piątek, 29 września 2017

dynie

Lubią nasz ogród a my lubimy dynie. Najbardziej pieczone. I ja jestem strasznie staroświecka i nie marnuję dyń na wycinane ozdoby.
Krysia chciała zobaczyć jak one wszędzie włażą to proszę bardzo - posadzone na grządce rozeszły się na wszystkie strony.
dynie na kalinie

i w malinach

środa, 27 września 2017

wyznaję, że nie umiem..

Laptop jeszcze w naprawie więc ograniczam dodawanie postów. Z dużym opóźnieniem odpisuję na maile zwłaszcza na onetowych adresach, teraz dopiero widzę wirtualność mojego życia. Bankowość, rachunki, zakupy, praca a nawet wiele kontaktów towarzyskich - to wszystko przez internet.
Kiedyś jeden z naszych znajomych powiedział z rozbrajającą szczerością, że nie zna się na komputerach i nie ma ani czasu ani ochoty aby się uczyć tego wszystkiego. Człowiek bez kompleksów - ma swój biznes, od załatwiania wielu spraw ma ludzi i nie zawraca sobie głowy zepsutym laptopem czy tym, co u znajomych na fejsie. To mnie nauczyło czegoś ważnego - nie każdy musi wszystko umieć i nie ma się co wstydzić, jeśli nie jest się zbyt dobrym w dziedzinie, którą każdy ogarnia albo się chwali że ogarnia.
Ja nie ogarniam kart płatniczych i zawsze noszę przy sobie gotówkę.
Znam dziewczynę, która nie ogarnia wind i woli chodzić po schodach.
I inną, której zawsze rozmazuje się tusz do rzęs, zawsze, nawet wodoodporny.

Nie jesteśmy produkowani na taśmie, dlatego każdy z nas jest inny. To, co jednych zawstydza i peszy może być nic nie znaczącym dla drugich.
W dzieciństwie nauczono mnie, że czarodziejskie słowa to "proszę, dziękuję, przepraszam".
Dopiero po pięćdziesiątce dostrzegłam, że równie ważne są
"nie muszę się tłumaczyć,  to moja sprawa, i ulubione - nie bo nie".
Czarującego dnia!
PS. Wraz z rodzicami naszej wnuczki dziękujemy za życzenia i gratulacje. Kiedyś jej opowiem, że gdy się urodziła, to miała nad kołyską setkę albo i więcej dobrych uśmiechniętych  wróżek.





poniedziałek, 25 września 2017

Hania do kochania

Kochane Dobre Wróżki z bloga i z fanpage - dziękujemy za gratulacje i życzenia, Hanusia z mamą jeszcze w szpitalu ale mają się coraz lepiej. Boże, co ta nasza dziewczyna przeszła, nie opiszę bo na pewno by nie chciała. 
blog by poszedł w kosmos bo Łukasz ma hasło.
Nie będzie zdjęć - wybaczcie. Na pewno zauważyliście, jak oszczędnie wstawiam na blog i fb zdjęcia ludzi - mam ważny powód i to się nie zmieni. Syn i synowa też są niezwykle ostrożni ze zdjęciami w necie i ja to szanuję.
- Mamo, ja zrobiłem tylko dwa zdjęcia bo wolałem trzymać moją córeczkę na rękach, szkoda mi było czasu, wiedziałem, że zaraz mi ją pielęgniarki zabiorą - tak opowiadał mi syn. I wystarczy w zupełności, te chwile już się nie powtórzą, szkoda je marnować na pstrykanie.
Trudno mi jednak zachować dyskrecję bo kiedy jestem szczęśliwa to chcę o tym natychmiast mówić albo opisywać, stąd ta notka. 

Kiedy rodzi się dziecko, zmienia się wszystko. Kiedy rodzi się wnuk, jest tak samo. Patrzysz na swoje dziecko i myślisz - nie bój się, dziecko to miłość na całe życie.
I ciekawe czy będzie córeczką tatusiową.


PS. Jutro już będzie o kotach kwiatkach i jeżach ;). 

piątek, 22 września 2017

sprawozdanie

Znów o tych jeżach
będzie sprawozdanie, trudno, musicie wytrzymać, każde sprawozdanie musi być długie i rzetelne.
Pod koniec lata matka jeżyca postanowiła rozmnożyć się w naszej piwnicy nie wiadomo dlaczego, może z powodu bliskości z regałem z pozostałościami trunków weselnych, ogórków kiszonych, soków malinowych i dżemów z czarnej porzeczki. Diabli wiedzą. A może kręci ją zapach gumy,bo uwiła sobie gniazdo pośród zimowych opon.
Tam nikt nie zaglądał od wiosny! Było ciemno, cicho i spokojnie aż do dnia gdy weszłam do piwnicy chcąc zabrać z regału puste słoiki a ustawić pełne.
Dalej już wiecie - usłyszałam z kąta bardzo podejrzane dźwięki i pierwszy raz w życiu zobaczyłam (ile mnie to odwagi kosztowało to nawet nie wiecie) coś co się ruszało i było wielkie! 
Niewiele wiedziałam jak się z nimi obchodzić ale od czego internet. I pisałam, bojąc się jednocześnie jak zareagujcie. Bo tyle różnych trudnych spraw na świecie a ja o tych jeżach. Że nie mamy większych zmartwień czy co? 
Pisałam, że bardzo dużo jedzą. Karmiłam je kocim jedzeniem, jadły mokrą karmę, chrupały suchą. Zależało mi na tym, żeby urosły przed zimą bo musiałam je wyprowadzić z piwnicy.
Najtrudniej było nam NIE podglądać ich. Wyobraźcie sobie sześć maluchów, które już jedzą samodzielnie i są ciekawskie jak kocięta. Kiedy tylko zapadał zmrok, wyłaziły z piwnicy z matką i gramoliły się do misek. Rozstawiałam miski coraz dalej żeby musiały szukać bo w piwnicy miały po prostu szwedzki bufet tuż koło regału.
Kiedy zbudowaliśmy domek, jeżyki były już spore i biegały swobodnie po drugiej części piwnicy a nasz kot siedział na najwyższej półce taki wkurwiony (napisałam tak brzydko? skandal!) jak rzadko kiedy. Pękałam ze śmiechu bo jestem okrutna i zła. No ale zrozumcie kota - jego jedzenie, te sosiki, galaretki, te chrupki, i co?
Na szczęście wystarczyło dla wszystkich, jeże czasem kotłowały się po trzy, jeden największy zawsze właził do talerza z nogami, wychodził, znów wracał, i tak kursował tam i z powrotem.
W dzień przeprowadzki prawie się udało ale się nie udało. Dwa zwiały pod akwarium i nie było na nie mądrego.
Ale Krzysiek zrobił rodzaj rampy przy wejściu do piwnicy i one mogły wyjść a wejść już nie mogły. Nie załapały od razu ale postawiłam po drugiej stronie miskę z żarciem i na drugi dzień rano nie było ani jedzenia, ani jeży. Kot oczywiście tańczył z radości i krzyczał hip hip hurra. No dobra, to o kocie to przesada ale szukał wraz ze mną, zaglądaliśmy pod regały, świeciłam latarką i nikogo nie znaleźliśmy.
Posprzątaliśmy porządnie i na tym byłby koniec.
Wieczorami musimy się powstrzymywać, aby nie biegać na podwórko z latarką. Ja się wstrzymuję ale Krzysiek niestety nie i idzie pod byle pretekstem a potem wraca i chwali się - trzy było pod schodami!

Z wielką radością oznajmiam, że już do brzegu niedaleko ale teraz najważniejsze.

Jestem ogromnie wdzięczna za pomoc w karmieniu, dostałam worek dobrej karmy i dwie zgrzewki puszek, i było mi strasznie głupio a jednocześnie czuję ogromną wdzięczność bo tak - to tylko dzikie zwierzęta w moim ogrodzie i ja jestem za nie odpowiedzialna. Czuję ogromną radość, że pomogliście mi, ja bym w życiu nie śmiała prosić o pomoc w tej sprawie, uznałabym to za nadużycie. Nigdy tego nie zapomnę, bardzo dziękuję. Za troskę, za empatię, jeju, takie koszty, ja bym tyle nie mogła wydać!
Teraz już jeże nie jedzą tak dużo, karma się jednak przyda bo znów mamy kolejne zwierzątko, które prawdopodobnie nas wybrało o czym napiszę już wkrótce. 


środa, 20 września 2017

Pozdrowienia z Krakowa!

Latem dostałam kubek ze zdjęciem. Na zdjęciu są cztery osoby z gatunku "do wyściskania i nakarmienia" mam naturę matki karmicielki i prawie każdego gościa muszę karmić jakby tydzień nie jadł. Co to będzie z wnuczkami to nie wiem. Acha, muszę zapytać Asi czy będziemy uciekać ze szpitala czy nie.
O kubkach ma być a nie o wnuczkach babo z deficytem rozumu.
Na zdjęciu są cztery osoby ale ja jestem leworęczna i trzymając kubek widzę tylko jedną osobę siedzącą z brzegu, dlatego nazywam naczynie "kubek z Marcinem".
Mam jeszcze kubek z pierwszego Watrowiska od Joanny,  kubek z kotem i napisem "musisz ciężko harować żeby twój kot miał godne życie". One się tłuką, wiadomo, jak się używa to się zużywa. 
Szafka w kuchni jest zbieraniną skorup i choć kiedyś kupiłam eleganckie   czarno-białe naczynia to i tak szafkę można nazwać  "każdy pies z innej budy".
Ale za to kiedy piję pierwszą kawę, uśmiecham się do wspomnień.
Piosenka na dobry dzień.

wtorek, 19 września 2017

Nie narzekajcie na samotność


Młody człowiek porusza się w przestrzeni publicznej prawie zawsze ze słuchawkami w uszach. Często zasłania też oczy okularami. Pochylony nad telefonem nie dostrzega nikogo wokół. Wyraźnie sygnalizuje - nie zaczepiaj mnie, nie odzywaj się do mnie. Znamy się ale nie wita się, nie rzuci nawet  zwykłego "cześć" czy "dzień dobry". Po stojącym koło niego plecaku spaceruje osa. - Uważaj na osę - mówię, wskazując na owada. Dobrze wiem, że przez takie zwykłe słuchawki słychać co kto mówi. Chłopak jednak nie reaguje. A niech cię upieprzy - myślę i odsuwam się.
Obok stoi kobieta z kilkuletnim dzieckiem. Podchodzi do niej kuzynka, uśmiechają się do siebie i zaczynają rozmowę nie zwracając uwagi na dziecko. Ani matka nie prosi syna, by ten przywitał się z ciocią, ani ciocia nie wita się z przedszkolakiem.Jakby go nie było. Ale jest, ciągle pyta "kiedy przyjedzie autobus, kiedy przyjedzie autobus" wreszcie rozzłoszczony kopie matkę w łydkę. Starsza kobieta stojąca obok patrzy na malca i mówi - co ty robisz, przecież to mamę boli! Chłopiec kopie jeszcze raz i wtedy matka podniesionym głosem mówi do starszej kobiety - niech się pani nie wtrąca i nie zaczepia mojego dziecka! A niech cię tłucze - mruczy pod nosem starsza pani i odsuwa się.
Kiedy pracowałam w szkole dla biednych bogatych dzieci, koleżanka uprzedzała mnie - nie oczekuj, że będą się z tobą witać, żegnać, że będą cię WIDZIEĆ. Nie oczekiwałam, ale i tak było mi miło, gdy kilkoro dzieci przychodząc rano mówiło "hello" albo "cieńthoby". To było  co innego bo ja byłam w pracy, robiłam swoje i tyle. Od wychowania są rodzice. Od nauki szkoła.
 Mam wrażenie, że ludzie zapomnieli obowiązkach, że w przestrzeni publicznej (prywatnej przeważnie też)widzą tylko prawa. Nie widzieć, nie słyszeć, nie wtrącać się.

niedziela, 17 września 2017

domek dla jeży

domek dla jeży
nowy lokator

Jeśli ktoś oczekiwał wypasionej budowli to pewnie jest rozczarowany. Konstrukcja wygląda tak jak na zdjęciu, niewiele tam naszej roboty - po prostu Krzysiek wybrał trochę ziemi, do dołka nasypał kory i liści oraz włożył jeżowe gniazdo z piwnicy, zrobił z desek tunel, wszystko zakrył gałęziami i bluszczem. Wejście jest już okryte kompostem, zostawiona niewielka dziura. Odległość od gniazda w piwnicy to tylko grubość muru. Przeprowadzka była trudna, dwa młode wryły się pod regał i zostały w piwnicy, zamierzam je złapać wieczorem gdy wyjdą jeść. Do misek z karmą trafiają bezbłędnie więc nie martwi mnie to. 
Dwa dni temu przyleciał taki oto piękny gołąb. Chyba jest trochę zmęczony ale nie ma problemu z lataniem, siedzi na ganku pod rynną albo spaceruje po belce tam, gdzie kot ma poczekalnię. Ma na nóżce żółtą i czerwoną obrączkę. Niech odpocznie i leci dalej bo za chwilę ktoś zacznie pytać czy kompletujemy arkę. 



piątek, 15 września 2017

Jeże dostały prezent

Za chwilę nie będę nudzić opowieściami o jeżach bo ich nie będzie, a na razie jest tak -
idę po coś do piwnicy to jest szeleszczenie i pisk, bo kto to widział robić pobudkę w ciągu dnia. Nie wszystkie już śpią przytulone do mamy, widziałam jednego śpiącego pod regałem z ogórkami.  Wyłażą z piwnicy już koło piątej po południu więc trzeba naprawdę uważać.
Rozkładam im jedzenie tak żeby nauczyły sie wychodzić dalej niż kilka metrów, nie wszystkie są duże, dwa jest spore ale reszta to drobiazg, pewnie to jest podobnie jak z kociętami, kto sie dorwie do mamy cycusia ten szybciej rośnie.
Kiedyś widziałam, jak jeden wlazł na podstawkę z jedzeniem i jadł a dwa przepychały się bo też chciały dostać się do żarcia.
Dostają to co koty. Zjadają wszystko, nigdy nic nie zostaje.
I teraz najważniejsze - w imieniu jeży dziękujemy czytelniczce przejętej ich losem  za worek suchej, dobrej karmy. To wielka pomoc, czuję ogromną wdzięczność, ta ilość jedzenia spokojnie im wystarczy. W weekend robimy domek i wyprowadzkę.

wtorek, 12 września 2017

znów o tych jeżach

Wklejam zdjęcie wejścia do naszej piwnicy, żeby można było zrozumieć, jak to się stało, że jeżyca uznała nasz dom za swój.

mur oddziela posesje i przylega do ściany domu

Do wysokości piętra wszystko jest zarośnięte grubą warstwą roślin, nad którą nie panuję - to winobluszcz, winorośl, clematisy, pnące róże a niżej pod schodami wiodącymi do domu jest warstwa kory i liści. 
O obecności jeży na posesji wiedzieliśmy od dawna ale staraliśmy się nie przeszkadzać. Raz zdarzyło się, że któryś obudził się w środku zimy i trzeba go było dokarmiać ale nigdy potem nie wchodziliśmy sobie w drogę. W ogrodzie jest zbiornik na deszczówkę z kamieniem na środku dla ptaków, miska z wodą dla kotów i pojemnik z kocim jedzeniem. Kto chce to się częstuje.
Z jeżami problem jest taki, że cała posesja jest ogrodzona i gdyby chciały sobie pójść, to muszą wyjść przez bramę a ta znajduje się przy samej drodze. Wiele razy siedząc do późna na huśtawce widywaliśmy latem jakieś stworzenia maszerujące dziarsko pod wiatę lub do kuwety z wodą.  Nie wiemy dokładnie jakie bo ja nie pozwalam straszyć ich  światłem. Kiedy siedzimy w ogrodzie, pali się tylko ogrodowa latarenka ze świecą. 
Jeżyca widać stwierdziła, że nasza piwnica jest dobrym miejscem na dom i uwiła tam sobie gniazdo. 
Jeże długo karmione są wyłącznie mlekiem matki i dlatego nie mieliśmy o nich pojęcia. Do nocnego łażenia jesteśmy przyzwyczajeni a i w dzień nieraz coś czmycha spod nóg, po prostu piwnica jest calutkie lato otwarta tak jak to widać na zdjęciu więc mamy różnych gości. 
Ale teraz bywałam tam często bo w tej części mam regał na słoiki i sprzątałam tam, zabierałam słoiki i butelki i  zanosiłam na półki przetwory. Kilka razy widziałam różne znaki świadczące o tym, że ktoś tam bywa oprócz mnie - przewrócony na bok kartonik, przewrócona butelka z piwa, słyszałam również niepokojące szmery. 
I wreszcie kiedy zaczęliśmy porządkować roślinność pod schodami, w piwnicy coś zaświergotało, zapiszczało i zobaczyliśmy pierwszego jeżyka. Hyc hyc hyc przebiegł z piskiem z jednego końca piwnicy w drugą część i z powrotem. Krzysiek nie słuchał oczywiście moich lamentów "nie idź, zostaw bo go wystraszysz" tylko poszedł, zapalił światło i za zimowymi oponami znalazł samicę karmiącą 6 młodych, dokładnie tak jak kotki karmią swoje małe.  
Wycofał się i od tej pory staramy się tam nie chodzić ale te małe już są takie jak podrośnięte kocięta więc biegają po całej piwnicy aż strach wejść po dżem. Poza tym są strasznie żarłoczne, daję im karmę na takiej szerokiej podstawce i one tam się wieczorem aż kotłują.   
Muszę je dokarmiać bo są jeszcze małe a nie chcę ich zimą w piwnicy, niestety ale zamierzam je wyprowadzić. 
Jeże są pod ścisłą ochroną, dlatego skontaktowałam się z fundacją opiekującą się tymi zwierzętami żeby upewnić się, że nie robię im krzywdy. 

niedziela, 10 września 2017

kto z nami mieszka

Już wiemy. W tym roku jeżyca uwiła sobie gniazdo w piwnicy. Jej dzieci (sześcioro, jeszcze je karmi) już są dość duże, ale jakie to bezczelne i odważne! Wczoraj po południu robiliśmy przesadzanie bylin pod schodami bo zrobił się tam busz, a jeżyk stanął w drzwiach piwnicy, stał i PACZYŁ. I rób jak on tak obserwuje. Wreszcie gdzieś poszedł. Przynajmniej wiem kto całe lato zżerał kocie żarcie. Bo Kociołek jest wybredny i nie wszystko zje, co zostawi to wynosimy wieczorem pod wiatę, ktoś się tym posilał.
Dziś za to kot wywołał mnie na pole, on tak czasem ma, wchodzi do domu i miauczy a jak pytam co chce to idzie z powrotem do drzwi i ogląda się czy idę za nim. Wyszłam na ganek i słyszę jakby ptak ćwierkał. Ale kot schodami na dół, to ja też. To ćwierkanie dochodziło z piwnicy. Pewnie bydlę złapało ptaka i się chce pochwalić! Weszłam ostrożnie a tam znów ten jeż - ćwierka i idzie do chlewika (kto czytał na fp to wie o co chodzi).
Nie wiedziałam, że jeże ćwierkają, do tej pory zawsze słyszałam fuczenie.
Trzeba będzie zrobić im jakiś schron pod murem bo przecież piwnicę na zimę zamykamy i zostawiamy tylko kocie okienko. Niech sobie śpią w bardziej przyjaznym miejscu, i tak już wchodzę do piwnicy z obawą że stanę na którymś.
A kot bawi się fuksją.


sobota, 9 września 2017

sobota rano

Tak się wszyscy jarają grzybami a konkretnie najbardziej łażeniem po lesie wśród mokrych pajęczyn. Nawet to rozumiem - taka loteria, otrujesz się w tym roku czy jeszcze nie. Hazard.
 I wstają rano, jadą parę godzin do najbliższego lasu, zakładają gumowce i  zbierają szatanioki bo w lasach nie ma zasięgu i nie mogą porównać tego co w koszyku z tym co w internecie.
Ponieważ spędziłam dzieciństwo w lesie i grzyby jedliśmy okrągły rok - smażone, ze śmietaną, w zupie, pieczone na blasze, marynowane i suszone to nie widzę w zbieraniu grzybów niczego szczególnego. Z dziesięć lat temu byłam ze znajomymi na grzybobraniu i znajoma stwierdziła, że chciałam ich wszystkich otruć. Zadeklarowałam bowiem, że na grzybach się znam i mogę przeprowadzić selekcję. I tak - w koszykach znajomych były maślaki i podgrzybki i nawet jakiś prawdziwek a ja miałam wiadro różnych gołąbek których absolutnie nikt nie zbierał więc miałam niczym żniwa - krówki, jarzębule i rydze. Wzięli mi to wszystko i wyrzucili do rowu. Zero zaufania! I tak się skończyła mordęga łażenia po lesie w gumowych butach, wśród mokrych gałęzi i jazda na łeb na szyję z góry wśród mchu, paproci i kurdupli w czerwonych czapeczkach. 


Czarującego weekendu!

czwartek, 7 września 2017

kobieta kobiecie żmiją

Staram się nie zaglądać na fora związane z porodem i opieką nad niemowlakiem. Wcześniej nie byłam tym zagadnieniem zainteresowana wcale – bliżej mi było do sposobów zwalczania porannej sztywności. Kręgosłupa. I do profilaktyki cholesterolowej.
Ale dziecko naszego dziecka wkrótce się urodzi a ja mam świadomość, że jednak czasy, gdy się rodziło w polu za kopą siana, zawijało dziecko w fartuch i wracało do kopania buraków prawdopodobnie minęły a opowiadające o takich historiach kobiety są już starsze niż moja profesorka od produkcji roślinnej (a miała chyba 140 lat albo coś koło tego i wszystko się jej myliło).
 
Mam jedno pytanie – po co kobiety tak się straszą porodem? I dlaczego każda bez wyjątku uważa, że jej poród był najstraszniejszy a ona najdzielniejsza? To już dwa pytania, nie pisz dużo bo nikt nie będzie siedział i czytał takich głupot.

Wczoraj wyczytałam jedną z najgłupszych rzeczy i nie daje mi to spokoju. Kłóciły się Dżesiki, madki Brajanków (nie poprawiać) o to, czy matka dziecka, które przyszło na świat przez cesarskie cięcie ma prawo mówić, że urodziła. I że tak naprawdę to ona nie wie, co to jest poród.

Nie mam cierpliwości do takich bredni ale i tak wykazałam się spokojem i napisałam bardzo grzecznie co o tym myślę czyli spierdalaj kretynko  idź precz prymitywna osobo i nie wracaj. Potem doszłam do wniosku, że na każdym forum i w każdej grupie dyskusyjnej są trolle podbijające dyskusję na potrzeby ruchu w grupie. Ale i tak byłam oburzona bo jeśli naprawdę ktoś tak myśli? To przecież podłe, okrutne i głupie. Moja dzielna, kochana siostrzenica ma troje cudownych dzieci i te dzieciaki mają dobre życie, widać jak matka bardzo je kocha, jakie są radosne i promienne. Wszystkie przyszły na świat przez cc. Ile ta dziewczyna wycierpiała! Ile poświeciła, chcąc mieć swoją gromadkę. I nawet z tego powodu, żeby taka cudowna osoba nie musiała choćby przypadkiem przeczytać takich uwag, mogłabym strzelić takiego trolla w paskudny pysk.

Po co te dziewczyny toczą takie zażarte kłótnie. O karmieniu piersią, o usypianiu dziecka, o powrocie do formy po tygodniu (!) od porodu, i który wózek jest lepszy, i która jest mądrzejsza. I tak się kłócą całymi godzinami.
 A przecież nie jesteśmy zrobieni na taśmie, jednakowi, przecież nie mamy takich samych potrzeb i oczekiwań.  Żyjemy w różnych środowiskach. Jesteśmy ludźmi. 

Uprzedzam pytania. Nasza wnuczka jeszcze u swojej mamy w brzuszku i ma się całkiem dobrze.



niedziela, 3 września 2017

żeby nie płakać po lecie


Nie obieram ze skórki, kroję w kawałki, kropię oliwą, posypuję ziołami i piekę w piekarniku. Piekę ze skórką, która po upieczeniu oddzieli się bez trudu. Na surowo obieranie dyni jest trudne.
Moja babcia mówiła na dynię "bania". Robiła z bani zacierki na mleku. Byłam małym dzieckiem ale do dziś pamiętam smak tego jedzenia i słodko-mleczny zapach.
Na naszej działce dynie rosną jak opętane i nic ich nie może powstrzymać, planuję w przyszłym roku posadzić je na samym dole i niech sobie idą gdzie chcą.
Dziś zrobię sałatkę z dynią a pozostałe kawałki użyję do jutrzejszej zupy.

Tymczasem piekarnik zajęty jest przez jesienny placek.

Zwykłe ciasto ze śliwkami, najbardziej smakuje na ciepło, z kubkiem mleka.

Pierwszy raz zakisiłam kapustę.
Znalazłam na strychu spory gliniany garnek, w podobnym ale mniejszym całe lato stoją ogórki małosolne. Kapusty nie kisiłam nigdy. Wystarczyło pięć dni i już jest dobra, gotuje się na farsz do pierogów. Od czasu do czasu w niedzielę robimy rodzinne lepienie pierogów, to jest tak samo dobra integracja jak planszówki.
Wczoraj wieczorem widząc zasnute deszczowymi chmurami niebo  szukałam ofert pracy w Brazylii. Krzysiek stwierdził, że jestem jak sójka.


sobota, 2 września 2017

Mecz z Danią będzie powtórzony!


Pod poprzednią notką piszecie, że znacie treść blogów a nawet śledzicie fanpage, dlatego z pewnością pamiętacie Kiciula  typującego mecze. I bardzo, ale to bardzo dziękuję za te wszystkie komentarze, witam serdecznie komentujących pierwszy raz, każdy komentarz czytałam z uwagą i każdy mnie cieszy. Te krytyczne wywalam w kosmos bez czytania. A na biurku mam laleczkę w którą wbijam długopisy.
Ale nie będzie dziś odgrzewania wczorajszej notki tylko o tym meczu i dlaczego tak wyszło jak wyszło.
Kot przed meczem powinien dostać odpowiednie akcesoria i wówczas zwycięża drużyna zgodnie z przewidywaniem zwierzaka.

archiwum

Ale tym razem już w przeddzień meczu kocisko nawiało z domu. Nie przyszedł na noc, co bardzo mnie zaniepokoiło bo to się nie zdarza, choćby z powodu wieczornego karmienia. Tu mi proszę nie wytykać wypuszczania kota z domu, braku siatek w drzwiach i oknach, krat i łańcuchów, ja mieszkam na wsi i mój kot będzie wychodzący. Kropka.
Rano zwierzątka jeszcze bardziej nie było ale miska była zupełnie pusta, co świadczyło o tym, że znów odwiedził nas gość. Przychodzi taki wielki, czarny, z długim puszystym ogonem, w białych skarpetkach. Na pewno nie jest dziki ani bezdomny tylko lubi kiciulowe żarcie. Tak sobie pomyślałam, że być może nasz kot dostał łomot broniąc swego terytorium i wystraszony siedzi w piwnicy albo w krzakach. Ale nie siedział.
Cały dzień byłam zajęta ale i tak co chwilę patrzyłam w okno i na ogród. Jak to mówi nasza mama – rozstąp się ziemio, nie ma!
O czwartej poszłam na poszukiwania. Wcześniej nie ma sensu ale o czwartej minęła doba a za chwilę zrobi się ciemno i wtedy poszukiwania na wsi są bez sensu. Choć dziś w nocy pod Wieliczką znaleziono zagubione w polu kukurydzy 2,5 letnie dziecko ale to jednak co innego.
Obeszłam ulubione miejsca uciekiniera – dwór, przykopę, janusową drogę, janusowy sad. Sparzyłam się pokrzywami i wystraszyłam drzemiącego w trawie robotnika. Biedny zerwał się na równe nogi a ja wystraszyłam się prawie tak samo. Skoro szukam kota to wołam „kotku”, co w tym dziwnego.

Ale nie znalazłam więc poszłam do domu i ogłosiłam żałobę.  Typowanie meczu nie odbyło się i dlatego grali jak grali. Kot wrócił o północy.