Trzy starsze siostry chodziły już do szkoły a ja nie i mama z babcią czasem pękały ze śmiechu bo kiedy starsze dzieci szykowały się rano to ja nie wiadomo kiedy też byłam umyta, ubrana i gotowa do wyjścia razem z nimi.
- Jeszcze się dość nachodzisz, zostań z nami w domu – babcia przygarniała mnie szorstkimi dłońmi do podołka bo ryczałam wniebogłosy czując dziejową niesprawiedliwość, one szły a ja nie! Byłam jakaś taka przylepa i gdziekolwiek ktoś szedł, to ja też koniecznie chciałam iść. Jeździłam więc z mamą do miasteczka, gdy trzeba było coś załatwić, chodziłam z babcią do jej koleżanek, z dziadkiem grałam w karty ale i tak najbardziej czekałam, kiedy wreszcie siostry przyjdą ze szkoły.
Mamo, ona mi grzebie w teczce! – Do dziś słyszę te krzyki.
Co tam było w szkole, co pisaliście, o czym się uczyliście – dręczyłam każdą po kolei niecierpliwie czekając, kiedy zaczną się uczyć. Siadałam i „odrabiałam lekcje” razem ze wszystkimi. Nie wiem kiedy nauczyłam się pisać i czytać. Moje siostry były bardzo dobrymi uczennicami, miały same piątki, a do tego bawiłyśmy się w „szkołę” i w „przedstawienie”.
Pamiętajcie, to były czasy, gdy nie mieliśmy jeszcze w domu prądu, czytać i pisać należało „za dnia” żeby nie psuć oczu do lampy naftowej, ale przecież deklamować wierszyki, śpiewać, uczyć się liczyć – do tego nie trzeba było zbyt dużo światła.
Różnie się te przedstawienia kończyły, czasem przejęta aktorka deklamując wiersz spadła z ławki, bo scena była na kuchennej ławeczce, na którą wdrapywałyśmy się kolejno, czasem piosenkarka darła się tak głośno, że mama nie wytrzymywała i zarządzała koniec występów - „w tej chwili myć się i spać”.
Pewnego dnia mogłam wreszcie do szkoły pójść i ja. Mama pękała z dumy, opowiada to do dziś, bo przy zapisywaniu dzieci miały coś narysować i ja coś narysowałam, ale do tego pięknie, równiutko się podpisałam a pan dyrektor powiedział – no i co to dziecko będzie robiło w zerówce?
W zerówce miałam bardzo odpowiedzialne zadanie – codziennie musiałam chodzić po kolegę, który bał się sam iść przez lasek więc szliśmy do szkoły razem. Nikt nie odprowadzał wówczas dzieci ani po nie nie chodził, kolega był nieśmiałym jedynakiem i jego mama wolała, abyśmy chodzili we dwójkę. Lubiłam ich dom, było tam mnóstwo zabawek a do tego masakrowałam jego zeszyt malując mu szlaczki jego kredkami (miał najlepsze kredki w klasie) bo on jakoś nie lubił i nie chciał szlaczków rysować, wolał układać budowle z klocków.
Zerówka, czyli sześciolatki, chodziły do szkoły na dziesiątą i miały trzy godziny zajęć. Wracałam do domu razem z siostrami, chyba, że miały chór albo harcerstwo. I znów cała drogę dręczyłam dziewczyny, które mi musiały opowiadać o czym się uczyły bo ja to tylko te głupie szlaczki rysowałam i biłam się z Maryśką i Bogdanem.
Dopisek dla nieco zaskoczonych -
Nie mam 120 lat bo człowiek przeważnie tyle nie żyje. Elektryfikacja w mojej rodzinnej miejscowości została przeprowadzona dopiero na początku lat siedemdziesiątych, dlatego pamiętam doskonale te naftowe lampy i spirytusowe maszynki.
Dopisek dla nieco zaskoczonych -
Nie mam 120 lat bo człowiek przeważnie tyle nie żyje. Elektryfikacja w mojej rodzinnej miejscowości została przeprowadzona dopiero na początku lat siedemdziesiątych, dlatego pamiętam doskonale te naftowe lampy i spirytusowe maszynki.
dziś z żalem wspominam tamte czasu bo one nie wrócą. I z niecierpliwością czekam aż Emilka pójdzie do szkoły bo wtedy ja razem z nią :)
OdpowiedzUsuńdziękuję za życzenia ! :) :*
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubiłam szkołę, uwielbiam wspominać swoje szkolne lata. Poszłam do szkoły jako najstarsza. Mój brat się ze mnie śmiał, że "muszę" chodzić do szkoły a on nie! A potem poszedł i do dziś szkoły nie lubi, choć mimo tego studiuje.
OdpowiedzUsuńJak dziś pamiętam swój pierwszy dzień w szkole - cała nauka polegała na tym, że po każdym dzwonku na lekcje wyjmowaliśmy z tornistrów książkę, zeszyt i piórnik, układaliśmy równo na ławce i... tyle. Przed dzwonkiem na przerwę pakowaliśmy się. Miało nas to nauczyć organizacji przestrzeni do pracy i mnie nauczyło do tego stopnia, że i dziś podręcznik leży z brzegu ławki, na nim zeszyt, piórnik pod kątem prostym. Tak lubię i tyle :)
OdpowiedzUsuńPani kazała książki kłaść pionowo i pamiętam, że straszną awangardą (:D) było to, jak ktoś kładł poziomo. Wyglądało odlotowo, a jaka odwaga - sprzeciwić się ustalonemu schematowi!!! :D
Nudziłam się na początku pierwszej klasy, bo chciałam się pochwalić tym, że umiem pisać i płynnie czytać, że znam cały alfabet i mogę go powiedzieć strrrasznie szybko, ale kogo to obchodziło w 30-osobowej klasie? ;)
Dzisiaj wolę się nie wychylać ze swoją wiedzą (albo niewiedzą). Ech, zmiany zmiany... ;)))
najważniejsze, żeby się nie rozczarować będąc dzieckiem))
OdpowiedzUsuńa różnie to bywało przecież
Oj, a ja uwielbiałam się przebierać w mamine ubrania i robić przedstawienia!! ajć ale było ekstra! Co do nauki, to też podsłuchiwałam jak uczy się moja siostra, tylko problem był taki, że ja bardzo szybko przyswajam takie rzeczy i zazwyczaj umiałam pierwsza jej wiersz czy piosenkę i później dostawałam za to od Niej lanie hehe :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Klarko, że mi o tym przypomniałaś :* aż mi się cieplej na sercu zrobiło na te wspomnienia :)
hahaha Klarka i 120lat, dobre sobie. Ja średnio wspominam i szkołe podst. i liceum. A pierwszy dzień podst. to koszmar, bo okazało się, że wredna koleżanka, która pastwiła się nade mną juz w przedszkolu (teraz wiem, ze to pastwienie się) przepisała się do mojej i mojej koleżanki klasy.
OdpowiedzUsuńjeanette
uff...bo sie wystraszyłam, ze zdjecie to mistyfikacja...Klarko
OdpowiedzUsuńoczywiście, nie zdjecie Miaukotka
OdpowiedzUsuńA ja się dziwię że wtedy była zerówka. Ja zaczęłam chodzić do pierwszej klasy w 73 roku, a zerówki powstały dopiero długo długo potem.
OdpowiedzUsuńewa
ewa - klasa przygotowawcza czyli oddział zerowy powstawały od 1971 roku
OdpowiedzUsuńJa zamiast do zerówki chodziła do starszaków tak to się u mnie w przedszkolu nazywało. A działo się to w nie gdzie indziej a w Stolicy :D nazewnictwo to chyba wtórna kwestia w tym wypadku, a historia jak zwykle przednia i z lubością, ja przeczytałam
OdpowiedzUsuńJa poszlam do podstawowki w 1975 r i zerowki juz byly, chociaz ja do niej nie chodzilam. Zerowki byly dla tych dzieci ktore nie chodzily do przedszkola, np ze wsi.
OdpowiedzUsuńKlarko! Fakt nie masz 120 lat ale wiesz chyba ze to sa wspomnienia z zeszlego wieku? Nie bylo komorek ani komputerow, ani INTERNETU! A dinozaury i mamuty?
Barbara
Ach, ale wspomnienia. Najbardziej utkwiło mi w głowie to, że nie trzeba było zaprowadzać nigdzie dzieci...
OdpowiedzUsuńCo do nauki, dziś mój syn po pierwszym dniu w zerówce zapytał "czy bedzie miał zadawane prace domowe" i był zawiedziony negatywną odpowiedzią :)
ah,te szlaczki,,hehehehe,,,niestety nie kazdy mial zdolnosci plastyczne(ja)
OdpowiedzUsuńannaconda
I co...światełko zgasło raz jeszcze? Bo tu taka, raczej za światełkiem nostalgia niż wiedzą.
OdpowiedzUsuńMiałam rzekomo starszą 3 lata siostrę i młodszego brata. Ustawowo-jak to w PRL.
Siostra mi się zmieniała: od bardzo dobrej uczennicy do bardzo zastanawiającej. "Brat" raczej jak to chłopaczyska. A wiec zdarzało sie często, że to średnie dziecko(czyli ja) siadało i odrabiało za nich.
Kocham rysunek, np. Oni tego talentu ni eposiadali, a mnie ich wiek deprymował. No jak to? Tacy mądrzy, zaradni środowiskowo, a w domu ...myszka za nich te dzieła smaruje.
Wiedza mnie pociągała odkąd pamiętam.Nawet problemy językowe (tak maja dzieci przerzucane zbyt wcześnie z kraju do kraju)dot tylko pierwszej lecji- spell.
Z tymże ...tereny o mniejszym zaludnieniu ie dysponują ofertą adekwatną.
Zatem we własnym zakresie-zastępowano spotkaniami z mniej wiecej rówieśnikami.Kto z nas miał tyle lat ile podano w metryce?
Z tymże jak się dzieci za dobrze ze sobą rozumiały zjawiała się chmurna siostra starsza ii straszyła gromami. Teraz myślę, że była potwornie zazdrosna. Teraz....
PS Ten post o Julii nieuczącej się by idealnie pasował. (na II blogu)
Napisałam komentarz pod właściwym postem, ale ponieważ nie wszyscy może zauważą pozwalam sobie wkleić i tutaj;)
OdpowiedzUsuń"Dziękuję (...) za to, że to, czego pojąć nie mogę - nie jest nigdy złudzeniem (***)" ks.Twardowski
Dziękuję serdecznie za wszystkie ciepłe słowa:)
Wystarczy chwila...a potem patrzysz w te cudowne oczy,ślicznie wykrojone usteczka...wąchasz Maluszka i myślisz,że tak właśnie pachnie MIŁOŚĆ;)
ja tez nie cierpialam szlaczkow rysowac... za mnie rysowala mama w domu ;) a z moimi starszymi siostrami nauczylam sie liczyc po niemiecku i np nazwy najwiekszych wyspy japonskich, do tej pory pamietam ;)
OdpowiedzUsuńJeju, szlaczki! Ale mi przypomniałaś :) Uwielbiałam je rysować, każdą lekcję miałam zakończoną pięknym szlaczkiem. Wszystkie kolory kredek, bajka...
OdpowiedzUsuńCzytam od początku cały Twój blog, wstąpiłam tu na chwilę, a zakotwiczyłam skutecznie. Nie przeszkadzam?
I tyle tu kociaków... bo ja też mam dwie koty, tylko w domu zostały i teraz tęsknię za nimi okrutnie :(
Pozdrawiam słonecznie.
miło Cię widzieć i bardzo się cieszę, że z nami jesteś - rozgość się!
UsuńZ tą elektryfikacją to rzeczywiście poważna sprawa. Nie myślałam, że to dopiero w latach siedemdziesiątych. Lecz trochę dziwi mnie ta "zerówka". Nie pamiętam nawet, kiedy została wprowadzona w życie.
OdpowiedzUsuń