„Ze szkoły prosto do domu”.
Tym zdaniem mama mogła
zepsuć całe popołudnie, na szczęście nie mówiła nam tego zbyt często. Połowę drogi
przechodziliśmy dość normalnie bo można się było natknąć na dorosłych a w
tamtych czasach każdy dorosły miał prawo zwrócić dziecku uwagę i nie był od
razu posądzony o pedofilię. Mało tego, jeśli sąsiad, ciotka, jakiś znajomy, a
znali się wszyscy, poskarżył na dziecko,
które na przykład paliło w lesie papierosy, lanie było pewne bo las podpalić
łatwo a dupa nie szklanka.
To samo było z usiłowaniem
kradzieży, niszczeniem mienia, przyrody, a nawet z przeklinaniem. Dzieci o tym
wiedziały i to wychowywanie przez całą społeczność nie było takie złe. Teraz
się dzieci prawie nie widuje. Do szkoły jeżdżą szkolnym autobusem albo są zawożeni
przez rodziców, tak samo wracają do domu, nie lecą nawet do sklepu w porze
obiadowej po przecier albo po śmietanę
do zupy. Po chodnikach spacerują tylko kobiety z niemowlętami w wózkach. Nikt
już nie chodzi na piechotę.
Znów „odpłynęłam od brzegu”.
Wychodziliśmy ze szkoły całą gromadą. Szkoła usytuowana jest na wzgórzu przy skrzyżowaniu. Szliśmy drogą w dół dość stromo, czyli do szkoły mieliśmy pod górkę i wszystko jasne!
Wychodziliśmy ze szkoły całą gromadą. Szkoła usytuowana jest na wzgórzu przy skrzyżowaniu. Szliśmy drogą w dół dość stromo, czyli do szkoły mieliśmy pod górkę i wszystko jasne!
Dobra, koniec żartów, albo
raczej początek. Zimą ta droga była wyszlifowana dziecięcymi butami jak
lodowisko. Uwielbiałam taką wariacką, niebezpieczną jazdę na butach i byłam w
tym dobra. Nikt tam nie posypywał piaskiem bo zimą i tak żaden samochód pod
górę nie wjechał, a zresztą nikt przecież samochodu nie miał, dopiero na dole
była szosa, czasem odśnieżana bo tam kursował autobus i jeździły dostawcze
samochody do knajpy i do sklepu. Bo po drodze ze szkoły był sklep i przystanek,
o knajpie już dość pisałam, teraz o przystanku i sklepie.
Jeśli ktoś miał parę groszy,
to kupował sobie bułkę i oranżadę, jak miał mniej pieniędzy to samą bułkę, jak
nie było bułek ani oranżady (w takich ciemnych butelkach z drucianym
zamknięciem) to kupował oranżadę w
proszku i zjadał na sucho. Dzieliliśmy się tym wszystkim naturalnie i
spontanicznie, dzieci jedne do drugich mówiły – daj się napić, rękawem albo dłonią wycierało się butelkę i podawało dalej. Bułkę rozrywało się
na kilka kawałków.
Bo przed nami była jeszcze
długa droga. Kto mógł podjechać autobusem to szedł na przystanek, kto miał iść
stromą ścieżką w górę to zbierał się i szedł. Miałam dwie koleżanki, obie
bardzo lubiłam i zdarzało się, że zamiast iść swoją ścieżką do domu, szłam z nimi,
czyli dużo, dużo dalej. Ale czy nie pięknie było iść środkiem lasu, brnąć w błocie
i drzeć się na trzy głosy Dolinami i wzgórzami niosła się bojowa pieśń aż paryja
jęczała a z głębi lasu chłopy wożące drzewo rechotali – ja pierdole jaka
partyzantka idzie!
Te powroty ze szkoły
wspominam najmilej. Była taka niewielka przeszkoda, czyli Rysiek. Rysiek
chodził ze mną do jednej klasy i szedł prosto do domu a moje nieszczęście
polegało na tym, że szedł dokładnie tą samą drogą, którą ja powinnam iść i
przechodził koło mojego domu. Ze dwie godziny wcześniej!
Zawsze było tak:
– Gdzieś była, Rysiek już dawno szedł.
– Gdzieś była, Rysiek już dawno szedł.
– W szkole, na chórze, na harcerstwie, na
kółku..
Bo Rysiek nie zostawał nigdy
na żadnych zajęciach a do szkoły miał naprawdę bardzo daleko, chyba najdalej ze
wszystkich dzieci i gdyby zostawał to pewnie by musiał wracać po ciemku przez
ten las.
Potem Ryśka przenieśli do „b”
i się skończyło tłumaczenie.
Mama i tak wiedziała o wszystkich
naszych sprawkach. Nie wiem skąd. Nie było telefonu, internetu, dom położony na skraju lasu na odludziu,
a mama i tak wiedziała.
Matki przeważnie wszystko w jakiś niepojęty sposób wiedzą, tak myślę.
PS. "za-wzięcie za-żarcie" dziękuje za wsparcie w głosowaniu, trwa konkurs i czuję się sparaliżowana, nie mogę tam nic napisać bo się boję, żeby nie było "pod publiczkę", trochę to infantylne, ale może ktoś zna jakiś sposób?
I druga sprawa - nie gniewajcie się o moderowanie komentarzy, to jedyny sposób na trolla.
Matki przeważnie wszystko w jakiś niepojęty sposób wiedzą, tak myślę.
PS. "za-wzięcie za-żarcie" dziękuje za wsparcie w głosowaniu, trwa konkurs i czuję się sparaliżowana, nie mogę tam nic napisać bo się boję, żeby nie było "pod publiczkę", trochę to infantylne, ale może ktoś zna jakiś sposób?
I druga sprawa - nie gniewajcie się o moderowanie komentarzy, to jedyny sposób na trolla.
Mam wrażenie, ze mieszkałaś parę kilometrów dalej :)) Oranżada w proszku, taki "Rysiek", dla odmiany wszystko wiedzący tata :D
OdpowiedzUsuńA z dupy- nie szklanki wymiękłam :D
Matki tak mają ;) Moja szkola była na przeciwko domu, po drugiej stronie ulicy. Po szkole - zimą chodziliśmy na boisko, bo tam woźny zawsze robił dzieciakom lodowisko no i była górka którą też polewał wodą i jeździliśmy sankami czasem do późnej nocy (oj oberwało się nieraz za spóźnienie ; ). Nikt nie mówił że to niebezpieczne i że może się coś stać, czasem się walnęło w drzewo i wywaliło sanki to reszta się rechotała, takie fajne czasy były :)
OdpowiedzUsuńczemu mój komentarz się nie pojawił??
OdpowiedzUsuńmuszę moderować bo ten troll Miaukotka wypisuje brednie
UsuńA to wszystko jasne - współczuję Ci bo pewnie masz tego trochę :) Buziaki :*
UsuńJa trochę młodszy mam pesel,oranżady były już "normalnie" kapslowane i w mieście mieszkałam,ale powroty też zawsze się wydłużały i jest co wspominać:)
OdpowiedzUsuńNikei
Powroty z podstawówki też były u mnie na piechotę, była czasem oranżada w proszku, a czasem zabawy na pobliskim cmentarzu-miejscu pamięci pomordowanych, o czym się wtedy nie myślało, bo miejsce fajne było i już. :)
OdpowiedzUsuńSMS wysłany!
Na Ciebie zawsze można liczyć, dziękuję!
UsuńDo szkoły miała kilka naście kroków;D
OdpowiedzUsuńi jak czegoś zapomniałaś to na przerwie myk;) a u nas to przepadło!
UsuńOo, nie pomyślałabym, że zwykłe Twoje notki ktoś mógłby określić jako "pod publiczkę" - no ale wiadomo jacy są ludzie w sieci :/
OdpowiedzUsuńJa, chociaż młodsza, to tez jeszcze z pokolenia, które bało się "obcych"dorosłych, bo każdy mógł nakrzyczeć a pewnie jeszcze rodzicom powiedzieć :) I latałam z kluczem na szyi. Teraz pewnie moja mama byłaby wyrodną matką a ja z rodziny patologicznej :))
i wygląda na to, ze samodzielność i swoboda wcale Ci na źle nie wyszły:)
Usuńoranżadę w proszku miałem w szkolnym sklepiku, ale za to gwoździe w butelce z drucianym zamknięciem dobrze pamiętam (dla młodszych, piwo Grolsch ma identyczne zamykanie). Całe szczęście nie było hotdogów i innych badziewi, a drożdzówka czy "ciepłe lody" były w modzie.
OdpowiedzUsuńciepłe lody:x no dobra, wafelek i słodki krem, wiemy, o co chodzi
UsuńJakże mi żal współczesnych dzieci. A teraz wspólne picie, czy jedzenie nie przejdzie, bo przecież meningokoki, czy inne bakcyle. Jestem pewna, że jakieś 30 lat temu, gdy zaczynałam moją "edukację" już istniały, ale nikt jakoś się nimi nie przejmował. Chociaż może i one zostały zrzucone przez "Amerykańców", jak stonka ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Masz moje 2 głosy. Pozdrawiam
Kociara
W nagrodę za usunięcie tego o co prosiłam wysłałam SMS-a na Twój Blog.
OdpowiedzUsuńDrogę do szkoły miałam trochę inną, nie przez las, a przez pola, bo było krócej do szkoły. Nie było Ryśka co prawda, ale była Jagoda, która wsypywała każde moje przyjęcie późniejsze do domu, do pewnego czasu. Kiedyś poskarżyłam się chłopakom z klasy, że ciągle na mnie donosi (czwarta klasa Podstawówki) to zrobili jej kocówę i się skończyło.
(po 50)
Klarko, według mnie o kotach nigdy nie wydaje się pod publiczkę. To miano mogą dostać te opowieści o życiu - bo są tak trafne, że aż niemal niewiarygodne czasem. A blog w końcu i z tytułu jest o kotach - więc nikt nie ma prawa nic powiedzieć, prawda?:D
OdpowiedzUsuńi to jest myśl, dzięki, napiszę o psach, najwyżej się wytłumaczę, że przez blogowanie zeszłam na psy
UsuńKlarko, a weźże potraktuj trolla (i ta tematykę) jak w mojej dzisiejszej publikacji. Pozdrawiam. :):):)
OdpowiedzUsuńmam ochotę dopisać u Ciebie dalszą część poematu, ale bez namawiania do cmokania, jeszcze czego;) mogą się najwyżej wypałować
UsuńCiekawa ta droga,
OdpowiedzUsuńjeszcze moje dzieci miały ciekawe dzieciństwo,
ale teraz , co za życie...
Komputer i Tv taż mi frajda....
Ja może nie miałam do szkoły kilometrów. Było to może raptem 500 metrów, ale też pamiętam powroty ze szkoły, które potrafiły przeciągnąć się nawet do 30 minut. Teraz zwykle taki dystans przeszłabym w 5 minut.
OdpowiedzUsuńJa może nie miałam do szkoły kilometrów. Było to może raptem 500 metrów, ale też pamiętam powroty ze szkoły, które potrafiły przeciągnąć się nawet do 30 minut. Teraz zwykle taki dystans przeszłabym w 5 minut.
OdpowiedzUsuńWidzę, że Ty często kochasz:)
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubiłem i lubię chodzić pieszo. Tak DOKŁADNIEJ widać świat i rzeczywistość.
W czasach prehistorycznych jechaliśmy prawie całym podwórkiem na basen na AWF Bielany.
Ale potem wracaliśmy pieszo.........super!!!!!!!!!
I wtedy się obiad wcinało z wielkim apetytem!
A przepis na wygranie konkursu jest taki. Poważnie.
Nauczyciel wchodzi do klasy i mówi: "jak puścicie esemesa ba bloga takiego i takiego to nie będzie kartkówki"
I już masz 25 esemesów. Jeszcze tylko to samo zrobi w innych klasach i jesteś w finałowej 10 tce!!!
Inną drogą tam się nie znajdziesz. DLATEGO JA TU NIE STARTUJĘ:)
Ale za to pozdrawiam:)
Ja wysłałam bez zagrożrnia klasówką, i podejrzewam, ze spora większośc czytelników tez :D
Usuńvojtek - na mój blog zostało wysłane 209 sms, codziennie jest tam przeważnie 1000 wejść to szkoły raczej nie głosowały, weszłam do dziesiątki choć niewiele brakowało. Pamiętam, rozmawialiśmy o tym na forum w Gdańsku. Mam szaloną satysfakcję, że te glosy były na blog, nie na bohatera i nie na autora, choć w sumie to mógłbyś zagłosować na moje piękne nogi, o!
UsuńTak na nogi mógłbym. Masz piękne zawieszenie i nadwozie jeszcze lepsze.
UsuńPrawie nówka nie śmigania.
Startowałem kiedyś w podobnym konkursie. Dostałem wyróżnienie i drobne prezenty. I się bardzo cieszę.
Nagrodę główną laptopa dostał blog gdzie pod wpisami były po dwa komentarze, albo w ogóle. Po 2 tygodniach od otrzymania nagrody blog przestał istnieć. A ja piszę nadal.
Na FB są całe spółdzielnie typu "zagłosuj na mnie to ja zrobię coś dla ciebie"
Dlatego ogólnie a nie o Tobie czy o mnie piszę,że wysłanie SMS nie świadczy czy coś się podoba czy nie.
Niestety jestem uziemiony bo mam zapalenie oskrzeli i 10 dni zwolnienia.
wyslaalm SMSa, pierwszy ran zagłosowałam w plebiscycie. Zycze powodzenia! /MiłośniczkaKotówBezKota/
OdpowiedzUsuńdziękuję:)
UsuńJak fajnie miałaś :) choć tamte czasy nie były piękne i kolorowe to mimo to są NAJPIĘKNIEJSZE ;)
OdpowiedzUsuńszkoda, są ferie i kartkówek nie ma...;-(
Usuńoj, szkoda;(
UsuńZarówno do podstawówki, jak do gimnazjum miałam tylko kilka kroków, bo oba budynki widzę z okna w kuchni, ale droga powrotna często była... zaskakująca i trwała ze dwie godziny :D
OdpowiedzUsuńNajlepsze było lato, kiedy na naszym osiedlu zmieniali rury wodociągowe i wszystko było rozkopane - czułyśmy się z koleżankami jak bohaterki filmu wojennego łażąc po tych wykopach i rozbijając kolana o wystające fragmenty muru :D
skandal! kierownik budowy powinien iść do więzienia, rodzice za brak opieki do więzienia, a dzieci do domu dziecka;)))
UsuńSkandal to mało powiedziane, bo czego w tych wykopach nie było... Ale wspomnienia niezapomniane, frajda nie z tej ziemi :)
UsuńWymyślałyśmy z koleżanką różne historie, bawiłyśmy się w wojnę (taa...) i odkryłyśmy, że nasze osiedle zbudowane było kiedyś z czerwonej cegły :D No i znaleziska gdzieś chomikowałam, ale chyba zawieruszyły się przy remoncie - monety z czasów II wojny światowej, jakieś groszaki, ale jednak, dzienniczek ucznia z tamtych czasów, medalik... Szkoda, że lepiej tego nie schowałam, pewnie wyrzucone :(
ech te powroty z podstawówki :) i oranżada :P wspomnienia :P
OdpowiedzUsuńNIEDOKOŃCA , bo....jest prawo własności, a co z obiektem uczynią to już właścicieli "broszka"(znaczy ozdoba w zasobnej szkatule.
OdpowiedzUsuńNie jestem zwolenniczką wychowania dzieci przez społeczności. Podstawową jednostką są rodzice. Nie pani od miotły, sklepu czy z godz. pracy społecznej. Odciążmy system przypominając sobie -Czyje:)
To nie sa dzieci niczyje.
Jeżeli mamy Stan Wyjątkowy zdarza sie , że wychowuje mały oddziałek - tyle ile płateczków na logo obiadków dziecięcych ze słoiczka- Gerber zdaje się że:)
Jednak to zdarza się 1: na kraj.
Zatem : nie znam za bardzo przyjemnosci życia stadnego. A te drogi znam i przeszłam nimi tak jak w piosence. Zresztą z takim założeniem wiele lat temu.
JR(GP)
Aleee...ale na blog oddałem swój głos...żeby nie było.Mam nadzieje że się zakończy na tym mój przykry incydent z tym to blogiem.
OdpowiedzUsuńMiauKotka
Porywające opowieści!
OdpowiedzUsuń