jest zbyt gorąca. Do pierwszej łyżki papki wrzuca się tabletki. Jemy. Pani wypluwa papkę i usiłuje gryźć tabletki. Wycieram, znów karmię. Po troszkę, po pół łyżki. Dam pani pić, dwa łyczki, i znów jemy. Kaszel. Jezus żeby mi się tylko nie zadławiła – myślę. Trzymam głowę, łagodnie mówię, że to nic takiego, że damy radę. Klepię. Odpoczynek. Proszę, niech pani zje jeszcze trochę, bo będą musieli karmić przez sondę. Tym razem nie kłamię. Zjadła! Pięknie dziękuję, dobrze nam dziś poszło – chwalę.

W jadalni karmi się inaczej. Zupę mleczną podaje się łyżką dość szybko i bez namawiania. Kanapki kroję na kawałeczki i wkładam podopiecznym do buzi. Podaję picie. Nie ma serwetek, nie ma papierowych ręczników. Nie chcę wycierać nikogo łyżką, uważam, że to wstrętne ale co mam zrobić.

Nie odwozimy, zostają na sali, będą zajęcia za godzinę! – woła pielęgniarka. Zostają więc. Mija godzina. Siedzą na wózkach, niektórzy drzemią oparci o stół. Nikt nie przychodzi. Uciekam ze wzrokiem.

Inni siedzą w holu przed telewizorem. Jak się ich posadzi tak zostają. Czasem do obiadu.

W pokojach panuje zaduch i brud. Nigdy nie widziałam tak brudnych pomieszczeń. Bierzemy wózek i dzielimy się. Jedna sprząta pokój, druga łazienkę, trzecia podłogę a w następnym pokoju zmiana.

Pod łózkami i szafkami grubo kurzu, walają się różne śmieci. Niektóre ściany koło łóżek zanieczyszczone kałem i wymiocinami. Tak samo szafy i szafki. W łazienkach zaskorupiałe odchody. Połowa urządzeń zepsuta. Urwane deski klozetowe, chybotliwe brodziki, baterie zarośnięte kamieniem.

Milczymy zawzięcie szorując. A. ma łzy w oczach. To nic – mówię – zróbmy to dla tych ludzi, korona nam z głowy nie spadnie, niech mają czysto choć przez parę dni.

Obiad. Karmienie. Zmywanie. Dwukomorowy zlew taki sam jak domowy, wylewam płyn do naczyń na gąbkę i myję kubek po kubku, talerz po talerzu. Kolega płucze i układa na suszarkach. Obok stawia wiatrak, który wysuszy wodę. Jeśli ktoś przyniesie jakąś cholerę to wszyscy umrą – mówię do kolegi. Myślałam, że to tylko takie mycie wstępne, że tu będzie zmywarka albo wyparzacz. Wyparzacz jest ale rzadko używany – słyszę.

Młoda dziewczyna patrzy z niepokojem, czy nikt nie widzi. Ja tu zarabiam 7,50 za godzinę – mówi. Na umowę zlecenie. Nie ma sprzątających, wszystko robimy same, nie wyrabiamy się – tłumaczy.

Idziemy zmieniać pampersy. Robi to zdecydowanie ale delikatnie. Ja jestem zbyt ostrożna. Nie ma chusteczek, nie ma czym wytrzeć pośladków. Trafia się duży „ładunek” jestem niezdarna, zawartość wydostaje się na pościel i wszystko do wymiany. Przepraszam.

Męskie sale. Pan się mnie wstydzi, nie zna mnie. Ja również czuję się skrępowana. Załatwimy to jak najszybciej, trudno, życie jest okrutne – żartuję. Poszło szybko, pan sam podciąga spodnie i zapina pasek.

Koniec na dziś. Wyrzucam rękawiczki, myję ręce. Idę się podpisać. Szatnia. Ściągam rzeczy w których pracowałam, pakuję je do reklamówki, muszę je uprać w domu. Mówię – do widzenia. Ktoś mi odpowiada – do jutra.

7 komentarzy:

  1. Miałam do czynienia z 2 DPSami. Pierwszy państwowy w przedwojennej drewnianej willi, gumoleum na podłodze, olejne lamperie na ścianach - czyściutko, milutko, jak w domu. I drugi prywatny moloch, nowy, odpicowany ze skórzanymi kanapami w holu i zatykającym zapachem starości od wejścia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszne ! W czasie mojego dlugiego wolontariatu odwiedzalam takze ludzi w domach opieki.Nawet te panstwowe ,najtansze , wygladaja duzo lepiej niz w tym poscie.Jest czysto, ludzie tam pracujacy sa rozni, jak wszedzie.
    Urszula

    OdpowiedzUsuń
  3. Wizyty w Domach Seniora nie są mi obce, a uczucia im towarzyszące są mieszane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Domy są różne, jak ludzie, którzy powinni opiekować się pensjonariuszami,ten który znam jest w nieduże willi . Jest czyściutko,pachnie czystością, wszyscy są zadbani ,ale to miejsce jest takie jakie powinny być wszystkie... Z paniami, które nie krzyczą na chorych i im pomagają,dobrym jedzeniem i możliwością przyjścia bliskich o każdej porze... Niewiarygodne,ale istnieją takie miejsca....

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dużo tam robiłaś. Dziwì mnie, że opiekunki ( pielęgniarki) pozwoliły Wam karmić staruszków. W tutejszych domach starców jest to nie do przyjęcia właśnie ze względu na możliwość zadławienia się pacjenta. Opiekunki są szkolone w razie takich przypadków. Zmiana pampersów też tylko przez wyszkolony personel.
    Rozładunek pampersów, papieru toaletowego, ręczników papierowych z ciężarówek, środków czystości, czystych zmian pościeli, które przyszły z pralni. Załadunek brudnych też pielęgniarki.
    Zmywanie naczyń, sprzątanie kuchni, przygotowanie i podział posiłków to sprawa kuchni była.
    I też wieczne braki rąk do pracy, bo ludzie tutaj nie garną się do tego typu roboty. Jest ciężko, bywa niewdzięcznie i słabo płacą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam kilka razy w DPS i chociaż było tam względnie czysto, to nie chciałabym w takim miejscu spędzić końca mojego życia. A tak w ogóle to nie chciałabym żyć, gdy moje życie byłoby ograniczone do wegetacji organizmu. Od lat ciężko choruję, więc żyję w chronicznym bólu, ale teraz oprócz bólu i ograniczeń czuję, że moje życie (choć kulawe) to wciąż życie. Kilka razy zaznałam więzienia we własnym ciele, gdy całe moje życie toczyło się w łóżku i sama nie mogłam sobie nawet poprawić poduszki. Dlatego chciałabym mieć możliwość odejścia z tego świata na swoich warunkach. Zwierzę można uśpić, żeby nie cierpiało, a od ludzi wymaga się, żeby w imię świętości życia umierali na raty. Czy człowiek karmiony na siłę, zdany całkowicie na innych, tkwiący w łóżku wśród obcych ludzi jeszcze żyje? Czy raczej jego ciało zbyt wolno umiera? Chrzanię taką świętośćzycia. Półtora roku zajmowałam się sparaliżowaną mamą, słuchałam jej płaczów mózgowych, zmieniałam pieluchy i żałowałam, że udar nie zabił jej od razu. Bardzo ja kochałam i nie chciałam dla niej takiego życia. Ona też by nie chciała tak umierać. Ze względu na siebie i moją córkę chciałabym, żeby w Polsce była możliwość poddania się eutanazji, gdy życie staje się nie do zniesienia. Przed chorobą mamy, jako osoba wierząca uważałam, że tylko Bóg decyduje o naszym życiu, teraz chcę mieć wybór. Długie życie jest dobre, gdy człowiek wciąż czuje, że wiąże go z życiem coś więcej aniżeli trwanie schorowane go organizmu.Tak myślę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety starość jest najczęściej koszmarem i dla ludzi starych i dla tych, którzy się mają nimi opiekować. Nie mogę pojąć dlaczego tak się ludzie cieszą, że wydłużyła się średnia wieku. Moja teściowa ostatnie 11 lat swego życia, a żyła 98 lat spędziła w zakładzie opiekuńczym dla przewlekle chorych kobiet, prowadzonym przez siostry zakonne Felicjanki. To było bardzo dobre miejsce, pod Warszawą, w pięknym dużym ogrodzie i wszędzie było czyściutko. No niestety szła na to cała jej emerytura i jeszcze myśmy się dokładali ponad 1000zł. Gdy tam byłam po raz pierwszy moją uwagę zwrócił fakt, że było arcyczysto, a w budynku w którym była kuchnia unosiły się naprawdę miłe zapachy. Pokoje pacjentek były dwu i cztero osobowe, wszystkie zakonnice były przeszkolone jako pielęgniarki a w razie potrzeby jeździły z chorą do lekarza, bo na miejscu był dostęp tylko do internisty. Przeraża mnie moja własna starość bo już skończyłam 81 lat a to, że jeszcze jestem "samoobsługowa" to nie wiadomo jak długo potrwa. Tu się toczą rozmowy na temat umożliwienia skorzystania z łaski śmierci, ale jak na razie tylko się o tym gada a Niemcy boją się dopuszczenia eutanazji, bo zaraz im wyskakuje problem obozów w czasie II wojny światowej.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz