Przeprowadzałam się wiele razy zanim osiadłam tutaj i może się zdziwicie, ale lubię przeprowadzki. Pewnie dlatego, że zawsze albo prawie zawsze zmieniały moje życie na dobre a nawet jak nie było lepiej to było inaczej. Teraz też nie jestem zakorzeniona i uwiązana tak, żebym nie mogła zmienić domu, przeciwnie, gdybym miała interesującą okazję, pozwalającą przenieść się w inne miejsce, zrobiłabym to. Nie dlatego, że mi tu źle. Umiem wokół siebie stworzyć dom na nowo i nie mam z tym problemu. Kota pod pachę i w drogę. Już widzę pytanie – a co na to mąż? Ma podobne zdanie, rozmawialiśmy o tym wiele razy.
Nie ma co pisać o przeprowadzkach, gdzie dobytek mieścił się w torbie podróżnej a reszta rzeczy zostawała u mamy. Tak właśnie pojechałam do mojej pierwszej pracy na rok, z jedną torbą i legitymacją szkolną, wszak pełnoletnia nie byłam więc dowodu osobistego nie miałam. Gorzej już było z powrotem bo przez rok nagromadziłam trochę rzeczy i w przeprowadzce pomagała mi siostra.
Do domu teściowej też dotarłam z jedną torbą, zawierającą wyprawkę dziecka. A że za tydzień urodziłam, dorobiliśmy się w ekspresowym tempie pierwszych mebli – łóżeczka i wózka. Nie wiem, czy ktoś pamięta kredyty dla młodych małżeństw z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie dostawało się gotówki tylko rzeczy, i to takie, jakie były w sklepie. Ja na ten kredyt kupiłam meblościankę, odkurzacz i maszynę do szycia. Maszynę do szycia zamieniłam ze szwagierką na rozkładany fotel bo ja szyć nie umiem ale w tym dniu w sklepie były tylko maszyny.
Tak więc przeprowadzaliśmy się do kolejnego mieszkania mając już dorobek, było też trochę skorup czyli kieliszki i talerze, które dostaliśmy w prezencie ślubnym. kilka garnków i czarna patelnia kupiona pod „Jubilatem” u Cygana. Przez wiele lat w tamtym miejscu Cyganie handlowali patelniami. ( Błagam, nie każcie mi być poprawną i pisać Romowie, wtedy to byli Cyganie i nikt się z tego powodu nie obrażał)
W mieszkaniu na Kozłówku mieszkaliśmy zaledwie pół roku i przeprowadziliśmy się do chałupki w Kryspinowie. Z bloku do domku bez wody i gazu, było naprawdę ciężko ale za to można było latem prać pieluchy koło studni i wieszać na sznurze a od maja do września bawić się z dzieckiem na piasku nad jeziorem. Ukasz się wówczas nauczył pływać najpierw na tatusiu a potem nie wiadomo kiedy pływał sam. Nauczył się też jeździć na rowerku. Nie chorował, woziłam mu od mamy cielęcinę, gotowałam rosołki z kur łażących po podwórku gospodyni.
We wszystkich tych miejscach poznawaliśmy sąsiadów, okolicę, kościół, sklepy, przychodnię, przyzwyczajaliśmy się do budynku, w jakim przyszło nam mieszkać. Z nikim nie byliśmy skłóceni choć były zatargi o czynsz z gospodarzami, nie narzekaliśmy na sąsiadów ale nigdzie nie czuliśmy się tak dobrze, jak na swoim, pewnie dlatego tak długo tu mieszkamy.
Teraz przenoszę się tylko z pokoju do pokoju a już mam okazję pozbyć się wielu niepotrzebnych przedmiotów, papierów, drobiazgów schowanych do komody na „przyda się kiedyś” albo nie wiadomo po co. Osobna orka przy przeprowadzce to szafa, nosiłam ciuchy z wieszakami, rzucałam na stół i śmiejąc się wołałam - tania odzież! Trzy worki poszły do śmieci bez żalu. Całe popołudnie układania ale jak mam wszystko pięknie i równo. Ze dwa tygodnie tak będzie.
Co się nie mieści w pokoju to na strych! Ciekawe, co robią z chwilowo nieprzydatnymi rzeczami ludzie nie posiadający strychu, piwnicy, garażu i szopy. Bardzo żałuję, że u nas nie ma garażowych wyprzedaży. Może w ten sposób pozbyłabym się trochę rzeczy.
Co jeszcze lubię w przeprowadzkach? Porządek. Jak się już po tym zamieszaniu i tej apokalipsie wszystko pięknie poukłada i sprzątnie. Lśnią okna, pachną firanki, kot układa się w nogach łóżka, gdziekolwiek ono stoi. Jeszcze się tylko przyzwyczaić, zwłaszcza do spania, i już.
Oj! I ja w swoim życiu wiele razy się przeprowadzałam. Za każdym razem na lepsze. Ale nienawidzę przeprowadzek. Nie lubię pozbywać się rzeczy, do których z maniakiem głupca się przywiązuję. Przecież wszystko może mi się przydać!I chociaż nigdy się nie przydają - wyrzucić ich nie potrafię!
OdpowiedzUsuńAle pracuje nad tym... pracuję. Może kiedyś.
Też kocham przeprowadzki :) Jest takie coś co czuję, nie potrafię tego wyjaśnić dlaczego, ale wiem, że dom, w którym mieszkam, nie jest moim ostatnim miejscem zamieszkania. Sama czasem łapię się na tym, że kupując jakąś dużą rzecz zastanawiam się jak ja to przewiozę podczas przeprowadzki :) Widocznie jeszcze nie znalazłam swojego miejsca na ziemi :)
OdpowiedzUsuńMoi rodzice też chyba lubili przeprowadzki, bo dość często zmienialiśmy miejsca zamieszkania, ale zawsze w obrębie jednego miasta (może na szczęście?). Teraz, kiedy zostali już w mieszkaniu tylko z najmłodszą siostrą, myślą o przeprowadzce do bloku, bo nie trzeba w piecu palić (mają centralne ogrzewanie założone sobie), zawsze ciepła woda, a że czynsz trochę wyższy?
OdpowiedzUsuńJa wyprowadziłam się z miasta na wieś i mimo ciągłego koszenia trawy/grabienia liści/dśnieżania - zależnie od pory roku, nie zamieniłabym się :)
ja tez sie lubilam pakowac przeprowadzac i rozpakowywac a w moim krotkim doroslym zyciu tez kilka ich bylo. najgorsza byla przeprowadzka z Polski do UK bo wszystko to czego sie w Polsce dorobilismy musielismy zostawic (w bagazu przewiezlismy tylko troche ubran i ksiazki) i tutaj zaczynac od nowa, praktycznie od zera, zdani tylko na wlasne sily. w naszym obecnym domu mieszkamy rok i znowu mysle o przeprowadzce ;)
OdpowiedzUsuńTeż parę razy sie przeprowadzałam - lubię to - jestem wtedy taka zaaferowana - jest we mnie tyle życia i ciekawości - przeważnie wymieniam wszytko meble itd.Mam inne kolory ścian - nowe pomysły - jestem w swoim żywiole. Jak już się zadomowie to raz w miesiącu obowiązkowo przestawiam meble - nie lubie jak jest ciągle tak samo - raz w roku lubie przemalować na inny kolor (sama)Ale teraz chyba trafiłam już na moje miejsce.Całe życie mieszkałam w Warszawie - teraz mieszkam pod.Jest cudownie,cisza,spokój,obok las - chyba już tu zostanę.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW mojej rodzinie to wręcz tradycja :D najpierw dziadkowie ze wschodu na zachód, tam jakieś cztery razy i z powrotem na wschód i znowu :)) Rodzice póki co dwa a ja już zdążyłam 6 razy w tym kilka po samym Kraku, ale myślę że już chyba dość Jula potrzebuje stabilizacji... chyba żeby kiedyś jakiś domek z ogrodem - na emeryturze ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię przeprowadzek,
OdpowiedzUsuńa tak mniej więcej, co 10 lat mam ... wrrrrr...
A ja się czuję czasem ograbiona z przeprowadzek, bo mieszkam w tej samej dzielnicy od ...urodzenia... Najpierw z rodzicami, potem dwie ulice dalej z mężem, a potem ulice dalej z mężem i dziećmi. Nie mogę narzekać, bo pięknie tu, ale myślę, jak mogłyby zmienić mnie i rozwinąć przenosiny w nowe miejsca:)
OdpowiedzUsuńA porządek w szafie też robię właśnie i u mnie poszło już do ludzi... 6 worków - to w związku ze zmianą wagi i tym, że nienawidzę tych dużych ciuchów:(
Dzień dobry Klarko ! :) Też lubię zmiany, ale chciałem o czymś innym. A może te wyprzedaże garażowe to nie taki głupi pomysł i jeśli to możliwe (te wszystkie skarbówki i inne gadziny) można by w ramach eksperymentu coś takiego zorganizować ? To przecież może być niezła zabawa.
OdpowiedzUsuńPrzyjdą mili panowie w mundurach straży miejskiej i wypiszą jeszcze milszy mandacik za nielegalny handel. Zgłoszą to do skarbówki i będzie jeszcze milsza sprawa do wyjaśnienia w US. Polska to dziki kraj.
UsuńLubię się przeprowadzać. Tylko u mnie to radykalne jest,najpierw drugi koniec Polski, pózniej co 2-3 lata inny kraj. Od 15 roku życia mieszkam poza domem rodzinnym. Jeszcze chyba nie znalazłam miejsca,o którym mogę powiedzieć,że tu zostanę. Uwielbiam poznawać nowe miejsca,wciąż coś mnie gna.Mój majątek to moje wspomnienia
OdpowiedzUsuńA mówiło się, że trzy przeprowadzki to jak jeden pożar.
OdpowiedzUsuńJa nie lubię się pozbywać rzeczy, jestem sentymentalny.
Pozdrawiam
Nienawidze przeprowadzek.Pewnie dlatego, ze wiele ich juz przezylam i zwykle byly albo na drugi koniec kraju , albo na drugi koniec swiata.Potem nic nie moge znalezc przez nastepny miesiac, a ja lubie jak wszystko w domu ma swoje miejsce.
OdpowiedzUsuńU nas(AU) wyprzedaze garazowe sa bardzo popularne, w kazda sobote w kazdej dzielnicy miasta odbywa sie ich wiele.Mozna znalezc na nich rozne fajne rzeczy.Kupilam w ten sposob ladne kwiaty doniczkowe, antyczna porcelane, ktora zbieram, zabawki i duzo innych rzeczy.Mowi sie, ze to, co dla jednego czlowieka jest smieciami,dla kogos innego jest skarbem i wlasnie takie rzeczy sa na garage sale.
Podejrzewam ,że Grześ czyta Twojego bloga!!
OdpowiedzUsuńWywalił mi wszystkie ciuchy ze swojej szafy;) Bez sensu chować wszystko z powrotem - zrobię od razu przegląd -mały rośnie;))
Klarko, ja zupełnie nie na temat. Dziś przeczytałam zabawną notkę na "czterdziestkanaczeresni.blox.pl"
OdpowiedzUsuńp.t. "W tym domu nie mam kota". Spodoba Ci się! Pozdrawiam!
Krystyna
Powoli zastanawiam się nad przeprowadzką mojej sypialni, więc jest całkiem możliwe, że czeka mnie to, co Ciebie za parę tygodni / miesięcy.
OdpowiedzUsuńA póki co zamieniam gabinet na kuchnię i odwrotnie, ale jeszcze na tę zmianę muszę poczekać, bo najpierw do końca te łazienki trzeba zrobić, a dziś jeszcze wymyśliłam, że okno w mojej chcę powiększyć :)
Tak więc i ja lubię takie przeprowadzki!
buziaki!
p.s. też bym czasem chciała urządzić wyprzedaż garażową! :)
OdpowiedzUsuńodczuwam podobnie... jak mam kolo siebie ludzi , ktorych kocham i swiety spokoj to wtedy wszystko inne nie jest takie wazne .-) rzeczy wyrzucam bez mrugniecia oka ! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie lubie przeprowadzek. Moj aktualny status to 7 i czeka mnie jeszcze jedna, tym razem wyczekiwana, jak uda nam sie kupic dom za 2-3 lata. Mam taka wewnetrzna potrzebe znalezienia miejsca gdzie bede mogla zmienic kolor scian, kupic meble jakie mi sie podobaja, posiedziec w ogrodzie. Wynajmowanie niestety nie daje takiej mozliwosci.
OdpowiedzUsuńCzuje sie jakbym nie miala swojego miejsca na ziemi i wszystko takie jakies tymczasowe. Ja chce zapuscic korzenie, miec ten swoj maly kat. Stabilizacja wspaniala rzecz
Ja tylko trzy razy, jak dotąd i na razie się nie zanosi na więcej. Czy lubię przeprowadzki? Tylko, jak jest już po, kiedy to wszystko jest ułożone, pachnące i świeże. Najgorsza była ta ostatnia, bo przez pół kraju. Przeprowadzka to ciężka sprawa jak się opuszcza rodzinne strony i trafia w miejsce gdzie nie zna się nikogo.
OdpowiedzUsuńA moja szafa? Wstyd, zapchana po brzegi, a ja ciągle nie mogę się zdecydować, wywalać czy schudnąć? Żal mi tych zgrabnych łaszków nr 36/38. Część już oddałam, ale jeszcze sporo tego jest....przydałaby się ta wyprzedaż garażowa, byłoby troszkę grosza na nowe.Sprzęty i meble wywożę do Kaczorówki, ale też już mi się zapycha powoli.
Nie lubię przeprowadzek i los mi ich oszczędził. 25 lat z rodzicami w bloku w sporym mieście i resztę życia (‘wiekszą połowę” he he) w domu męża na wsi. Nie zamierzam się przeprowadzać, wrosłam w to miejsce, w te przepiękne okolice i życzliwych ludzi. Jedyne przeprowadzki to zamiana łazienki na kuchnię,kotłowni na łazienkę, kuchni na jadalnię, pokoju gościnnego na sypialnię i odwrotnie. Sporo pracy i godziny wypakowywania szafek i ponownego układania, ale ile radości potem. Inna sprawa, na moje nieszczęscie, to ogromny strych, który mieści wszystko co „może się przydać”. Co jakiś czas robię porządki i strych opuszcza kilka worków ale to i tak kropla w morzu. Gdy pracowałam w szkole te stare kiecki, szale, futra przydawaly się bardzo na szkolne przedstawienia i prezentacje – jak będą wnuki może znów się je wykorzysta, o ile nie zmądrzeję w końcu. Przywiązuję się do rzeczy i nie potrafię pozbyć się bibelotów, które ktoś kiedyś mi podarował. Część zapełnia pudła, pudełka, a część zmusza mnie do ciagłego odkurzania. Ale chyba już się nie zmienię.
OdpowiedzUsuńwyprzedaż garażowa mi się podoba bardzo!
OdpowiedzUsuńPrzeprowadzki niekoniecznie, za to remonty pasjami! Właśnie dlatego, że w finale porządek... Do rzeczy nie mam sentymentu.
OdpowiedzUsuńZ piwnicy mi parę rzeczy ukradli jakieś pierdoły (raz słoiki z ogórkami, które stały na półkach przez kilkanaście lat, jeszcze po poprzednich lokatorach - smacznego! :D), strychu nie mam bo mieszkam w bloku, więc co niepotrzebne, a szkoda wyrzucić ląduje albo na szafie jednej, drugiej, trzeciej, albo na pawlaczu. Po latach odkrywam prawdziwe skarby, na przykład wczoraj szukałam rolek, a znalazłam stary domofon sprzed dekady... :D
OdpowiedzUsuńhe he, maszynę do szycia kupioną na kredyt MM mam do dzisiaj, szkoda, że jej nie wymieniłam na coś innego, bo niestety szyć nie umiem...;(
OdpowiedzUsuńPrzy ostatnim remoncie okazało się, że w moim domu jest tyle rzeczy, że już przeprowadzka do mieszkanka w bloku nie byłby możliwa
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to skandal, by ludzie nie mieli strychu i piwnicy! A tak często bywa. Na przykład u mnie. Co robię z niepotrzebnymi rzeczami? Otóż ...wszystkie rzeczy są mi do szczęścia koniecznie potrzebne. Ogromnie żal rozstawać mi się z czymkolwiek. Jeśli już zdarzy mi się coś wyrzucić, muszę to zrobić szybko i skutecznie. By nie mieć pokusy wstania środku nocy w szlachetnym celu uratowania od zagłady jakiegoś szczególnie "wartościowego" okazu. Który potem na wieczność zalega w jakimś kącie. Na swoje nieszczęście umiem szyć i majsterkować. Oczami wyobraźni każdy stary rupieć widzę jako surowiec, z którego kiedyś wyczaruję artystyczny przedmiot. I na tym "kiedyś" przeważnie się u mnie kończy. Oby tylko nie skończyło się miejsce w kątach:-)))))))).
OdpowiedzUsuń