Była połowa lutego 1943 roku. W niewielkiej podgórskiej wiosce, ze wszystkich stron otoczonej jodłowymi lasami, w szkole powszechnej zbudowanej w środku wsi odbywały się zajęcia. Dzieci uwielbiały swoją Panią. To Ona nauczyła ich słów „proszę, dziękuję, przepraszam”, zwracała się do nich łagodnie i z uśmiechem. W tej biedzie, w tym ostrym klimacie, w miejscu oddalonym od ludzi trwała bezustanna walka o przetrwanie, te dzieci żyły cały czas w głodzie, ciężko pracowały, były oddawanie „na służbę”, bo dziećmi nie przejmował się nikt. Aż pojawiła się ich Pani. To Ona była inicjatorką budowy szkoły, prowadziła kursy dla kobiet, uczyła, nauczała. A oprócz tego, o czym dzieci nie wiedziały, gdy nastała wojna, była łączniczką i kolporterką prasy i organizowała tajne nauczanie.
W ten dzień gestapowcy przyszli po Jej męża, partyzanta. Zdążył uciec, bo ktoś go uprzedził, że jadą. Weszli więc do szkoły, wyprowadzili Panią na schody i na oczach dzieci zamordowali Ją. Dzieci uciekały w takim przerażeniu, że potem żadne nie umiało opowiedzieć, gdzie wówczas biegły. Została pochowana na miejscowym cmentarzu, pod samym murem, i tylko na Wszystkich Świętych harcerze pełnili wartę przy Jej grobie. Kilkanaście lat po wojnie wybudowano nową szkołę, w całkiem innym miejscu a w starej szkole komuniści urządzili knajpę. Nie było tam miejsca na tablicę pamięci, wszystko było plugawe, wstrętne, przesiąknięte najgorszymi człowieczymi zachowaniami.
Kiedy Ciocia kazała mi zapytać ojca, dlaczego tam nie powinno być nigdy knajpy, nie zapytałam go o to myśląc, że chodzi o to rozpijanie społeczności, o te bijatyki, o podłości nie do opisania. Nie zapytałam.
Po pierwszym roku moich praktyk knajpa została zamknięta i zaczął się w niej remont. Dziś jest w tym budynku ośrodek zdrowia i biblioteka.
Zostałam przeniesiona do jeszcze podlejszej knajpy i przez kolejne dwa lata szkoły nie nauczyłam się już niczego gotować, bo nikt mnie do kuchni nie dopuścił. Robiłam to, co ma robić uczennica na praktyce – obierałam ziemniaki, zmywałam naczynia i podłogę, nosiłam węgiel i szatkowałam warzywa. Nauczyłam się palić i pić i widziałam tyle niewiarygodnych rzeczy, że do tej pory nie dam rady o tym mówić.
PS. Nauczycielka i jej mąż byli działaczami ZWZ-AK, co tłumaczyć może zmowę milczenia i nieposzanowanie miejsca kaźni.
Jakie to straszne, ze tacy bohaterzy tak latwo sa zapominani dla przyszlych pokolen. Zapisalas teraz ta Pania w karty historii Klarko, bo ja o niej nie zapomne. x
OdpowiedzUsuńMademoiselle L dopiero w 1993 roku tamtejszej szkole nadano imię tej bohaterki i zaczęto oficjalnie mówić o tamtych wydarzeniach
OdpowiedzUsuńA Ciocia była jednym z tych dzieci?
OdpowiedzUsuńBezdomna nie wiem, ja wyjechałam stamtąd w 82 roku i teraz dopiero zaczęłam się zastanawiać nad pewnymi sprawami, które tam się działy
OdpowiedzUsuńChciałoby sie rzec: łagodna kobieta ...ale łagodne raczej nie zajmują się kolportażem prasy podżegającej. Zatem poza schemat na pewno, z tym że efekt ...przemilczę z grzeczności dla poległych.
OdpowiedzUsuńI z deszczu pod rynnę? :) Jest jeszcze dom, gdzie te podstawy życia winno się poznawać.
Między pełną głową a żołądkiem - wybiore oczywiście wiedzę- zatem głód innego rodzaju niz ten dzieci wspomnianych. Aczkolwiek taki podobno zabija szybciej.
PS Sprzęt gospodarstwa domowego w postaci mini rozdrabniacza warzyw rzeczywiscie na zajeciach techn. zwizytował. I to było rozw. żmudnego krojenia. Dla intelektualistów to katorga. A pora na życie ...
Tak przeczuwałam. Że miała tam miejsce jakaś zbrodnia, stąd słowa Ciotki.
OdpowiedzUsuńPrzejmująca historia.
No wiedziałam, że Twoja opowieść ma jakieś drugie dno. Ale nie przypuszczałam, że aż takie. Przynajmniej czegoś się nauczyłaś u Ciotki.
OdpowiedzUsuńDobrze, że jednak ktoś o tym pamiętał ...
OdpowiedzUsuń"I tylko na wszystkich świętych harcerze pełnili wartę" a gdzie ten mąż?
OdpowiedzUsuńWiele podobnych dramatów pozostało w naszej lokalnej historii, niektóre już nie ujrzą światła dziennego...
Umierają wraz z tymi, co przeżyli...
Iimajka mąż był partyzantem, w tamtej okolicy walczyli żołnierze AK co wiązało się z tym, że jeszcze długo po wojnie wielu z nich pozostało w lesie, uciekli za granice lub trafili do więzienia i ginęli. Tak samo było z ludnością, represjonowaną przez nową władzę za pomoc partyzantom, w każdym domu był ktoś, kto albo zginął w partyzantce albo siedział w więzieniu, albo musiał uciekać do lasu, tam się wojna nie skończyła w 1945 r
OdpowiedzUsuńPrawdziwa lekcja historii... Szkoda, że my tak nie potrafimy...
OdpowiedzUsuńPs. Widzę, Klarko, że wstajesz o podobnych godzinach, co ja. Tylko mnie moje szkraby z łóżka wywalają :).
Nasza historia ma wiele podobnych historii, cześć z nich już czas o nich zapomniał, odeszli naoczni świadkowie...
OdpowiedzUsuńTę część przeczytałam ze wzruszeniem...
OdpowiedzUsuńno, ale dzisiaj już gotować umiesz:), czyli w sumie możesz jakąś porządną knajpę zorganizować ;)
OdpowiedzUsuńjestem wstrzasnieta, pozdrawiam! AniaNY
OdpowiedzUsuń