(tytuł musi być chwytliwy)
Oni nie chwalili się w domu wypadkami, siniakami czy rozbitymi kolanami. Przybiegali po ratunek dopiero wtedy, gdy lała się krew albo bolało nie do wytrzymania.
W naszym regionie właśnie skończyły się ferie. Co robiły dzieci w tym czasie? Nie wiem! Był śnieg ale nie widziałam żadnego dzieciaka z sankami. Nie widziałam również bałwanów na posesjach, chodniki nie były wyślizgane "na szklankę" i tylko w autobusie panował mniejszy tłok. Wiem, że dzieci u nas są bo szkoła funkcjonuje i w zwykły dzień przed ósmą koło mojego domu przejeżdża sznur samochodów a zaraz potem wraca. To mamy odwożą swoje pociechy.
Ferie mojego syna mi się przypomniały. Dość to dawno temu ale znów świat się bardzo nie zmienił od tego czasu.
Chłopaki czyli banda (było ich czterech czy pięciu) piąta-szósta klasa podstawówki. Nie wystarczyły im zwykłe sanki, przecież na sankach jeżdżą dzieci. Budowali więc jakieś kosmiczne pojazdy śnieżne. Nie wystarczyła im zwykła górka. Robili sobie jakiś skomplikowany tor lodowy. I tak całymi dniami od rana do nocy z przerwą na wrzucanie Madzi do zaspy. (Madzia wybacz). Raz przynieśli Madzię na plecach bo jak wpadła w zaspę to zgubiła buty.
Mam takie zdjęcia - czwórka czy piątka roześmianych dzieci z czerwonymi od mrozu policzkami. Potem przepychali się przy piecu, jedli góry frytek i grali w "rumbikuba" póki nie wyschły ich rzeczy.
Wreszcie któregoś razu sąsiad zjeżdżał na sankach i o mało się nie zabił. Skończyło się na wielu szwach i sporej bliźnie.
O niektórych sprawkach bandy dowiaduję się dopiero teraz!
Leżałam w szpitalu jako dziecko z dziewczynką ze złamaną szczęką, która zjeżdżając w parku z góry na sankach wjechała na ulicę i uderzyła w zaparkowane auto.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak wracając ze szkoły,zimą, żadnej górce nie przepuściliśmy, zjeżdżając na nogach lub teczkach...Powrót trwał co najmniej godzinę dłużej :)
Rozbite kolana chowało się skutecznie, o ile nie było dziury w rajstopach albo w spodniach;)
Albo na reklamówce :))
UsuńPrawda :)
Usuńteż tak spędzałam ferie, na sankach na lodowisku, na śniegu, potem przy piecu...najdalej od szkoły!! no ewentualnie wyjazdy na obozy sportowe. współczuje dzieciom, które upycha się w miejscu od którego powinny odpocząć.
OdpowiedzUsuńmój syn zapowiedział raz na zawsze i tego się trzymał - w wakacje i ferie nie pojadę na żaden obóz językowy i nie pójdę do szkoły na żadne choćby najcudowniejsze zajęcia, a był bardzo dobrym uczniem (zawsze pasek na świadectwie)
UsuńTen osobnik też się troszkę połamał, patrząć na rozpoznanie ;)
OdpowiedzUsuńAle masz rację, aktywności fizycznej dziecięco-młodzieżowej, poza zorganizowanymi miejscami typu lodowisko miejskie kryte,nie widać !
synuś mój "doznał urazu podczas gry koło domu" ale przyznał się na drugi dzień
Usuńtwardy zawodnik !
UsuńOdezwał się do mnie niedawno kuzyn, z którym nie wiedzieliśmy się chyba ze 40 lat?!
OdpowiedzUsuń- Pamiętasz, że mi życie uratowałeś?!
- Nie.
- A ja pamiętam! Leciałem w taka dziurę na strychu obory, a ty mnie złapałeś! A tam na dole była krowa z rogami!!!!
Nie pamiętam - nie raz bywały takie sytuacje.
- A jak jeździliśmy na koniu?
- No, to akurat pamiętam...
- Spadłem do tyłu i trzymałem się za ogon!!!
- No tak, trzeba się było za coś trzymać.... :D :D :D
biedne zwierzaki :x
Usuńkurcze
OdpowiedzUsuńdobrze, że na ferie jedziemy na narty
7 dni na świeżym powietrzu
nie mogę sie doczekać:/
Mój Dziecek w pierwszy dzień wakacji sobie coś skręcał , naciągał tłukł szarpał...przestałam go w pierwszy dzień wakacji wypuszczać z domu
OdpowiedzUsuńPamiętamy ;-)
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy ze szkoły do domu 2-2,5 km wracało się okrężnymi drogami, raz pamiętam, ze wpadłam w odkryta studzienkę kanalizacyjną, oczywiście na czyimś, prywatnym, terenie. Pamiętam jak chłopcy biegali po poręczy mostu, cud, ze żaden nie zleciał, w rzekę, przez te popisy. I ferie pamiętam, wyprawy z sankami, nartami, lepienie bałwanów. Oooo a latem pamiętam spanie w namiocie, pod blokiem ;-)
inna sprawa, że kiedyś w ferie był prawie zawsze śnieg, a u nas dziś dla przykładu 11 stopni na plusie i błoto, wiec ani na sanki, ani bałwana ulepić się nie da, no chyba, ze błotnego;)
OdpowiedzUsuńW ferie jak się rano wyszło z domu, to się wracało dopiero jak ubranie przemokło i było w tyłek zimno, albo jak w butach mokro było, ulica wyślizgana ale w tamtym czasie to samochody na wsi miały 2 może trzy osoby, to się tak dało, teraz to u każdego są po 2-3 samochody. Tylko jednej sąsiadki nie lubiliśmy, bo zawsze na ulicę popiół wysypywała i się koło niej nie dało ślizgać;)
I igloo, zawsze chcieliśmy zbudować igloo, ale nigdy nam cierpliwości na tak długo nie wystarczyło i kończyło się na tym, ze powstawał mur obronny przed wojną śnieżkowa.
a zjeżdżało się rewelacyjnie na workach po nawozie wypełnionych częściowo sianem;)
moja szkoła była w parku.W parku była genialna góra zwana od wieków ALi Babą- sporawa nawet dziś.BOOOOOSSSKKOOOOO się zjeżdżało.Niedawno,może z rok temu u jej podnóża postawiono...płot a za płotem ogródek zabaw.I skończyło się zjeżdżanie .bez sensu zrobili;/.Jeszcze niedawno jak Młoda była Młoda pod pretekstem że ona się boi zjeżdżałam z nią z tej górki;)
OdpowiedzUsuńZawsze straż wylewała na boisku wodę i robiło się lodowisko koło Teatru Komedia, a na Górkach "Lelewelkach" roiło się od dzieciaków, zjeżdżających na sankach, na nartach, albo ... na tyłku.I zimy były ze śniegiem i z mrozem. Fajnie mieliśmy :)
OdpowiedzUsuńNo tak, my jeszcze pamiętamy śnieg :-))) Ferie spędzałam do południa na górkach w parku, a po południu na lodowisku. Na górkach zawsze był jakiś tatuś który wciągał wszystkich do góry bo były takie wyślizgane że nie dało rady wejść z powrotem. Były trzy stopnie trudności - górki dla maluchów, najmniejsze i łagodne, choć długie, górki dla normalnych dzieciaków (z-górki-na-pazurki i kto zatrzyma się przy rzeczce) i specjalna górka extremum, z dwiema skoczniami. To dla chłopaków :-)
OdpowiedzUsuńU nas w podstawówce za szkołą był dość duży kawał placu wyłożony płytami chodnikowymi (tam latem na przerwach pod okien nauczycieli graliśmy w zbijaka czy gumę) i zimą woźny, który mieszkał w budynku szkoły robił takie prowizoryczne ogrodzenie z desek obłożonych śniegiem i wylewał nam dużó wody, więc rano mieliśmy ślizgawkę z prawdziwego zdarzenia, ci co mieli łyżwy to śmigali na łyżwach a reszta na butach :) Nato miast za boiskiem szkolnym była wielka górka i również była podzielona na trzy trasy - mało stromą dla maluchów, średnio dla starszaków no i najwyższą, najbardziej wyślizganą i taką która prowadziła między drzewami dla tych najodważniejszych :) Jako, że za szkołą było oświetlenie to mało kto zauważał, że czas do domu. Oj niejednokrotnie tata po mnie i po starszą siostrę przychodził.
OdpowiedzUsuńTo u nas jest ok, jak tylko pojawił się śnieg były i bałwany i dzieci oblegające każdą możliwą górkę i tor saneczkowy:) Niestety ferie są u nas teraz a pogoda wiosenna,wiec pewnie większośc z ncih będzie wałęsała się po mieście i naciągała rodziców lub dziadków na mc donaldsa i kino.
OdpowiedzUsuńA u mnie w mieście sporo dzieci z sankami łaziło :) a w czasie krótkiej wizyty w Pradze mijaliśmy tłumy dzieciaków z sankami i jeszcze więcej stworków ze śniegu. :)
OdpowiedzUsuńSkręciłam sobie kiedyś kolano na ślizgawce. I tak lubię się ślizgać.
Może dlatego, że był śnieg, mróz, a najnowocześniejszym gadżetem był zegarek na bateryjkę, to dorośli z roczników '50 i 60' rzadko depresję mają. :D :D
OdpowiedzUsuńAuć! To musiało boleć.
OdpowiedzUsuńJa też ferie kojarzę ze śniegiem.:) Za budynkiem szkoły robiono z boiska lodowisko. Szedł każdy kto chciał, nie było mega głośnej muzyki i oświetlenia, ale było świetnie. Bałwany, bitwy na śnieżki itp. na porządku dziennym. Też nam nie wystarczało cierpliwości do igloo i kończyło się na murku. Czasem z niby-ławeczkami.:)
Jak była wielka zima, to się chodziło w śniegowych tunelach. No i zjeżdżanie na sankach. Za górki służyły dawne trybuny na starym stadionie. Oczywiście od tej strony, gdzie nie było resztek po ławkach.:)))
I cały dzień się spędzało na dworze. Z krótką przerwą na jakieś drugie śniadanie (rzadko) albo wymianę mokrych rękawiczek.
oj dziwne to czasy, dzieciaka wypuścić z domu się boją...
OdpowiedzUsuńz resztą my też, teraz w ciemnościach z różnych miejsc ich przywożę....
a moi rRodzice nie zamierali ze strachu....
mój szwgier podczas zjadu z górki na sankach trafił akurat w meliniarza, który w torbie przenosił wódę do meliny. Wody się zbiły, ale rabanu nie robił. Z wiadomych względów. Szwagier ma widocznego guza do dziś na czole, jak się pytają od czego, odpowiada, "od wódki".
OdpowiedzUsuńCzy jest szansa żeby wróciła normalność? Zapytałam kiedyś znajomą dyrektorkę szkoły, czy zaryzykowała by wylanie takiego prowizorycznego lodowiska na boisku szkolnym. -No co ty, jakby któremuś dziecku coś się stało, rodzice by mnie "zjedli".
OdpowiedzUsuńKomentarza chyba nie trzeba.Ja się jej wcale nie dziwię.
A szkoda, sama bym chętnie poszalała. :-)
Pozdrawiam, M.
Mnie tez Pierworodny do niektórych ekscesów z dzieciństwa przyznał się po trzydziestce... I wdzięczna mu jestem!
OdpowiedzUsuńA pływaliście na krze??? :D :D :D
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się moje :-)
OdpowiedzUsuńMam gdzieś kartę informacyjną z napisem: ugryziona przez osobę znaną.
Miałam 20 lat, a owa osoba 16.
No niestety...pracowaliśmy...nauczyciele mają tyle wolnego a wszyscy inni 26 dni. Michał w domu z babcią siedział. Takie realia. Nie miał z kim lepić bałwana bo zwyczajanie jak wracaliśmy do domu było już ciemno! babcia porusza się tylko po domu więc na dwór (pole) z nim nie wyszła:( Nie porównujcie...jak ja byłam dzieckiem były inne czasy. Dziś MOPS, sąd rodzinny zainteresował by się samotnie biegającym po wsi dzieckiem...
OdpowiedzUsuńależ tu nie chodzi o to, by dzieci biegały samopas lecz aby bawiły się z rówieśnikami, kontakt w szkole to zupełnie co innego niż zabawy w wolnym czasie na neutralnym gruncie.
UsuńCzarrr rodzice często teraz nie chcą brać odpowiedzialności za inne dzieci:) A Michał jest jeszcze w wieku kiedy sam do kolegów nie chodzi.
UsuńPamiętam swoje dzieciństwo. To naprawdę cud, że je przeżyliśmy.
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się 3 wypadki : rozcięte szkłem kolano podczas zabawy w chowanego - mam bliznę na jakieś 10cm. Kolega ściągnął mnie za nogi bo mi głowa wystawała z rowu.
Upadek z konia sąsiadów podczas próby przeskoczenia przez rów z wodą.Miałam może z 10 lat, "trenowaliśmy" z dzieciakami jazdę bez siodła. Koń odmówił współpracy i zrzucił mnie do tego błotnistego rowu. Oberwało nam się za to od mojego ojca i sąsiada.
Koń dziadka ugryzł mnie w ramię, moja wina.
Wypadki były mniej stresujące niż pójście do domu i wizja lania od mamy za zniszczone ubrania albo głupią zabawę w coś zabronionego.
Miałam prawdziwe dzieciństwo, radosne. Nie potrzebowaliśmy wtedy wiele,żeby świetnie się bawić.Mieliśmy siebie i głowy pełne pomysłów. Nikt nie wiedział, co to nuda