Znów o tych jeżach
będzie sprawozdanie, trudno, musicie
wytrzymać, każde sprawozdanie musi być długie i rzetelne.
Pod koniec lata matka jeżyca
postanowiła rozmnożyć się w naszej piwnicy nie wiadomo dlaczego,
może z powodu bliskości z regałem z pozostałościami trunków
weselnych, ogórków kiszonych, soków malinowych i dżemów z
czarnej porzeczki. Diabli wiedzą. A może kręci ją zapach gumy,bo
uwiła sobie gniazdo pośród zimowych opon.
Tam nikt nie zaglądał od wiosny! Było
ciemno, cicho i spokojnie aż do dnia gdy weszłam do piwnicy chcąc
zabrać z regału puste słoiki a ustawić pełne.
Dalej już wiecie - usłyszałam z kąta
bardzo podejrzane dźwięki i pierwszy raz w życiu zobaczyłam (ile
mnie to odwagi kosztowało to nawet nie wiecie) coś co się ruszało
i było wielkie!
Niewiele wiedziałam jak się z nimi obchodzić ale od czego internet. I pisałam, bojąc się jednocześnie jak zareagujcie. Bo tyle różnych trudnych spraw na świecie a ja o tych jeżach. Że nie mamy większych zmartwień czy co?
Pisałam, że bardzo dużo jedzą.
Karmiłam je kocim jedzeniem, jadły mokrą karmę, chrupały suchą.
Zależało mi na tym, żeby urosły przed zimą bo musiałam je
wyprowadzić z piwnicy.
Najtrudniej było nam NIE podglądać
ich. Wyobraźcie sobie sześć maluchów, które już jedzą
samodzielnie i są ciekawskie jak kocięta. Kiedy tylko zapadał
zmrok, wyłaziły z piwnicy z matką i gramoliły się do misek.
Rozstawiałam miski coraz dalej żeby musiały szukać bo w piwnicy
miały po prostu szwedzki bufet tuż koło regału.
Kiedy zbudowaliśmy domek, jeżyki były
już spore i biegały swobodnie po drugiej części piwnicy a nasz kot
siedział na najwyższej półce taki wkurwiony (napisałam tak brzydko? skandal!) jak rzadko kiedy.
Pękałam ze śmiechu bo jestem okrutna i zła. No ale zrozumcie kota
- jego jedzenie, te sosiki, galaretki, te chrupki, i co?
Na szczęście wystarczyło dla
wszystkich, jeże czasem kotłowały się po trzy, jeden największy
zawsze właził do talerza z nogami, wychodził, znów wracał, i tak
kursował tam i z powrotem.
W dzień przeprowadzki prawie się
udało ale się nie udało. Dwa zwiały pod akwarium i nie było na
nie mądrego.
Ale Krzysiek zrobił rodzaj rampy przy
wejściu do piwnicy i one mogły wyjść a wejść już nie mogły.
Nie załapały od razu ale postawiłam po drugiej stronie miskę z
żarciem i na drugi dzień rano nie było ani jedzenia, ani jeży.
Kot oczywiście tańczył z radości i krzyczał hip hip hurra. No
dobra, to o kocie to przesada ale szukał wraz ze mną, zaglądaliśmy
pod regały, świeciłam latarką i nikogo nie znaleźliśmy.
Posprzątaliśmy porządnie i na tym
byłby koniec.
Wieczorami musimy się powstrzymywać,
aby nie biegać na podwórko z latarką. Ja się wstrzymuję ale
Krzysiek niestety nie i idzie pod byle pretekstem a potem wraca i
chwali się - trzy było pod schodami!
Z wielką radością oznajmiam, że już
do brzegu niedaleko ale teraz najważniejsze.
Jestem ogromnie wdzięczna za pomoc w
karmieniu, dostałam worek dobrej karmy i dwie zgrzewki puszek, i
było mi strasznie głupio a jednocześnie czuję ogromną
wdzięczność bo tak - to tylko dzikie zwierzęta w moim ogrodzie i
ja jestem za nie odpowiedzialna. Czuję ogromną radość, że
pomogliście mi, ja bym w życiu nie śmiała prosić o pomoc w tej
sprawie, uznałabym to za nadużycie. Nigdy tego nie zapomnę,
bardzo dziękuję. Za troskę, za empatię, jeju, takie koszty, ja bym tyle nie mogła wydać!
Teraz już jeże nie jedzą tak dużo,
karma się jednak przyda bo znów mamy kolejne zwierzątko, które
prawdopodobnie nas wybrało o czym napiszę już wkrótce.