środa, 10 lipca 2024

Czego nie opowiedziałam Hani

 Na wysokiej górze za lasem w małym drewnianym domku mieszkała samotna kobieta z kilkorgiem dzieci. Miała męża ale on dość dawno umarł i kobieta musiała radzić sobie sama. Miała kawałek pola na którym uprawiała trochę warzyw i ziemniaki. Koło domku zawsze kręciło się kilka psów i kotów. W komórce dobudowanej do domu miała kozę i ta koza dawała niewielką ilość mleka. Czasem kobieta prowadzała kozę do capka aby mieć koźlątko, mała kózka szła na mięso na sprzedaż. 

Dzieci tej kobiety były bardzo skromnie ubrane, czasem chodziły w jednych butach przez cały rok, zarówno latem jak i zimą. Za pomoc w pracach polowych kobieta dostawała od ludzi używane ubrania, rzadko kiedy pieniądze. 

Dzieci były zaniedbane intelektualnie i higienicznie ale wyglądały bardzo dobrze, rosły zdrowo i zdrowo wyglądały, tak samo zadziwiająco dobrze i zdrowo wyglądała ich mama. Do szkoły miały bardzo daleko, wszak mieszkały na wysokiej górze za rzeką za lasem, ale codziennie samodzielnie dreptały krętą kamienistą ścieżką tam i z powrotem, a droga w jedną stroną zajmowała im znacznie więcej niż godzinę. 

Kobieta czasem schodziła z góry w stronę wsi, niosąc w starej siatce jakieś niewielkie pakunki. Kiedy wracała, często prowadziła na powrózku psa. Nie był to zawsze ten sam pies. 

Czasem ludzie pytali kobietę - chcesz koty? A ona odpowiadała - jak masz małe to wsadź do starej pończochy i utop, jak masz duże i tłuste to wezmę. Tak samo z psami. Najlepsze były spasione, takie, które zawsze wisiały na łańcuchu przy budzie ale dostawały dobrze jeść. 

Niektóre psy były chore albo ulegały wypadkom, albo były brzydkie, bezustannie  szczekały denerwując gospodarza - takie też kobieta zabierała. 

Kiedy ludzie z okolicy chorowali,  nie zawsze korzystali z pomocy lekarza, nie zawsze mieli pieniądze na lekarstwa. Leczyli się lekarstwem sporządzonym przez kobietę. Tłusta, ohydna ciecz zwana psim smalcem służyła zarówno do picia jak i do smarowania. Kocie skórki służyły do okładania bolących pleców. Mogli je dostać za kilka jajek, za koszyk ziemniaków, za zapaskę jabłek. 


Tak Wam to zostawię. 


12 komentarzy:

  1. Tak było. Drastyczne? Z dzisiejszego punktu widzenia na pewno. Interesuje mnie natomiast czy rodzina była outsiderem tej społeczności? Wiadomo, psi smalec i kocie skórki potrzebne, ale niekoniecznie trzeba się stowarzyszać z dostawcą. Maria

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj się nie śmiałam. Takie życie.
    Ela D.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie ciekawi los tych zdrowych dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  4. No hym ,nie znałam czegoś takiego ,duże miasto ,inne życie........

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale radziła sobie kobieta...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  6. Slyszalam o "takiej kobiecie" ale z blad kreconymi wlosami i posturze kulturysty. Tez handlowal smalcem na wszystko. Za zarobione pieniadze kupowal ognisty plyn bo nie mogl zniesc psiego ujadania gdy szedl droga przez wies. Zmarlo mu sie mlodo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mocne, ale... skądś ten dobroczynny smalec i skórki musiały się brać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam gdzieś piękne zdanie: „Kocia skórka, owszem, działa, pod warunkiem, że wewnątrz jest żywy kot. Skórka bez kota jest warta tyle, co ręce martwego bioenergoterapeuty”.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadza sie - w skorce musi byc zywy, cieply, mruczacy kot!

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz