sobota, 29 października 2016

zanim będzie za późno

Wielu z nas, nas czyli pięćdziesięciolatków, ma jeszcze prawie całkiem samodzielnych, sprawnych rodziców. To wielkie szczęście. 
Dziś Was proszę - przeczytajcie to, co napiszę, z wielką uwagą.

Spotkałam w domu starców kilka osób, które wcale nie musiały tam trafić. 
Pani całkowicie sprawna intelektualnie, ręce zdrowe, lat siedemdziesiąt osiem. Mieszkała sama, miała całkiem przyzwoitą emeryturę, radziła sobie bardzo dobrze. Sprawna, ciekawa świata, co roku wyjeżdżała na wakacje i do sanatorium. Syn z rodziną ma dom na wsi niedaleko Krakowa. 
Pewnego dnia pani porwała się na pajęczynę nad szafą. Nie dosięgła, wobec czego weszła na stołek. Spadła, straciła przytomność, pozostała na podłodze kilka godzin aż wreszcie doczołgała się do telefonu i wezwała pomoc. 
Od razu po szpitalu trafiła do domu starców i tam zostanie aż do śmierci. Tak mówi -wymagam całodobowej opieki i takie rozwiązanie jest najbardziej racjonalne. Nie chcę być ciężarem dla syna i synowej. 

Czasem te rodzinne układy bywają bardzo powikłane i rzeczywiście pobyt w domu opieki bywa dobrym rozwiązaniem. Nie oceniam. Nie o to chodzi. 

Chodzi mi o to, by uświadomić starszym osobom i ich dzieciom, jak niewiele trzeba, by z osoby sprawnej stać się całkowicie zależną. Kruche kości, słabe serce, słabszy wzrok i słuch - nic na to nie poradzimy, tak się dzieje na stare lata. Nie można zapominać, że organizm już nie jest ten sam co pięć, dziesięć, piętnaście lat temu.

Pamięć również nie ta sama. Mózgu nam ubywa, wiedzieliście? Ja nie mówię o ciężkich, neurologicznych schorzeniach, nie. Z powodu starości znikamy za życia. Ale tego nie trzeba nikomu przypominać. Staruszkowie są przeważnie chudzi, nie mają apetytu, garbią się. 

Jak się człowiek zasiedzi w domu przed telewizorem to po nim. Najpierw nie wyjdzie bo zimno, potem bo nic mu nie trzeba to po co wychodzić, potem nie wyjdzie  bo się trzeba umyć i ubrać, potem bo wszystko boli. Depresja i czekanie na wiadomo co. 

Trzeba się ruszać aby nie być ciężarem! Może ten argument trafi jeśli już nie ma sposobu na wyciągnięcie starszej osoby z domu, na zajęcie się czymś nowym, na życie towarzyskie. 

Odliczacie z babcią do tyłu? Od stu do dziesięciu, dziesiątkami albo piątkami.  Spróbujcie. Grajcie z nimi w karty, w gry planszowe, w "państwa, miasta", w piosenki z kolorami. Kto wymieni więcej piosenek, w których występują kolory, imion na literkę "a", miast, w których "a" nie ma. Dziesięć kółek dłońmi i stopami przy oglądaniu telewizji. Spacer! Koniecznie. 

Będą narzekać i zrzędzić, będą mówić "nie bo nie" i nawet będą niegrzeczni. Role się odwracają, kojarzycie?  O wiele łatwiej jest zmienić pieluchę córce niż matce, i to nie z powodu wielkości pampersa.


Słowa te kieruję również do niektórych dojrzałych czytelniczek i blogerek które opanowały komputer i doskonale sobie radzą z codziennością, jesteście cudowne - ale - na litość boską, nie myjcie okien, nie właźcie na stół żeby odkurzyć lampę, nie dźwigajcie zakupów, pozwólcie wykazać się dzieciom i wnukom.








piątek, 28 października 2016

tacy ludzie trafiają się wszędzie czyli o Violi

Szkolenie było długie i męczące a dojazdy to już prawdziwe podróże. Organizator wybrał lokal w miejscu, gdzie wszędzie daleko, szybciej dojechałabym na przykład do Tarnowa albo do Katowic. Okazało się, że wszyscy uczestnicy mają  podobnie i potrzebują ok dwóch godzin, aby być na czas. 
Najtrudniej miała biedna Viola. Siedem kilometrów biegiem przez pola i lasy pełne wilków i zboczeńców do busa, potem przesiadka, potem znów szła dwa przystanki bo jej szkoda było na bilet, wszak bezrobotna kasą nie szasta. W domu zostawiała dziecięta jedenastoletnie bliźniaki, same, głodne i zmarznięte, z bolącymi zębami, bez butów i kurtek. Dlatego codziennie się zwalniała już po przerwie obiadowej - aby -  iść na wywiadówkę, jechać do dentysty, kupić buty, załatwić coś, potem zrobiło się zimno więc rozpalić w piecu bo biedne dzieci siedzą w domu same, głodne, raz odgrzewały zupę to o mało nie spaliły domu, zgroza!
Nie ma nikogo do pomocy, żadnej rodziny, mąż w trasie, ona sama musi ze wszystkim sobie radzić. 
 Kombinowała, uciekała, zwalniała się, podpisywała za następny dzień i bezustannie opowiadała, jak się męczy z tymi dojazdami. 
Aż przyszły praktyki i skończyło się lawirowanie. Była ciężka praca, od człowieka do człowieka, od łóżka do wózka, od mopa do szczotki a jeszcze  sterty naczyń do zmywania i hektary podłóg. Dwie kursantki  natychmiast się  rozchorowały i została nas garstka.  
Najwięcej najtrudniejszej pracy było po obiedzie - zmywanie, odwożenie do łóżek, zmiana pampersów.  
Violi przy tym nie było, bo albo uciekała albo się zwalniała. Pewnego dnia zaprotestowałam - codziennie zmywam wszystkie naczynia z obiadu i jak tylko skończę to biegnę zmieniać pampersy i okazuje się, że jest nas zaledwie kilkoro, nie ma uciekania, koniec, to nie przedszkole.
Nie dotarło, zawsze udawało się jej wymiksować a najtrudniejszą pracę robiliśmy w czwórkę. Żenująca sytuacja, bo przecież wszyscy jesteśmy dorośli. 
Pewnego dnia jedna z nas rzuciła od niechcenia - Viola, co tak późno? Rzeczywiście zawsze przychodziła najpóźniej. 
Viola się wściekła - wszyscy się na mnie uwzięli, rodzina mi zarzuca, że zaniedbuję dom i dzieci, dzieci chorują bo mnie nie ma, wstaję o czwartej żeby tu dojechać itd. No, dramat matki, urząd pracy ją zmusił do tego kursu bo jak nie to straci ubezpieczenie zdrowotne. 
To rodzina ci nie pomoże, mówiłaś, że nie masz nikogo? I nie takie małe te dzieci, moje są mniejsze - ktoś usiłował analizować to co mówi. - Jak to nie małe, trzynaście lat to nie dziecko? - wrzasnęła. - Jak to trzynaście, mówiłaś, że jedenaście?

Następnego dnia okazało się, że Viola ma również osiemnastoletniego syna (ale on nic nie pomaga bo ma swoje sprawy). 
Wyszło to przy okazji rozmowy o samochodach - syn właśnie robi prawo jazdy. 
A w ostatni dzień było najlepsze. Ktoś opowiadał, że na wylotówce sprawdzają trzeźwość i Viola wtrąciła - no, odkąd tu jeżdżę to już mnie kilka razy sprawdzali!
Oniemiałam. Nie tylko ja, wszyscy. Ale ja zapytałam - to  pieszych też sprawdzają, i w busach i w tramwajach czy ty po prostu dojeżdżasz samochodem?
Tak połowicznie - odparła. 
- Jak połowicznie?
- Zostawia auto pod Kauflandem! 
- Ale nas wyrąbała!

W ostatni dzień Viola zwolniła się przed obiadem i wyszła ukradkiem, z nikim się nie żegnając. 




środa, 26 października 2016

jeszcze o tym telefonie

Zanim zacznę to zadam pytanie moim koleżankom z kursu - pisać o tym jak nas Viola wyrąbała czy darować? :D

A teraz o telefonie. O mało co go nie oddałam kurierowi w myśl zasady "nie ma nic za darmo" ale ostatecznie kurier mnie przekonał, skoro zapłacone to brać. Może nie wybuchnie. Cwaniak. 
Odpakowałam, nie wierzyłam własnym pięknym oczom, uwierzyłam, wrzasnęłam z radości i zmontowawszy ładowarkę podłączyłam urządzenie do prądu. Zadzwoniłam do rodziny z pytaniem, czyja to sprawka, rodzina o niczym nie wiedziała, przepytałam na fb osoby podejrzane w tej sprawie i dzięki logicznemu tłumaczeniu koleżanki dałam spokój ze śledztwem. 
Potem napisałam o wszystkim na blogu. 

Potem zaczęłam się bawić, wiecie, te wszystkie fajne funkcje, aplikacje itd. Gadam a on mnie słucha i robi co chcę to jak go nie kochać? Ha!
Rano chciałam zapakować nowy nabytek do torby i zastanowiłam się przez chwilę, gdzie położyłam słuchawki. Pudełko jest, gwarancja i paragon jest, nawet folie z ładowarki są a słuchawek nie ma. 

Jeśli kupuję coś dla siebie (tylko ja z tego korzystam) to mam w sypialni regał, gdzie trzymam wyłącznie swoje rzeczy. I rachunki domowe, bo ja je płacę, ale nie o to chodzi tylko o porządek. Szału nie ma ale bałaganu również nie. Szukałam godzinę. Przy okazji wysprzątałam półki, szuflady, pudełka i pudła. Zabrałam wreszcie stare, pasują jak ulał, wszystko gra.
Spóźniłam się na autobus ale nic się nie stało, pinda z biura i tak nic mi nie załatwiła. Bo nie. Ale do brzegu!

W powrotnym autobusie  przyszła mi do głowy myśl - wszyscy mają słuchawki, więc czy możliwe, żeby do tego modelu nie były dołączone? 
Wróciłam, zadzwoniłam do sklepu. Tak, ten model sprzedawany jest bez słuchawek. 




wtorek, 25 października 2016

taka niespodzianka

Dostałam zupełnie niespodziewanie prezent urodzinowy - gdzieś tam w czeluściach blogów pewnie jest ta żenująca data i ktoś zadał sobie trud, zapamiętał i przysłał kurierem tadam - telefon!
Anonimowo.
Monika mnie ogarnęła na fb - że nie powinnam czuć się zobowiązana i przeprowadzać śledztwa bo skoro ktoś miał i chciał to dał. I już.
Podobnie napisała Ania

Wspaniale!!! Tak się cieszę! I we własnym imieniu dziękuję darczyńcy, bo na pewno jest zakochanym w Tobie czytaczem jak my wszyscy i na pewno czyta Twoje posty, wpisy na fb oraz mam nadzieję, że i komentarze 🍀👏
Niech Ci zawsze świeci słońce dobry człowieku!!!

Dziękuję, prezent jest piękny i bardzo mi się przyda.


sobota, 22 października 2016

wariatki

Wchodzę do pokoju ze słowami - zapraszam panią na śniadanie. W pokoju gra radio. Pani już gotowa, wokół niej porządek, jeszcze daje radę poruszać się na tyle, aby przejść kilka kroków prawie bez pomocy. Ale dziś siedzi, nie wstaje z łóżka, nie wygląda najlepiej więc proponuję ramię lub wózek. Nie idźmy jeszcze, chcę wysłuchać do końca tej piosenki - prosi. Och, ja również bardzo ją lubię, wysłuchamy jej razem - mówię.


Potem idziemy korytarzem do jadalni pełnej niekontaktowych, poskręcanych, sparaliżowanych staruszków podśpiewując - wonderful, wondefur life. Jak jakieś cholerne wariatki.

czwartek, 20 października 2016

o ludziach

Jak w każdej pracy tak i w domu starców ludzie są różni.

Jest dziewczyna zajmująca się masażami i ćwiczeniami - troskliwa, łagodna ale jak trzeba to stanowcza.  Bardzo, bardzo pracowita, gotowa pomagać, tłumaczyć, pokazywać. Cały czas pracuje, nie ma chyba jednej wolnej chwili, ciągle z pacjentami.
Opiekunki pracują błyskawicznie, zanim ja nakarmię jedną panią, one nakarmią dwie albo trzy. Zanim ja zmienię pieluchę, one już oblecą cały pokój. (Ukradłam dziś pampersa bo pani była calusieńka mokra i zanieczyszczona a pieluch nie miała. Ukradłam innej pacjentce, może nie pójdę za to do piekła.)
Są wyrozumiałe.  Jeśli pytamy, odpowiadają nawet na najgłupsze pytania. A gdzie jest przód a gdzie tył? I dlaczego kawę nalewa się pół na pół? I sto razy pytam przy odprowadzaniu po posiłku z którego pokoju jest który pacjent bo mi się to strasznie myli.

Ale inne nie są ani miłe, ani grzeczne. I to nie jest kwestia gorszego dnia.

Dziś znów sprzątamy. Dziwne to sprzątanie. Nie odkurza się, nie zamiata, tylko od razu myje podłogi. Spod łóżek i szaf wymiatam mopem śmieci, kłęby kurzu, mnóstwo różowych i niebieskich tabletek.
Powinna tu być sprzątaczka - wzdycham.
- A co, opiekunki nie mogą sprzątać? Co mają robić między posiłkami, jak oni leżą albo siedzą, no, powiedz mi? - nakręca się pracownica sprzątająca wraz ze mną.
Nie powiem - odpowiadam spokojnie wiedząc, że tylko czeka, abym powiedziała cokolwiek nie po jej myśli.
Gdybyście miały sprzątającą to nie musiałybyście tak gonić - dodaję, licząc na ugodę. Ale że co, uważasz, że nie powinnaś tu teraz sprzątać? Opiekunka medyczna powinna mieć co najmniej maturę a nie wykształcenie podstawowe i kurs! - jazgocze, a ja zawzięcie skrobię zaschnięte (nie chcę wiedzieć co)  na podłodze.
- Ja mam maturę i wykształcenie medyczne, pracowałam w szpitalu uniwersyteckim - chwali się, choć ja już od dawna się nie odzywam. Przecież nie będę jej przynosić dyplomu.
 - No tak, ja jeszcze nic nie umiem, mogłabym najwyżej czytać podopiecznemu książkę - znów wzdycham.
- Czytanie książek jest elementem terapii zajęciowej, byle kto nie może tego robić - kpi.
Zeskrobuję brud, wkładam do wiadra obrzydliwie brudny mop. Chcę zmienić czarną, cuchnącą ciecz  tłumacząc, że tylko rozwlekam ten brud po salach.
Nie trzeba - słyszę. już kończymy, po co zmieniać.
Rano Ania rozdeptała w holu karalucha. Był tam do południa.

Jutro będzie miała dyżur dziewczyna, z którą lubię pracować najbardziej. Takie słońce z niej jest.




środa, 19 października 2016

poniedziałek, 17 października 2016

kubek dla mamy z domu starców

Zmywając naczynia pensjonariuszy trafiłam na taki kubek.



W środku można przeczytać:

żadne słowa nie oddadzą tego, kim dla mnie jesteś
żaden płomień nie strawi mego do Ciebie uczucia
żaden człowiek nie zrobi dla mnie tyle, 
co Ty dla mnie zrobiłaś. Kocham Cię mamo.

środa, 12 października 2016

czy to deszcz czy to łzy

 Deszczowy poranek, zimno, w pośpiechu szukam tego domu. Mylę przystanki, wracam, jadę tramwajem, znów idę w deszczu, parasolem miota wiatr. Wreszcie dotarłam. Parterowy barak, metalowe ogrodzenie, portiernia. Upewniam się – to tu, i wchodzę.
Mieszanina zapachów, żaden nie jest przyjemny. Wszyscy już są, szybko przebieram się w ciasnej szatni. Zaczynamy.
W korytarzu rozstawione suszarki z praniem. Prawie jak w domu. Kuchnia, dalej jadalnia służąca za świetlicę i sala do rehabilitacji.
Pacjenci mieszkają w pokojach z łazienkami. Nie wszystkim te łazienki są potrzebne. Wielu z nich nie opuszcza łóżka i nie wie, gdzie jest. Szok. Nigdy dotąd nie widziałam na raz tylu tak starych ludzi. Mam ściśnięte gardło a przed oczami moją babcię, gdy była taka krucha i taka pomarszczona a ja nie miałam dla niej czasu. I dziadka Fabiana, który pod koniec życia wyglądał w swym łóżku jak dziecko. Był taki sam mały jak ta pani, która leżąc na boku zajmuje zaledwie kawałek łóżka a za nią aż do ściany jest pusta przestrzeń. Nie ma czasu na rozczulanie się, nie po to tu jestem.
Wybaczcie mi, nie będę posługiwać się eufemizmami. Człowiek w pewnym wieku jest stary i żadna delikatność w słowach tego nie zmieni.

Opiekunka i rehabilitant zwożą i sprowadzają podopiecznych na gimnastykę. Niewielu może ćwiczyć, nikt nie może ćwiczyć na stojąco.
Chłopak prowadzący zajęcia jest niezwykle ciepły i serdeczny, ćwiczy wraz z podopiecznymi, pomagająca mu opiekunka stoi za panią siedzącą na wózku i pomaga jej poruszać rękami i nogami. Starsi ludzie ćwiczą. Mam wrażenie, że niektórzy między raz a dwa trzy cztery zasypiają ale tak nie jest, wyciągają przed siebie ręce, przekręcają dłonie, unoszą je to do góry, to w dół. Rehabilitant chwali – pięknie, cudownie, znakomicie, widać, jak się panie starają! Po skończonych zajęciach podchodzi do każdego i dziękuje ściskając dłoń.
Wracają do pokojów. Kto da radę, jedzie na obiad do jadalni. Kto został w łóżku, będzie karmiony.
Co innego na teorii a co innego tu. Zostaję sama, mam leżącą pacjentkę, miseczkę z papką i łyżkę. Pani nic nie mówi. Nie wiem, jak sprawdzić, czy papka nie jest za gorąca. Uśmiecham się na myśl – tak jak dziecku, czyli na przedramieniu. Kapię na rękę, jest dobra. Proszę panią, by mi wybaczyła, bo pierwszy raz w życiu karmię dorosłą osobę. Pani je pomalutku, po pół łyżki, wycieram jej buzię papierowym ręcznikiem. Nie wiem, czy już wystarczy, czy się może zmęczyła i odpoczywa. Poję kompotem, malutki łyczek, przerwa, łyczek, dość. Znów papka. Wszyscy już zjedli, chyba karmili swych podopiecznych szybciej.
W dwuosobowym pokoju leży pani zupełnie nieświadoma, że do niej przyszliśmy. Na szafce zdjęcie starszych i młodszych, uśmiechniętych ludzi.
Podopieczna karmiona sondą przez nos prosto do żołądka. To trwa najszybciej, raz raz i gotowe. Jak podlewanie rośliny.

Za chwilę trzeba znów tu przyjść. Pampers, opatrywanie odleżyn. Wielkie, głębokie, czarne dziury w ciele. Nie wierzę że to nie boli. Łzy płyną mi po policzkach, nie panuję nad nimi. Mam na rękach rękawiczki. Pani siedząca obok na wózku składa kawałek ręcznika i podaje mi go. To sprawia, że płaczę jeszcze bardziej. Wychodzę, wycieram twarz, klnę na siebie w środku „uspokój się w tej chwili, nie czas na histerie, do roboty”.

Wreszcie koniec. Idę na przystanek z mokrą twarzą, pada deszcz. Niech pada.

poniedziałek, 10 października 2016

migawki z kursu

Zaskakujące - całkiem nieźle nam idzie na angielskim, choć czasem wybuchamy niepohamowanym śmiechem czyli dostajemy ogólnej, długotrwałej śmiechlizny.
Uczy nas miła i fajna dziewczyna i ona również się z nami śmieje bo może to jest zaraźliwe.
Uczymy się całych zwrotów bo jak inaczej skoro mamy na to zaledwie dwa tygodnie. Te zwroty na okrągło powtarzamy i to po jakimś czasie ze zdumieniem stwierdzamy - umiemy!

Mamy więc na przykład:
- proszę rozebrać się do pasa
i tu następuje salwa śmiechu.

Bo było tak - przed kursem należało zrobić badania i poszłam do lekarza a tam lekarka pisze coś zawzięcie  i nie patrząc na mnie mówi - proszę rozebrać się do pasa.
To było jeszcze latem, miałam na sobie tylko lekką bluzeczkę i stanik więc szast prast i już siedzę z piersiami na wierzchu. A pani doktor zmierzyła mi ciśnienie, podpisała skierowanie i już.
Dlatego gdy powtarzamy po angielsku proszę rozebrać się do pasa zawsze ktoś doda - będziemy mierzyć ciśnienie!
A gdy powtarzamy proszę otworzyć usta przypomina mi się podła zabawa pt. zamknij oczy otwórz gębę. Bawiliście się w to?

piątek, 7 października 2016

a może byśmy się czegoś napili

Nie umiem robić drinków ale lubię pić coś dobrego od czasu do czasu, nie zawsze musi być pavulon takie wino klik


Pewnego letniego wieczoru chciałam mojej ulubionej koleżance MałgosiK zrobić dobrego drinka, i sobie oczywiście również. Miałam w zamrażalniku butelkę przyzwoitej wódki, martini też było w lodówce. Wzięłam więc największe szklanki z szafki, wrzuciłam do nich parę kostek lodu, wycisnęłam cytrynę, dolałam do tego wódki tak do 2/3 wysokości szklanki i do pełna martini. Potem, ale to dopiero po paru dniach zastanawiałam się, o czym zapomniałam? Jakiś sok tam powinien jeszcze być czy nie? Ale przecież i tak by się nie zmieścił.

To nie koniec tej historii bo nadszedł ranek i ja miałam calutki dzień wolny, mogłam więc leczyć kaca leżąc do południa w chłodnym pokoju a Małgosia musiała od rana do wieczora zwiedzać Auschwitz!

środa, 5 października 2016

w pogoni..

No właśnie, za czym? Ja dziś za autobusami i tramwajami. Uwierzcie, dwie godziny jazdy z przesiadkami w taką pogodę do przyjemności nie należy. Zmokłam, przewiało mnie, nie w tramwajach, ale wystarczy przejść z przystanku na przystanek i już wszystko mokre, z parasoli kapie do butów albo na spodnie, na mieście korki, w autobusach studenci wpatrzeni w telefony wyszukują najdogodniejszych połączeń, dopytują się o ceny biletów i dziwią się, że w niektórych automatach można płacić tylko kartą, ach, pierwszy rok, widać to po nich. 

Ludzie strasznie kaszlą, boję się, że jestem zarażona wszystkim, czym można zarazić się w autobusie, katar to mam jak w banku ale oprócz tego ludzie kaszlą, charczą i robią tak hyyyyyyyyyyyh. 

Dziewczyna prowadząca zajęcia dojeżdża uwaga z Limanowej (z Limanowej do Krakowa jest bardzo daleko a jeszcze przesiada się w Krakowie bo musi dojechać do Huty, wiadomo, to również jest bardzo daleko. Nowa Huta jest ładniejsza niż Kraków, przypomina mi Warszawę) Ej, Klarka, ogarnij się, do brzegu!

Ta dziewczyna jest chora, dziś bardzo kaszlała, mówiła, że ma antybiotyk ale pracuje bo tak. Z nami kończy o 11 i zaraz jedzie z powrotem do swojego miasta a tam ma zajęcia do wieczora. Nie bierze zwolnienia bo nie. 
Wczoraj pisałam egzamin. Ponieważ jestem nadgorliwa to prosiłam  znajomych o notatki, książki i co tam się przyda. Wszystko się przydało i szczęśliwie zdaliśmy bez porażek i bez histerii. Ja lubię robić z siebie głupa w takich okolicznościach i dziś, gdy rozmawialiśmy o tym egzaminie, stwierdziłam, że pisałam na trzecie pytanie bo przecież miałam napisaną na górze testu trójkę. Bardzo mi wszyscy współczuli. 
- Trzecią grupę miałaś, a trzeba było napisać co najmniej na siedem pytań z każdej grupy!
Od razu wszystkim zrobiło się lepiej i mnie również, postanowiłam częściej być ofiarą losu.
Jedna z koleżanek przynosi pyszne domowe ciasta i ja się zawsze dopominam o ten kawałek, który zostaje. Oddaję za to swoje obiady. Na początku jadłam ale po tygodniu potwornie rozbolał mnie żołądek. Przez weekend się podleczyłam a od poniedziałku znów to samo. Ja nigdy nie jem na mieście i nie jestem przyzwyczajona do niedomowej kuchni. Nie chciałam się wyróżniać więc jadłam ze wszystkimi i mam za swoje.  W brzuchu kłębek bólu po prostu. Coś jest ze mną nie tak, wszyscy jedzą i nie narzekają. 
Chyba się za dużo rozpisałam, ale to dlatego, że powinnam sprzątnąć w domu i ugotować obiad a nie chce mi się tego robić. 
Piec hula. Zrobiło mi się wreszcie ciepło. 



poniedziałek, 3 października 2016

w czarnym nam do twarzy

Są to sprawy niesłychanie ważne i myślę, że nie ma sensu pisać tu tego samego.

To napiszę tak - zauważyłyście, jak pięknie dziś wyglądała każda z nas? Tak uroczyście, w czarnych sukienkach przeważnie przed kolano,  blisko ciała. Uśmiechałyśmy się do siebie.  To nic, że w strugach deszczu. Wszystko jest po coś.
Może mi się zdawało a może nie. Czy tylko w Krakowie dziewczyny są dziś piękniejsze niż zwykle?

sobota, 1 października 2016

w obronie palaczy

Kiedy dorosły człowiek pali papierosy to prawdopodobnie doskonale wie o zagrożeniach i konsekwencjach swojego nałogu. Pamiętne czasy palenia gdzie popadnie czyli w autobusach, pociągach, szkołach, biurach i nawet szpitalach przeminęły bezpowrotnie, z czego oczywiście bardzo się cieszę.
Zastanawia mnie jednak sposób, w jaki traktuje się palaczy. W grupie zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się powołany do uświadomienia palaczowi, jak bardzo szkodzi sobie i otoczeniu, ile wydaje pieniędzy na swój zgubny nałóg i wreszcie jak okropnie śmierdzi. 
Ja nie mówię, że ten nałóg nie jest zgubny dla zdrowia i kosztowny bo jest, i smród też jest, nie da się zaprzeczyć. 
Ale wyobraźmy sobie taką oto sytuację. 
Siedzimy na szkoleniu, 2 osoby wychodzą na papierosa, mówimy im oczywiście jakie to palenie jest szkodliwe i powinny się wstydzić bo to coś okropnego. Za chwilę przychodzi pan z cateringu i przynosi obiad - kotlety schabowe, ziemniaki i kapustę zasmażaną. Dwie palące osoby patrzą na koleżankę, która ma sporą nadwagę i mówią - ty nie powinnaś tego jeść bo jesteś za gruba, to jedzenie szkodzi ci na układ krążenia, na stawy i na wątrobę, jak ty wyglądasz, nie możesz nosić seksownych bluzek tylko te wory bo ci się ze spodni wylewa sadło! 

Powiecie, że to nie to samo? To jest to samo! Jednak nam grubasom nikt nie zabrania wstępu do sieciówek, jedzenia smażonych na głębokim tłuszczu potraw, picia piwa i obżerania się w miejscach publicznych lodami. Wyobrażacie sobie na drzwiach wejściowych do mac donalda napis - "grubasom wstęp wzbroniony"?
 Jeszcze mi nikt nie wytrącił lodów z ręki a widziałam, jak palacze gaszą papierosy na pełne pretensji słowa "jak tu śmierdzi". 
Przeciwnie - wiele osób zachęca nas do jedzenia potraw wysokokalorycznych.  Gruby daje więcej cienia, zanim gruby schudnie to chudy zniknie, grubego trudniej uprowadzić - tak sobie mówimy jedząc coś dobrego. Dobre = milion kalorii. I jesteśmy usprawiedliwieni. Z doświadczenia wiem, że rzucenie jedzenia jest dużo trudniejsze niż rzucenie palenia. 

Nie zachęcam nikogo do chamstwa, nie dokładajcie grubym ludziom bo oni przecież mają lustra i wagi.  Ale palacze nie są idiotami i wiedzą, do czego prowadzi ich nałóg, dajmy im spokój.