Dość długo bezwarunkowo
wierzyłam w nieomylność rodziców. Pewna byłam również, że mama żyje wyłącznie
dla dzieci i nic, absolutnie nic nie może jej od nas oderwać. W nieomylność
babci Klary wierzę do dziś ale rozumiecie – babcia to babcia, może wszystko i
pomoże nawet z nieba. Warto mieć kogoś bliskiego w niebie, gdziekolwiek to
jest.
Na świecie były już moje
młodsze siostry wymagające bezustannej opieki. Starsze rodzeństwo miało wiele
obowiązków w domu i w polu a ja byłam za mała do wszystkiego, poza tym miałam status tatusiowej córeczki i kiedy
dorośli pytali mnie, czyja jestem, odpowiadałam radośnie, odkąd tylko nauczyłam
się mówić – jestem tatyna!
W taki czas przyjechali
do rodziców goście z Zachodu. Dla czytających pierwszy raz podpowiedź – mama
pochodzi z Poznańskiego, potem mieszkała jakiś czas we Wrocławskim ale zawsze
mówiło się – jadę na Zachód, goście z Zachodu.
Przyjechali goście – teraz
dopiero rozumiem radość i szczęście mamy, która w tych górach była sama jak
palec, inna, z dziwnym akcentem, nie rozumiejąca gwary. Dla niej te odwiedziny
były wielkim świętem więc łapała każdą chwilę a jednocześnie starała się jako
gospodyni o jak najlepszą gościnę.
Starsze siostry również
miały towarzystwo bo przyjechały z
Zachodu dzieci gości – Rysiek, Irenka i Asia. A ja nie miałam żadnego zajęcia i pałętałam się
między młodzieżą a dorosłymi, coraz bardziej się naprzykrzając to jednym, to
drugim. To były czasy, gdy nie wszystko mówiło się przy dzieciach i nikt nie
był taki delikatny jak teraz, do dziecka mówiło się wyraźnie – idź stąd bo to
są rozmowy dla dorosłych.
Młodzież tymczasem poszła na długą wycieczkę do sąsiedniej wsi i mnie nie zabrali bo to za daleko dla małej dziewczynki.
Młodzież tymczasem poszła na długą wycieczkę do sąsiedniej wsi i mnie nie zabrali bo to za daleko dla małej dziewczynki.
Skoro mnie nie chcieli ani jedni ani drudzy to postanowiłam uciec z domu. Porwałam z kredensu pierwszą z wierzchu książkę
(u nas było tak ciasno, że książki leżały w stosikach na górze na kredensie w
kuchni) i wio do lasu! Miałam w lesie nad strumieniem znakomitą kryjówkę i tam
z tą książką poszłam. Usadowiłam się na pniaku, słoneczko grzało, pachniały
poziomki a ja zabrałam się za czytanie uwaga uwaga, poradnika pt. „Czy i jak
odzwyczaić się od palenia”.
Co jakiś czas
nasłuchiwałam odgłosów z domu. Były rozmowy,
radosne śmiechy i śpiewy, i płacz niemowlęcia ale nikt, ach, nikt nie raczył
zawołać z rozpaczą w głosie – a gdzież to jest nasza najmądrzejsza ukochana córeczka,
gdzieś jest biedactwo, wróć do domu ach wróć!
No, skandal, nikt mnie
nie szukał.
Młodzież wróciła,
pojadła i dalej gdzieś poszła. Ja też zgłodniałam, przemknęłam więc do sieni a
tam niespodzianka – na sąsieku na blasze
leżał sernik, koło sernika nóż, w bańce
stało słodkie mleko a koło bańki niebieski garnuszek. Pojadłam, popiłam, porwałam z haczyka starą
kurtkę taty i z tą kurtką wróciłam do lasu. Ale w lesie już zrobiło się
chłodno, poszłam więc do szopy, gdzie dziadek Fabian na dole trzymał furmańskie
narzędzia a na górze siano. Na tym sianie się wymościłam i znów nasłuchiwałam.
Już dawno powinni
chodzić z latarkami po lesie i nawoływać a tu nikt, nikt się o mnie nie martwił. Przecież mogli
mnie porwać jacyś turyści idący na Brzankę. Porwać i potem mieć za swoją, mało
to ludzi nie ma wcale dzieci? Jakby mieli to by z nimi na Brzankę chodzili,
proste.
Tam się śmieją,
żartują, śpiewają, ktoś gwiżdże, o, i nawet stryk przyszedł i nie zauważył, że
nie ma, ach, nie ma porządnego polskiego dziecka! (klik na podświetlonym)
Nie wiadomo kiedy
zasnęłam. Obudziłam się rano, nieco zmarznięta i zauważywszy, że dom zaczyna
żyć swoim rytmem bo goście gośćmi a krowa jeść musi, i pod blachą trzeba
napalić, mleko dzieciom na śniadanie ugotować i zagrzać wody na mycie, wróciłam jak gdyby nigdy nic do domu.
Nie szukali mnie. Nie
to nie! I tak aż do dziś nie przyznałam się do tej ucieczki i do tej klęski,
choć mam dowód bo nie ma mnie na żadnym zdjęciu a zdjęcia robił wujek z
Zachodu. Wszyscy są – rodzice, babcia, moje siostry, ciocia, kuzyn i córki przyjaciółki
mamy a mnie nie ma bo siedziałam obrażona w lesie.
Pewnie to ciasto wydalo, ze dziecko jednak w poblizu :D.
OdpowiedzUsuńAle rozumiem Twoja mame. Sama jak mam przyjezdnych, lub jade do Polski to czuje naplyw szczescia. Wlasny jezyk, plotki rodzinne, zapch kawy z nie odlacznym kawalkiem ciasta :). Zyc nie umierac, milo byc w koncu swoja.
Pisałam ci kiedyś,że kocham te twoje powroty do dzieciństwa:)Tyle mi się przypomina dzięki tobie:)Basia
OdpowiedzUsuńMiales bardzo ciekawe dziecinstwo /smiech/!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Codziennie zaglądam na Twój blog, a tu proszę .Naprawdę byliśmy tak strasznie"dorośli" ,a Ty aż tak zdesperowana?I rzeczywiście nikt tego nie zauważył.Pozdrawiam serdecznie-irena
OdpowiedzUsuńmiło Cię widzieć, od razu ściskam i przesyłam pozdrowienia dla rodziny:*. Nie ma się co dziwić, że nikt nie zauważył, część gości spała wtedy w stodole i być może również u stryka. Oj, muszę ja się lepiej pilnować przy tym pisaniu, choć z drugiej strony szalenie to miłe, gdy się tak odezwie ktoś uczestniczący w opisywanym zdarzeniu.
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo dobrze Cię rozumiem - i to, ze pamiętasz to zdarzenie i towarzyszące mu uczucia aż do dziś, nawet jeżeli spoglądasz juz z większym dystansem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam jagodowo,
M.
Nie pilnuj się nie ,bo przestaniesz być sobą.Twoje spontaniczne teksty są super,a to,że sobie coś wyczytam co rozbudzi moje wspomnienia z młodości to świetnie
OdpowiedzUsuńOdejść? Brzmi jak z bajeczek koszmaru złej macochy. Bez..."Chłopaka"? W zyciu.
OdpowiedzUsuń"Odchodząc
Zabierz mnie".....taka prawdziwa piosenka.
PS Naprawdę.
Iza R
Tak to jest, gdy dziecko się obraża na dorosłych. Mało kiedy to się opłaca:)))
OdpowiedzUsuńSwoja drogą to dziwne, że Twoi rodzice nie zauważyli wieczorem,że Cię w domu nie ma.Kiedyś, na jakimś letnisku gospodarze u których mieszkaliśmy zorientowali się że nie ma najmłodszego dziecka tak mniej więcej około 22-giej. Wszyscy szukaliśmy małego w ogrodzie, na polu a nawet u sąsiadów, a malec spał cichutko i grzeczniutko w swoim łóżeczku, co gospodyni odkryła około północy, gdy poszła do pokoju zobaczyć czy starsze dzieciaki śpią.
Miłego, ;)
stąd tytuł "o ucieraniu nosa". Myślę, że wiedzieli dobrze ale chcieli mi pokazać, że nie można manipulować ludźmi, nauka poskutkowała bo zrozumiałam, że nie wszystko się musi kręcić wokół mnie
Usuń:-)))
OdpowiedzUsuńMoja mama będąc młodą mężatką po kłótni z tatą wyszła z domu zapowiadając dumnie że nie wie kiedy wróci. Miała nadzieję że tata pomyśli o jakimś dancingu, obcych mężczyznach itp. W rzeczywistości poszła do kościoła i siedziała w nim dopóki nie zamknęli. Deszcz padał, powoli szła do domu wyobrażając sobie zdenerwowanie męża i jego skruchę. Weszła i okazało się że nikogo w domu nie ma. Ale chyba się pogodzili bo w maju mieli 50 rocznicę :-)
OdpowiedzUsuńFaceci biorą dosłownie to, co do nich mówimy. Nie wie, kiedy wróci ale wróci, więc się nie martwił.
UsuńA Twoja mama wymodliła długoletnie małżeństwo.
Też chciałam uciekać z domu, pewna, tego, ze młodszy Brat zabrał całą miłość Rodziców ;-) Nigdy jednak nie wprowadziłam planów w czyn. twoją Mamę rozumiem doskonale, bo sama jestem tutaj przyjezdna :-)
OdpowiedzUsuńa mama nie miała telefonu, internetu itd. Mało tego, była przyzwyczajona do o wiele bardziej cywilizowanych warunków a tu nie było nawet prądu.
UsuńFajna taka ucieczka z domu, gdy widać i słychać, co się w nim dzieje.
OdpowiedzUsuńA może to już zaczynały się te czasy, gdy lepiej do zaginięcia dziecka się nie przyznawać, bo przyjadą wściekłe, niedopieszczone baby z opieki społecznej i pod pretekstem zaniedbywania rodziny, odbiorą rodzicom resztę dzieci?
nie sądzę, raczej były to czasy, gdy nikt nie uważał, że dziecku należy podporządkować każdą strefę życia (jadłospis, pracę i wypoczynek,rodzic już o niczym nie decyduje tylko pociecha) i zgadzać się na wszystkie jego żądania bo jeśli nie, to zgłosi, gdzie trzeba, że się nad nim znęcają. Było raczej odwrotnie - nie chcesz to nie jedz, zgłodniejesz to zjesz itd, nikt nas nie odprowadzał i nie woził a jedynym luksusem ułatwiającym drogę do szkoły były gumiaki
UsuńDorośli nader często nie mają pojęcia, co się pod taką płową (czarną, rudą-niepotrzebne skreślić:) czuprynką miota i żalem napełnia... Ja do dziś pomnę jakem po jakiej bijatyce szkolnej był wrócił z kawałkiem grafitu z ołówka w ramieniu wbitym, które gdy ojciec (pod Pani Matki nieobecność) opatrywał, to rzekł co niebacznie o tem, że jak się to źle zrobi, to zakażenie gotowe. Pociągnąłem za język cóż to jest to zakażenie i dowiedziałem się, że może kończyć się śmiercią... Pół nocy "umierałem", rozżalony że mnie tu nikt jakoś szczególnie nie ratuje, nie płacze nade mną, tylko śpi sobie w drugim pokoju, kiedy tu świat taką właśnie ponosi stratę...:( Rankiem byłem poniekąd znów rozżalony, że nie umarłem i na nic te wszystkie piękne wizje...:) Wobec swoich dziatek starałżem się o tem pamiętać, by dociekać tych uczuć maleńkich, ale czy się udało? Jeśli się dowiem, to pewnie za lat dopiero wiele...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
właśnie, nie wiadomo, skąd w tamtych czasach mit o zakażeniu, na widok czerwonej pręgi od razu panikowano, wzywano pogotowie i księdza. Może mylono to z tężcem?
UsuńJa myślę, że Mama wiedziała gdzie jesteś...zapytaj Jej, może pamięta. Dabra nauczka "ucierania nosa". Dziś rodzice trzęsą się nad dziećmi, próbują rozłożyć wielki parasol ochronny nad pociechami, a coraz cześciej mają ogromne problemy wychowawcze, które kiedyś nie miały mieć prawa bytu. Szkoda, że nie umiemy korzystać z doświadczenia starszych. Faktem jednak jest, że sama nie zgadzam się z moją mamą co do wychowania moich dzieci...jednak o wiele bardziej liczę, się z opinią babci mojego męża. Kobieta wczoraj skończyła 85 lat, a dla mnie jest autorytetem!!! Jezeli kiedyś dożyję tych lat to chciałabym być taka jak Ona!!! Pozdrawiam Magda
OdpowiedzUsuńpo napisaniu tego posta rozmawiałam z siostrą i mówiła to samo - ona dokładniej pamięta to zdarzenie niż ja. Spanie w szopie czy w stodole nie było niczym szczególnym, w stodole stało nawet latem łóżko, było chłodniej niż w domu.
UsuńTu przypomniało mi się opowiadanie znajomej, że jakaś rodzina złożona z małżeństwa, dwunastu dzieci, babci i dziadka mieszkała w jednym domu.Pewnego razu babcia wyszła do ogrodu i tam zmarła.Rodzina zorientowała się po trzech dniach, że babci nie ma. dawnodawnotemu.bloog.pl
OdpowiedzUsuń"Dość długo bezwarunkowo wierzyłam w nieomylność rodziców. Pewna byłam również, że mama żyje wyłącznie dla dzieci i nic, absolutnie nic nie może jej od nas oderwać."Też tak miałam.
OdpowiedzUsuńJa też miałem (mam) rodzinę na Zachodzie. Okolica Świdnicy wydawała mi się taka odległa.
OdpowiedzUsuńCiotka z zachodu. Jak to brzmiało.Pozdrawiam
U nas ciągle jest rodzina z Zachodu (opolskie) ;)
OdpowiedzUsuńDobrze ześ jaka pustelicą w tym lesie nie została...;P
ha :) u mnie też nie było problemu z tym że dzieci (a nawet już młodzież) do swego pokoju rodzice gadają z dorosłymi, choć czasem się podsłuchiwało zza rogu oj podsłuchiwało :):)
OdpowiedzUsuńjeanette
Tyle się opisałam i komentarz znikł!
OdpowiedzUsuńkorek