piątek, 15 czerwca 2012

praca czyni..oszczędnym

Truskawki zaczynały się, zanim zakończył się rok szkolny. Tam, gdzie mieszkałam w dzieciństwie, truskawki nie rosły, nie pamiętam, aby je ktoś uprawiał, były rarytasem. Całkiem możliwe, że właśnie z tego powodu pierwszy raz w życiu, mając 13 lat, stałam się robotnikiem sezonowym.
Przyjechała jakaś znajoma znajomej mamy mówiąc, że potrzebuje ludzi do zbioru truskawek, że praca jest łatwa bo truskawki zrywać może każdy a ona   zapewnia nocleg i wyżywienie i oczywiście dobrze płaci. Myślałam, że będę sobie chodziła od krzaczka do krzaczka z koszyczkiem a przy okazji za wszystkie czasy objem się jak bąk!
Plantacje znajdowały się w okolicach Dąbrowy Tarnowskiej. Gospodyni zwerbowała jeszcze kilkoro dzieci dla sąsiadów i jechaliśmy razem, nie wiedząc, kto u kogo będzie pracował. Trafiło mi się fatalnie – dom gospodarzy był zaniedbany, kazali mi spać na materacu w niewykończonym pokoju. Chłopak, który jechał wraz z nami, miał spać w stodole. Uciekł po dwóch dniach.
Wstawaliśmy bardzo wcześnie i po śniadaniu jechaliśmy w pole na cały dzień. Zabieraliśmy do pracy jedzenie i picie by nie marnować czasu na powrót do domu. Po kilku godzinach zrywania owoców nieznośnie bolały plecy, jeśli było słonecznie, a było, bo to przecież połowa czerwca,  piekły ramiona spieczone słońcem i niemiłosiernie swędziały dłonie poparzone i pokłute ostrymi liśćmi. Praca wcale nie kończyła się wraz z nastaniem zmroku, czyli koło dwudziestej, bo musieliśmy jeszcze w stodole, gdzie było światło, część truskawek obrać z szypułek a wszystkie zważyć i zawieź do skupu. Wytrzymałam tam wówczas tydzień i wróciłam do domu. Zapłacili mi  bardzo niewiele i pamiętam, że czułam się oszukana.  Niekończące się rzędy truskawek śniły mi się jeszcze długo potem  jako droga nie do przebycia.
Za rok pojechałam do innego gospodarza i było zupełnie inaczej. Byli to ludzie porządni i uczciwi. Spaliśmy w domu w czystej pościeli, mieliśmy przyzwoite jedzenie i zapłacone tyle, na ile się umawialiśmy. Pracowałam do końca sezonu truskawkowego a wszystkie zarobione pieniądze wydałam na ciuchy, pamiętam do dziś bo to były moje pierwsze poważne pieniądze i przeliczałam bluzkę na godziny spędzone na kolanach w palącym słońcu.  Koleżanka, z którą wówczas byłam, została dłużej, znacznie dłużej, bo wyszła za mąż za syna gospodyni. W następnym roku znów pojechałam na truskawki i to był mój ostatni raz. Potem już wakacyjne miesiące spędzałam pracując w gastronomii – w ośrodkach wczasowych.
Wczoraj na „za-wzięcie za-żarcie” napisałam kawałek o łatwych pieniądzach, łatwych, czyli wygranych na loterii. Czytelnicy komentowali pisząc, co zrobiliby z dużą sumą a ja uświadomiłam sobie, że nie umiem wydawać pieniędzy. Nigdy nie pozwoliłam sobie na przykład na przepuszczenie do zera urlopowego funduszu, na kupowanie byle czego, jednym słowem – na rozrzutność. Całkiem możliwe, że to z powodu tych wakacji spędzanych między niekończącymi się rzędami truskawkowych krzaków.

33 komentarze:

  1. Bardzo dobry prezent Rodzice Ci zrobili,
    że w tak młodym wieku pozwolili pracować.
    Nauczyłaś się bardzo wiele.
    Ja tak zrobiłam ze swoimi chłopakami
    i procentuje to do dzisiaj.
    W obecnych czasach kiedy widzę jak "oszczędza" się dzieci,
    to rozumiem dlaczego niektórzy mają kłopoty wychowawcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nasz syn też zaczął pracować już w liceum i stwierdził, że w pracy jest dużo lepiej niż w szkole, wobec tego rzuca szkołę!

      Usuń
    2. Gdybym teraz chodził do szkoły, to pewnie też bym ją rzucił. Męczenie dzieci (młodzieży) w szkołach przez 12 - 17 lat jest po prostu idiotyzmem. Tak naprawdę wystarczyłoby nie więcej niż połowa z tych lat.
      Jeśli ktoś nie jest w stanie opanować całości materiału w tym czasie, to znaczy, że i tak nie opanuje. Szkoda czasu aby marnować życie w szkole.

      ALEF

      Usuń
    3. Bo za późno wysłałaś go do pracy ;-)))

      Usuń
  2. Pamiętam,że i ja w wakacje u babci zrywałam truskawki - nie było daleko i nie na cały dzień.Fajnie było mieć własne pieniądze.Do dziś pamiętam złość na siebie jak raz całodniowy zarobek przepuściłam na karuzeli..oj, nauczyło mnie to szacunku do pieniądza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja się wreszcie muszę nauczyć przepuszczać! ale nie na karuzeli:D

      Usuń
  3. Nigdy nie pracowałam w czasach szkolnych.Moje koleżanki dostawały "drobne" za pomoc w pracach domowych, mnie nie wolno było nawet wejść do kuchni, nie mówiąc o jakimkolwiek pomaganiu.Bo babcia przecież wszystko robiła lepiej, czyli w sposób niedościgniony.Potrafię być rozrzutna, bo wiem,że jest to wentyl bezpieczeństwa dla mnie by nie zwariować w codziennej szarej rzeczywistości. Taka odrobina szaleństwa jest każdemu potrzebna, dla higieny psychicznej.Zaczęłam bardzo wcześnie pracować, zaraz po maturze, ale nie musiałam oddawać pieniędzy do domu, więc wydawałam na własne potrzeby. Potrzeb miałam dużo, pieniędzy mało, więc siłą rzeczy musiałam się nauczyć nimi gospodarować.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to Ci nie zazdroszczę bo wspólna praca w domu daje dziecku wiele radości, ja z moją babcią lepiłam pierogi, obierałam groszek i się przy tym nasłuchałam cudowności:)

      Usuń
  4. Sztuką jest jak nie wydawać pieniędzy, a nie jak je wydać. Aby wydać dowolne pieniądze wystarczy odrobina wyobraźni i świadomość , że nie są mi one absolutnie do niczego potrzebne - oprócz tej przyjemności wydawania.
    Jeśli te dwa warunki nie są spełnione razem, to nie ma mowy o swobodzie wydawania pieniędzy.

    ALEF

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie umiem sobie kupić drogiej sukienki czy wymieniać mebli na modniejsze, nie zależy mi na tym, choć nic nie stoi na przeszkodzie bo to nie są znów takie straszne pieniądze, sprawia mi przyjemność wypicie kawy 14 zł za filiżankę i nie uważam tego za rozrzutność

      Usuń
  5. Nie umiem wydawać pieniędzy, mimo, ze na truskawkach nie pracowałam. Może inaczej, nie umiem wydawać pieniędzy na siebie, 50. razy oglądam każdą rzecz, rozważam czy na pewno mi potrzebna, zostawiam odchodzę, wracam. Szanowny czasami ostentacyjnie wzdycha. Meczę siebie, męczę Jego, ale inaczej nie potrafię. O dziwo w stosunku do Niego nie mam takich obiekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jeśli coś dostajesz? albo też w sprawach komfortu, np wyjazd na wczasy (ja bym w życiu nie pojechała pod namiot) albo jedzenia (nie zjem byle czego) to też masz z tym problem?

      Usuń
    2. Jak dostaję to nie, chociaż często się krępuję. Nauczyłam się nie jeść byle czego, ale oglądam kilka razy wszystko co mam zamiar kupić. Mogę jechać pod namiot albo do kwatery agroturystycznej, nie ma problemu, tylko my rzadko gdzieś jeździmy, bo ja nie mam urlopu w powszechnym znaczeniu tego słowa, a Szanowny wiecznie zajęty.

      Usuń
  6. za miesięczną pracę w kuchni, przed studiami - straszną i ciężką kupiłam sobie ... jedna parę butów. Potem pracowałam jako kelnerka trzy dni, bo pan mnie klepnął w tyłek a ja go w
    policzek i mnie wywalono )))
    najfajniej wspominam pracę za granicą na studenckich wyjazdach.

    OdpowiedzUsuń
  7. ja też jeździłam na zbieranie truskawek, ale do rodziny... jakieś grosze się zarobiło ale i nie zbierało się też przez cały dzień... pracowałam w wakacje co roku, też przy innych rzeczach np. sprzątanie... mój starszy syn pracował (2x) a młodsze - nie... fakt, że poza roznoszeniem ulotek, to teraz za bardzo nie ma co znaleźć... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. pamiętam, że jako dziecię, swoje kieszonkowe wydawałam do zera;-) niby nimi nieźle gospodarowałam, ale jakoś tak przyjemności przyciągały, za to swoje własne zarobione pieniądze jakoś trudniej "hulnąć" do zera;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie się pieniądze nie trzymają, jestem rozrzutna, przyznaję bez bicia. W tej chwili jestem szczęśliwą bezrobotną (bardziej bezrobotną, niż szczęśliwą, no ale...) i strasznie brakuje mi comiesięcznych dochodów - niewielkich, ale wystarczających mi w zupełności na swoje wydatki.

    Tylko że ja mam inaczej, niż moi znajomi - ja wydaję pieniądze i sprawia mi to frajdę, a nie wydaję tylko dlatego, że mam i wydawać mogę. Czasem wolę nie kupić bubla, tylko zaoszczędzić na coś porządniejszego, a czasem lubię kupić dwa tańsze lakiery do paznokci zamiast jednego super-hiper-wypasionego i jestem bardzo zadowolona :)

    Swoje własne pieniądze wydaje się ciężej, niż te, które wpadają ot tak, prawda. Nie mogę doczekać się września - wtedy znowu będę mogła iść do roboty i znowu będę miała na koncie własne kilka stów. Ach... :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Sezonowa praca przy owocach to pot i znój. A zarobki za to marniutkie.Za to wielka satysfakcja z najczęściej pierwszych zarobionych pieniędzy.Ja zarabiałam na wakacjach zbierając maliny.Faktycznie, po takiej robocie długo śniły mi się po nocach.:)U mnie z oszczędzaniem spowodowanym ciężką pracą różnie bywa.Czasami się zwyczajnie zapominam w zakupowym szaleństwie albo i macham ręką, że raz się żyje.:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja tez zarabialam w czasie wakacji. Pewnie od 12 roku zycia. Zrywalam jablka, czeresnie, truskawki. Poza tym, mimo mieszkania w miescie, mielismy tzw. dzialke ogrodnicza i tam zawsze byla praca. Nawet nie probowalam targowac sie z Rodzicami o pozostanie w domu i lenistwo, kiedy oni wybierali sie na dzialke. Jakos od dziecka wiedzialam, ze mam obowiazki, ze nalezy Rodzicom pomagac, szanowac prace i pieniadze, bo na ulicy nie leza... Z pewnoscia moge o sobie powiedziec, ze jestem kobieta odpowiedzialna i pracowita. Lenistwo znosze u innych tylko wtedy, kiedy nie wysluguja sie innymi w ramach uprawiania swojego lenistwa - nie chce mi sie gotowac, to nie jem, a nie popycham innych, zeby za mnie ugotowali, a ja sama zjem. Pozdrawiam!
    Bromba

    OdpowiedzUsuń
  12. Łeee...a ja zbierałam całe lato owoce, nie tylko truskawki, bo i porzeczki i agrest i zboże, i sianokosy były i to wszystko na polach moich dziadków - prawie za darmochę, bo dostawałam jakieś tam kieszonkowe na koniec, a pracowac trzeba było żeby babcia i dziadek mieli z czego przeżyć zimą.
    A pieniądze jak znajduję albo wygrywam to przepuszczam własnie dlatego, że prawie NIC mnie nie kosztują. Te zarobione cenię bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cała swoją młodość obierałam porzeczki i agrest na swojej ojcowiżnie:))-do tej pory nie jadam tych owoców,nie robię z nich przetworów.Gdy tylko mam nieco więcej forsy-rozdaję,kocham to robić.maria I

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie się akurat zdarzyło raz zbierać truskawki, przez jeden dzień na polu u znajomych, ale to nie była jakaś ciężka praca, ja byłam raczej pomocnikiem.
    W każdym razie moje pierwsze nieco większe pieniądze zarobiłam jako pilot wycieczek zagranicznych :), a jeszcze wcześniej na wyjazdach na obozy sportowe (diety).
    I też zawsze gospodarowałam nimi oszczędnie, bo nigdy nie miałam ich w nadmiarze, a o wielu rzeczach marzyłam i wiele sobie chciałam sprawić.
    Zdecydowanie nie umiałabym przepuścić dużej sumy, sumienie by mi nie dało żyć! :)))

    OdpowiedzUsuń
  15. Czyli tak Ci się objawia szacunek do pracy i zarobionych pieniędzy. Fajnie mieć takie wspomnienia!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja tez nie naleze do osob rozrzutnych, chociaz pracowac zaczelam dopiero w wieku 18 lat (co w porownaniu z dzisiejsza mlodzieza i tak jest dosc wczesnie). Pomaga mi to, ze nienawidze zakupow! :) Spozywcze robie z musu, bo jesc trzeba, ale np. ciuchow kupowac nie lubie, w galerii bywam raz na rok albo i rzadziej i to zazwyczaj po prezenty swiateczne. Mama wiecznie mi gada, ze powinnam sie wstydzic, bo wygladam jak "dziadowa", ale mam to w powazaniu. Nosze spodnie, bluzki i buty az sie na mnie kompletnie rozpadna, albo juz sie w nie nie mieszcze. :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  17. Witaj! Ja przez trzy sezony pracowałam w truskawkach u cioci na Kaszubach. Warunki były - bo u cioci :) ale praca bardzo ciężka. Dwa sezony w upale i jeden w deszcze i silnym wietrze - ten zimny był najgorszy, wszyscy na polu zasmarkani, zakiachani a truskawek trzeba było szukać w maleńkich krzaczkach. Ja umiem bardzo szybko wydać pieniądze, ale ... na kogoś :) Za ciężko zarobione pieniążki za każdym nakupowałam prezentów dla całej rodziny i przyjaciółek, a dla siebie wydzielałam fundusz "jednorzeczowy" :) Z trzech sezonów "zarobiłam" dwie bluzki i rybaczki :) Ale ile radości było dając tyle prezentów!!! Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  18. Od dwóch dni mam szkolenie a potem najpewniej pracę, najniższa stawka, ale cieszę się na każdą zarobioną złotówkę.

    Ciężko mi wydawać pieniądze. Jak na przykład sobie przeznaczę 200zł na uzupełnienie garderoby, to chodzę po sklepach pięć razy i kombinuję jakby tu za to kupić co najmniej 5 rzeczy i żeby jeszcze zostało na jakiś krem.

    Nigdy nie pracowałam fizycznie, wtedy dopiero bym szanowała te pieniądze, bo bardzo szybko się męczę, szybciej niż ktokolwiek kogo znam. Najbardziej mi szkoda pracowników marketów, koleżanki na studiach pracowały, nikt nie patrzył na to, że ważą po 50kilo - musiały wozić wysokie palety z towarem albo pracować przez całą noc a potem iść rano na zajęcia.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja też zbierałam:)50 koszyczków dziennie!każdy po 50 gr:)Przyjechałam do domu, to mnie matka nie poznała: czarne dłonie, kolana,szkoda mówić! A pieniądze przeznaczałam n zakup książek do szkoły...A po powrocie do domu- też była praca, bo sianokosy i niedługo żniwa...
    korek

    OdpowiedzUsuń
  20. Ech... Potrafisz obudzić wspomnienia. Znowu sobie przypomniałem, dlaczego jestem taki szlachetny - to praca uszlachetnia! :) A kiedy człowiek, już jako dziecko, poczuł relację praca-pieniądz, to już w ogóle :) Zbieranie jasnoty, jemioły, zbieranie owoców, sprzedawanie lodów na plaży, potem wyładowywanie węgla z wagonów... Dawało w kość, ale teraz mile się wspomina. A pieniądze? Cóż... Pieniądze zawsze wydawałem do zera. Z reguły z góry wiedziałem, na co mam zamiar zarobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełna zgoda z przedmówcą, ale chciała bym zwróci uwagę na jeszcze jeden aspekt, ta praca uczyła nas również szacunku do pracy w ogóle i do ludzi którzy ja wykonują, jeśli sama spróbujesz to wiesz ze nie jest lekko i czapki z głów. I jeszcze relacja do ceny – jakże często słyszę na targu uwagi ze jakie te truskawki drogie – no właśnie ale musza tyle kosztować żeby nie wykorzystywać dzieci (przepraszam młodocianych pracowników sezonowych) i należycie im płacić i dawać dobre warunki na kwaterze

      Usuń
  21. Trzeba tylko pamiętać aby nie przekroczyć granicy między oszczędnością a sknerstwem. Ja mam się za oszczędnego. Reszta rodziny nie zawsze podziela jednak moje zdanie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. Klarko, dziś i wczoraj pierwszy raz pracowałam: codziennie stałam po 8 godzin zachęcając do degustacji ciastek. Oj nóżki bolą.

    OdpowiedzUsuń
  23. Witaj
    U nas truskawki rosły od zawsze, ale plantacji nie mieliśmy. Za to zbierałam je do łubianek w sąsiedniej wsi. Pieniędzy było za to niewiele, ale satysfakcja, że własnoręcznie zarobione :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Przypomniały mi się moje "truskawkowe" perypetie:-)))))))).

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz