Przez pierwszych kilka lat tęskniła aż do bólu serca i z tej tęsknoty jeździła do kraju dość często, poświęcając czas i pieniądze i nie widząc w tych wyjazdach poświęcenia.
Pewnego dnia przyjaciółka stwierdziła ze smutkiem – za te pieniądze mogłabyś wyjechać i spędzić czas w luksusie, po co się tam pchasz, przecież oni cię wykorzystują! Przyjeżdżasz zmęczona i nieszczęśliwa i potrzebujesz tygodni, by wrócić do równowagi.
Wtedy się na przyjaciółkę boczyła bo jeszcze całym sercem była tam, gdzie dom a nic nie mogła na to poradzić, że tam nie było sielanki. Wracało do niej to straszne poczucie, że życie wokół dzieje się wbrew woli, pamiętała doskonale ten paraliż i nieskończenie wiele wymówek. Nic się nie dało zrobić, nic się nie opłacało, propozycje najprostszych rozwiązań były nie do wykonania, kwitowane pełnym oburzenia „dobrze ci mówić bo nie wiesz, jak to jest, mając wszystko”
To „wszystko” to była ciężka praca wśród obcych ludzi, samotność w chorobie i twarda nauka radzenia sobie w każdych okolicznościach.
Potem dom i serce utożsamiała z innym miejscem i innymi ludźmi a tęsknota nie była już tak dotkliwa. Zaczęła widzieć rzeczy, na które wcześniej przymykała oczy bo jak się kocha prawie bezwarunkowo to się wybacza o wiele więcej.
Najpierw przestała załatwiać pracę. Nie wiedziała, nie wiedziała, że kiedy kuzynka przychodzi i prosi o pracę dla kogoś ze wsi, nie robi tego za darmo. Chciała to wyjaśnić i usłyszała pierwsze oszczerstwo – że na pewno sama na tym zarabia a czepia się innych. Potem przestała dawać pieniądze. Z tym miała najwięcej problemów, bo nie daj, no, nie daj dziecku jak prosi, bo nie ma butów, kurtki, tornistra i w życiu nie było na wakacjach - co jedno czy drugie dziecko winne, że w domu pijaństwo? Aż raz postawiła warunek – kupi komputer jak się matka nauczy podstaw angielskiego, skoro twierdzi, że nie może dostać pracy z tego powodu. Kupiła. Po roku nie było nie tylko angielskiego, ale i tego komputera.
Znów nie chciała zrozumieć, że to nie takie proste, jak się jej wydaje.
Od tego się zaczęło, choć być może zaczęło się wcześniej tylko nie chciała tego widzieć ani słyszeć. Tak samo, jak oni nie chcieli rozumieć jej ani widzieć jej sukcesów. Obrazki – tak nazywali to, co robi.
Obcy mówili – sztuka, twórczość, nazywali ją artystką. Rodzina mówiła – ta, co maluje obrazki. Tej to się udało, namaluje byle jaki obrazek i dostanie za niego tyle, co drugi nie zarobi za miesiąc! Udało się jej, ma szczęście.
Usiłowała opowiadać o tym szczęściu ale nie chcieli jej słuchać śmiejąc się z fanaberii artystki, której się przewraca w głowie skoro procesuje się o plagiat. Co jej to przeszkadza, że ktoś usiłuje zarobić na jej pracy. A co to za praca, to malowanie obrazków. Lenie i nieroby mówią, że to jest praca, gdyby tak sprzątała u obcych tak, jak inne, to mogłaby mówić, że pracuje.
To wyśmiewanie, to lekceważenie przez swoich bolało ją bardziej, niż ostre słowa znanego krytyka.
Rok po roku odpychali ją coraz bardziej.
Wreszcie usłyszała - nie przyjeżdżaj bo przez ciebie są tylko kłopoty. Jakie? Za tobą przyjeżdża telewizja i znów się będą czepiać ludzi. O co? O wszystko, o psy na łańcuchach, o szambo w rowie, o śmieci w lesie, a pokazywać będą tylko tych pijaków koło sklepu, wstyd nam robisz i tyle.
taka karma
OdpowiedzUsuńjedni malują obrazki,drudzy jak małpy po wsi z aparatem biegają
I takich ludzi,takiej mentalnosci nikt nie zmieni.Trzeba zapomniec .
OdpowiedzUsuńEch co za ludzie ....
OdpowiedzUsuńtak nic nie rozumieć...
No tak co tam obrazek sobie namaluje i już.... niektórzy nigdy nie zrozumieją.
OdpowiedzUsuńciezko jest sie odciac od rodziny, zapomniec. nie kazdy potrafi, nie kazdy chce. ale nie mozna zyc przeszloscia - trzeba patrzec na przod. a i z pomoca uwazac, bo sie uzaleznia, i nie zrozumieja, ze mozna by tak zyc samemu.
OdpowiedzUsuńCzasami taka rodzinka potrafi wiecej zlego wyrzadzic niz dobrego..najgorzej jak ma sie do czynienia ze wspoluzaleznieniem, gdzie jakiemus czlonkowi rodziny, przypisalo sie z gory role do wypelnienia..i dana osoba rzeczywiscie te role przyjmuje, nie dbajac o swoje dobro tak, jak powinna. Pod pretekstem "rodzinnych wiezi"jest wykorzystywana do zaspokajana egoistycznych pobudek innych czlonkow rodziny, ktorzy szantazem emocjonalnym nie tylko wzbudzaja w takiej osobie poczucie winy, ale rowniez staja sie "wyrocznia" w sprawach, o ktorych maja blade pojecie ( w tym przypadku sztuki:-))..Bledne kolo, z ktorego nieliczni maja szanse sie wyrwac..
OdpowiedzUsuńTak ,nie można żyć przeszłością , czas leczy rany........
OdpowiedzUsuńFaktycznie obca.Obca w starej i nowej ojczyźnie. Nigdzie nie u siebie.W wiecznej tęsknocie i na banicji.Nierozumiana i samotna.Kurczę Klara.Może główna bohaterka posta Twego jest postacią fikcyjną wymyśloną przez Cię w piwnicy, przy półce z przetworami. Jednak i tak żal mi jej strasznie.Ja Cię błagam wymyśl coś z happy endem:)Dla przeciwwagi:)
OdpowiedzUsuńprzy półkach z pustymi słoikami i jeszcze bardziej pustymi butelkami po wódce (gromadzę pilnie cały rok a nawet przywożę od rodziny bo są najlepsze na sok). Weselszą opowieść mam na starym blogu, jak Krysia oszczędzała prąd, zapraszam
UsuńNo dobra, pójdę na oneta. Chociaż wiesz,że się wzdragam i jestem uprzedzona:)
UsuńKolejna historia, ktora potwierdza, ze z rodzina najlepiej na zdjeciu. Ludziom sie wydaje, ze jak ktos mieszka za granica, to pieniadze znajduje na ulicy. Niestety, samo sie nie zarobi i czesto imigranci pracuja ciezej niz rodacy w Kraju. U mnie w rodzinie na szczescie tylko jedna osoba traktuje mnie jak skarbonke. Niestey ta osoba jest rodzona mama...
OdpowiedzUsuńhm... smutna, szara rzeczywistość!
OdpowiedzUsuńA ja juz tak od 25 lat funkcjonuje z wlasna rodzina.Oczywiscie nie do tego stopnia jak twoja bohaterka ale ...to zdanie "co ty mozesz wiedziec wy tam macie wszystko"znam na pamiec.Przy tym ja ich naprawde kocham .Dlaczego tylko nikt nie moze przeciac tego przekletego kregu stereotypow ,rol i schematow .Probowalam nie udalo sie.To jest naprawde meczace...
OdpowiedzUsuńciekawe bo ja też kiedyś coś takiego usłyszałam :) - co prawda nie od rodziny ale od panny która siedzi w domu bez pracy - a jej maż haruje 12 godzin dziennie - co prawda w pracy mu nie pomaga ale za to poczuwa sie do komentowania innych pracujacych po 8 godzin takich jak ja :) ze "niektorzy to nie wiedza co to jest ciezka praca"
UsuńW takiej ojczyźnie to chyba lepiej być obcym, nienawidzę wykorzystywania innych, w dodatku z lekceważeniem, ale jeśli ktoś daje się wykorzystywać, nie widzi oczywistych oznak braku szacunku i pozwala na to, przykłada do tego rękę niestety.
OdpowiedzUsuńŻyczę jej, żeby na obczyźnie znalazła lepszych ludzi.
Taka rodzina to nie rodzina.
pozdrowienia!
Lojalność wobec takiego dnia- Wszystkich Świętych i ....ich krwi, którą te maki pod Monte Cassino wypiły....
OdpowiedzUsuńjr
Miłości ludzi nam Bliskich
Jak to się mówi: nikt nie jest prorokiem we własnym kraju:-).
OdpowiedzUsuń