Dzieją się straszne rzeczy. Giną ludzie! Idzie taka pani i robi zakupy a wybierać jest z czego bo stoły uginają się od sezonowych owoców, na przykład ananasa można było dziś kupić za 3,50! To jak nie kupić? Bo borówki czyli czarne jagody o wiele droższe, ale nie ma się co dziwić, za borówkami trzeba łazić po lesie, schylać się, narażać się na ataki różnych hyc hyc które tylko czekają aby skoczyć na plecy i wbić się w człowieka. Albo wyskoczyć spod paproci. Dlatego te borówki są takie drogie. A ananas złotówka w hurcie.
Truskawki się powoli kończą i są coraz słodsze, w piwnicy już stoją dżemy, ciekawe kto to będzie jadł. Ale co mam robić jak Krzysiek codziennie przynosi po koszyczku a sam nie je. Kotom nie dam, nie lubią.
Co tam jeszcze na straganach. Bo miało być o znikających ludziach a zeszłam do własnej piwnicy jakby to jaki związek był.
Na Kleparzu są teraz wszystkie warzywa na letnią zupę, te ogórki na małosolne, do tego wiązki kopru, pietruchy, buraków!
Idzie taka pani i robi zakupy. Już ma tymi dobrociami napakowaną siatkę, sięga do torebki i ze smutkiem stwierdza, że braknie jej pieniędzy. Musi iść do bankomatu. Zostawia towar obiecując, że wróci za chwilę. Sprzedawca smutnieje (miałam napisać, że mówi "Wieczne odpoczywanie" ale byłoby to nadużycie) bo prawda jest okrutna - jeśli ktoś idzie do bankomatu to przeważnie już nie wróci. Straszliwa maszyna, pożera ich czy coś?
Wszelkie zdarzenia, miejsca i postaci opisywane przeze mnie są całkowicie prawdziwe choć zmyślone, a Groźna Woźna jest postacią literacką taką samą jak Waldemar czy Pani Emerytka
czwartek, 29 czerwca 2017
środa, 28 czerwca 2017
książkę dostanie
Książkę od pana Tadeusza Gwiaździńskiego i czekoladę ode mnie dostanie pani Wanda Musielak proszę o adres do przesyłki. Dziękuję za zabawę, bliska byłam nagrodzić dodatkowo odpowiedź o zimnym piwie bo mam prawie tak samo - latem najbardziej lubię różowe zimne wino ale przecież chodziło mi o letnie jedzenie.
Lubię prawie to samo - słodkie ogórki prosto z grządki, już są ale mało, a ponieważ jestem pierwsza w domu to są moje, o!, tak samo jak cukinie na wszelkie sposoby, niemożliwą ilość truskawek, poziomki słodkie od słońca, lody, ciasto z borówkami, lody, sałatki ze wszystkiego co się nawinie, lody, i borówki amerykańskie prosto z krzaka. Mogą być z lodami.
Teraz o zwyczajności. Chcę o tym napisać bo w takich momentach czuję wdzięczność i zaczynam wierzyć w jako taką normalność.
Wczoraj po południu zadzwoniła pani pielęgniarka z przychodni, żebym przyszła bo jeszcze potrzebne są dwa badania, skierowania już są wypisane i czekają ale muszę je odebrać bo badania są w Krakowie. Oczywiście podziękowałam i powiedziałam, że przyjdę jutro zaraz z rana.
Za chwilę znów zadzwonił telefon. Pani pielęgniarka powiedziała, że jeśli chcę to podrzuci mi te skierowania do domu albo wrzuci do skrzynki na listy.
Och, jak się ucieszyłam! U nas przychodnia jest daleko, nie mam samochodu i muszę iść poboczem przy ruchliwej drodze kilka kilometrów a jest straszny upał a ja nie ukrywam, nie jestem teraz najzdrowsza.
Powiecie, że to tylko gest, nic wielkiego, ale dla mnie to bardzo wiele znaczy. Człowiek człowiekowi człowiekiem.
Lubię prawie to samo - słodkie ogórki prosto z grządki, już są ale mało, a ponieważ jestem pierwsza w domu to są moje, o!, tak samo jak cukinie na wszelkie sposoby, niemożliwą ilość truskawek, poziomki słodkie od słońca, lody, ciasto z borówkami, lody, sałatki ze wszystkiego co się nawinie, lody, i borówki amerykańskie prosto z krzaka. Mogą być z lodami.
Teraz o zwyczajności. Chcę o tym napisać bo w takich momentach czuję wdzięczność i zaczynam wierzyć w jako taką normalność.
Wczoraj po południu zadzwoniła pani pielęgniarka z przychodni, żebym przyszła bo jeszcze potrzebne są dwa badania, skierowania już są wypisane i czekają ale muszę je odebrać bo badania są w Krakowie. Oczywiście podziękowałam i powiedziałam, że przyjdę jutro zaraz z rana.
Za chwilę znów zadzwonił telefon. Pani pielęgniarka powiedziała, że jeśli chcę to podrzuci mi te skierowania do domu albo wrzuci do skrzynki na listy.
Och, jak się ucieszyłam! U nas przychodnia jest daleko, nie mam samochodu i muszę iść poboczem przy ruchliwej drodze kilka kilometrów a jest straszny upał a ja nie ukrywam, nie jestem teraz najzdrowsza.
Powiecie, że to tylko gest, nic wielkiego, ale dla mnie to bardzo wiele znaczy. Człowiek człowiekowi człowiekiem.
poniedziałek, 26 czerwca 2017
niespodzianka
„Domowa Kawiarenka” była moim ulubionym programem telewizyjnym.
Z uwagą śledziłam każdy odcinek i notowałam przepisy. Prowadzący, pan Tadeusz Gwiaździński mówił
dowcipnie, swobodnie, przytaczał anegdoty, pokazywał i tłumaczył dlaczego coś
robi się tak a nie inaczej. Piekł ciasta tak, jak uczyłam się na technologii (stara
szkoła) – z uwagą, starannie, z
dbałością o każdy składnik.
Potem, a było to kilka lat temu, szukałam jakiegoś
przepisu i trafiłam na http://barwysmaku.blogspot.com/
Dziś spotkałam się z samym autorem. Jak ja lubię słuchać
takich opowieści, takich historii - o ludziach, o jedzeniu, o produktach!. Jak
ja lubię, gdy człowiek znany i popularny skromnie mówi „ależ ja jestem
zwyczajny, któż by mnie rozpoznał”.
Przy okazji spotkania odkryłam całkiem przyjemne miejsce
z bardzo dobrymi ciastkami. Nie, nie jadłam, lekarka mi zabroniła. Ale przecież
nie do końca życia, mam nadzieję.
Moi drodzy – dostałam prezent. A raczej trzy prezenty.
Jeden, którym się nie podzielę bo jest z dedykacją i jest tak wciągający, że
czytałam już w tramwaju. To książka nie do zdobycia – „Doprawione szmerem
tataraku”.
Natomiast dla Was jest „O kremówce w Wadowicach i widelcu w butelce”. Nie ma losowania. Jest zadanie. Można polubić mój fanpage na Facebooku ale nie ma przymusu. Napiszcie mi tu w komentarzu lub na fanpage co
jecie latem najchętniej. Do wygrania
książka Tadeusza Gwiaździńskiego.
Post nie jest sponsorowany.
czwartek, 22 czerwca 2017
co chcesz robić po maturze
W porannym autobusie rozmawiały dziewczynki jadące do szkoły.
- Jak skończymy gimnazjum to idziesz do technikum czy do liceum?
- Chyba do liceum - odparła zapytana. Ale to dopiero za rok, to jeszcze nie wiem jak będzie.
- Ja chcę iść do liceum a potem na prawo - rozgadała się ta pierwsza. Nawet prosiłam rodziców, żeby na urodziny i gwiazdkę kupowali mi kodeksy, czytam sobie wieczorami. Wysiadły i nie dowiedziałam się, który kodeks już przerobiła.
Może zmyślała a może nie. W szkole dla biednych bogatych dzieci uczniowie w ich wieku przeważnie już wiedzieli, gdzie będą studiować. Mieli swoje programy, projekty, widziałam dużo materiałów z uczelni brytyjskich i amerykańskich.
Co robisz po maturze? - Cambridge.
Tak zwyczajnie. Jak UJ czy AGH.
Są ludzie, którzy od dziecka wiedzą, co chcą robić w życiu. To od razu widać. Spotkałam nie tak dawno młodą lekarkę. Wygląda jak dziewczyna z liceum. Roześmiane oczy. Taki chudy dzieciak po prostu.
I wiecie co? Taka profesjonalistka, że po pięciu minutach mnie miała. Należę do trudnych pacjentów, bagatelizuję dolegliwości. Ostatnio leczyłam się na kamienie w pęcherzyku, skutecznie i radykalnie, równo dwa lata temu.
I teraz dziewczyna w prostych słowach przekonała mnie, że nie ma ludzi nieśmiertelnych. Jest za to pełno pacjentów z zawałami, z wylewami, z chorobami wyhodowanymi na własne życzenie.
Musiałam więc zapytać - a od kiedy pani wiedziała, że będzie lekarzem? - Odkąd bandażowałam misiom brzuszki!
- Jak skończymy gimnazjum to idziesz do technikum czy do liceum?
- Chyba do liceum - odparła zapytana. Ale to dopiero za rok, to jeszcze nie wiem jak będzie.
- Ja chcę iść do liceum a potem na prawo - rozgadała się ta pierwsza. Nawet prosiłam rodziców, żeby na urodziny i gwiazdkę kupowali mi kodeksy, czytam sobie wieczorami. Wysiadły i nie dowiedziałam się, który kodeks już przerobiła.
Może zmyślała a może nie. W szkole dla biednych bogatych dzieci uczniowie w ich wieku przeważnie już wiedzieli, gdzie będą studiować. Mieli swoje programy, projekty, widziałam dużo materiałów z uczelni brytyjskich i amerykańskich.
Co robisz po maturze? - Cambridge.
Tak zwyczajnie. Jak UJ czy AGH.
Są ludzie, którzy od dziecka wiedzą, co chcą robić w życiu. To od razu widać. Spotkałam nie tak dawno młodą lekarkę. Wygląda jak dziewczyna z liceum. Roześmiane oczy. Taki chudy dzieciak po prostu.
I wiecie co? Taka profesjonalistka, że po pięciu minutach mnie miała. Należę do trudnych pacjentów, bagatelizuję dolegliwości. Ostatnio leczyłam się na kamienie w pęcherzyku, skutecznie i radykalnie, równo dwa lata temu.
I teraz dziewczyna w prostych słowach przekonała mnie, że nie ma ludzi nieśmiertelnych. Jest za to pełno pacjentów z zawałami, z wylewami, z chorobami wyhodowanymi na własne życzenie.
Musiałam więc zapytać - a od kiedy pani wiedziała, że będzie lekarzem? - Odkąd bandażowałam misiom brzuszki!
środa, 21 czerwca 2017
w tym roku
Są tacy ludzie
Zupełnie bezinteresowni. Nawet kiedyś palnęłam „bo lubicie mnie za nic”. Lubicie, czyli
akceptujecie, chcecie przebywać w moim towarzystwie i nie muszę się starać by
spełniać czyjeś oczekiwania. Mogę być sobą. Płakać i narzekać jeśli jestem w
potrzebie wypłakania, wygłupiać się i wygadywać brednie i bzdury, obśmiać swoje
wady i nie ukrywać ich (każdy ma zady i walety).
Już wiecie, że napiszę o kolejnym Watrowisku?
Tym razem nie będę opisywać zdarzeń. Napiszę o uczuciach. Tęsknota.
Nie mogłam się doczekać tego spotkania. Czekałam jak czeka dziecko na urodziny
albo uczeń na wakacje. Z niecierpliwością, z planami. Bo chciałam milion razy
uściskać Opolskiego, pogadać ze Szczurem (i z niepokojem stwierdzić, że chyba obydwoje
normalniejemy co mnie smuci) i tych planów - nieplanów miałam z dnia na dzień
coraz więcej. Tak się tęskni.
Kiedy zobaczyłam witającą mnie uśmiechniętą gromadę,
westchnęłam – Boże, jak ja ich kocham!
Jest taki czas
który nazwałam dla
własnego użytku miesiącem miodowym. To znaczy, że człowiek akceptuje wszystko i
stara się być najmilszym na świecie, aby tylko komuś nie sprawić przykrości.
Potem jednak następuje codzienność i jeśli dalej jest zgoda na niewygodę to nie
jest dobrze. W prawdziwych, zdrowych relacjach czasem iskrzy bo przecież nie jesteśmy
zrobieni na taśmie produkcyjnej. To, co jest dobre dla mnie, nie musi być dobre
dla kogoś innego. To, co ja akceptuję,
dla kogoś innego może być absolutnie nie do przyjęcia.
Mogę wysłuchać czyjejś opinii ale mieć swoją inną. Nie muszę
myśleć tak samo i robić tego samego. Nadal jestem sobą. Tak się rodzi przyjaźń.
Wkurwiasz mnie ale i tak ci oddam nerkę
jeśli będziesz potrzebować.
Jest takie miejsce
Jeśli ktoś chciałby zorganizować hałaśliwe spotkanie z przyjaciółmi, z noclegami, z
grillem, z ogniskiem – polecam. Gospodarz otwarty na wszelkie sugestie, można
śpiewać do rana, łazić po całym obiekcie, jest parking, jest tanio.
I na koniec
Na końcu zawsze są
przeprosiny i podziękowania.
Przepraszam, że pozwoliłam sobie na NIESPRZĄTANIE po potopie
oraz że po powrocie pozwoliłam sobie na żartobliwą, lekką notkę i sprawiłam tym przykrość.
Nie chcę się kłócić na ten temat. Więcej
nie wiem, jak coś to mówić.
Dziękuję za wszystko, za radość, za śmiech, za 10% (szyfr, w
takich miejscach zawsze powstają szyfry znane tylko obecnym) i za reset.
Dziś też Was kocham.
wtorek, 20 czerwca 2017
Koniec wiosny
Kamila przysłała mi wzruszającego maila. Bardzo Ci dziękuję. Nie zaprzestaję blogowania tylko..nie chcę Was nudzić a nie mogę pisać o wszystkim. Lato jest, wakacje, radość, a u mnie w sercu bardziej listopad niż czerwiec. Coraz częściej Was zasmucam i to nie jest dobre.
Od jutra mam urlop wypoczynkowy. Usiądę i opiszę historię pewnego pijaństwa (już się cieszę, będzie jazgot) albo nie, może najpierw napiszę o szkodliwości palenia w toalecie, jest tu wśród nas fanatyczka idealnie czystych toalet to poczyta chętnie.
Choć w sumie to można połączyć te dwie historie, to dopiero będzie jazda! Uwaga, Blondyna wraca, tylko niech sobie przypomnę jak ona ma na imię i czy rzuciła palenie czy nie?
Na razie pędzę (nie nie, nie że rurki i bańka) do przychodni honorowo oddać mocz, kurde, ostatnim razem zakręciłam ten pojemnik naprawdę porządnie, wsadziłam do torebki z ikei i niosłam ostrożnie a i tak mi się wylał, może dlatego wyszły mi złe wyniki, dziś to chyba poniosę na wierzchu ale to jest jednak 2 km, co robić co robić. Potem jadę do firmy, Boże, jak ja tęsknię za tymi dzieciakami, szkoda, szkoda ale trudno.
I jeszcze przesyłam pozdrowienia dla Jacka. Którego Jacka? A niech wszyscy czują się pozdrowieni,
To idę się suszyć, wszystkiego dobrego. Kamilko dzięki raz jeszcze.
Od jutra mam urlop wypoczynkowy. Usiądę i opiszę historię pewnego pijaństwa (już się cieszę, będzie jazgot) albo nie, może najpierw napiszę o szkodliwości palenia w toalecie, jest tu wśród nas fanatyczka idealnie czystych toalet to poczyta chętnie.
Choć w sumie to można połączyć te dwie historie, to dopiero będzie jazda! Uwaga, Blondyna wraca, tylko niech sobie przypomnę jak ona ma na imię i czy rzuciła palenie czy nie?
Na razie pędzę (nie nie, nie że rurki i bańka) do przychodni honorowo oddać mocz, kurde, ostatnim razem zakręciłam ten pojemnik naprawdę porządnie, wsadziłam do torebki z ikei i niosłam ostrożnie a i tak mi się wylał, może dlatego wyszły mi złe wyniki, dziś to chyba poniosę na wierzchu ale to jest jednak 2 km, co robić co robić. Potem jadę do firmy, Boże, jak ja tęsknię za tymi dzieciakami, szkoda, szkoda ale trudno.
I jeszcze przesyłam pozdrowienia dla Jacka. Którego Jacka? A niech wszyscy czują się pozdrowieni,
To idę się suszyć, wszystkiego dobrego. Kamilko dzięki raz jeszcze.
środa, 14 czerwca 2017
brawo dla pielęgniarki
Nadrobiłam hurtem zaległości medyczno-zdrowotne, leków się nażeram tyle, że już nie muszę jeść posiłków, jestem wyprześwietlana (tu rozczarowanie - zmiany w kręgosłupie nie leczą się same w cudowny sposób i jeśli jakiś czas bardzo nie boli to wcale nie znaczy, że trzeba się z radością rzucać na ciężką pracę).
Ponieważ wkrótce zostanę babką a Krzysiek zdziadzieje do końca, obserwuję pilnie dziewczyny z małymi dziećmi. Szkoda, że nie ma szkoleń dla dziadostwa, szkoła rodzenia mi niepotrzebna ale taka pokazówka by się przydała - dla przypomnienia jak nakarmić, przewinąć, wykąpać i ubrać itd. Ponoć najtrudniej jest za pierwszym razem, kiedy wyłamie się kończyny to już potem sweterek wchodzi.
Tam się ćwiczy na fantomach, nie przerażajcie się.
Obserwowałam młodą dziewczynę która była u pediatry z dwójką dzieci. U nas przychodni niestety jest wspólny korytarz dla wszystkich i uważam, że to nie jest dobre - dorośli, zdrowe i chore dzieci razem. Taki minus a reszta na plus - przychodnia rodzinna, wszyscy się znają i chory człowiek zawsze zostanie przyjęty nawet jeśli nie jest zapisany na dany dzień.
Coś mi to pisanie nie idzie, odzwyczaiłam się czy coś.
O tej dziewczynie z dziećmi miało być.
Jedno dziecko może pięcioletnie, śliczna dziewczynka zajmująca się swoimi sprawami (coś przeglądała) drugie na rękach ale już takie rwące się do świata czyli bezustannie roześmiane, natychmiast reagujące radością na zaczepianie, na kolanach u matki hyc hyc i hopa hopa, w buzi ze cztery zęby.
Przypomniało mi się NATYCHMIAST!
Ile trzeba mieć cierpliwości i siły, gdy nie ma możliwości odłożenia dziecka, które przecież nie zawsze jest radosne i wesołe, ile trzeba mieć w sobie spokoju, aby ono było spokojne. Jak się wierci i kręci bo chce na podłogę a nie można, jak wkurzają uwagi typu "a gdzie skarpetki, a gdzie czapeczka".
Cała trójka weszła najpierw do pediatry, potem znów na korytarz. Tu mama tłumaczyła starszej córeczce, na czym polega pobieranie krwi do badania. Nie kłamała. Opowiedziała dokładnie co się będzie działo. Weszli do pokoju pobrań, cisza, cisza cisza. Wyszli. Mała z opatrunkiem na zgięciu łokcia, z kolorowanką pod pachą. Mamo, ale byłam dzielna, prawda? - spytała. Bardzo dzielna! - potwierdziła matka.
- Mamo, a ile trzeba się uczyć żeby umieć tak wysysać krew z ludzi?
Ponieważ wkrótce zostanę babką a Krzysiek zdziadzieje do końca, obserwuję pilnie dziewczyny z małymi dziećmi. Szkoda, że nie ma szkoleń dla dziadostwa, szkoła rodzenia mi niepotrzebna ale taka pokazówka by się przydała - dla przypomnienia jak nakarmić, przewinąć, wykąpać i ubrać itd. Ponoć najtrudniej jest za pierwszym razem, kiedy wyłamie się kończyny to już potem sweterek wchodzi.
Tam się ćwiczy na fantomach, nie przerażajcie się.
Obserwowałam młodą dziewczynę która była u pediatry z dwójką dzieci. U nas przychodni niestety jest wspólny korytarz dla wszystkich i uważam, że to nie jest dobre - dorośli, zdrowe i chore dzieci razem. Taki minus a reszta na plus - przychodnia rodzinna, wszyscy się znają i chory człowiek zawsze zostanie przyjęty nawet jeśli nie jest zapisany na dany dzień.
Coś mi to pisanie nie idzie, odzwyczaiłam się czy coś.
O tej dziewczynie z dziećmi miało być.
Jedno dziecko może pięcioletnie, śliczna dziewczynka zajmująca się swoimi sprawami (coś przeglądała) drugie na rękach ale już takie rwące się do świata czyli bezustannie roześmiane, natychmiast reagujące radością na zaczepianie, na kolanach u matki hyc hyc i hopa hopa, w buzi ze cztery zęby.
Przypomniało mi się NATYCHMIAST!
Ile trzeba mieć cierpliwości i siły, gdy nie ma możliwości odłożenia dziecka, które przecież nie zawsze jest radosne i wesołe, ile trzeba mieć w sobie spokoju, aby ono było spokojne. Jak się wierci i kręci bo chce na podłogę a nie można, jak wkurzają uwagi typu "a gdzie skarpetki, a gdzie czapeczka".
Cała trójka weszła najpierw do pediatry, potem znów na korytarz. Tu mama tłumaczyła starszej córeczce, na czym polega pobieranie krwi do badania. Nie kłamała. Opowiedziała dokładnie co się będzie działo. Weszli do pokoju pobrań, cisza, cisza cisza. Wyszli. Mała z opatrunkiem na zgięciu łokcia, z kolorowanką pod pachą. Mamo, ale byłam dzielna, prawda? - spytała. Bardzo dzielna! - potwierdziła matka.
- Mamo, a ile trzeba się uczyć żeby umieć tak wysysać krew z ludzi?
sobota, 10 czerwca 2017
piątek, 9 czerwca 2017
perfekcyjnie
kotek spał to nie ścieliłam |
W szkole dla biednych bogatych dzieci poznałam polską dziewczynkę. Nosiła najcięższy plecak, chodziła na zajęcia od wpół do ósmej (dodatkowe lekcje dla dzieci, które zgłaszają potrzebę "douczenia tematu", na przerwach dzieliła się zadaniem domowym albo tłumaczyła obcokrajowcom zawiłości polskiego języka.
Piętnaście po siódmej, kiedy korytarz piętra był mokry a ja miałam jeszcze mnóstwo roboty przed przyjściem dzieci ona już przychodziła, zawsze się ze mną witała (rzadko który uczeń mówił nam "dzień dobry") i ostrożnie na palcach po mokrej podłodze szła ze swoim plecakiem do szafy, tam starannie zawieszała na wieszaku kurtkę, plecak zostawiała na podłodze, wyciągała z niego potrzebne rzeczy i szła do osobistej szafki, którą też miała zapchaną książkami i zeszytami.
Plecak wkładałam do szafy ja, jęcząc przy tym - dziecko, co ty tu nosisz, kamienie? Wszystko, absolutnie wszystko jest mi potrzebne!- odpowiadała dziewczynka.
Zawsze gotowa do pomocy. Zawsze wiedziała co zrobić. Kiedy rozlała wodę koło dystrybutora, natychmiast biegła do toalety po papierowe ręczniki i wycierała podłogę. Mokre ręczniki odnosiła do łazienki bo tam był kosz. Koło baniaka z wodą też był, ale na plastiki, choć wszyscy wrzucali tam co popadnie nie przejmując się segregacją odpadów.
Inne dzieci kiedy rozlały wodę, patrzyły na mnie. Albo patrzyły czy ja to widzę. I w nogi.
Często rano myślałam o tej dziewczynce. Dziecko kochane, wyśpij się. Nie musisz mieć samych szóstek. Wywal z plecaka połowę rzeczy albo zostaw ten plecak w szkole. Wrzuć ogryzek do plastików. Zamów sobie na lunch pizzę tak jak te małe cztery łobuziary, które kiedyś zdzielę mopem bo przesadzają z brudzeniem i rozrabianiem.
A któregoś dnia patrząc na nią, pochyloną o siódmej trzydzieści nad książką do hiszpańskiego pomyślałam - na litość boską, jestem taka sama! Po co tak perfekcyjnie sprzątam, czy dostanę za to premię? Na pewno nie. Czy potrzebuję konkurować z innymi sprzątaczkami? Szefowa obraziła się pewnego dnia, gdy powiedziałam, że bardzo boli mnie gardło i zamierzam iść do lekarza, może się zdarzyć, że nazajutrz nie przyjdę do pracy. Och, jaka była na mnie zła. Nie poszłam wtedy do lekarza, pracowałam chora.
Jedna ze sprzątaczek chwaliła się, że sprzątała ze złamaną ręką, druga ma kręgosłup po operacji ale zasuwa czasem od szóstej rano do piątej po południu nie pokazując w kadrach orzeczenia o stopniu niepełnosprawności. Boi się, że ją zwolnią. Facet z portierni doznał w pracy zawału.
Właściciel ma dbać o firmę a ja mam dbać o siebie. Mam dość brania leków przeciwbólowych aby jako-tako funkcjonować. Dlatego poszłam do lekarza, dlatego jestem na zwolnieniu.
Nie zawsze musi być równo pościelone łóżko. Pościelę je jak wrócę do domu. Jaka byłam głupia kłócąc się o to z dzieckiem i z mężem, którzy zostawiali je byle jak. Komu to przeszkadzało? Tylko mnie. Grzejniki nie muszą być wyczyszczone od środka.
Nie muszę się wszystkim podobać i nie wszyscy muszą mnie lubić.
środa, 7 czerwca 2017
taki dobry czas
Czekamy na Nowego Człowieka, a mniej patetycznie mówiąc czekamy na Hanię. Ma się urodzić pod koniec wakacji. Rodzice (jak to brzmi, do tej pory mówiąc "rodzice" miałam na myśli swoich - tatę i mamę a teraz rodzice są moimi dziećmi) dowiadują się w szkole rodzenia co ich czeka, mama Hani jest pogodna i dzielnie bez narzekań znosi ciążę a tata Hani jest opanowany i pełen troski.
Gromadzimy te maleńkie i te większe rzeczy, trochę dostajemy od rodziny i znajomych, trochę kupujemy.
Bardzo się cieszę, że jest teraz tyle udogodnień, na przykład taki rogal do spania i podparcia kręgosłupa. Uszyła go dla Asi nasza znajoma blogerka Czadowa Szwaczka. Minęło ponad trzydzieści lat a ja dalej pamiętam jak pod koniec ciąży bardzo bolał mnie kręgosłup. Podpierałam plecy poduszką ale niewiele to dało. Gdybym wtedy miała coś takiego!
Oglądam się za..wózkami - jaka różnica! Mój syn miał paskudny, wywrotny ceratowy wózek z budą i bezustannie odpadającymi kółkami. Nie było żadnych szelek, osłon czy śpiworków, wkładało się do wózka materacyk. Moje dziecko czuło się w nim źle, dlatego więcej było na rękach niż w wózku.
Butelki - ktoś pamięta szklane, ciężkie butelki z gumowymi smoczkami? Te smoczki spadały podczas karmienia! Zaraz mi któraś siostra napisze - przecież Łukasz nie był karmiony butelką tylko łyżeczką. No tak, to dziecko nie tknęło smoczka. Zaraz był wrzask. Ale próbowałam choćby do picia wody.
Pieluchy. Ha ha. Tetrowe, prane codziennie w wirnikowej pralce. Starannie rozwieszane na sznurku, prasowane z obu stron,potem z jednej, potem wcale. To "wcale" przyszło już po paru tygodniach.
Czasy się zmieniły. Jest na pewno lepiej. Łatwiej. Prościej. Czyściej. Kobiety bardziej dbają o siebie, nie pozwalają wywierać presji, nie muszą też pokazywać, że są silne i wszystko zniosą. Mają odwagę matce, która opowiada, że w ciąży dźwigała ciężary albo szarpała się z bydłem powiedzieć - to robiłaś bardzo źle!
Nie zawsze musi być praca. Nie zawsze muszą być pieniądze - raz są, raz ich nie ma, trudno. Ale kiedy rodzi się dziecko, rodzi się miłość. I już zawsze jest ktoś kogo się kocha.
Czekamy na Hanię. Spokojnie, z ufnością. Z miłością.
Gromadzimy te maleńkie i te większe rzeczy, trochę dostajemy od rodziny i znajomych, trochę kupujemy.
Bardzo się cieszę, że jest teraz tyle udogodnień, na przykład taki rogal do spania i podparcia kręgosłupa. Uszyła go dla Asi nasza znajoma blogerka Czadowa Szwaczka. Minęło ponad trzydzieści lat a ja dalej pamiętam jak pod koniec ciąży bardzo bolał mnie kręgosłup. Podpierałam plecy poduszką ale niewiele to dało. Gdybym wtedy miała coś takiego!
Oglądam się za..wózkami - jaka różnica! Mój syn miał paskudny, wywrotny ceratowy wózek z budą i bezustannie odpadającymi kółkami. Nie było żadnych szelek, osłon czy śpiworków, wkładało się do wózka materacyk. Moje dziecko czuło się w nim źle, dlatego więcej było na rękach niż w wózku.
Butelki - ktoś pamięta szklane, ciężkie butelki z gumowymi smoczkami? Te smoczki spadały podczas karmienia! Zaraz mi któraś siostra napisze - przecież Łukasz nie był karmiony butelką tylko łyżeczką. No tak, to dziecko nie tknęło smoczka. Zaraz był wrzask. Ale próbowałam choćby do picia wody.
Pieluchy. Ha ha. Tetrowe, prane codziennie w wirnikowej pralce. Starannie rozwieszane na sznurku, prasowane z obu stron,potem z jednej, potem wcale. To "wcale" przyszło już po paru tygodniach.
Czasy się zmieniły. Jest na pewno lepiej. Łatwiej. Prościej. Czyściej. Kobiety bardziej dbają o siebie, nie pozwalają wywierać presji, nie muszą też pokazywać, że są silne i wszystko zniosą. Mają odwagę matce, która opowiada, że w ciąży dźwigała ciężary albo szarpała się z bydłem powiedzieć - to robiłaś bardzo źle!
Nie zawsze musi być praca. Nie zawsze muszą być pieniądze - raz są, raz ich nie ma, trudno. Ale kiedy rodzi się dziecko, rodzi się miłość. I już zawsze jest ktoś kogo się kocha.
Czekamy na Hanię. Spokojnie, z ufnością. Z miłością.
poniedziałek, 5 czerwca 2017
naparstnica
piękne, ale bardzo trujące |
Jeszcze mi drętwieją w nocy ręce i to mnie budzi a potem długo nie pozwala zasnąć ale już wstaję rano bez jęku JezusMaryja jak ja dzisiaj dam radę cokolwiek zrobić (Krzysiek był pewien, że to rodzaj porannej modlitwy). Jeszcze mnie bolą nadgarstki, moje dłonie są za wielkie i nieposłuszne, nawet teraz pisze mi się dziwnie, niekomfortowo, z przystankami na odłożenie dłoni na kolana.
Wygląda na to, że kolejny raz dałam się "wpuścić" w kanał myśląc, że skoro pracę poleca mi znajoma to będę mieć wreszcie stabilne zatrudnienie. Nieważne, że poniżej kwalifikacji, naprawdę nie miało to dla mnie znaczenia. Sprzątanie jest pracą, przy której nie trzeba myśleć, podejmować decyzji, martwić się o to, co zrobiło się źle. Mop, szmata, odkurzacz, szczotka do kibla. Robi się swoje, idzie się do domu.
Czegóż można oczekiwać od sprzątaczki - ma być czysto, mają być na bieżąco uzupełniane środki czystości a jak coś robi źle to zawsze można jej wskazać - tak nie może być. I tyle.
Myłam bez sprzeciwu trzymetrowe okna bo w rozmowie przed podjęciem pracy zgodziłam się na to - kierowniczka (koleżanka Krzyśka, ja jej osobiście nie znałam) wyraźnie powiedziała - okna myjemy same. Powiedziała również - jeśli nie ma kto założyć 20 l butli z wodą na dystrybutor to każ któremu nauczycielowi albo uczniowi ze starszej klasy. Na to się absolutnie nie zgodziłam. Wyrośnięty nastolatek może sobie zrobić przy tym krzywdę, to nie jest pokolenie silnych chłopców pracujących z ojcami w polu!
To tylko przykład - kobieta albo nie zna przepisów BHP albo udaje, że ich nie zna. Nie jest prawdą, że wypadki zdarzają się wyłącznie innym. Wypadki zdarzają się tym, którzy nie myślą.
Mam umowę do końca miesiąca i już wiem, że nie zostanę zatrudniona na dłużej. Po co w szkole sprzątaczka na wakacje, mogłam się domyśleć wcześniej że tak właśnie będzie. Jestem zła, bo uwierzyłam znajomej obiecującej mi rzetelną umowę (a nie pół etatu z zastrzeżeniem, żeby nie ujawniać ile godzin pracuję) od pierwszego dnia a do tego jeszcze w kwietniu (!) kilka razy pytała, czy wśród moich koleżanek jest ktoś szukający pracy, bo zwolni się miejsce na drugim piętrze. Zwolniło się, zwolnili sprzątaczkę, która tak jak ja miała umowę na zastępstwo i zastępstwo się skończyło bo zastępowana osoba poszła na rentę (ta, którą ja zastępowałam, zmarła miesiąc temu). Zapewniała również, że jeśli zdarza się pracować dodatkowo za nieobecnych to dostaje się za to dodatkowe wynagrodzenie. Cały maj zasuwałam na swoim piętrze i na recepcji jednocześnie i nie dostałam za to nic.
Jestem zła bo polubiłam to miejsce, te kolorowe, zabawne, wielojęzyczne dzieciaki, wszechobecny angielski, nieformalne grupki wzajemnej adoracji, łobuzów przychodzących z życiowymi sprawami (skaleczyłem się w palec, potrzebuję pomocy a przy okazji opowiem że moja mama od dwóch tygodni jest w Brukseli a ja jestem sam w domu). Polubiłam pogawędki z nauczycielami, takie fajne porozumienie, podśpiewywanie w piątki od południa "weekend, weekend" zamiast "hallo", uśmiechy na schodach, kiwnięcie głową, wreszcie czysty, świeży zapach piętra o ósmej rano, gdy lśnią tablice i podłogi a stoły i krzesła w stoją równych szeregach.
Polubiłam koleżankę-wariatkę, roznoszącą natychmiast wszystkie plotki (po co nam radiowęzeł).
Coś się kończy, coś zaczyna. Na razie leczę stawy i odpoczywam.
Dziś też Was Kocham.
czwartek, 1 czerwca 2017
o kotkach i kwiatkach
Zaczynają się czereśnie czyli nalot szpaków, wrzaski i ptasie kłótnie. Niech się tam kotłują, oprócz szpaków mamy na tym samym drzewie budkę z sikorkami i dzięcioła.
W tym roku obrodziły jagody kamczackie. W smaku przypominają nasze czarne jagody tylko są bardziej cierpkie. Jeśli ktoś ma kawałek ogrodu gdzie nic nie urośnie to może tam śmiało wsadzić kilka krzaczków tych jagód. Są niewymagające, same rosną i bardzo wcześnie owocują.
W tym roku obrodziły jagody kamczackie. W smaku przypominają nasze czarne jagody tylko są bardziej cierpkie. Jeśli ktoś ma kawałek ogrodu gdzie nic nie urośnie to może tam śmiało wsadzić kilka krzaczków tych jagód. Są niewymagające, same rosną i bardzo wcześnie owocują.
jagoda kamczacka |
Co poza tym. O kotach miało być, ale aż wstyd się przyznawać co ten kot wyczynia. Tylko mi nie każcie wiązać mu na szyi dzwonka bo on i tak dostaje łomot od innych kotów bo jest wykastrowany i do tego nie ma zęba, taka ofiara z niego, więcej beczy niż mruczy ale nie zawsze.
Nieraz już pisałam, że od czasu do czasu odzywa się w nim zew natury i idzie na polowanie. Było już o polowaniu na wiewiórki i na jeże, tym razem jednak złapał coś innego. Siedzimy sobie na huśtawce a tu z góry biegnie kot, drze japę a z japy mu się coś majta zielonego. Położył to coś w trawie i pilnuje od czasu do czasu dyscyplinując to coś łapą. Ja się nie bardzo mogę ruszyć bo mnie wszystko boli a poza tym boję się takich na pół zaduszonych łupów bo to nie wiadomo czy się nie rzuci na wybawcę dlatego wybawcą został Łukasz. Podszedł, złapał kota i przyniósł do mnie abym go trzymała a zielonej gadzince podstawił łopatkę i kazał włazić szybko bo jak nie to ją kot złapie z powrotem. Jaszczurka wskoczyła na łopatkę a Łukasz wyniósł ją w maliny bo tam jest pełno kamieni i chwastów i jest się gdzie schować.
Tymczasem trzymany kot tłukł ogonem i wyrywał się ale ja byłam silniejsza bo mam dobre leki a wiadomo, wariaci są silni. Piszę to na wypadek gdyby czytała jakaś nieżyczliwa osoba z firmy.
Ale ma być dalej o tym kocie. Łukasz odniósł jaszczurkę i przyszedł na huśtawkę a ja puściłam kota, który natychmiast pobiegł w miejsce, skąd go zabraliśmy. Nic oczywiście nie znalazł i przyszedł do nas, usiadł przed Łukaszem i patrzył na niego wściekłym wzrokiem pytając - GDZIE MOJA JASZCZURKA??
Siedział tak chwilę aż tu rozległo się z czereśni stukanie. To dzięcioł przyleciał i zaczął tam masakrować drzewo. Kot aż się zjeżył i zaczął znów tłuc ogonem i wtedy Łukasz nie wytrzymał, złapał Kocioła za futro i wytarmosił mówiąc - co za podły charakter, szczury i myszy masz łapać a nie wszystko co pod ochroną, kretyński kocie jeszcze kiedyś pandę przyniesiesz!
PS. Gorąco przepraszam za zbyt późne "wyciąganie" komentarzy ze spamu, ciągle o tym zapominam. Blogerzy, sprawdzacie u siebie od czasu do czasu ten folder?
Subskrybuj:
Posty (Atom)