W wiejskim sklepiku prawie
wszyscy się znają a jak się nie znają to i tak obcych się nie krępują i
opowiadają, co słychać. Jedni mają fejsbuka a inni idą rano po bułki.
Bułki, chleb, śmietanę,
serek. Niektórzy kupują bez kolejki bo im się śpieszy, na przykład pan proszący
o butelkę żubrówki. Będzie miał facet wesoły dzień. A inni nie śpieszą się
wcale, tak jak Igorek.
- Mamusiu a pani nam mówiła,
że mamy na dziś mieć kororwe liście, kastany, zołendzie i inne dary
jesieni!
Mamie Igorka zmienia się
gwałtownie kolor twarzy (tak tak, na wsi się nikt nie maluje do sklepu) i wygląda,
że zaraz trafi ją najjaśniejszy szlag.
- To nie mogłeś mówić
wcześniej? Za piętnaście minut musimy być w szkole! Ciekawe co jeszcze wymyślą,
jak nie kolorowe słomki i bibułki to gotowane jajka, pudełeczka, zakrętki,
patyczki, na spacer niech idą i nazbierają z dziećmi, ja nie będę teraz grzebać po rowach!
Igorek dawno nie słucha, słucha
za to cała kolejka.
– Iwona, mój ma pełną siatkę liści, podzielimy się.
Kocham wiejskie sklepy, fajsbuki się nie umywają :-D
OdpowiedzUsuńZgadzam się:-) Widzieć minę tego malucha i słyszeć jego głos-bezcenne:-)
Usuń:))! skąd to znam - też tak miałam. A tak o wiejskim sklepiku to też mieszkam na wsi i wiem, że to bank informacji, miejsce na spotkanie towarzyskie (np. szybkie piwko), salonik prasowy, wymianę przepisów itp. itd. Nie robię tam często zakupów ale jak się zdarzy to cierpliwie stoję i słucham - :). A mama mojego męża do sklepu chodzi jak to kościoła - rytuał cały :), potem sprawozdanie mężowi zdaje co gdzie i u kogo :). Nie wiem czy w mieście sąsiad przychodzi do sąsiada, ot tak zwyczajnie pogadać ??? Tu jeszcze przychodzą I to niesłychanie sympatyczne jest. -Anna-
OdpowiedzUsuńMieszkam w takiej podmiejskiej dzielnicy, prawie wsi. Chwale sobie tą prawie wiejska atmosferę. Ale tak jak to tu opisujesz już nie jest u nas.Bliżej miasta to ludzie już wobec siebie inni się robią. Choć na całe szczęście nie wszyscy.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że jak zdarzało mi się zapomnieć większej gotówki ,a już i zdarzyło mi się pójść bez portmonetki,to zawsze wracałam z zakupami. Wiedzieli że doniosę należność bo mnie w sklepach w naszej dzielnicy znają. W mieście chyba to byłoby niemożliwe.
UsuńTak ma chyba wiele dzieci - pamięć "wyrzuca"pilne informacje tuż przed wyjściem do szkoły;)
OdpowiedzUsuńMój tez tak robi :d A nawet lepiej, bo wcale nie mówi, tylko w szkole się dowiadujemy od innych, a jak już coś przypadkiem ma, to zapomina, że ma i przynosi w plecaku z powrotem... :D
OdpowiedzUsuńUrodziłam się, wychowałam i nadal mieszkam w b.dużym mieście. I bardzo cenię sobie anonimowość wynikającą z tego faktu. Zdarzało mi się bywać w małych miasteczkach dłużej niż dwa tygodnie i doprowadzały mnie one do szału- właśnie to plotkarstwo, wściubianie nosa do cudzego życia,podglądanie zza firanki, komentowanie wszystkiego.
OdpowiedzUsuńWiadomość dla Anny - tu też przychodzą sąsiedzi z wizytą, ot tak pogadać, chociaż każdy ma mało czasu, jest inny rytm dnia. Niektóre małe osiedlowe sklepiki są miejscem,gdzie nieco dłużej się spędza czas, bo nie są samoobsługowe.Podejrzewam, że różne spotkania na terenie kościoła też służą wymianie informacji sąsiedzko-plotkarskiej, ale nie wiem, bo nie chodzę do tej instytucji. Być może,że jestem i byłam dziwna, ale miałam zwyczaj wypytywania dziecka codziennie, co danego dnia było w szkole, co mają przygotować na następny raz itp. Po pół roku chodzenia do szkoły sama wszystko opowiadała i nie było problemu z pamiętaniem co trzeba mieć na następną lekcję, bo zapisywała to na swojej tablicy-przypominajce. To nie wina Igorka, że zapomniał, ale jego mamy, która go nie nauczyła jak ma sobie w szkole radzić.
Miłego, ;)
Kiedy mieszkałam na osiedlu było podobnie, dlatego nie przeżyłam szoku gdy zamieszkałam na wsi.Człowiek żył sobie w błogim przeświadczeniu, że jak kogoś nie znał to sam był anonimowy.Nic z tego.Ma to czasem swoje plusy. Kiedyś zapomniałam karty kredytowej, zorientowałam się w domu. Nawet nie zdążyłam z niego wyjść jak sąsiadka była już z nią u progu.Sołtyska czeka w sklepie i dzieli rachunkiem za podatek gruntowy.Jak zabraknie gotówki to można donieść i nikt nie marudzi.Wystarczy, że ekspedientka zna delikwenta z widzenia.Serdeczności.
OdpowiedzUsuńDzieci mają do tego talent,
OdpowiedzUsuńżeby mówić w ostatnim momencie ,
co jest potrzebne do szkoły :-)))
A ja walczę z chęcią przyodziania się w rolę Evy Kasprzyk w roli profesorowej, by domowo wykonać listkujące się ciasto. Ona do tego tak dzielnie zakasała rękawy , przepasała włosy ściętę na Sabrinę (pamiętamy ten film o uparcie pomijanych Starszych....braciach?)i przyznam,ze wypady poranne do piekarni czy sklepów są mi dalekie.
OdpowiedzUsuńNikt aż tego chleba tak rewelacyjnie nie wypieka...spacer wybiegiem też do szczególnie przygotowanych nie należy...
Przypudrowanie nosa- koniecznie zdrowotną krzemionką to obowiązek.... NIe tyle estetyczny co zdrowotny. Mam straszyć zaniedbaną skórą kiedy dłonie niekoniecznie spracowane, co nie panowie?;)
PS Takie nalepki na rowery kiedyś były modne. Nie z ostrzeżeniem, a z barwnymi motylami.Choć i one obecnie budza dziwne awersje. I chyba zacznę zamykać przejście poziomowe to z pieśni Uli "Schodami na strych..."- mysz strasznie dużo....
"Jesień już"=- najbardziej barwna. Ciekawe w czym oddać te chwile tej pory....owocach/liściach/ kompozycjach?
Panie beztrosko wymieniają się- ja chyba bym nie mogła.
"Odmierzam czas
liści kolorami"
jr
Jesień w pełni, to i kasztanowe ludziki ożywają! Cudnie, chyba zabiorę moją Młodą na długi spacer w poszukiwaniu skarbów jesieni!
OdpowiedzUsuńz dzieciakami tak jest i nawet z wiekiem to się nie zmienia... ja niby pytam Młodego o szkolę, co było, co trzeba a i tak o wielu rzeczach informuje mnie w ostatniej chwili ... nawet przestałam się już denerwować, to i tak bez sensu... miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńRano jeżdżę po bułki do identycznego wiejskiego sklepiku.Od wczesnych godzin porannych wysiadują przed nim panowie z piwkiem a nawet czymś mocniejszym.
OdpowiedzUsuńMnie zupełnie nie przeszkadzają, pod sklepem zawsze dowiaduję się gdzie mogę kupić owies lub słomę dla moich zwierzaków i innych ciekawych rzeczy, np. można "załatwić " koszenie łąki za kilka piwek ;. Grunt to ze wszystkimi dobrze żyć. Ja tam bardzo lubię nastrój mojego wiejskiego sklepiku.
Młody wczoraj ok 22 przypomniał sobie że pracę atramentem trzeba zrobić na plastykę, o północy skończył. Dobrze że sobie przypomniał ...
do miłego napisania ...
Fajne sa takie male spolecznosci, jak rodzina. Ja jestem taka wielkomiejska, w sklepie znam niewiele osob. Tylko z sasiadami mamy dobre kontakty, sporo im pomagamy, bo to starsi ludzie i wielu czynnosci nie sa w stanie sami wykonac.
OdpowiedzUsuńA dzieci... mam trojke, wiec zagadnienie jest mi dobrze znane. Tez zapominaly i prace domowe byly wykonywane w ostatniej chwili, poznym wieczorem, bo w dzien mialy wazniejsze sprawy na glowie.
To przecież dobrze że z dziećmi coś się w szkole robi ciekawego...
OdpowiedzUsuńNikki, z jednej strony - tak.
UsuńAle z drugiej wygląda to naprawdę kiepsko. Przede wszystkim chodzi o organizację pracy - plastyka czy technika to najczęściej jedna godzina lekcyjna tygodniowo, i jak tu zrobić coś naprawdę fajnego w 35 minut? 35 minut zaledwie, bo przecież trzeba wejść do klasy po dzwonku, przygotować miejsce pracy i potrzebne materiały, zacząć, potem odpowiednio wcześniej rozpocząć sprzątanie, żeby pozostawić klasę czystą dla kolejnych dzieci, które wejdą już po dzwonku. I zostaje malutko, naprawdę malutko czasu na to, żeby z tych patyczków, kolorowych liści i innych fajności zrobić coś kreatywnego, ładnego, zabawnego.
Aż chyba napiszę o tym u siebie, piękna jesień za oknem i aż mi się skojarzyło :)))
Kurcze ale ja pamiętam Kasiu że my w szkole robiliśmy i jakoś nam czasu starczało :)Tak mi się przynajmniej wydaje ;)
UsuńWychowalam sie w miescie, ale nasz malutki, osiedlowy sklepik wygladal tak samo. Wszyscy znali sie przynajmniej z widzenia i dzielili najnowszymi widomosciami i ploteczkami, a jesli komus brakowalo paru dni do wyplaty, to sklepowa dawala zakupy "na zeszyt". Wszystko sie zmienilo wraz z nadejsciem ery wielkich supermarketow. Mnie to smuci.
OdpowiedzUsuńAnabell dokonała osądu (jakże łatwo nam to przychodzi) nad mamą Igorka. Ona winna! Należało w przeddzień zapytać dziecko co zadane na jutro! Ano należało. A może pytała? A Igorek powiedział "nic" i przypomniało mu się dopiero rano. Przerabiałam to. Przy moim starszym synu nie było problemu. Nie tylko pamiętał, ale również miał zanotowane w zeszycie, bo pani kazała napisać co przynieść. Młodszy za to ma ważniejsze sprawy na głowie niż pamiętać co należy przynieść następnego dnia do szkoły. W zeszycie brak informacji, bo pani nie każe niczego notować.
OdpowiedzUsuńKażde dziecko jest inne, każda pani jest inna, więc może powstrzymajmy się od wydawania osądów.
Poza tym nie każda mama jest perfekcyjną, idealną mamą, która zajmuje się tylko i wyłącznie jednym dzieckiem. Czasem ma ich czworo i każde chce z nią trochę pobyć, a obiad sam się nie ugotuje, praca sama się nie zrobi, pranie samo się nie wypierze, dom sam się nie posprząta etc. etc.
Nie zapominajmy, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie jesteśmy robotami, które są zaprogramowane na wykonywanie danej rzeczy.
Pozdrawiam :)
Ja też do Annabell. Dzieci są różne, jak to zauważyła Klepsydra. U mnie najstarszy i najmłodszy nigdy nie wiedzieli co i na kiedy i nigdy nie mieli zapisanych takich "zbędnych" rzeczy w zeszytach. Nie zawsze można po dziecko iść do szkoły i dopytać okolicznych mamuś. Bardzo generalizujesz. Chyba masz jedno dziecko, kobieto :)
OdpowiedzUsuńO, ja budziłem zgrozę na wywiadówkach - jako nieliczny rodzic głosiłem, że nie zaglądam dzieciom do piórnika i tornistra, nie odrabiam za nie prac i nie mam zamiaru też pamiętać co mają przynieść na lekcje - ale mnie mamuśki perfekcyjne bawiły! I jeszcze miałem czelność mówić, ze szczerze mówiąc mam w nosie stopnie, bo i tak moje będą miały co najmniej dobre wyniki na egzaminach! Co prawda dzieciakom tego raczej nie powtarzałem, ale mnie chyba zgroza większa ogarniała na ograniczoność większości mamusiek - dobrze, że z czasem więcej ojców na wywiadówki chodziło, bo przecież nie szło wytrzymać tego naporu na robienie wszystkiego za dzieciaki i ciągłego załatwiania za nie najprostszych spraw. Nienormalny jestem? No nie wiem - piątkę dzieciaków ze Starszą żeśmy wychowali, to może i nienormalny? :D
OdpowiedzUsuńFajny tekst. Jako nauczyciel z dużym stażem raczej się nie wypowiem:)))Życie jest życiem, matki i dzieci są różne. Moje dzieciaki szkoły pozaliczały z mniejszymi lub większymi wpadkami. Ja, jak belfer też miałam różne "przygody" i z uczniami, i z rodzicami.
OdpowiedzUsuńNo tak tego nie ma w markecie.
OdpowiedzUsuńChociaż moja znajoma zbierała liście bo jakiś market wymyślił sobie jesienną scenografię salonu samochodowego
Pozdrawiam
w każdym wieku mają czas i załatwiają wszystko w ostatniej chwili :)) Czy ktoś pamięta, kiedy im to przechodzi?
OdpowiedzUsuńNo tak! Ale te liście to faktycznie mogły dzieci zebrać sobie na spacerze-i połączyć to z nauką-a może już nie wolno wychodzić na spacery ze szkoły? No, bo wycieczka- to zupełnie co innego! Ile formalności, zezwoleń,jest do załatwienia. To już lepiej zadać do domu- spacer z rodzicami po parku, czy lesie wiele dobrego w rodzinie wniesie!
OdpowiedzUsuńChyba, że się o zadaniu zapomni, albo mama znów nie miała czasu...iść z dzieckiem do lasu.
korek115@onet.pl
Klarko
OdpowiedzUsuńU mnie na blogu możesz zobaczyć na bieżąco przebieg BLOG FORUM GDAŃSK 2012!
To jest w okienku na dole na samym końcu wpisu. Konferencja rozpoczyna się 13 października o 10 tej rano w Gdańsku. A kończy się 14 po południu.
Zapraszam do mnie na transmisję!
Jak idę
do metra to z przyzwyczjenia z mlodości kasztany zbieram:)
Pozdrawiam
Vojtek z telewiorkiem na blogu:)
Mój syn notorycznie zapominał co ma przynieść-kilka razy prosiłam w szkole,że jak bardziej skomplikowane prace planowane są,proszę o karteczkę-odpowiedź nauczycielki-ja nie jestem od pisania informacji ,niech ćwiczy pamięć.Córka jest sprytniejsza i zapisuje sobie-tylko niestety nie zawsze pamięta,że zapisała.Urok wiejskich sklepików?Z pewnością w opisanych kwestiach jest,ale nie dla rodziców dzieci szkolnych.Dzieciaki mają plastykę w środy i w czwartki i w środę po powrocie z pracy dowiaduję się,że na czwartek trzeba farbki ceramiczne,albo glinę,albo specjalny gips (hitem były patyczki od lodów w lutym)- pakuję się do auta i jadę do najbliższego miasteczka 20km modląc się,żeby to było-najczęściej nie ma.Pierwszy rok przechodziłam załamania nerwowe z powodu takich bzdur-teraz w wakacje kupuję wszystko co może przyjść do głowy naszej nauczycielce stylizującej się na mieszczucha ,do której nie dociera fakt,że w wiejskich sklepach takich rzeczy się nie kupi(nie,dzieci nie zapomniały i pani nie mówiła o tym w ubiegłym tygodniu-wielokrotnie to sprawdzałam u samej pani) w miasteczkach tak-jednak nie wtedy,gdy wszyscy jednocześnie muszą zdobyć to samo.Nawet nie wiecie jak ja bym chciała,żeby oni mieli przynieść kasztany,liście lub coś co jeszcze można samodzielnie zebrać
OdpowiedzUsuń