W maju albo w czerwcu do
szkoły, której byłam uczennicą, przyjeżdżali pracodawcy. Stali w holu i
zachęcali uczniów do podjęcia u nich pracy. Były to oferty z restauracji, barów,
stołówek oraz szkolnych i szpitalnych kuchni. Ponieważ miałam zapewnioną pracę
w knajpie, gdzie odbywałam praktyki, przyglądałam się tylko tym ofertom i
rozmawiałam o nich z koleżankami.
Była to swoista giełda, przeważnie
wiedziałyśmy z doświadczenia o warunkach panujących w danym miejscu i o
ludziach, z którymi trzeba będzie pracować.
Osobne oferty dostawali
najlepsi uczniowie, polecani przez nauczycieli
uczących przedmiotów zawodowych.
Pewnego dnia pani od
technologii zaprosiła mnie do swojego kantorka a tam już czekała druga pani. Spytały mnie najpierw o plany na przyszłość. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że
chciałabym iść do technikum ale muszę się usamodzielnić i dlatego zaraz po
szkole idę do pracy a uczyć się zamierzam zaocznie.
Potem było jeszcze kilka
pytań na temat urządzeń technicznych w aktualnej pracy. Pewnie chodziło o
sprawdzenie umiejętności obsługi, (jak miałam tu to i tam będę umieć) a ja byłam
cwaniara i nie za darmo dostawałam piątki, teoretycznie umiałam obchodzić się z każdym
bemarem czy innym ustrojstwem nawet jak go nie widziałam na swoje piękne oczy nigdy w życiu,
do tego przy profesorce nie mogłam się
przyznać, że nie wiem, jak się coś obsługuje. W ten sposób odbyła się moja pierwsza rozmowa
kwalifikacyjna.
Zaproponowano mi pracę z
zakwaterowaniem i wyżywieniem, nauczycielka, cały czas obecna, gorąco zachęcała
mnie do podpisania wstępnej umowy a na koniec osoba rekrutująca poczęstowała
mnie czekoladą, zaczęła opowiadać, jakie mają w kuchni nowoczesne cudeńka (to
mnie raczej przeraziło niż zachęciło) a do tego – mogę zabrać z sobą zaufaną koleżankę bo
są dwa wolne miejsca!
Miałam wówczas przyjaciółkę, z
którą przez trzy lata siedziałam przy jednym stoliku w szkole a na praktyce przez
dwa lata razem zmywałyśmy naczynia, obierały warzywa, nosiły węgiel i wodę (tak
tak właśnie) oraz chodziłyśmy przez miasto z nożami do kuźni i z pojemnikami na
mięso do rzeźni.
Jak Marysia pojedzie to ja
też pojadę!
Marysia została zaproszona
na rozmowę i od razu podjęła decyzję – jedziemy.
W sobotę było zakończenie
roku szkolnego a w niedzielę znalazłyśmy się w pociągu wiozącym nas w
całkowicie obce miejsce. Żadna z nas nie wiedziała, co nas czeka. Co na to
nasze matki? Jak zawsze – rób co chcesz, końca patrz, przecież zawsze możesz
wrócić do domu.
Dostałyśmy ładny trzyosobowy
(jedno łóżko było wolne) pokój z balkonem. Wszystko było – pościel, ręczniki,
naczynia i nawet radio. W tym samym budynku znajdowało się biuro kierowniczki
oraz kuchnia i stołówka, gdzie miałyśmy pracować.
Podpisano z nami od razu
rzetelną umowę, płacono nam za każdą nadgodzinę, za pracę w niedziele i święta
podwójnie. Jadłyśmy do woli, nikt nam nie liczył za zakwaterowanie i wyżywienie.
Szybko znalazłyśmy się w miejscach, gdzie czułyśmy się najlepiej, ja nie
lubiłam zmywać to nie zmywałam, Marysia nie lubiła obsługiwać to nie chodziła
na salę. Obydwie lubiłyśmy gotować i robiłyśmy to dobrze. Kuchnia była dobrze wyposażona w sprzęt, zaopatrzenie w produkty też nie było złe. Wkrótce pracowałyśmy
jak na swoim, czyli najlepiej, jak potrafiłyśmy, i zdarzało nam się zejść na
dół nawet w wolne, aby pomóc lub upewnić się, że wszystko jest jak trzeba.
Zarobiłyśmy mnóstwo
pieniędzy ale był początek lat osiemdziesiątych i nic nie można było za nie
kupić.
A potem przyszła inna kierowniczka,
przyjęła pięć dodatkowych osób i już nie było nadgodzin, potem zaczęła nam
potrącać za zakwaterowanie, potem za wyżywienie, potem jeszcze zaczęły się
podgryzania i pomówienia. Najpierw odeszłam ja, Marysia niedługo potem. I
spotkałyśmy się znów w tej samej knajpie, gdzie się nosiło węgiel i wodę.
Szkoda, ze tak się skończyło. Pracowałam w tej samej branży i wiem, że nie ma lekko.
OdpowiedzUsuńnie żałuję żadnej chwili tam spędzonej bo bardzo wiele się nauczyłam, a gdybym została to może do dziś bym tam tkwiła, a tak zdążyłam pracować w wielu innych miejscach
UsuńCzyli dotknęła Was transformacja. A potem... wcale nie żyli długo i wcale szczęśliwie.Dobrze, że masz dobre wspomnienia z pierwszej pracy. Te ponoć są najważniejsze dla dalszej kariery zawodowej:)
OdpowiedzUsuńośrodek został w końcu sprzedany i zszedł "na psy" a dziś straszy, wygląda, jak opuszczony.
Usuńa pomyśleć, że teraz młodzież od razu perspektywa bezroboci i to bez zasiłku. Za "wstrętnej komuny" problemów z pracą nie było, kto chciał to szedł do pracy i dzięki temu przynajmniej niektórzy mają jakąś emeryturę.
OdpowiedzUsuńmężczyźni mieli obowiązek pracy, czyli nakaz, wiedziałeś?
Usuń"Za "wstrętnej komuny" problemów z pracą nie było, kto chciał to szedł do pracy " - może klucz do tego tkwi w tym zdaniu:
Usuń"Zarobiłyśmy mnóstwo pieniędzy ale był początek lat osiemdziesiątych i nic nie można było za nie kupić."?
bingo!
Usuńowszem, nic nie można było kupić, ale emeryturę się wypracowało. Nie wiem jak będzie z obecną młodzieżą, która w zatrudnieniu będzie mieć spore przerwy. W końcu dzisiaj "majatkiem" w wielu domach to emerytura babć i dziadków.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak dużo zależy od tego na kogo się trafi. Ja być może od następnego semestru zaczynam pracę, na razie to tylko propozycja, ale może akurat, póki co na weekendy. Na razie brzmi to dobrze w sumie to moja pierwsza praca, więc i tak na tą myśl i ewentualną okoliczność cieszę się jak dziecko.
OdpowiedzUsuńpowodzenia!
UsuńAle warto bylo, nieprawdaz?
OdpowiedzUsuńSerdecnosci
Judith
oczywiście - ja była nauczona ciężko pracować i ten tryb mi bardzo odpowiadał, a nauczyłam się samodzielności, odpowiedzialności, i miałam z pracy ogromną satysfakcję
UsuńGdzie te giełdy pracy, gdzie ??
OdpowiedzUsuńA mimo wszystko zazdroszczę,że ktoś cenił twoja pracę,że poczułaś swoją wartość.Basia.
OdpowiedzUsuńwspominam ten okres z ogromnym sentymentem, był wyjątkowy
UsuńDo czasów "komuny" mi nie tęskno.
OdpowiedzUsuńAle tak sobie myślę, że szkoły zawodowe miały wtedy rację bytu. Młody człowiek, jeśli tylko chciał, naprawdę mógł się wiele nauczyć, odbyć praktyki, znaleźć pracę... Poczuć się potrzebny, zapewnić jakiś byt sobie, rodzinie. Miał jakiś start w dorosłość.
Teraz... najłatwiej polikwidować zawodówki. Quasi-rozwiązanie...
to samo mówię - nie każdy musi iść na studia, niechże się ludzie uczą stolarki,szycia, naprawiania samochodów, pieczenia chleba, dobry fachowiec da sobie wszędzie radę
UsuńZarabiałaś miliony? :))
OdpowiedzUsuńAż zajrzałam do świadectwa pracy.
Usuńa nie, wtedy jeszcze tysiące - 5 tys miesięcznie plus premia regulaminowa plus nadgodziny i było dwanaście!
Czasy były inne i umiejętności były w cenie. I to nie takie wirtualne, ale konkretny fach w ręku. Polikwidowali szkoły zawodowe i dziwią się, że nie ma fachowców. Na wykładach praktycznej roboty nikt się jeszcze nie nauczył. :-)
OdpowiedzUsuńPrace to sie latwo 'otrzymuje'/'dostaje'/wymarzenie spelnia/zgodza sie na place ale ... jak zwykle jest/bylo ale... trudniej jest ja 'utrzymac' dluzej: z wlasnej woli lub okolicznosci obiektywnych...
OdpowiedzUsuńMój syn już pięć lat jest na umowach śmieciowych. Jedna firma wisi mu za trzy miesiące pracy. Dwie firmy w których pracował upadły. Syn koleżanki nie dostał pracy bo miał za dobre wykształcenie, a na myjni zaproponowano mu aż 5 zł za godzinę, pewnie na czarno. Z mojej miejscowości połowa młodych wyjechała do pracy za granicę i nie wiadomo czy wrócą. Co to za czasy!!!
OdpowiedzUsuńCzłowieka....już znalazłam?
OdpowiedzUsuńTakiego, który przestepcow zamknie na wiele lat.
Przykro mi-nie podpisze umowy tej,którą panie. Ale jeśli Wam to pasuje.Ja pozostane na własnym....talencie.
Pewne pracę wymagają .....charakteru.jeśli mogę zachęcić do "noszenia spodni" to bywam wdzięcznym rozmówcą....
Iza R
Ja za pracą na etacie nie tęsknię. Pracowałam tylko kilka lat jako młoda dziewczyna w sekretariacie w szkole i w rachubie. Niby nie było mi źle, sprawdzałam się, awansowałam i nieźle zarabiałam ale praca w normowanym czasie od do wykańczała mnie psychicznie. Zdecydowanie bardziej wolę pracować na umowę o dzieło. Zarobki wprawdzie nie pewne i mniejsze ale za to we własnym domu, w dogodnym czasie, w wygodnych ciuchach, bez makijażu, częściowo na kanapie. No i sama praca ciekawsza bo każdy horoskop inny i krzyżówka też, że nie wspomnę o tekstach do gazet. Jeszcze teraz sobie dorabiam choć od kilku lat jestem już na rencie....
OdpowiedzUsuńMnie przerażają obecne czasy. Zero stabilności i rób tu człowieku plany na przyszłość, zakładaj rodzinę i wcielaj w życie "rządowy - idealny" model rodziny, czyli 2+3 lub więcej...
OdpowiedzUsuńMojemu ojcu (ma 55 lat) przedwczoraj wręczono wypowiedzenie, po 38 latach pracy w jednej firmie... Ehhh
fidelia
Raz na gorze raz nizej, jak to w zyciu.
OdpowiedzUsuńJak dużo zależy od człowieka. Zawsze mówię, kierownikiem nie każdy może być:)
OdpowiedzUsuń