Coraz bardziej mnie
ciągnie w rodzinne strony. Uczestniczę w szkoleniach Stowarzyszenia, rozmawiamy
o tradycjach lokalnych, dziedzictwie kulturowym, i podziwiam tutejszych
pasjonatów. Mam problem, ponieważ nie pochodzę stąd, nie mam tu korzeni. Kiedy
jadę do mamy, od razu przestawiam się i mówię gwarą, wiem, jak się pozdrawia
człowieka pasącego krowę, jak smakują mordonie i czym się różni liska od
lisówki.
Tutaj się wszystkiego
nauczyłam będąc dorosłą i często nie jestem pewna tego przekazu, muszę wierzyć.
Nie wszystko jest zapisane.
Trzeba dbać, by trwało
to, co dobre. W Zielonkach robią to doskonale. Książeczka do kolorowania może
być o byle czym, ale lepiej, by była o czyś ciekawym. Mam w rękach kilkustronicową, ładnie wydaną
broszurkę, w której w trzech językach przeczytać można o historii i tradycjach
związanych z tą gminą. Obok tekstu są całostronicowe ilustracje, jak w
typowej książce dla dzieci. Do czytania i do rysowania, a dzieciaki mają
jeszcze jedną korzyść – dowiadują się, że to wszystko dzieje się u nich, w ich
miejscowości.
Wielu z Was mieszka za
granicą, tam macie swój dom, pracę, rodzinę i serce. Bo każde miejsce można
pokochać. Myślę jednak, że korzenie są ważne i gdziekolwiek jesteście, warto pokazać
dzieciom to, co czasem niezrozumiałe, dziwne i nawet egzotyczne. A wiedzieć o
tym, co wokół, to już po prostu trzeba!
Fragment książki "Zielonki dla młodych odkrywców".
(zdjęcie powiększa się)
Cudna ta książeczka. Niestety nigdy z niczym takim się nie spotkałam, u nas takich lokalnych książeczek brak, jedynie co można dostać (jak w większości miast i miasteczek, bo na wsiach małych to raczej jest tylko sklep spożywczy z gazetami) to książeczki o Warszawie, Krakowei, Wrocławiu. Świetna inicjatywa.
OdpowiedzUsuńZapytam dzis wieczorem moich dzieci co jest dla nich najbardziej egzotyczne w Polsce:).
OdpowiedzUsuńI co im tak wlasciwie przekazalam...?
widzałam takie publikacje z Cieszyna- super, że coraz bliżej się to pojawia!
OdpowiedzUsuńJa widzialam taką książeczkę o krajach EU, czyli odwrotnie niż patriotyzm lokalny, albo szerzej tylko, o Europie (o jej części).
OdpowiedzUsuńInicjatywa fajna, można taką książeczkę wysyłać wnukom zagranicę lub wykorzystywać u siebie, aby korzenie głębiej wrastały.
Dopiero teraz zauwazylam te obcojezyczne wersje:) Swietny pomysl!!
OdpowiedzUsuńGratulacje dla ludzi ktorym "sie chce":)
wyślę Ci egzemplarz
UsuńJeden błąd. A uważam, że w takiej książeczce służącej edukacji nie powinny zdarzać się takie błędy, dlatego się czepiam.
OdpowiedzUsuńChłopiec to łacinie puer, chłopcy - pueri, ale częściej Quibus adultis,
zdecydowanie nie pucheroki. Puer w zależności od tekstu może również oznaczać - syn, dziecko, sługa, niewolnik.
Moim zdaniem należało wytłumaczyć etymologię, ale nie pisać, że to po łacinie znaczy chłopiec, bo to nieprawda.
Też uwazam, że taka książeczka dla dzieci jest wspaniałym pomysłem. W ogóle w szkołach powinno być więcej regionalizmów, elementów lokalnej etnografii i kultury na historii i języku polskim. Jesli my tego dzisiaj dzieciom nie przekażemy, to nasze wnuki nie będą wiedziały już nic!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia wieczorne zasyłam!:-))
Świetny pomysł z tą książeczką! A mój starszy wnuczek wreszcie zaczął mowić po polsku (rozumie wszystko) i od września będzie chodził na regularną naukę języka polskiego. I tak jestem pełna podziwu dla malca, bo przecież on jest trójjęzyczny- niemiecko-angielsko-polski.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Mi też się tak "porobiło", że zaczęłam baczniej przyglądać się swojemu miastu, interesuje mnie co się w nim dzieje, jak wygląda, jak wyglądało kiedyś. Dawniej byłam bardziej pasywna regionalnie. Dojrzałam?:-) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł ...
OdpowiedzUsuńNiewielu osobom chce się takie rzeczy robić...
Wiedziałam, że pucheroki koło Krakowa istnieją, ale nie miałam pojęcia, że to akurat Zielonki, Bibice itd. Umiejscowiły mi się. Książeczka świetny pomysł i wykonanie.
OdpowiedzUsuńja jestem z Górnego Śląska i jestem "patriotką lokalną", staram się pokazać moim dzieciom i ludziom dokoła, że Śląsk jest piękny, na zawsze zagrzebując stereotypy! howgh! :-)))
OdpowiedzUsuńMyślę, myślę i nie mogę wymyślić, chociaż zawsze jak byłem u babci to chodziłem pasać krowy, za nic w świecie nie wiem jak pozdrawiało się człowieka pasącego krowy. Do krowy mówiło się "skubaj", znaczy żeby trawę jadła, ale jak mówiło się do człowieka z krową???
OdpowiedzUsuńśpiewajcie
UsuńRzeczywiście ciekawie, nigdy tego nie słyszałem
UsuńBardzo fajny pomysl! Ja tez jestem zwolenniczka nauczania dzieci lokalnych tradycji. Pamietam, ze w pierwszych klasach podstawowki mielismy zajecia z jezyka i kultury kaszubskiej. Ja bardzo milo wspominam te lekcje, chetnie uczylam sie lokalnej gwary, ale moja matka byla jedna z kilkorga rodzicow, ktorzy poszli ze skarga do dyrekcji szkoly, bo ich rodziny pochodzily z innych regionow i nie chcieli zeby dzieci uczyly sie o Kaszubach. Lekcje zostaly zniesione... :(
OdpowiedzUsuńCoś się dzieje w kwestii odrodzenia kulturowego dziedzictwa narodowego, bo jeszcze trochę, a tradycję byśmy oglądali tylko w skansenach. Świetna inicjatywa, gratuluję i życzę powodzenia w dalszym działaniu :)
OdpowiedzUsuńFajny, naprawdę fajny pomysł :)
OdpowiedzUsuń