Pierwszy września kojarzy się u nas prawie każdemu z nieszczęściem - a to wojna, a to początek roku szkolnego. Wojnę pamiętam z rodzinnych opowiadań a początek roku szkolnego z autopsji, trochę do szkoły chodziłam jako uczennica, trochę jako matka ucznia i jeszcze przez kilka lat pracowałam w różnych szkołach a teraz idzie do szkoły moja wnuczka i jestem pełna obaw, jak nigdy dotąd.
Zacznie się rajtadyna! - mówił pod koniec sierpnia dziadek Fabian. Rajtadyna, czyli ruch, zamieszanie, pośpiech, kłótnie! Cztery dziewczynki szykowały się do szkoły. Nie było łazienki! Nie pamiętam zbyt dobrze tego zamieszania, tylko wstążki do warkoczy prasowane na garnku z gorącą wodą, tylko najstarszą siostrę, która wychodziła najwcześniej bo często szła na poranną mszę, tylko placki sodziaki pieczone na blasze lub chleb polany gorącym mlekiem na śniadanie. I słowa babci – szykujcie się bo Krysia już idzie! Krysia mieszkała pod Brzanką i wstępowała po nas, żeby było raźniej i weselej.
Całkiem inaczej wyglądały dojazdy do średniej szkoły. Miałam już 14 lat więc byłam prawie dorosła. Musiałam radzić sobie sama i nie było to łatwe. Autobus jeździł rzadko. Z Jodłówki do Tarnowa jest chyba z 35 km, nie tak daleko ale ten czas wspominam jak trzy lata koszmaru. O tym, co mnie spotykało gdy łapałam okazje, nie będę pisać chyba nigdy.
Albo jak zacznę pisać kryminały.
Wysiadałam w Tarnowie koło cmentarza i przechodziłam na drugą stronę, mijając piekarnię. Od tej chwili już byłam głodna bo piekarnia cudownie pachniała. Biegłam przez Burek, to był taki placyk handlowy pełen straganów z owocami i warzywami. Przecinałam go na skos i wchodziłam w boczną uliczkę a tam klika budynków dalej była moja szkoła.
Dla mnie, dziecka ze wsi, które nigdy nie było w budynku większym niż wiejska podstawówka, ta szkoła była labiryntem. Nie chodziła do niej żadna z moich koleżanek. Czułam się najgorsza ze wszystkich.
Dziewczynki nosiły specjalne mundurki – białe bluzki, stylizowane na marynarskie, z granatowym kołnierzem. Czerwone tarcze. Na technologii musiałyśmy mieć białe bawełniane wykrochmalone fartuchy, zapaskę również białą i czepek. Moje fartuchy zawsze były wymięte, nigdy nie umiałam ich wyprasować a jak się prasowanie udało to w autobusie się pogniotło.
Nauczycielka od technologii wyzywała nas z tego powodu od niechlujów i szmat. Nauczyciel od polskiego wyzywał nas od garkotłuków, bo on uczył liceum ekonomiczne a nas, gastronomików, dostał przypadkiem, tak tłumaczył. Mnie zadawał dodatkowe zadania bo na początku roku pytał nas jakie mieliśmy oceny w podstawówce i ja się pochwaliłam piątką. Wyśmiał mnie, co to za szkoła że garkotłukom dawała piątki na koniec ósmej klasy.
Przez niego umiem na pamięć „Odę do Młodości”.
Dobrych momentów z tej szkoły nie pamiętam. Na szczęście bezustannie chodziłam na wagary, raz na jakiś czas szłam na lekcje i natychmiast mnie pytali na oceny, głupia nie byłam to zdawałam.
W drodze ze szkoły dość często w bramie jednej z kamienic stał zboczeniec, który się obnażał. Jak zmieniałyśmy trasę, bo do dworca szło kilka dziewczynek, to zboczeniec stał przy Wielkich Schodach. Nie pamiętam czy to był ten sam.
Raz potrącił mnie autobus. Nic wielkiego mi się nie stało ale miałam dużo zwolnienia, dostałam też odszkodowanie i kupiłam sobie wielką, żółtą suszarkę do włosów.
I gdzie to sławione przez niektórych sielsko-anielskie dzieciństwo? Ni ma panie święty, bo dla większości ludzi życie to od początku nie je bajka to je bitwa. Możemy sobie podać rękę Klarko, bo ja też miałam swoje pola minowe. Długie lata miałam wrażenie, że wciąż biegam na palcach, żeby doskoczyć do tego, co inni mają w zasięgu ręki bez żadnych starań. Ale wreszcie dorosłam i teraz biorę co chcę. A trudne doświadczenia ukształtowały mnie na osobę, którą mogę lubić. Tobie też się udało i mnóstwo ludzi Cię kocha i lubi. Mój wnuk też jutro idzie pierwszy raz do szkoły. Też się o niego martwię. Ale genów nie wydłubiesz, więc jak my sobie poradzi łysy to nasze wnuki również dadzą radę. Pozdrawiam serdecznie. 😘😘😘
OdpowiedzUsuńNiefajne wspomnienia przywołała u Ciebie
OdpowiedzUsuńta data, ale myslę, że w szkole były też miłe chwile.
Przypomniałaś mi moje przejście z wiejskiej podstawówki do tysiąclatki w wojewódzkim mieście Koszalin. Dzieciaki mi dokuczały, a nauczycielka dziwiła się, że w trzeciej klasie umiem czytać.
Serdeczności!😘
To straszne co piszesz, takie traktowanie uczniów.
OdpowiedzUsuńPamiętam też dojazdy "okazjami". Raz w tygodniu, bo mieszkałam w internacie. Teraz myślę o tym z przerażeniem. Nic się nigdy nie stało na szczęście, pamiętam, że głównie to były autobusy robotnicze, pełne podpitych facetów, czasem prywatne samochody. Jeździłam czasem z koleżankami, ale często sama. Musiałyśmy łapać okazje, bo nie było możliwości wsiąść do przelotowego autobusu w piątek po południu. Nic się nie stało, ale mogło się stać... Też miałam 14-18 lat.
Ella-5
A! I obnażającego się zboczeńca też pamiętam! Podchodził pod okna internatu...
OdpowiedzUsuńElla-5
A myśmy latali na wydmę podziwiać :) marny zboczeniec był, bo nie wiedzieć czemu uciekał przed nami.
UsuńLataliśmy całą klasą ( 36 szt ) może wolał obnażanie takie bardziej kameralne ?
UsuńNie wiem czy Cię to pocieszy, ale do szkoły zaczęłam chodzić w 1949roku i od pierwszego dnia ją znienawidziłam serdecznie. Chodziłam na tzw. III zmianę i wracałam gdy już było ciemno, więc przychodziła po mnie babcia(Ona mnie wychowała).W klasie nas było dobrze ponad 50 łebków, a ja się koszmarnie nudziłam, bo już ponad rok umiałam czytać bo nauczyłam się literek w wieku lat pięciu. Nienawidziłam podstawówki, za liceum też nie przepadałam, bo chciałam iść do klasy z językiem francuskim a wsadzili mnie do klasy z łaciną i rosyjskim, a na domiar złego szkoła była bardzo, bardzo blisko Łazienek i znacznie częściej tam bywałam niż w szkole. Ale jakoś te czasy w sumie przeżyłam. I gdy moja córa zamarzyła sobie tak zwane Liceum Społeczne (czyli odpłatne, na które państwo łożyło "aż" 280 zł, a rodzice 800,00) to z trudem bo z trudem ale do takiego chodziła. I najbardziej lubiłam ten ton zdziwienia w głosie moich znajomych, że nie stać nas na wiele rzeczy i nie jeździmy na zagraniczne wakacje.
OdpowiedzUsuńanabell
Wspominasz dawne czasy. Moje dziecko ma podobne wspomnienia z podstawówki dotyczące złego traktowania, z ostatnich 2 lat. Duża, nowoczesna szkoła z nagrodami, a ludzie podli i bez empatii. Kwiaty dał paniom ze stołówki na koniec 8 klasy, reszta nie zasłużyła. Jutro początek szkoły średniej, mam nadzieję że lepiej trafi✊🏻Pozdrawiam serdecznie E.
OdpowiedzUsuńNie dziwmy się: od wielu lat kadrę nauczycielską kształtuje selekcja negatywna. Na pedagogikę idą w większości ludzie, dla których niepedagogiczne kierunki okazały się zbyt trudne...
OdpowiedzUsuńCzy na pewno w większości?
Usuńjotka
Nie na pewno. Moje obserwacje są subiektywne, absolutnie nie mają waloru badań socjologicznych.
UsuńNie chciałem obrazić nikogo z nauczycieli, którzy chcą i dobrze wykonują swoją pracę. Wiem, że tacy są. Ale zarówno przez lata własnej edukacji, jak i podczas obserwacji edukacji dziecka oraz znajomych nauczycielek, spotkałem ich bardzo niewielu...
Ciekawe, chyba w każdym mieście grasował jakiś ekshibicjonista...
OdpowiedzUsuńW Tarnowie wiele sie nie zmienilo od tamtych czasow, no moze zboczeńca brak. ;) Szkoda ze mialas takie trudne dni w szkole.
OdpowiedzUsuńGrazyna1
Ja cię kręcę, nigdy nie lubiłam okazji. Z drugiej strony, kiedy nie ma wyjścia trzeba i z okazji skorzystać.
OdpowiedzUsuńPamiętam tych nauczycieli poniżających uczeniów. W moim liceum była taka rusycystka, która nas od głupich wyzywała, aż jedna z tych głupich się postawiła... pani od razu z rury zeszła.
Smutne wspomnienia, Klarko .Bylam nauczycielem i pracowalam na wsi w szkole podstawowej , a potem w malym miasteczku w szkole sredniej i studium dla doroslych.Pracowalam z roznymi ludzmi--kolegami, takze z takimi, ktorzy nigdy nauczycielami byc nie powinni.Swoich nauczycieli wspominam mile raczej, z jednym wyjatkiem z LO.I ten wyjatek to byla wychowawczyni,ktora miala ulubiencow wsrod uczniow i mogli plesc bzdury , a oceny byly niezle,bo ich mamusie przyjaznily sie z nia. .Nienawidzilam jej i czasem prowokowalam udajac, ze na lekcji czytam ksiazke lezaca na kolanach.Podeszla kiedys cichutko z triumfujacym usmieszkiem, a na moich kolanach lezal podrecznik z przedmiotu, ktorego ona uczyla.Glupio jej bylo i byla wsciekla.A ja triumfowalam.Ale to byl wyjatek-reszte nauczycieli wspominam mile i mysle, ze moi uczniowie mnie tez tak wspominaja.Wielu z nich to moi znajomi na FB.
OdpowiedzUsuńCzytam i nie dowierzam! przykro mi.
OdpowiedzUsuńJa ogólnie wspominam dobrze lata szkolne, choć nie zawsze było idealnie.
Pozdrawiam kochana serdecznie, zdrówka życzę:)
Mój mąż zawsze mówi, że szkoła jeśli jest niefajna to to jest po prostu szkoła życia. W dorosłym życiu i w pracy nie będzie lżej.
OdpowiedzUsuńSzkoly to faktycznie szkola zycia. Niektorym nigdy sie nie konczy nawet jak przechodza na emeryture. Mowi sie, ze okres kreatywnosci konczy sie gdy idziemy do szkoly ale czy zaczyna sie gdy z niej wychodzimy? Istnieja dla pokrzepienia serc ludzie, ktorym nawet szkoly nie przeszkodzily zyc tworczo i tacy, ktorym szkoly nie pomogly. :))) Dlatego smutno, ze szkola pozastaje w pamieci jako dramat. Ja lubilam szkole od pierwszego dnia i spedzilam tam rowniez zycie dorosle. Nie zaluje.
OdpowiedzUsuńA ja największy szok przeżyłam na studiach, bo wydawało mi się, że będziemy traktowani poważnie, jako dorosłe osoby, z obopólnym szacunkiem…
OdpowiedzUsuńU mnie podobnie 🥺
Usuńjotka
Najgorzej było w liceum, dziewczyny mówiły na niego klasztor. Rygor, dyscyplina i wysoko poprzeczka. Liceum oczywiście nadal istnieje w Krakowie i była i jest to VI LO.
OdpowiedzUsuńTrzy wpisałam, jeden w spamie
OdpowiedzUsuńjotka