Pierwsze maje kojarzą mi się z sadzeniem ziemniaków. Było to zajęcie męczące i brudzące. Nie lubiłam pracy w polu, bardzo mnie męczyła.
W górach prawie wszystko robiło się ręcznie. Pole poorane rzędami z góry na dół, w rzędach rozłożony obornik. Bezpośrednio na nim układało się sadzeniaki. Potem trzeba to było przykopać motyką. Wielką i ciężką. Dzieci pracowały narzędziami dla dorosłych. Przy sadzeniu dźwigaliśmy kosze i wiadra pełne ziemniaków a motyka była wielka i ciężka.
Paliło wiosenne słońce do czerwoności skóry. Piekły ramiona i plecy. Gdzieś w mieście robotnicy karnie szli w pochodach, my po pracy biegłyśmy pod Brzankę do kapliczki do Klimka, tam pod dziką czereśnią stały drewniane ławeczki i stamtąd rozlegał się niczym w majowej pieśni po górach i lasach śpiew.
Pokazywałyśmy sobie z koleżankami odciski na dłoniach i spieczone ramiona.
Każda uczestniczyła w pracach w domu i w polu, nawet te dzieci, które już chodziły do średniej szkoły i mieszkały na stancji lub w internacie starały się pomagać w najpilniejszej robocie.
Nie lubiłam pracy w polu i dalej nie lubię. Tak samo jak wszelkiej pracy fizycznej. I całe życie w orce!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa się tylko otarłam o pracę na wsi. Latem u babci. Bywało naprawdę ciężko.
OdpowiedzUsuńDzieci nie powinny tak ciężko pracować.
tak uważam, mało tego, nikt nie powinien pracować ponad siły
UsuńNikt!
UsuńMiałam to szczęście, że nie urodziłam się na wsi tylko w stolicy. Pamiętam tylko, że byłam raz na koloniach letnich na podwarszawskiej wsi - to było po I klasie, a ja poszłam do szkoły mając 6 lat. Dla mnie to był szok - nie dość, że warunki sanitarne oscylowały w okolicy zera, jedzenie było dla nas niemal niejadalne, mycie w korytach na podwórzu w lodowatej wodzie, to nas zagnano wpierw do zbierania w kartoflisku wyimaginowanej stonki, czyli znajdowaniu papierowych stonek przyklejonych do spodu liści a potem do chodzenia po polu i zbieraniu niedokładnie zebranego skoszonego zboża, ewentualnie ułamanych łodyg z kłosami.To był rok 1949. I ten pobyt skutecznie obrzydził mi kolonie oraz pobyt na wsi. Po stokroć wolałam potem tkwić całe wakacje w mieście niż wyjazd na jakiekolwiek kolonie, lub nie daj Boże na wieś. A ponad siły nikt nie powinien pracować- ani dzieci ani dorośli.
OdpowiedzUsuńdla sześcioletniego dziecka to musiało być bardzo trudne
UsuńMoze i ciezko bylo ale z czasem staje sie sentymentem. Ja lubilam akurat sadzenie ziemniakow a jeszcze bardziej wykopki. Moglam lubic, bo rodzice mieli 1 hektar pola :))) - ogrodu czy ogrodka. Pracy wiec malo. Najbardziej lubilam podlewac marchewki, koperek, salate... i kwiatki, szczegolnie jak ojciec przyniosl dlugi waz i pompe do studni. Latem podlewanie na styku dnia i nocy: zapachy, koncert "cykad" swierszczykowych, zapach pachnacej lipy snie do dzisiaj...
OdpowiedzUsuńTy to umiesz poruszyc w czlowieku wspomnienia!
kiedy dzwoni do mnie siostra z pytaniem "co tak długo nie piszesz" odpowiadam "nie mam o czym" i wtedy zaczynamy wspominać te dziecięce lata, i masz rację, nie jest to narzekanie bo przecież gdybyśmy pamiętały wszystko co sprawiało przykrość to raczej unikałybyśmy tych "szufladek" które nam się otwierają w tych rozmowach
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPraca na wsi nigdy się nie kończy. Świnia czy krowa nie ma pojęcia, że jest niedziela i gospodarz chciałby odpocząć. Kartofle muszą być posadzone, zboże zebrane na czas. Pamiętam nogi podrapane na ściernisku, kiedy zbierałam kłosy, pamiętam wyprawy na pole, żeby podbierać ziemniaki spod krzaków, bo stare już się skończyły. Do dziś ciemne chmury na czerwcowym niebie powodują szybsze bicie serca, bo kiedyś oznaczały strach, że nieskopione siano zmoknie i trzeba było rzucać wszystko i lecieć z grabiami na łąkę, żeby zdążyć przed deszczem.
OdpowiedzUsuńMacie rację. Dzieci nie powinny pracować. Warto też o tym pamiętać, kiedy marzy nam się wełniany dywan z Indii...
"nieskopione siano" ale mi przypomniałaś :) przewracanie, grabienie, kopienie!
UsuńA potem zwózka.:)
UsuńNie tylko dywan z Indii. A sieciówki to gdzie szyją? Tu potrzebna jest rewolucja, i to taka "raz a dobrze".
UsuńJestem miejska, ale mamy rodzinę na wsi. Jeździliśmy pomagać w polu a w zamian dostawaliśmy różne dobroci. Zbierania ziemniaków nienawidziłam organicznie, pielenie było znośne, ale żniwa to był mój żywioł. Nic to, że podrapana, spocona i urobiona po pachy. Spanie w stodole i wiśniowa zupa z ziemniakami z koperkiem, chłodne mleko ze studni i wtedy jeszcze uśmiech Babci w nagrodę:)
OdpowiedzUsuńMój Raj to pole ze zbożem na pniu, słońce w zenicie i trele skowronka.
Wzruszyłam się, dziękuję Klarko.
kiedyś poproszę Was do pisania komentarzy na temat "mój raj", podoba mi się to co napisałaś
UsuńNa nizinach praca nie była aż tak trudna, ale też pamiętam sadzenie ziemniaków, trzeba się było uwijać, żeby zdąźyć podadzić swój odcinek, zanim Tata objechał pole traktorem. I pielenie buraków cukrowych, plecy były spalone na czerwono- bordowo ja tak się opalam od zawsze. Lipiec z kolei to była raca w sądzie, porzeczki i wiśnie trzeba było zebrać, gdy zamknęłam oczy widziałam pod powiekami te wiśnie... Nie zastanawiałam się czy to za ciężko, takie były obowiązki i czasy. Potem jesienne wykopki, najgorzej było zbierać buraki cukrowe, często pogoda była pod psem, zimno, ręce grabiały, czasem nawet padał śnieg z deszczem, ale termin dostawy wymuszał ptacę w każdych warunkach. Praca na wsi była wymagająca i nigdy się nie kończyła. Ania
OdpowiedzUsuńmama mojego męża pochodząca z okolic Siedlec to zbieranie buraków wspomina jak największą katorgę, na szczęście uciekli dość szybko do miasta
UsuńMiałam okazje parę razy pracować w polu czy na wsi w ogóle, robota ciężka fizycznie, muchy i inne robactwo, ale ja wracałam do miasta, a gospodarze tak cały rok...
OdpowiedzUsuńprzypomina mi się dyskusja z rolnikiem 20 lat temu, jak ja się z nim kłóciłam bo był przeciwnikiem wejścia do Unii i bał się, że nic nie sprzeda, że będzie musiał zachować normy czyli skończy się zasada "te ziemniaki za stodołą będą dla nas więc sypiemy mniej" i będą pilnować żeby gnojówki nie wpuszczać do rowu itd. Walczyłam jak lew!
UsuńA nie jest tak, że unia narzuca wszelkie ograniczenia. Dążą do całkowitej likwidacji rolnictwa, w imię ochorony planety.
UsuńA nie jest tak, że planetę trzeba chronić dla kolejnych pokoleń?
UsuńJakoś kiedyś rolnictwo to nie był aż taki biznes, nie stosowało się tyle nawozów co dziś. Nie eksploatowało się tak ziemi. Warzywa i owoce były sezonowe, a nie dostępne przez cały rok. Nikt nie chce zlikwidować rolnictwa. Owszem, czasem urzędnicy unijni wymyślają dziwne nakazy i zakazy… przy okazji dotując ogromnymi kwotami.
Niestety w skali planety, to, że w Europie wyrzekniemy się prawie wszystkiego, nic nie pomoże. Najwięksi truciciele planety są na innych kontynentach.
Usuńna naszych terenach do dziś gospodarze sadzą ziemniaki 1 maja. Na szczęście już nie ręcznie. :D Pozdrawiam majowo ze słonecznych Kaszub.
OdpowiedzUsuńJa tez z miasta ale Dziadkowie mieszkali i pracowali na wsi. My - dzieci pomagalismy w weekendy i wakacje. Wykopki byly super z ogniskiem i pieczeniem ziemniakow jak nie padalo. Ja najbardziej lubilam zbierac maliny i truskawki. Ach ten zapach!
OdpowiedzUsuń