Dla Ani
Onkologia i radioterapia to miejsca, gdzie cierpienie jest
wprost wyczuwalne. Miejsca w poczekalniach zajęte są przez ludzi chorych i ich
opiekunów. Nie śmiem ich dzielić na chorych i zdrowych bo przy tej chorobie
znoszą męki wszyscy.
Ze mną jest mąż. Jest spokojny i cierpliwy, nawet jeśli nie
spał po nocnym dyżurze ani chwili to nie narzeka. Nie jestem wymagająca i nie
oczekuję atencji ale jestem słaba, mam zaburzenia równowagi i bolą mnie oczy,
dlatego nawet nie usiłuję czytać. Nie chcę jednak pogrążać się w coraz bardziej
pesymistycznych rozmyślaniach, dlatego upewniam się, że Krzysiek nie drzemie i
proponuję – to ci coś opowiem.
Mówię ściszonym głosem tak aby nie przeszkadzać innym ale
żeby też tej opowieści nikt nie słyszał. Prawie jak na randce w kawiarni.
Patrzymy na siebie, uśmiechamy się bo moja opowieść jest zabawna i przenosi nas
w odległy czas i istniejący bardziej w wyobraźni niż we wspomnieniach świat.
Byłam może w piątej albo w szóstej klasie. W piątej, bo moja
siostra chodziła do siódmej ale obydwie należałyśmy do harcerstwa i do chóru a
potem jak ona wyszła z ósmej klasy to ja się z chóru wypisałam bo mi koleżanki
ciągle wypominały, że nie śpiewam tak pięknie jak ona lecz po prostu fałszuję. To prawda, ona śpiewała piękniej i jej głosu brakowało. Do chóru i do
harcerstwa można było należeć od piątej klasy.
Miałyśmy wiele zajęć pozalekcyjnych ale jesienią i zimą i
tak zostawało nam dużo wolnego czasu. W domu było ciasno a do tego rządziły tam
dwie młodsze siostry i one były jakoś z sobą wiecznie skonfliktowane, ciągle o
wszystko biły się i kłóciły. Miałyśmy trochę obowiązków ale to nie był problem,
uciąć sieczki, przynieś drewna czy wody, umyć naczynia czy wyszorować podłogi.
Najtrudniej było opiekować się tymi małymi diablicami i dlatego uciekałyśmy z
domu.
Idę na zbiórkę, idę na chór, idę na majówkę, idę do stryka!
Mama przeważnie nie kwestionowała tych wyjść, telefonów nie było
i sprawdzać nas nie mogła, poza tym nie miała powodu aby nam nie wierzyć, w
szkole nas chwalili, nikt się na nas nie skarżył. Pamiętaj, że w tamtych
czasach dzieci wychowywała cała wieś i jeśli się komuś nie powiedziało „dzień
dobry” albo nie ustąpiło miejsca to miał
prawo poskarżyć rodzicom.
Mieszkaliśmy w ostatnim domu „Za górą” i wokół nie było
sąsiadów, najbliżej nam było do stryka ale i tak należało wspiąć się wąską
ścieżką aż na grzbiet wzgórza i tam już było kilka rozrzuconych na polach
domów, jednak wśród tych rodzin nie było dziewczynek, tak się złożyło że byli
sami chłopcy.
Oni jeździli na nartach a my na sankach. Graliśmy w palanta.
Ale zimą nie było się gdzie podziać i pewnego dnia chłopcy wymyślili dla nas
bazę.
Na wzgórzu było opuszczone budzisko. Rosło tam kilka śliw,
gruszka i dzika czereśnia. Jeszcze stały kamienne pomalowane na niebiesko fundamenty
po domku. Na skraju budziska była piwnica. Półkoliście sklepiona, porośnięta darnią,
wbudowana w brzeg, wejście zamykały grube, drewniane, niewielkie drzwi ze
skoblem. Ale kłódki nie było, w tamtych czasach nawet domu się nie zamykało to
kto by zamykał piwnicę.
Chłopcy byli w naszym wieku u nas chłopcy musieli już umieć
robić wszystko, i w stajni, i przy furmance, i w lesie. Musieli być zaradni i
pracowici, umieć posługiwać się narzędziami . Byliśmy wszyscy kreatywni.
Chłopaki postanowili urządzić
w opuszczonej piwnicy bazę.
Skądś przywieźli na taczce kozę. Nie zwierzę, taki piecyk,
który miał nas ogrzewać. Rurę wyprowadzili przez taki otwór służący do
wrzucania z zewnątrz ziemniaków. Przynieśli lampę naftową, żebyśmy nie
siedzieli po ciemku. Zrobili z desek
stolik i ławeczki.
Ile z was przeżyło pierwsze spotkanie? – przerwał Krzysiek.
I tu się mylisz. Wszystko hulało. Na piecyku piekliśmy
plastry ziemniaków i karpieli. Przy stoliku graliśmy w karty i w „państwa
miasta”. Piwnica była położona w odludnym miejscu, nikt tamtędy nie chodził a my
nie chwaliłyśmy się nią czując nielegalność przedsięwzięcia.
Aż pewnego dnia któryś z chłopaków przyniósł kurę, bez głowy
ale z piórami. Oprawienie ptaka należało oczywiście do mnie i do siostry, w
zasadzie siostra sama to robiła bo ona jest bardziej zdecydowana i energiczna,
zawsze mi wyrywała robotę z rąk wkurzając się na moje guzdranie.
Kura została oskubana, wypatroszona i ugotowana w garnku na
piecyku.
Pióra i pozostałości wyrzuciliśmy w krzaki.
I rozpętała się afera. Bo komuś zginęła kura, bo ją
ukradliśmy, i zjedli, i w piwnicy! Nie swojej!
No ale jak mogliśmy
robić klub w swojej jak w swojej było pełno ziemniaków i buraków a w przedsionku
ślimaki, fuj!
To nie był dobry
pomysł aby kłócić się o kurę (nie, to nie Stasia kura, to od kogo innego) bo
właściciel kury poleciał na skargę do
mamy.
I wtedy mama dowiedziała się, że chodziłyśmy z siostrą do
tej piwnicy i rozpłakała się, bo mogłyśmy się tam zaczadzić na śmierć i nawet
by nas nikt nie znalazł. Ale najbardziej pamiętam koronny argument mojej mamy –
moje dziewczynki na pewno nie, one nie są takie głupie, one mają same piątki!
Boże, jakie to wzruszające.
Przyszedł na mnie czas i kiedy leżałam na stole z maską na
twarzy a robot krążył wokół mej głowy wysyłając do mojego mózgu protonowy
strumień, powtarzałam sobie w rytm serca prostą, dziecinną modlitwę – Aniele Boży..
Wiele razy już mi się udało to może i tym razem się uda.
Uda się uda, będzie dobrze, nie dopuszczaj innej możliwości, nie takie rzeczy już za tobą, czasem myślę, że to, że przeżyliśmy dzieciństwo to cud... te wszystkie pomysły... Rodzice całe szczęście nieświadomi, chyba nawet do tej pory. Dziękuję, że dzielisz się opowieściami ❤️ Buziaki
OdpowiedzUsuńczasem się zastanawiam czy nie mając pełnej kontroli mieliśmy łatwiej niż współcześni rodzice, przecież moje dziecko o pewnych sprawach też mi opowiada dopiero teraz, po latach
UsuńTe Twoje wspomnienia są piękne ,wzruszające pełne szacunku dla innych czasami dziecinne ale tak się pamięta swoją młodość. A modlitwa nikomu nie zaszkodziła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Andrzej G
celowo opisuję je tak jak widziało dziecko, te drobiazgi, które dorosły pomija, te zagrożenia o których dziecko nie wie, spontaniczność w działaniu
Usuń"Wyjsc z siebie" to znane okreslenie kogos nerwowego ale "dochodzenie do siebie" to juz okreslenie dla innej grupy ludzi. I Ty dojdziesz do siebie, w to swiecie wierze. Twoja medytacja jest prosta, dobrze znana z dziecinstwa i najwazniejsze - przetestowana, ze wlasnie dziala. Opowiadanie w poczekalni bardzo ciekawe. Budzisko - slicze slowo, nie znalam ale mi sie podoba. Pewno masz wiele takich opowiesci... budziszkowych.
OdpowiedzUsuńmedytacja działa, choć nie do końca wiem czy to medytacja, ale miałam taki moment że tylko te słowa i rytm serca i dopiero wejście lekarki wybiło mnie z tego stanu i poczułam, że moje ciało mimo przypięcia pasami jest rozluźnione
UsuńDziewczyno! Piszesz o Bogu ...a fee jakie to dziś niepoprawne politycznie....Jesteś wierząca? Toś ciemnogród i zaścianek albo lepiej jak pisze chora z nienawiści Teatralna katolib.....Nie pisz o Bogu,wierze...bo Cię zniszczą słownie i mentalnie ...będą z Ciebie drwić ,szydzić,hejtować to modlitwa lewactwa i POjebów.....
OdpowiedzUsuńnie kwaś mi tu, mój światopogląd moja sprawa i nikt mi złego słowa nie napisał i nie powiedział
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWąsata?
UsuńHaha, prawda!
UsuńUda się. Na pewno.
OdpowiedzUsuńczytałam, że trzeba aż dwóch lat
UsuńKlarko, a co to jest te marne dwa lata. Tylko śmignie i już :*
UsuńBBM: Cały czas mocno trzymam kciuki.DTCK.
OdpowiedzUsuńto miłe :)
UsuńKlarko kciuki trzymam. Czytam Cię od dawna, pięknie piszesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. Dorota
Klarko, i ja trzymam kciuki i wysylam cieple mysli.
OdpowiedzUsuńPiekne sa Twoje wspomnienia, ja tez mam 3 siostry i tez w dziecinstwie robilysmy rozne cuda, o ktorych rodzice nie mieli pojecia:)
Pozdrawiam
Ma się udać i już!
OdpowiedzUsuń2 lata to szybko minie
Musk ewidentnie działa i klarkowe opowieści są wartkie i mądre i dobre.
Podobno każdy z nas ma swojego Anioła, Twój na pewno czuwa, w końcu teraz najbardziej go potrzebujesz...
OdpowiedzUsuńjotka
Jotko, KAŻDY ma swojego prywatnego Anioła Stróża on jest najbliżej nas i tylko dla nas ! Dobrze jest być z nim blisko. Pomoże, przytuli, ukołysze.
UsuńMój ma ze mną przerąbane, ale pomaga biedak jak może. A ja doceniam te starania i zawsze najpierw proszę a potem dziękuję za Jego pomoc i troskę :)
Jola, dziękuję. Wyjełaś mi to z ust. Dokładnie tak samo żyję z moim Aniołem Stróżem.
Usuń❤✊
OdpowiedzUsuńA co ma się nie udać? Cięłaś sieczkę? Cięłaś! Palce masz? Masz? To i teraz się uda!
OdpowiedzUsuńBuziaki!🥰🥰🥰
Kochana Klarko, tak się składa, że aby "dojść do siebie" czy to w sensie zdrowia czy uporządkowania swoich przeżyć czy też do równowagi psychicznej zawsze na to potrzeba duuuużo czasu, spokoju i zwyczajnej cierpliwości. Twoje schorzenie nie powstało w ciągu jednej chwili, ileś czasu w skrytości się tworzyło i skrycie siało spustoszenie, więc teraz trzeba sporo czasu na odtworzenie tego co zostało zniszczone- nie da się majtnąć czarodziejską różdżką by wszystko się naprawiło. Trzeba stosować nowe przysłowie- cierpliwością i pracą (w tym wypadku nad własnymi myślami) ludzie zdrowieją. Rozumiem Twą niecierpliwość i niepokój, że jeszcze nie odczuwasz żadnej zmiany na lepsze, ale pozwól swemu organizmowi powolutku , bez popędzania wracać do równowagi i zdrowia. Przytulam;)
OdpowiedzUsuńanabell
Ja rocznik 53 potwierdzam , że na wsi tak było mówiło się pochwalony lub dzień dobry , jak i kiedy to się zmieniło.Pani Klarko wszystiego dobrego.
OdpowiedzUsuńTeż się nieraz zastanawiam, jakim cudem tak wielu moich rówieśników przeżyło dzieciństwo! A skoro wtedy się udawało, to i teraz mamy jakieś szanse!
OdpowiedzUsuńBądź dobrej myśli - to pomaga :-)
Wzruszyła mnie ta końcówka z modlitwą do Anioła Stróża.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci jeszcze, że stworzyliście sobie, jako dzieciaki taką namiastkę Domu Kultury. Byliście bardzo kreatywni... tylko dorośli potrafią być czasami za poważni i nadzapobiegliwi.
Życzę Ci Klarko aby wszystko Ci się udało.
Taki prawdziwy tekst, człowiek chciałby nieba przychylić. Twój blog jest i bedzie w sercach czytelników. Pięknie i z darem mądrości piszesz. Każdy Twoj post wnosi coś cennego w życie czytelnika. Pozdrawiam. Uśmiech posyłam. Deszczowe Kaszuby to nic przyjemnego. Ale garść mocy podrzucam. :D
OdpowiedzUsuń