piątek, 9 września 2011

turnus mija a ona niczyja

Pani Emerytka, jak do tej pory posunięta niestety tylko w latach systematycznie wyjeżdżała do sanatorium dla poprawy stanu ciała i duszy. Tym razem trafiła na Krynicę, co ją jednocześnie i ucieszyło, i zmartwiło. Niedaleko bowiem Krynicy, w Muszynie, rozpoczęła nowe życie jej ulubiona przyszywana siostrzenica Iwonka, niesłusznie nazwana przez wszystkich Blondyną, jakby kolor włosów był stanem umysłu, choć niektórzy nazywają tak również kobiety lżejszego prowadzenia. Blondyna nigdy się lekko nie prowadziła tylko miała gorące serce i oddawała się z miłości, ale to nie o tym dziś będzie tylko o kuracji Wandzi. Czas wreszcie zapamiętać imiona tych pań, mają przecież charaktery, zajęcia, a nawet niektóre z nich mają namiętnych kochanków, to jak tak można, żeby nie miały imion. Niektórzy z tej opowieści imion nie mają ale łatwo ich poznać po rogach.
Z dwoma walizkami, parasolką, torebką, plecaczkiem i oczywiście młotkiem, który stanowi nieodłączną część bagażu już pod Hawaną opuściła Wandzia autobus pośpieszny  który z Krakowa do Krynicy mknął jak strzała równe pięć godzin i ludziom przyrosły tyłki do siedzeń w tych korkach i gdyby nie radio M, którego słuchał kierowca, to poumieraliby z nudów. A tak to nauczyli się pokory. Postojów nie było, sikać się chciało, zebrała więc sprawnie swoje rzeczy i znając kurort na pamięć poszła przed siebie.
Nagle chodnik, którym chodziła od tylu lat urwał się. Jak kraj długi i szeroki wszyscy uparli się wymieniać chodniki, i tu też! Ciągnięta walizka z rozpędem wtoczyła się w stertę piachu a Wandzia chcąc ominąć przeszkodę wykonała niezgrabny skok i wylądowała na plecach klęczącego robotnika, który układał kostkę.
Ojapierdolę! - Jęknął robotnik, a Pani Emerytka odruchowo zaczęła macać wokół siebie bo ten głos poznałaby w środku nocy, nawet, jakby miała promile z całej butelki wina we krwi.
- Ty cholerny zboczeńcu! – Wrzasnęła i walnęła na oślep młotkiem do układania kostki, który udało się jej wyrwać robotnikowi z rąk.
- Zrobiłeś na mnie pułapkę w środku kurortu czy co?
Waldemar z trudem się pozbierał, podniósł ciotkę (ja ci dam ciotkę!) otrzepał z piachu i spytał – a ciocia do mnie czy do Iwonki? Bo jak do mnie to zapraszam, mamy jedno wolne miejsce w pakamerze, a jak do Iwonki to trzeba się przesiąść na busa do Muszyny.
- Kuracjuszką jestem, do sanatorium  przyjechałam, nie do was. A ty co, bawisz się w piasku tym razem, chłopczyku?
Waldemar zacisnął zęby, wyrzucił na chodnik walizki, parasolkę, reklamówkę z włóczką i drutami i gwiżdżąc przez zęby znaną powszechnie piosenkę o starych babach padł na kolana. Nie, nie dziękował za przyjazd cioci, pracę miał klęczącą.
Ta piaskownica wyglądała jak kuweta i Wandzia uświadomiła sobie, że jak nie pobiegnie w tej to chwili to będzie musiała sikać gdzie popadnie.
Przypilnuj mi tych rzeczy – poprosiła (nawet grzecznie jak na nią) i popędziła zaciskając nogi  do miejsca, gdzie miała spędzić najbliższe trzy tygodnie.
Nigdy nie była w tym budynku, dlatego od razu w recepcji zapytała, gdzie jest stołówka, bo wiadomo, koło każdej stołówki musi być kibel, nie każdemu udaje się to sanatoryjne żarcie gładko przełknąć.
Tymczasem Waldemar przydźwigał jej rzeczy i ułożył koło recepcji mówiąc, że to tej pani, która nie trzyma moczu, co natychmiast zostało odnotowane bo jest to ważny powód skreślenia z listy kuracjuszy. Tak, tak, nie tylko za pijaństwo, jazdę na łóżkach po korytarzach,  a także uwodzenie palacza w kotłowni na węglu, nie myślcie sobie.  Za sikanie w majtki również można z sanatorium wylecieć.
Kiedy Pani Emerytka załatwiła te wszystkie formalności, które załatwia się na samym początku kuracji, mogła wreszcie zakwaterować się w pokoju i rozpakować swój dobytek.

Jak pozwolicie to będzie dalej. Jak nie pozwolicie to też będzie dalej bo czuję atak wiadomo czego. Będę dopisywała tutaj bo od tyłu źle się czyta.



*
W pokoju zakwaterowana już były Henia, niska, z ufarbowanymi na kolor słomy włosami urzędniczka, która od razu się przedstawiła „Henia - pozwolenia na zabudowę”  oraz Mirka, młoda dziewczyna cały pisząca sms.
Miejsca w szafie było tak mało, że połowę rzeczy musiały trzymać w walizkach. Mirka zajęła tylko jedną półkę ale Henia samej biżuterii miała z pięć kilo, różnych korali, wisiorów, bransoletek, kolczyków, do każdej kreacji inna a kreacje z cekinami, ze złotymi nitkami, gorseciki, tiule, atłasy, jak to wszystko zaczęła wieszać w szafie to Wandzia, mająca wieloletnie doświadczenie w sanatoryjnych sprawach mimo zmęczenia energicznie podniosła się ze swojego łóżka i zarządziła – w teatr się tu bawić będziemy? Do walizki z tym, w szafie mają wisieć rzeczy na co dzień, te kostiumy wyciągać tylko jak będą potrzebne.
I tak się zaczął konflikt, który trwał calutkie trzy tygodnie.
W tym miejscu muszę przyznać, że Pani Emerytka wykazała się jak mało kto w tym miejscu trzeźwym rozsądkiem i właściwą oceną sytuacji. Kierowało nią nie tylko doświadczenie, ale również znajomość pewnego środowiska, w którym spędziła całe życie zawodowe i przez całą drogę do kurortu wzdychała – aby tylko nie trafić na nauczycielkę. Sama, mając za sobą wieloletni staż pracy w szkole wiedziała, jak trudno jest powstrzymać się przed pouczaniem innych gdziekolwiek się jest. Nie sądziła jednak, że urzędniczki gminne też mogą czuć powołanie  do wkurwiania ludzi od rana do nocy. Wybaczcie wulgarność, tylko w taki sposób Pani Emerytka potrafiła określić sposób zachowania Heni.
Zanim dostały od lekarza skierowania na zabiegi, Henia zdążyła już opowiedzieć kilku osobom historię swojego życia, podzielić się spostrzeżeniami na temat współlokatorek oraz  pożyczyć od kogoś złotówkę na żelazko. Potem już zawsze pożyczała drobne, nigdy ich nie oddając. Na lody, na jabłko, na spinkę do włosów, na tacę w kościele, na bilet autobusowy, zawsze znalazła jelenia, tłumacząc się brakiem drobnych. Ten typ tak ma – albo nie ma drobnych, albo ma kartę a przecież kartą nie zapłaci na ulicznym straganie. Pod koniec turnusu powiedziała zresztą, że nie ma pieniędzy bo kupiła sobie kożuch u górala, a z pustego to i salmonella nie naleje. Nie wiedziała, że salmonella to jest to, co trzeszczało w sałatce z majonezem ale nikt jej nie  chciał poprawiać, i tak zawsze wiedziała lepiej, w końcu była gminną urzędniczką.
Kiedy Henia stroiła się na dancing rozpoznawczy dziwiąc się, że współlokatorki nie idą wraz z nią, przez myśl jej nie przeszło, ze nie idą bo nie chcą być na tej samej imprezie co ona, zmęczone jej bezustannym świergoleniem. Mirka co prawda demonstracyjnie zatkała sobie uszy słuchawkami ale to niewiele pomogło, bo Henia ciągle domagała się czegoś nowego, ciągnąc ją za rękaw bluzy. Troszkę lakieru do włosów, zielony cień do powiek, i czy włożyć bolerko czy raczej marynarkę, i czy złotą czy czerwoną, i czy buty na koturnie czy na obcasie i tak równe dwie godziny. A Wandzia tylko wściekle dźgała drutami, aż spostrzegłszy, co zrobiła, wściekła się jeszcze bardziej bo to wszystko co udźgała musiała spruć, ocieplacz miał chyba z pół metra głębokości. A pamiętacie, co to było za rękodzieło? Nie, nie czapeczki dla Smerfów.
Nie ma co się stroić, tu nie ma kogo podrywać, trzech dziadów impotentów na całe sanatorium, jeden ledwo włóczy nogami, drugi leser alkoholik erotoman gawędziarz a trzeci przyjechał z żoną – Wandzia usiłowała uświadomić rozentuzjazmowaną współlokatorkę, która będąc w sanatorium pierwszy raz miała nadzieję, że się nadzieje na jakiegoś przystojniaka i zwiąże się z nim na całe życie.
Dni i noce mijały na zabiegach, spacerach, piciu wody i bieganiu do toalety. Aż któregoś dnia Henia przyszła z wypiekami na twarzy mówiąc, że się zakochała w przystojnym robotniku budowlanym.  Było to tak – Henia szła na spacer i nie miała się do kogo odezwać a to jest bardzo smutne i przykre, taka samotność, więc mijając pracujących robotników przystanęła przy nich wdzięcznie opierając swą zgrabną nóżkę obutą w złoty sandałek na koturnie o krawężnik i powiedziała: dzień dobry, a co przystojni panowie tu budują? Na co przystojny pan odparł – sracz będzie, bo nie wszystkie kuracjuszki zdążą od autobusu dolecieć do kibla, niektóre sikają gdzie popadnie! Po czym padł na kolana w stertę piachu i wyglądał niesamowicie romantycznie więc nie ma się co dziwić, że się Henia zakochała.
Pani Emerytka przerwała wściekłe śmiganie drutami i czujnie uniosła głowę znad robótki.
- Wyglądał jak zboczeniec? – Spytała dla formalności, bo przeczucie  nie myliło jej prawie nigdy.
- Niektóre emerytki to tylko o zboczeńcach marzą – strzeliła focha Henia lakierując piąty raz w dniu dzisiejszym włosy. To już dwa tygodnie tu jesteśmy, chyba czas je umyć – westchnęła. A szamponu zapomniałam, i co by tu zrobić.
Od tej pory Henia każdą wolną chwilę poświęcała na stanie koło chodnika i molestowanie wiadomo kogo.

*
Mirka, siedząc na szerokim parapecie okna na półpiętrze,  zwierzała się przez telefon, prawie płacząc.
- Mamusiu, ona nie pierze tylko wietrzy, wiesza te elastyczne przepocone sweterki w oknie i w pokoju tak śmierdzi, że się nie da wytrzymać. Nie kąpie się, wieczorem ściąga skarpetki i wkłada je do butów a rano w tych smrodach idzie na gimnastykę. Mamusiu, ona od dwóch tygodni ani razu nie umyła włosów, mamusiu, przyjedź po mnie!
Dziewczyna otarła łzy i spostrzegła stojącą kilka  schodków wyżej Panią Emerytkę, która   z pewnością słyszała przynajmniej część tej rozmowy.
- Chodź, dziewczę, coś na to poradzimy we dwie!
Wandzia nigdy nie miała córki, ale dziewczęce łzy wzruszały ją zawsze i powodowały natychmiastową chęć pomocy. I tym razem widząc zasmarkaną Mirkę postanowiła wreszcie coś zrobić z tą Henią, bo uprzejmość uprzejmością, ale ile można wytrzymać? Żeby tak jeszcze Henia miała zapisane kąpiele lecznicze to by się od czasu do czasu musiała wykąpać co by ją odświeżyło i tym samym poprawiło napięte stosunki w pokoju, ale nie, Henia miała zapisane zabiegi na łokieć i kolano.
Weszły do pokoju. Okno jak zawsze było zamknięte, bo Henia nie znosiła przeciągu. W powietrzu unosił się nieznośny smród niemytego ciała, przepoconej odzieży, nigdy nie pranych butów pomieszany z drażniącym zapachem perfum o nazwie „curara”. Na klamce okna  był wieszak a na nim  wisiały sweterki i bluzeczki przeznaczone do wietrzenia. Pod łóżkiem Heni walały się buty z powtykanymi do nich skarpetami.
Wandzia szarpnęła klamką okna, otworzyła je na całą szerokość, zdecydowanym ruchem złapała wieszak ze sweterkami, wyrzuciła go na zewnątrz i patrzyła, jak spada miękko na krzak rosnący na dole. Potem wzięła parasolkę i wydobywała nią spod łóżka kolejne buty, które  jednym uderzeniem wyrzucała  przez otwarte drzwi na korytarz. Ostatni, ciężki, na solidnej platformie, trafił właścicielkę, która właśnie wracała z  posterunku przy chodniku, prosto w bolące kolano.
- Co się tu wyczynia?
Halny halny zerwał się, halny halny zerwał się – zanuciła pozornie bez związku Mirka i łapiąc  swoją kartę zabiegową i klucz, wybiegła z pokoju.
- Świnia się nie myje i żyje ale człowiek nie świnia, Heniu, tyle razy delikatnie ci się dawało   do zrozumienia ale ze zrozumieniem masz kiepsko, to się doczekałaś, albo robisz z sobą porządek albo wynoś się z tym nieporządkiem.
 Wandzia na wszelki wypadek trzymała parasolkę w dłoni bo nigdy nic nie wiadomo. Raz pada deszcz a innym razem ktoś pluje, parasolka na taką okoliczność zawsze się przydaje, nawet nie rozłożona.
- Biednemu to zawsze piach w oczy – rozpłakała się Henia bo nieszczęścia chodzą stadami i właśnie przed chwilą dowiedziała się od przystojnego robotnika układającego kostkę brukową, że takich kuracjuszek to on może mieć więcej jak jest  kamieni w Popradzie, ale on ma swą jedyną ukochaną najpiękniejszą na świecie Iwonkę. Więc dlatego płakała całą drogę bo się poczuła odepchnięta a nie odwrotnie, a tu jeszcze drugi cios ze strony współlokatorki, która sama popuszcza w majtki, tak przynajmniej ktoś kiedyś mówił więc coś w tym musi być.
- Kto popuszcza w majtki? No chyba cię już całkiem szatan opuścił! - Wandzia walnęła ostatniego buta  parasolką ale Henia widząc przelatujący pocisk uchyliła się. But trafił w  kogoś ze zgromadzonych ciekawskich, którzy zdążyli się zebrać w korytarzu.
- Wszyscy wiedzą, że nie trzymasz moczu i dlatego tu tak śmierdzi! – Henia zatriumfowała, ale tylko na chwilę bo taka zniewaga to za wiele. Pani Emerytka brzydziła się brać za te niemyte dwa tygodnie kudły, więc do wyrażenia oburzenia wykorzystała parasolkę. Henia przed chwilą porzuciła nadzieję na romans w kurorcie, miała więc w sobie tyle emocji, że rozładowała ją kopiąc, drapiąc i plując i wyobrażając sobie, że nie jest to Pani Emerytka, nie, to ten podły robotnik, który na koniec sypnął jej piachem i złym słowem a ona chciała mu oddać serce i nie tylko.  Tak walczyły wściekle aż rozdzielił ich wezwany na pomoc patrol straży miejskiej, bo nikt inny się nie odważył wejść dobrowolnie w to kłębowisko.
Dyżurna pielęgniarka kazała się obu paniom zgłosić po wypis w trybie dyscyplinarnym. I tak się nieszczęśliwie skończyła kuracja w tym roku.




  

23 komentarze:

  1. Chcemy wiecej, chcemy, Klarko!

    Krecia

    OdpowiedzUsuń
  2. I miej napady wiadomo czego jak najczesciej! Czytam Cie od dawna, z wielka przyjemnoscia, obydwa Twoje blogi. Dzieki za te przyjemne chwile!

    Krecia

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczyna się pysznie!!! Poproszę o więcej Klarko. Pozdrawiam serdecznie, Joaśka

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię Twoje napady wiadomo czego:)

    Czekam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
  5. najbardziej podobało mi się "Ojapierdolę!" ale reszta również bardzo mi się podobała. Żeby nie było. A znasz Klarko bajkę o piersiach i udach? Jak się uda, będziemy piersi... ;) I kcemy dalej, kcemy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak nie pozwolimy jak pozwolimy? I chcemy. Choćbym miała moczu nie utrzymać, to przeczytam Cię do końca ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Po ilu zaikanych prześcieradłach się wylatuje? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. już prawie zapomniałam o Emerytce, Waldemarze i Blondynie, a tu proszę są! :D ...byłam ostatnio w Krynicy ale jakoś miałam pecha i ani Pani Emerytki (chociaż może i dobrze, bo młotkiem nie widzi mi się dostać po łbie) an Waldemara nie spotkałam :( ale może innym razem...poczekam grzecznie co było dalej to będę wiedziała gdzie ich szukać w razie czego ;))

    OdpowiedzUsuń
  9. starzy dobrzy znajomi poowrócili :), a Pani Emerytka, o pardon Wandzia :) ciągle w formie :) czekam na jeszcze :)
    lipton

    OdpowiedzUsuń
  10. yhy :) niezupełnie
    aczkolwiek widoki....piękne. Jakby można mieć tyle wrażliwości w sobie.Piaski czasu.
    Musimy odwiedzić jedną z ....pustyń. Chodnik też.... ale jak juz panowie skończą te kody kosteczkowe.

    "Każdy chodnik
    twoje imięzna"....ciociu?:)

    OdpowiedzUsuń
  11. W końcu coś fajnego, a nie o kotach.
    To jak Słońce na niebie po ciężkim i wyczerpującym sztormie.
    Normalnie, życie wraca na blogi!

    OdpowiedzUsuń
  12. czekam dalej w takim razie :0 a tak nawiasem mowiac to Klarko Ty widzisz jaki masz miedzynarodowy blog? z wszystkich kontynentow chyba masz czytelnikow... a nie przepraszam z Antarktydy nikogo nie widzialam ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. właśnie przyszedł mi do głowy pomysł, że powinnaś napisać niekończącą się książkę :) Może to byś niekończące się opowiadanie, powieść ale mogą byś również różne historyjki. Ważne, żeby to była niekończąca się książka. Grubości i wielkości co najmniej książki telefonicznej :)

    OdpowiedzUsuń
  14. ach fuuuj aż siebie poczułam ten smrodek, brrrr, jak tak można?
    jeanette

    OdpowiedzUsuń
  15. Super, uwielbiam czytać notki o Wandzi, Waldemarze.

    OdpowiedzUsuń
  16. Powiem jak ten robotnik: ojapierdolę, można prosić o więcej? :D :D :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  17. vivi 22 przyznaję - lubię o nich pisać:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Marynarz - z tym powrotem do życia to masz rację, niewiele brakowało

    OdpowiedzUsuń
  19. Klarko, potrafisz człowieka rozweselić:D:D:D
    energiczna kobieta z tej Wandzi;-)))

    OdpowiedzUsuń
  20. po pierwszej części..
    Pani Emertka o pardon Wandzia ( nie mogę się przyzyczaić że Ona ma jakoś na imię) :) to dziarska baba, choć ja na jej miejscu żucił bym tym ocieplaczem woadomo czego w tę Halinkę, bo ile można słuchać tej samej śpiewki :)
    ps i niech se Halina kupi szampon ! :)
    zabieram się za część drugą :)
    liptonR

    OdpowiedzUsuń
  21. bożesz kochany, coś dzisiaj ze mną jest nie w porządku chyba bo mylę imiona, ale opowiadanie pierwsza klasa, nie będzie przesadą jak poproszę o jeszcze? :)
    podpisano ten sam co wyżej ^^

    OdpowiedzUsuń
  22. Ha, ha !!! A ja właśnie kilka dni temu wróciłam z Krynicy z sanatorium. Jakie to szczęście, że miałam pokój jednoosobowy :))) I jaki żal, że nie spotkałam Wandzi-Emerytki, ani Waldemara ;)))

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz