piątek, 22 grudnia 2023

Patrzę na nas.

 

Patrzę na nich. 

Przychodzą pod drzwi lekarza parami – sprawny i niesprawny, chory i opiekun, chory i osoba towarzysząca. Zawsze jednak ten związek dzieli między sobą emocje – strach, niepewność, cierpienie, nadzieję, niecierpliwość, wstyd.

Wcale niemłode kobiety opiekujące się rodzicami. Często są  rozdarte między obowiązkami – dzieci, wnuki, praca, dom. Dla nich samych czasu już nie starcza. W poczekalniach załatwiają przez telefon najpilniejsze sprawy jednocześnie bacznie obserwując poczekalniany rytm. Może mamusi zimno. Może mamusia chce do toalety. Czy tatuś napije się herbaty to przyniosę. Teraz my. Nie, jednak nie. To nie zdążymy. Trzeba czekać. Ja pójdę z papierami, niech tatuś tu na mnie czeka. Zaraz wrócę. 

 

Prawie nikt nie wlepia oczu w telefon, prawie nikt nie czyta. Jak to możliwe? Przecież zazwyczaj telefony mamy prawie przylepione do dłoni! No tak. Chyba identyfikuję się nie z tym pokoleniem do którego należę. A może jesteśmy w środku niespokojni aż tak bardzo, że nie potrafimy się skupić na strzelaniu do kulek. Może tak być.

Siedzimy obok siebie, nie śpieszę się bo mam zwolnienie z pracy ale Krzysiek musi iść na noc, zamienił się z kolegą. Martwię się czy zdoła się przed nocą zdrzemnąć i czy w pracy nie będą na niego źli za te ciągłe zamiany. Do tej pory zawsze radziłam sobie sama nie chcąc nikogo angażować.   Mąż i syn zawsze deklarują podwózkę i towarzystwo i wiem, że mogę na nich liczyć ale oni przecież mają tyle obowiązków, nie chcę im zabierać czasu, nie chcę też aby siedzieli ze mną w przychodniach pełnych zarazków.  

Teraz też chciałam jeździć sama ale mąż stanowczo oznajmił, że się nie zgadza. Może już czas najwyższy pozwolić sobie pomóc. I to prawda. Tak jest łatwiej choć jeszcze  nie wchodzimy jak inni razem do gabinetu, to jest jeszcze jedna bariera.

 Patrzę na ludzi strapionych, znękanych, obolałych i myślę sobie, jak trudno byłoby żyć w samotności, bez tych drobnych gestów, czułych spojrzeń, przyciszonych pytań, niepewnych próśb, podziękowań bez granic. 

Dziś też Cię kocham.

25 komentarzy:

  1. Jesteś wyjątkowa. Cierpisz, ale potrafisz dostrzec cierpienie innych ludzi. Dziękuję Ci za ten tekst. DTCK

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś też Cię kocham Klarko! Przepięknie napisane, jak zawsze. Wzruszyłam się bardzo ❤️
    Dobrych Świąt Klarko, pełnych miłości i dobrej nadziei.

    OdpowiedzUsuń
  3. Klarko! To jest zawsze taki sprawdzian naszych wzajemnych relacji, mamy/macie siebie nadobrei na złe♥️Niech dobrego bedzie więcej!Tulam🥰Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak właśnie przez kilka lat jeździłam z mężem do Centrum Onkologii, doskonale znam to co opisujesz. Klarko życzę Ci zdrowia a także dobrych, rodzinnych Świąt.
    KrystynkaR

    OdpowiedzUsuń
  5. Klarko, jesteś najfajniejszą osobą poznaną na blogu. Takich ludzi już prawie nie ma. Przytulam w ten trudniejszy czas.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty to potrafisz wycisnac lzy czy to ze smiechu, czy to z normalnego ludzkiego odruchu w stosunku do innych. Dobrze, ze Ty tez nie jestes z tym "klopotem" sama. Spokojnych (na ile sie da) Swiat!

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mądrze napisane. Jestem, byłam i pewnie będę występować w obu rolach. Żadna nie jest łatwa, ale pojedynczo na pewno jeszcze trudniej. Pozdrawiam ciepło! ❤️

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham twoje pisanie, twoje łapanie i ujęcie chwil, emocji. BH

    OdpowiedzUsuń
  9. Klarko. Jak zwykle - w punkt. Wszyscy to widzą, ale niewielu potrafi tak przetworzyć to na słowa. DTCK Gośka

    OdpowiedzUsuń
  10. Klareczko Kochana! Masz rację żadna z obu ról i chorego i wspierającego nie jest łatwa .Obie osoby się denerwują ,bo gorąco ,długo ,jeść ,pić ,siusiu,a co w domu ,a czy zdążą ,znam to z obu stron ,bardzo trudne a im jesteśmy starsi trudniejsze i bardziej dobijające ,bo zamiast szybko i bez zbędnych papierów ,znowu długo ,rozwlekle ,czegoś się nie dostało ,coś gdzieś zginęło.........Ale ,Ty już jesteś prawie na prostej i tak,daj sobie towarzyszyć ,to chłopakom też jest potrzebne,że mogą się Tobą opiekować ,a nie odwrotnie.Ściskam Kochana i całuję,spokojnych Świąt !

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja często jeździłam sama na onkologię. Nigdy nie chciałam towarzystwa np. w trakcie chemioterapii. Wolałam sobie gadać przez internet z kimś albo czytać albo się integrować.
    Pierwsze wizyty to tak, zawsze ktoś był obok.
    Mąż musiał w tym czasie ogarniać dzieci, najmłodszy miał 7 lat. I myślałam wtedy patrząc na starszych ludzi, że lepiej chorować jak już się jest na emeryturze;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobnie i mam( ale nie podczas dożylnej chemii, zbyt kiepsko ją przechodziłam). Towarzyszą mi jak nie mogę sama prowadzić, czyli …Ale na radioterapię jeździła ze mną przyjaciółka, woziła mnie i czekała. I kiedyś powiedziałam takie słowa, które ona zapamiętała do końca życia, a mianowicie, że mam szczęście, że to cycek nikomu niepotrzebny, ucięli, wyleczą i nie widać po człowieku choroby, a na tej radioterapii siedzieli różni pacjenci mocno napiętnowani swoją onkologiczną chorobą…
      A co do osób towarzyszących, mam swoje przemyślenia z 25-letniego doświadczenia, ale napisze że to całe spektrum zachowań i relacji. Przeszłam wszystkie etapy chorowania- małych dzieci 6 -10lat potem nastoletnich i teraz dorosłych. I pomijam, że moje doktory i leczenie to dojazdy 120km od domu. Pomoc przyjmuję, jak naprawdę muszę, bo mobilność ma dla mnie duże znaczenie, ona daje poczucie, że nie jest jeszcze tak źle 😉

      Usuń
  12. Klarko - to normalne, że mąż nie chce byś jeździła sama- On po prostu doskonale zdaje sobie sprawę, że Twoje schorzenie to nie jest złamany paznokieć u małego palca lewej ręki. Od kilku lat jestem skazana na prowadzanie mnie do lekarza i asystę córki w czasie każdej wizyty, bo po prostu nadal niemiecki to dla mnie "chińszczyzna". I to córka ustala termin wizyty, oczywiście w takim czasie gdy może "poprzekładać" swoje obowiązki służbowe. I tak naprawdę nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu - to po prostu zmiana pokoleń i w pewnym sensie podziękowanie za to, że przez dwadzieścia kilka lat Ona była u mnie na pierwszym miejscu i wszystko się wokół niej kręciło. A co do wspólnej z mężem wizyty w gabinecie- nauczyłam się tego jeszcze w Polsce, gdy mąż przez długi czas wymagał stałych wizyt lekarskich a nie był w stanie sam się dowieźć - woziłam, wchodziłam razem z nim do gabinetu, pomagałam się rozbierać, ubierać i zawsze rozmawiałam z każdym lekarzem- po to by wiedzieć dokładnie co i jak jest z nim. Zresztą tak naprawdę córka ściągnęła nas tutaj właśnie dlatego, że nie mogła się nami opiekować z odległości ponad 600km. Przyjmuj bez wyrzutów sumienia pomoc męża i syna i wchodźcie razem do gabinetu - to też wyraz zaufania i miłości do partnera. Przytulam i trzymam kciuki za radioterapię!!!!
    anabell

    OdpowiedzUsuń
  13. Klarko czytam Twój blog od lat między innymi za takie mądre i życiowe wpisy. Za to, że jesteś miła i sympatyczna dla innych, uczciwa i wyrozumiała, szanujesz każdego bez względu na to kim jest a nie jest to powszechne. I jak wiesz trzymam kciuki. Pozdrawiam serdecznie Andrzej G. ❤️

    OdpowiedzUsuń
  14. Twojej Rodzinie można tylko pozazdrościć,że Ciebie ma,jesteś wyjątkowa.Ewa.

    OdpowiedzUsuń
  15. Oj, bardzo życiowy wpis... Inaczej się patrzy, kiedy do lekarza idzie rodzic z dzieckiem, inaczej, kiedy ciężarna kobieta z mężem, a inaczej, kiedy dziecko z rodzicem. Albo z obojgiem rodziców.
    Klarko, trzeba umieć dać sobie pomóc. Kiedy można być samodzielną, to można, ale pomyśl, że gdybyś pojechała sama, Mąż bardzo by się martwił o Ciebie.

    Zawsze wchodzę z mężem do gabinetu, bo on... nie rozumie, co do niego mówią.🙈 Medycyna to dla niego "chińszczyzna". Na dodatek starożytna. Mąż zwykł mnie przedstawiać jako swój "dysk zewnętrzny " i nigdy nie wzbudziło to wątpliwości ze strony lekarza. Czasem dochodzi do zabawnyvh sytuacji, kiedy lekarz, po zbadaniu męza, rozmawia ze mną. A mojemu w to graj, bo wie, że ja o wszystko dopytam, zapamiętam. Po prostu ten typ tak ma.🙂

    OdpowiedzUsuń
  16. Ech, aż mi prawie łzy poszły. Prawda, sama prawda i tylko prawda.

    OdpowiedzUsuń
  17. Moja mamę zawoził tato do Bydgoszczy na onkologię.
    Gdy byliśmy tam razem spotkałam panią, która dojeżdżała autobusem z innej miejscowości, po chemii wracała sama, nie wiem, jak dawała radę...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  18. Klarko kochana, nie miej oporu i rozterek z powodu pomocy i troski Syna czy Męża. Wiesz dobrze, co to lęk i to wspaniałe, że w tych trudnych chwilach obecność Bliskich choć na chwilę ten lęk czyni mniejszym. Znam to z doświadczenia. Czasem wystarczy, że ktoś potrzyma za rękę... Twoje obydwa blogi czytam od lat i od lat podziwiam Cię jako Kobietę, Żonę, Matkę i po prostu Dobrego Człowieka. I mam niezachwiana wiarę, że podziwiać i czytać twoje mądre słowa będę do końca moich dni. A uwierz mi, postanowiłam doprowadzić ZUS do upadku, odebrać, co mi ukradł. Z moich obliczeń wynika, że stanie się to około roku 2085. DTCK

    OdpowiedzUsuń
  19. Razem zawsze łatwiej, przytulam Klarko❤️

    OdpowiedzUsuń
  20. To piękny empatyczny wpis. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  21. No i powiedzcie mi ---jak tu nie kochac Klarki? ZCK , Klarko zawsze i wszedzie pomimo 16000 km, ktore nas dziela.ZCK !! Przytulam mocno .

    OdpowiedzUsuń
  22. DTCK- wzruszający prawdziwy wpis

    OdpowiedzUsuń
  23. Też należę do pokolenia, które teraz właśnie opiekuje się starszymi rodzicami. Prawie wszystkie moje koleżanki też mają problem z rozdarciem życiowym pomiędzy domem, pracą i opieką nad rodzicem. W pracy nie ma zrozumienia w tej kwestii, a opieka w naszym kraju jest bardzo droga i " kuleje", bo praktycznie jej nie ma. Pozdrawiam ! Ula H.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz