sobota, 30 maja 2020

o drobnych przyjemnościach

Wiosną kupuję jednoroczne kwiaty. I za każdym razem powtarzam, że w tym roku nie będzie ich dużo bo kto by to latał z konewką? Ale zawsze tak jest, że najpierw jedziemy na giełdę i tam kupujemy mniej więcej to, co planuję posadzić. Na pewno komarzycę, na pewno pelargonie, lobelie, begonie. Oprócz tego coś mnie zauroczy, ktoś mnie namówi. Na to białe, na to żółte, na to z drobnymi kwiatkami, na to co tak pachnie.

Potem zgarniamy przecenione "biedy" z marketów. I na początku czerwca mówię - dość, bo kto będzie latał z konewką!
Nie wszystkie rosną zdrowo, niektóre smakują ślimakom, innym nie odpowiada stanowisko. Inne chcą nas zadusić. Mam przykład z roślinnością pod schodami - co to ma być? Które wyciąć? Wszystkie rośliny w tym miejscu rosną jak głupie, wszystkim przycinanie służy a do domu już niedługo nie da się wejść.

Za to w domu od paru lat nie mam żadnej rośliny. Można zajrzeć w archiwum, ile tego było w każdym pomieszczeniu. Było ale się skończyło bo czułam się jak w oranżerii, wszędzie pełno doniczek, ściany obwieszone zielenią. Pewnej wiosny powynosiłam wszystkie pod wiatę, niektóre od razu spaliło słońce, inne przetrwały do zimy ale do domu już nie wróciły. Zostały po nich tylko duże donice. Jak się ma ogród to wystarczy spojrzeć przez okno.

Lubię. Przyznaję się - lubię patrzeć, jak z małej rośliny wyrasta dorodny krzak. Lubię. Mówię nieraz - na to trzeba uważać, tego nie rozsadzać bo to jeszcze dzieciak, na to poczekać rok czy dwa i dopiero pokaże się w całej okazałości. 

*
Z najświeższych odkryć - sportowe buty. Kto by to pomyślał, ja taka pindzia byłam dawniej, spódniczka ołówkowa, szpilki, tusz na rzęsach. A teraz odkryłam Conversy! Czemu mi nikt wcześniej  o nich nie powiedział. Pasują do wszystkiego. Tak sobie mówię bo kto mi zabroni zakładać trampek do spódniczki.  Generalnie chodzi o to, że jak się w czymś dobrze czuję to nie muszę naśladować innych. 

Krówki - dostałam w prezencie. Zawsze uważałam krówki za takie nic - bo co może być dobrego zrobionego z mleka i cukru. I nawet wyśmiewałam się, że krówkami to można sprawdzać szczelność plomb.  Dziś dopiero spróbowałam. Z wierzchu krucha, w środku miękka. Ach, jakie to pyszne, trzymajcie mnie żebym nie zjadła wszystkich jedna po drugiej. 

Ludzie, jak macie jakieś fajne wypróbowane rzeczy to piszcie mi tu:))). 





czwartek, 28 maja 2020

znów problem z blogiem?

Czy tylko u mnie blog szwankuje i nie mogę dodawać zdjęć? No nic, najwyżej będę pisać tylko na fp.

poniedziałek, 25 maja 2020

sama na siebie skarżę



Taki ten maj..oziębły.  O tej porze to już zawsze ktoś przyjechał, do kogoś się pojechało albo planowało robić najazd mamie. A teraz tak ostrożnie, ledwie dzieci przyjadą i to tylko na chwilę. Nie dziwię się. My pracujemy, Hanita chodzi do żłoba (tak gadamy to tak piszę), i nawet grilla robimy we dwoje na dwoje. Po to, żeby posiedzieć przy ogniu, więcej się spali patyków niż trzeba, ale lubię taki otwarty ogień i to moje gadanie ojasnygwint zaraz się szopa zapali a od szopy chyci się garaż i chałupa i gdzie my będziemy mieszkać ja do twoich rodziców nie pójdę bo twoja matka by się przy mnie na serce wykończyła i do Łukasza nie pójdę bo bym się tam na serce wykończyła ojeju nie dokładaj bo się zapali szopa albo nawet jak się nie zapali to i tak straż przyjedzie bo nie wolno palić ognia na wsi nie wiesz? 
Idę po musztardę ale nie wiem po co ty kupujesz cztery musztardy tylko dla siebie bo ja musztardy nie jem i nie dokładaj do ognia bo się zaraz czereśnia zapali!
Kiedy mi ta lekarka pozwoli napić się wina chyba mnie szlag trafi przez głupią rękę pół roku abstynencji co to jest w ogóle za leczenie ja się chce napić wina!
 I na koniec najlepsze -
Od dwóch miesięcy proszę żebyś się pozbył tych patyków ze śliwy, taka kupa gałęzi na środku działki leży i już nie mogę na nią patrzeć! 


piątek, 22 maja 2020

sezon na owoce

Zjadłam  dziś kilka owoców jagody kamczackiej. Mają dokładnie taki sam smak jak borówki (czarne jagody) zbierane na początku sezonu  w mojej rodzinnej miejscowości. Są cierpkie i słodkie, różnią się od czarnych jagód kształtem i konsystencją.

czarne jagody zbierane gdzieś w Wiśle
Borówki w Jodłówce  zaczynały się dość późno. Na pierwsze owoce czekaliśmy z wielką niecierpliwością. Droga do szkoły prowadziła przez las a koło ścieżki rosły gęste, zielone krzaczki na których pojawiały się zielone kulki. Kulki czerwieniały, z dnia na dzień ciemniały aż wreszcie stawały się granatowe i niebieskie. Niektóre krzaczki dawały owoce czarne, jakby polakierowane, ale było ich niewiele. Trzeba było pamiętać gdzie rosły. Opłacało się, były szczególnie słodkie.
Nikt z nas oczywiście borówek rosnących przy ścieżce nie zrywał (bo przecież mógł tam sikać jakiś pijak na przykład) ale i tak pod koniec roku szkolnego wracaliśmy do domu strasząc granatowym językiem, zębami i rękami.
Wystarczyło wejść kilka metrów głębiej w las albo przejść przez łąkę i strumyk. Na łące rosły poziomki, taki bonus dla wytrwałych zbieraczy. Te wiosenne powroty ze szkoły, odprowadzanie się z górki na górkę  trwały bardzo długo i to był cudowny czas.

I wystarczy kilka jagód zerwanych z krzaka w ogrodzie by myśli popłynęły a tak naprawdę to chciałam Was o coś zapytać.

Zabieg dość popularny, leczenie operacyjne zespołu cieśni nadgarstka. Lubię opinie z pierwszej ręki bo są najbardziej wiarygodne. Czy ktoś miał, jak poszło, ile trwa rehabilitacja i czy naprawdę przez jakiś czas trzeba sobie radzić jedną ręką. I jak długo?



wtorek, 19 maja 2020

Taki wtorek


Niepozorny krzaczek bzu, najpiękniej pachnie


To naprawdę miłe - kolejna osoba przysłała mi wiadomość, że sanatoria wkrótce wznowią działalność. Przyznaję - nie mogę się doczekać, choć teraz nie pracuję tak dużo i ciężko  ale i tak rehabilitacja bardzo mi się przyda.
W piątek mam spotkanie z ortopedą i nie dam się spławić, niech coś zrobią z tymi moimi obolałymi rękami bo mam co robić, choćby pisać.
Odbieramy pokoje studenckie, a to są cwaniaki, no patrzcie, powiedzcie mi jak oni to wyczaili. Ale
napiszę od początku bo nie wszyscy czytają fp.

A właśnie - dziękuję za 2400 polubień.  Jak na taki wiejski bogasek to jest naprawdę dużo. I ani razu nie robiłam konkursów typu "polub" bo dobrze wiem, że potem jak nie wygrają to odlubiają. Zwłaszcza osoby, które trzymają lajki w skarbczyku pod łóżkiem i za chwilę im się te lajki wyczerpią i przez to stracą na amen możliwość czytania albo i nawet wchodzenia na fejs. Kto nie wierzy niech zapyta jak to się dzieje Marchev. Marchev jest adminem i wie więcej niż ja a do tego ma tajemne hasło do wszystkiego a nawet dyspozycje na wypadek mojego zgonu. Takiego prawdziwego, nie takiego wieczorowego.

Nie wiem czy ja tu pisałam jak jechałam do szpitala a żebra mnie tak bolały przy oddychaniu jakby były połamane a powietrze mi dochodziło tylko do szyi a dalej już zipałam i w oczach miałam mgłę i nie myślałam o ostatnim namaszczeniu tylko pisałam na gwałt do Marchevki te hasła. Ale to było dawno i o koronawirusie nikt nie słyszał a ja w karcie mam napisane jak byk - wirusowe zapalenie płuc wirus niewiadomego pochodzenia.

Pięknie, o pokojach studenckich miało być. Do brzegu daleko.

Student pod koniec roku akademickiego ma oddać pokój czysty i w dobrym stanie technicznym, co potwierdzają na karcie odbioru konserwator i pokojowa. Czysty, to znaczy, że ma być umyta lodówka, wypucowane szafki, szafy i lustra a także pięknie wymyta łazienka. I ja nie wiem jak oni wyczaili, że ja nie sprawdzam zbyt surowo tylko podpisuję i życzę powodzenia.
Oni potrafią przyjść za mną do drugiego budynku i prosić o sprawdzenie pokoju. Co ciekawe, ja naprawdę nie mam zastrzeżeń bo zazwyczaj widać, że się starali i nie zdarzyło mi się odbierać pokoju, w którym byłby chlew.
Ale raz słyszałam, jak studentka straszyła drugą - wiesz, musisz wysprzątać perfekcyjnie bo  sprawdzają nawet pod łóżkami! I ta biedna pognała po odkurzacz i po chłopaków do odsuwania mebli. Cóż, pewnie sami wiecie jak to jest z podpuszczaniem pierwszego roku.

Dziś też Cię kocham.








niedziela, 17 maja 2020

śmietanowy sos i inne wspomnienia


Teraz dopiero widzę bohatera drugiego planu ale nie będę zmieniać.


Całkiem niespodziewanie zrobiłam prawie dokładnie taki sam sos jak robiła moja mama. Powiecie pewnie, że sos to rozpusta, milion kalorii i generalnie nikt teraz sosów nie robi, je się wszystko skrzypiące bo to zdrowe.
Już wyjaśniam co oznacza to skrzypiące jedzenie i kto to wymyślił. Mam takiego znajomego, gawędziarz niesamowity, człowiek potrafiący zrobić wiele rzeczy z różnych dziedzin, szybko porzucający stare na korzyść nowego.
I tylko w sprawie jedzenia jest nieprzejednanym tradycjonalistą. Jeśli tort to porządnie nasączony, krem z alkoholem i najlepiej maślany. Jeśli sałatka to z majonezem ukręconym własnoręcznie, i bez kukurydzy, która jest paszą dla bydła a nie dla ludzi.
Surowe warzywa to właśnie skrzypiące zielsko, a same ugotowane ziemniaki nadają się do świń albo kur. Czasem się kłóciliśmy bo ja twierdziłam, że świnia, kura i człowiek mają taki sam sposób odżywiania to znaczy, że jemy wszystko,  a on właśnie uważał, że trzeba się jakoś odróżniać i dlatego te ziemniaki należy posypywać prażoną cebulką ze skwarkami albo polewać sosem.
 Jarmuż, brukiew, buraki - a w życiu, to dla bydła - do tego trzeba mieć co najmniej trzy żołądki -  mawiał.

Kiedyś go zapytałam - mieliście w domu biedę, chodziłeś głodny? To pytanie było bardzo osobiste ale chciałam go zrozumieć, po co mu te sosy, te skwarki i boczek na śniadanie.
I wtedy okazało się, że mój znajomy miał w dzieciństwie prawie tak samo jak ja. Czyli - jeśli na niedzielny obiad była kura to jedna, a ludzi przy stole dziesięcioro. I mój znajomy marzył, aby zjeść całe pieczone udko ale dostawał tylko niewielki kawałek.

Moja mama musiała dzielić tak samo. Młodsze dzieci miały szansę na wątróbkę wydobytą z rosołu. Ale nikt nie miał na talerzu całego udka. Dlatego mama robiła sos - obsmażone mięso podlewała rosołem a potem zaciągała go gęstą, kwaśną śmietaną. Był pyszny. Drobniutko posiekana zielona pietruszka była do tego obowiązkowa. Ziemniaków i makaronu nikt nikomu oczywiście nie żałował ale świeże mięso było trudno dostępne choćby dlatego, że nie było lodówek.
Nie było lodówki bo nie było prądu, ale o tym już tu kiedyś pisałam.


środa, 13 maja 2020

córka


Buty sobie kup, co w takich rozczłapanych chodzisz – powiedziała  do Andżeliki koleżanka z pracy.  Po wypłacie, nie teraz – odparła Andżelika, zarzuciła plecak na jedno ramię i pobiegła do tramwaju. Zawsze biegiem, zawsze czekająca na wypłatę, często zapominająca kupić sobie mleka czy cytryny.
Częstują ją.  Jest sympatyczna, pomocna i pogodna, nie ma co żałować plasterka cytryny czy mleka do kawy. Nie ma o czym opowiadać. Choć jest.

Andżelika jest matką trójki dzieci, najmłodsze ma dwa lata, najstarsze 15. Ona sama ma 35 ale wygląda na dużo więcej. Kiedy opowiada o swojej rodzinie, jej twarz jaśnieje, ramiona się prostują a oczy lśnią. Tak samo gdy mówi o mężu. Zawsze z dumą, zawsze dobrze.
Kiedy opowiada o swoim rodzinnym domu, odwraca głowę, zaciska dłonie. Mówi szybko ale zacina się.

Nie pamiętam dzieciństwa. Nie wiem jak to możliwe ale prawie niczego nie pamiętam. Tylko jak siostra się wyprowadziła z domu to długo płakałam i nie chodziłam do szkoły. Matki ani ojca to nie interesowało, oni byli alkoholikami i dla nich najważniejsze było picie od rana. Tak myślę. Bo nie pamiętam za bardzo. Dopiero kiedy miałam 16 lat udało mi się wyrwać od nich. 
Zamieszkałam u siostry i jej męża. Potem się wyprowadziłam, wynajmowałam pokój, uczyłam się  i pracowałam w kuchni więc miałam co jeść, jak miałam mieć jakieś wolne to kradłam kotlety na zapas.

Poznałam Tomka i pobraliśmy się. Powiesz że wcześnie, stanowczo za wcześnie ale wiesz co? Na ślub i na dzieci nigdy nie ma dobrego czasu, zawsze można szukać wymówek. A my nie szukaliśmy wymówek tylko miłości.

Pierwszy raz w życiu czułam się bezpieczna, pierwszy raz poczułam, że nie muszę wszystkiego robić sama. Jakie to szczęście. Miałam dwadzieścia lat kiedy urodził się Jakub. Rok spędziłam w domu a potem Kubuś poszedł do żłobka a ja wróciłam do pracy. Ciułaliśmy na wkład własny żeby dostać kredyt na mieszkanie i wiesz, nie wiedzieć kiedy zrobiła się piąta rocznica ślubu. Dokładnie w tym dniu umarła moja siostra. 
Była dla mnie mamą i tatą, była dla mnie jedynym oparciem przez wiele lat. Rodziców nie było na pogrzebie. Wiedzieli ale nie było ich.

Matka nie interesowała się ani mną, ani siostrą, zadzwoniła do mnie dopiero wtedy,  kiedy ojciec umarł i nie wiedziała jak się załatwia pogrzeb, potrzebowała pieniędzy.

Czy miałyśmy jakąś babkę, dziadka, ciotkę? Tak, ale cała ta rodzina nie chciała mieć z nami i z  moimi rodzicami nic wspólnego bo wstyd, bo kłopoty, bo nie oddane pieniądze, dużo pieniędzy.

Zajęłam się tym. Załatwiłam co trzeba było. Wtedy też załatwiłam matce odwyk. To było tak – ona płakała, przepraszała i prosiła, żeby ją wziąć do siebie bo nie ma gdzie mieszkać. Mój mąż powiedział, że najpierw odwyk a potem zobaczymy. Wiesz, nawet pomyślałam sobie, że fajnie byłoby, dzieciaki miałyby babcię, a może i ja matkę, kto wie.

Nie piła pół roku a potem związała się z jakimś człowiekiem poznanym na leczeniu i znów wszystko się zaczęło. Nie chciałam żeby moje dzieci na to patrzyły. Na co? Na zasikaną babcię leżącą na klatce. Na babcię, która przychodzi pijana do szkoły i płacze, bo woźna nie chce jej oddać wnuka. No wiesz, takie rzeczy się zdarzają.

Wyprowadziła się do tego kochanka ale był z nią krótko. Kiedy dostała wylewu, wyrzucił ją na ulicę. To znaczy wyrzucił rzeczy i nie odebrał jej ze szpitala. Była w kiepskim stanie. Załatwiliśmy dom opieki bo co mieliśmy zrobić. Dlatego tak chodzę do kadr i załatwiam te zaświadczenia o zarobkach bo muszę jako jedyne dziecko dopłacać do tego domu opieki.




poniedziałek, 11 maja 2020

pierwszy raz

Muszę to zapisać bo to dość ważne. Pierwszy raz od wielu tygodni w naszym hotelu są goście. Jeszcze trochę się czaimy - ja z maseczką, w rękawiczkach, wchodzę do pokoju wyłącznie wtedy, gdy gość już go opuści, to znaczy wyjedzie. Z tymi rękawiczkami to nic takiego bo zawsze tak pracujemy, z dezynfekcją też sobie radzimy bo tak czy inaczej po każdym gościu zawsze porządnie sprzątamy profesjonalną chemią więc teraz dochodzi tylko dezynfekcja, co nie jest znów wielkim utrudnieniem. Gorzej z tym noszeniem maseczek ale dajemy radę. Dziś skończyłam sprzątać i poszłam wraz z butami (kroksami) pod prysznic. Ale ileż razy tak robiłam kiedy jeszcze o zarazie nikt nie słyszał!
Studenci wyjeżdżają bo oni już stacjonarnych zajęć mieć nie będą. Doczyszczamy ich pokoje, ale spokojnie, do października daleko.
Jak to będzie w wakacje? Jak myślicie? Nie wiem co napisać przyjaciółce, która chciałaby przyjechać w sierpniu do Polski. Chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć - czy będą latać samoloty, czy będą otwarte granice, i najważniejsze - czy gość z zagranicy będzie musiał przejść kwarantannę? Do lata wcale nie tak daleko.

sobota, 9 maja 2020

kochany pamiętniczku

Na mieście spory ruch, dużo samochodów funkcyjnych. Wczoraj byłam coś odbierać i przy okazji rozejrzałam się wokół bo do tej pory to tylko z domu do pracy i z pracy do domu.
Zarządzenie w sprawie określonej ilości pasażerów uważam za absurdalne. Autobus jeździ raz na godzinę to czym mamy dojechać do domu?
Dodatkowo jeździ nim sporo osób rosyjskojęzycznych, pracują w centrum dystrybucyjnym i niestety za nic mają obowiązek noszenia maseczek, zachowania odległości itd. Nasze emerytki też nie lepsze, siedzą z maseczką zsuniętą z nosa i straszą ludzi. To znaczy mnie konkretnie bo nie wiem czy ktoś inny się wystraszył. Wiem, mogłam nie podsłuchiwać ale gadają na cały autobus. Ten nie żyje, tamten umarł, a na co, a wiadomo co, a ile miał lat, pięćdziesiąt jeden, o, to mógł pożyć. Miałam ochotę włączyć się do rozmowy z okrzykiem wszyscy umrzemy ale dałam spokój.

Skoro przedszkolaki mogą wrócić do zajęć na mieście to jaki sens jest wstrzymywać się od spotkań w niewielkim rodzinnym gronie? Znamy się, znamy swój stan zdrowia, wiemy o sobie prawie wszystko. Ja na przykład uważam, że dawno już koronawirusa przechorowałam, Krzysiek tak samo. Tak naprawdę nic nie wiadomo ale uważam, że spotkanie w ogrodzie nie zaszkodzi, bardziej zaszkodzi ta separacja. Tu (na blogu)  jest wielu nauczycieli ale nie trzeba być nauczycielem, aby stwierdzić, ile szkody wyrządza izolacja,  najbardziej tym najmłodszym. Hania rozmawia z zabawkami jak z koleżankami. Popatrz sówko jaki prezent dostałaś, podoba ci się?

Czas wracać do życia!

czwartek, 7 maja 2020

a w czwartek





W ogrodzie biało i fioletowo. Powiem Wam, że kocham ten czas, kiedy wszystko kwitnie jak szalone, naraz, wszędzie bujna zieleń, trawy nie nadąży się kosić, ptaki drą się jak opętane i do tego ten zapach wiosenny jest zachwycający. Własnie tak. Wklejam zdjęcia na pamiątkę, za kilka lat powiem - o, zobacz, ten fioletowy różanecznik od Chorzowskich! Jak nam pięknie zakwitł tamtej wiosny! A bez sięgał do rynny, a równocześnie z bzem zakwitł klematis, zazwyczaj kwitnie później.  Jest taki delikatny, choć już sama nie wiem - oplata i bez, i róże, i do tego wspina się po ścianie. Czepia się wszystkiego. Tak.
W pracy czekamy na pierwszych odważnych gości. My też jesteśmy odważne. Moje koleżanki już się nie dadzą straszyć, one mnie bardzo lubią, wiem to na pewno, ale ja ze swoimi okrzykami "czas umierać" albo "wszyscy umrzemy" nie zawsze jestem zabawna.
Ale ja strasznie (nie poprawiać, to chciałam napisać) lubię i filmy i książki postkatastroficzne, i sama wymyślam sobie historie na temat końca cywilizacji, końca świata i końca życia więc od czasu do czasu rzucam takie hasła.
Bo co będzie jeśli braknie prądu, albo internetu? Albo opowiadam (podpowiadam) co można zrobić w czasach pandemii z niewiernym małżonkiem. Bo teraz przecież nikt nikogo nie szuka. Wystarczy zadzwonić do przychodni i powiedzieć, że mąż kaszle i ma gorączkę i czy ma przyjechać czy dostanie zwolnienie i leki zaocznie. A potem tylko wykopać dół. Teraz wszyscy kopią w ogrodach bo czas sadzenia. I tak szybko wszystko rośnie.

O Boże, wyszłam na ganek i rozdarłam się na dzieci sąsiadów - nie drzyjcie się tak na całą wieś bo nie można wytrzymać od tego wrzasku.

Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło, ale  naprawdę strasznie długo wrzeszczeli, kłócili się i to było nieznośnie głośno, słychać nawet przez zamknięte okno.
I co to będzie.

Jeśli ktoś w okolicy nie ma bzu a chciałby bukiet to niech napisze na fb, natnę i zostawię przy bramie.
Dziś też Cię kocham

wtorek, 5 maja 2020

Milcz kiedy mówisz


Kiedy jedzie do swojej rodzinnej miejscowości Olszyny, musi przejeżdżać przez Jodłówkę. Weronika Gogola pochodzi z Olszyn a ja z Jodłówki, te wsie sąsiadują z sobą. 
Obie piszemy o swych wsiach bez lukru. Obydwie potrzebowałyśmy czasu, by nie wstydzić się opowiadać o biedzie, o zacofaniu, o miejscu, gdzie każdy w wieku taty był prawdziwym albo przyszywanym wujkiem  a każda starsza kobieta była chrzesnomatkom.
Tego samego pijaka spotykałyśmy w autobusie jadącym z Tarnowa do Olszyn. Wiem, kto się zabił na motorze wjeżdżając w przystanek.
I co z tego? Weronika Gogola napisała książkę o sobie, o swoim dzieciństwie i dorastaniu, napisała, bo jej pamięć i spojrzenie na tamto miejsce i czas są wyjątkowe i dzięki temu  pamięta za innych. Ta wieś, tamte miejsca, tamten czas – kiedy Weronika się urodziła, mnie już tam nie było, już byłam w Krakowie. Ale co z tego. Powieść „Po trochu” jest  i osobista, i uniwersalna. Ile to razy czytam o czyimś dzieciństwie i wędruję wraz z bohaterem jego ścieżkami, i martwię się jego dziecięcymi zmartwieniami.
„Po trochu” jest też książką o śmierci. Weronika nie roztkliwia się nad kociętami, które nie zobaczą świata bo nikomu na nich nie zależy. Z ciekawością zagląda do trumny nieboszczyków i myślimy długo, że to dziecko jest ze śmiercią oswojone.
Nazwisko Gogola jest mi znane, znane mi są miejsca i postaci z „Po trochu”. Kiedy skończyłam czytać, zapytałam samą siebie, mając za sobą niezwykle trudne doświadczenia związane z pisaniem – jak ta dziewczyna się nie bała? Jak ta dziewczyna nie bała się pisać o rodzinie, o sąsiadach, o znajomych?
Bo ja się bałam i swoje pisanie porzuciłam. Bałam się, gnębiona bezustannym  nie pisz, nie pisz o nas, nie pisz wcale, po co to piszesz. Milcz, kiedy  mówisz. Wcale tak nie było. To o tej czy o tamtej? Nie ma tamtego miejsca. Kłamiesz i zmyślasz. Milcz. Nie pisz o dzieciństwie i o rodzinie. Nie pisz o pracy. Nie pisz o domu. O sobie.  A czyj to kot. A te kwiatki to prawdopodobnie nie są prawdziwe.
Dziś zrozumiałam coś, co od dawna czułam. Potrafię  widzieć trochę inaczej i pamiętać za innych. Pisanie pozwala mi żyć. Kiedy zrozumiałam, że skończyłam z pisaniem i muszę sprzątać szkoły, chciałam skoczyć z okna.
A przecież – na litość boską, ilu ludzi wie, kto zabił się wjeżdżając w przystanek na motorze i kim był Czesiek Pijak? Zaledwie lokalna społeczność. Jakie to ma znaczenie dla czytelników, którzy docenili debiutancką powieść Weroniki Gogoli?






niedziela, 3 maja 2020

znów o tym kocie

Korki
Nie jest łatwo młodemu kotu zrobić zdjęcie jeśli nie śpi. Za to niebywale łatwo jest z takim kotem rozmawiać.
Korki jest typem kota żebrzącego. Kiedy tylko usłyszy dźwięk otwieranej lodówki lub stukot noża o deskę, zrywa się i biegnie do kuchni. Czasem wystarczy, że usłyszy kogoś w kuchni i też biegnie.
Teraz będziecie mi zazdrościć (pewnie przez miesiąc, nie dłużej) Korki zjada absolutnie wszystko co dostanie, dlatego jego miseczki są puste.
Gotuję obiad i kroję mięso. Od czasu do czasu obcinam kawałki,  rzucam siedzącemu na podłodze kotu i mówię - wiesz, poprzedni kot nie jadł tej karmy z puszki którą dostajesz tylko takie właśnie mięsko. Kot odpowiada - miauuuu? Tak, miał zawsze drobno pokrojone, bo nie pogryzł dużych kawałków. Po czym rzucam pokaźny pasek a Korki pochłania go, oblizuje się i znów czeka. Nie wytrzymuje tego czekania i wskakuje na blat, kiedy ja już kroję rzodkiewkę.
Nie możesz wskakiwać na blat - protestuję i nie bardzo ostrożnie spycham kota na podłogę. Proszę, rzodkiewkę spróbuj - rzucam kotu warzywko.
Rzodkiewka trącana burą łapą toczy się po kuchni i wpada za lodówkę. Kot przez chwilę usiłuje ją wydostać ale rezygnuje. Podchodzi do miski z wodą i pije, maczając i oblizując łapkę.
Nie umiesz pić inaczej? - pytam. Przecież łapy masz brudne, nie lepiej napić się czystej wody?
- Heh, na polu piję z kałuży albo z zardzewiałego garnka u sąsiada i żyję - odpowiada. 

Dobra, na dziś wystarczy, bo za chwilę popłynę w bajkę. Czarującego popołudnia!

Jak Wam mija weekend?



sobota, 2 maja 2020

maj maj!



kliknięcie na zdjęcie powiększy je
Nie mogłam się powstrzymać. To, co widzicie na pierwszym zdjęciu, to zupełny przypadek, bohater drugiego planu poprawia rynnę, ale i tak jest uroczo.

Dawno temu marzyłam o bzie, który będzie mi zaglądał do okien.   Sypialnię mam dość wysoko a bez rośnie wolno. Ale doczekałam się - te krzaki mają dziesięć lat. Za to złotlin rośnie jak głupi choć przecież głupi nie jest i wygląda pięknie. We wtorek natnę fioletowych i białych kiści i zaniosę dziewczynom do pracy. Za nic. Bo się ucieszą.

Noszę się z zamiarem napisania o przypadku wyjątkowej niewdzięczności. Zawsze oburzam się widząc rażącą niewdzięczność choć dobrze wiem, że najlepiej byłoby nie oczekiwać za wiele. Ale na razie poczekam choć bardzo żal mi dziewczyny, która zaangażowała się dla kogoś całym sercem, poświęciła swój czas i pieniądze a teraz ten ktoś, gdy ma lepiej,  wypiął się na nią. Jeszcze nie wiem czy o tym pisać bo będzie wojna, ale dobrze wiecie, że ja się nie boję, nie o takich rzeczach pisałam i przeżyłam i ja, i blog.

Pachnie bez, pada deszcz, najedzony kot mruczy. Na razie to mi wystarczy. Pomyślę, poczytam. Życie jest za krótkie na to by milczeć dla świętego spokoju.

Dziś też Cię kocham.

piątek, 1 maja 2020

śniło mi się


O tej porze roku ogród jest najpiękniejszy, soczysta zieleń litościwie zasłania wszystko to, co brzydkie.
Miewam cykliczne sny. Do niedawna śniłam o hotelu, z którego miałam się wykwaterować i zapłacić za pobyt a byłam z liczną rodziną która dość niemrawo się pakowała. Za pobyt miałam zapłacić ja i byłam zdenerwowana, bo doba hotelowa właśnie się skończyła i wiedziałam, że już kolejna się liczy i rachunek będzie bardzo wysoki. Te sny się skończyły odkąd pracuję w hotelu i wiem, że nikomu za pół godziny nie naliczmy całej doby :).
Ale lekarz od głowy pewnie mógłby ten sen zinterpretować inaczej. Często snów nie pamiętam, wylatują z głowy natychmiast, może to i dobrze.

A dziś obudziłam się  pamiętając co mi się śniło. Znów kolejny raz śniła mi się droga. Tym razem szłam z Krzyśkiem, który śni mi się niezwykle rzadko. Szliśmy na jakąś imprezę plenerową i trafiliśmy do dziwnego domu nad urwiskiem. Wyszła z niego kobieta i powiedziała, że tędy nie przejdziemy bo jest tylko wąska kładka ale i tak wokół są bagna i nie ma nas kto poprowadzić bo przewodnik zajęty. Był to mój tata i ja spytałam go, dlaczego jeszcze pracuje skoro dawno może być na emeryturze. Odpowiedział, że popracuje jeszcze do marca, czyli został mu niecały rok. I nie przeprowadzi nas bo ma kolejkę innych gości.

Wróciliśmy więc ale po chwili podjechał samochodem mąż tej kobiety i powiedział, że nas podwiezie inną drogą. Wsiedliśmy a on po chwili rozpędził się i zaczął uderzać w stojące pojazdy, w końcu zatrzymał się na autobusie. Jemu i Krzyśkowi nic się nie stało, wysiedli z samochodu o własnych siłach a do mnie podszedł strażak albo ratownik i zapytał, czy nic mi nie jest i czy coś mnie boli.  Odpowiedziałam, że nie wiem bo biorę dużo przeciwbólowych leków. Wobec tego usiadł koło mnie, przykrył mnie kocem i powiedział, że musimy poczekać ale jeśli chcę to mogę do kogoś zadzwonić. Nie mogłam wyjąć ręki spod koca wobec tego ten strażak wybierał i dał na głośnomówiący. ICE to był Krzysiek ale nie odbierał choć wiedziałam, że musi być gdzieś w pobliżu. Potem strażak wybrał numer  do Eweliny(siostrzenica) mówiąc, żeby nie jechali na tę imprezę bo jest wypadek i wszystko zakorkowane i dojazd bardzo trudny, potem do Kingi (siostra) która powiedziała, że siedzą w domu.
I obudziłam się.

Sen zapisuję tutaj bo gdzie indziej.