W pewien wiosenny, słoneczny dzień (w Bydgoszczy, wiadomo!) w hotelowej recepcji czas płynął wolniej niż zwykle. Grupy wycieczkowe narobiły hałasu i wyjechały, panie pokojowe pracowicie doprowadzały piętra do użytku, konserwatorzy naprawiali drobne usterki a portier udawał, że bacznie obserwuje monitoring a tak naprawdę śnił na jawie o młodości, kiedy studentki odzywały się do niego z uśmiechem nie tylko wtedy gdy potrzebowały klucz.
Z pokoju na szóstym piętrze wyszedł gość – młody chłopak, który zameldował się trochę wcześniej. Przyjechał z niewielką walizeczką, w ręku miał jedną różę, kupioną pewnie po drodze. Już się odświeżył po podróży bo miał niedosuszone włosy. Podszedł do recepcji i poprosił o jakiś wazonik na kwiatki.
Wazonik, hmm. Może flakonik? - O tak, i jeszcze talerzyk, gdyby można było.
Podziękował i ruszył na górę.
On ma jedynkę to pewnie kogoś zaprosił. Zawsze to taniej wychodzi umówić się w hotelu niż w kawiarni. Kawa, ciastko, jakiś alkohol i masz dwie stówki a z pieszczot kawiarnianych to można pogłaskać po ręce a puknąć to można się tylko w czoło.
Po chwili zjechał na dół i wyszedł z budynku. Niebawem wrócił, niosąc w zrywce butelkę coli i paczkę haribo. Personel poczuł się zaniepokojony bo to poczęstunek dla nieletnich, zazwyczaj dorośli goście zaopatrują się w znacznie mocniejsze napoje.
Chłopak przystanął przy ladzie i tym razem poprosił o jakąś miseczkę. Szklanki są w pokoju w szafce koło lodówki – uprzedził kolejną prośbę portier.
Czas
płynął leniwie, ciszę przerywał od czasu do czasu dzwonek
telefonu. Panie pokojowe skończyły pracę i padły trupem
pobiegły do domu a absorber znów wyszedł ze swego pokoju i zjechał
na dół. Z różą w
dłoni, w świeżej koszulce, wypachniony.
Na górze róże recepcja na dole będzie kochanie i nie mam rymu - mruknął pod nosem recepcjonista i spojrzał na zewnętrzy monitoring, śledząc wychodzącego wzrokiem.
Poszedł w kierunku przystanku. Nie, nie będziemy robić zakładów, kogo przyprowadzi. Nie nudzimy się aż tak bardzo!
Mam tu na myśli to opowiadanie, bo recepcja zawsze ma co robić i musi być czujna.
Idzie. Idzie radosny i uśmiechnięty. Nie jest sam. Udaje, że nie widzi pracowników. No tak, ma jedynkę, więc należałoby zapłacić jak za dwójkę.
Ale może się chłopaki uwiną w dwie godziny.
A jak tam było naprawdę to nie wiadomo.
Jak zawsze fajne. Klarka wraca do formy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)))
Andrzej G.
Jak dobrze, ze tylko jedna roza, caly bukiet moglby przedluzyc znacznie ... pobyt goscia. :)))
OdpowiedzUsuńKlarko, kurs pisania to strata czasu dla Ciebie chyba, ze w roli nauczyciela.
Świetna obserwacja (i gościa, i portiera!), i bardzo subtelnie podana!
OdpowiedzUsuńTo mi przypomniało, że kiedyś mnie mąż nabrał, spał służbowo w Warszawie, dawno temu, i ja też byłam w Warszawie u mamy i on mnie oszukał, że musi mnie do hotelu przemycić, i robiłam głupie miny, żeby nikt się nie domyślił, że chcę zostać na noc, bo wiadomo, jak się robi głupie miny to jest się niewinnym.
OdpowiedzUsuńGłupie miny są najlepsze do kamuflażu 😁
Usuńoch,jak ja lubię te Twoje opowiastki.
OdpowiedzUsuńEla D.
Forma wraca ! :*
OdpowiedzUsuńPerełka. Nie napiszę więcej bo piszę 1 palcem , jestem podeszły.
OdpowiedzUsuńKK! Kochana Klarko jestes bossska! DTCK
OdpowiedzUsuń