Nie wiem, jak nasza mama to
wytrzymała i nas nie prała każdego dnia rano, ale z całą odpowiedzialnością tu
napiszę – dała kobieta radę!
Wyobraźcie sobie sześcioro
dzieci, w tym czworo trzeba wysłać rano do szkoły a dwoje zostaje w domu ale do
szkoły by chciały iść i nie przyjmują do wiadomości, że są małe tylko pakują co
popadnie do jakiejkolwiek torby i gotowe, idą z tymi starszymi i koniec.
Budził nas trzask rozpalającego
się w kuchni ognia, drewno strzelało pod blachą, jeszcze trochę spałyśmy a potem w
pokoju robiło się ciepło.
- Dziecka, wstawać do
szkoły! – Mama nie certoliła się w delikatne budzenie każdej z osobna, trzeba
było wstawać, myć się i ubierać. Czasem na śniadanie jadłyśmy chleb zalany
ciepłym mlekiem, czasem placki pieczone na blasze albo chleb obsmażany na tłuszczu.
Zimą były też kromki ze smalcem stopionym wraz z kiełbasą. Każda jadła co było
bez grymaszenia, tłuste nietłuste, i tak byłyśmy wszystkie jak te szczapy.
Do szkoły chodziłyśmy w
mundurkach klasowych albo harcerskich. Każda klasa miała inny rodzaj mundurka,
matki kupowały materiał w hurtowych ilościach i potem szyły według własnego widzimisię, która nie
umiała szyć to niosła materiał do ciotki. Lubiłam chodzić w harcerskim
mundurku, choć prało się go fatalnie a jeszcze gorzej prasowało. Uważałam, by
się nie pobrudzić ale zdarzało mi się rąbnąć przygotowany czysty mundurek
siostrze. Bo my sobie same prasowałyśmy, siostra umiała i lubiła to robić a ja
nie.
To wymagało sprytu i było
ryzykowne, trzeba było mieć wszystko przygotowane, wejść do pokoju, założyć mundurek,
wyjść do kuchni, torba na ramię, „zostańcie z Bogiem” i biegiem na dół. A w
domu siostra w ryk, wiadomo. Matka w tego rodzaju spory się nie wtrącała,
załatwiałyśmy to między sobą.
Wcale nie maszerowałyśmy do
szkoły grzecznie razem w grupce bo przecież chodziłyśmy do innych klas i
miałyśmy przyjaciół wśród rówieśników. Po siostrę przychodziła koleżanka, mieszkająca
wysoko na górze w lesie i one za nic w świecie by ze mną nie szły bo miały swoje
tajemnice. Ja za to musiałam chodzić po kolegę, które sam bał się przechodzić
przez strumyk, nadrabiałam więc drogi i tak go prowadzałam rok czy dwa aż raz wpadłam
na szatański pomysł, całą drogę straszyłam go opowieściami o duchach a potem zostawiłam
go samego, uciekłam w głąb lasu, schowałam się za drzewo i huczałam. Ale
beczał! Nie ma się co dziwić, był o cały miesiąc młodszy ode mnie i był jedynakiem,
czyli przy mnie po prostu dzidziuś! Potem wystraszyłam go jeszcze raz, kiedy
biliśmy się w szkole, ale to było dużo później, może w piątej albo szóstej
klasie. Przywalił mi w głowę taką grubą książką, naprawdę bolało, aż mi się
zrobiło ciemno w oczach, grzmotnęłam między ławkami jak długa twarzą w dół i
udałam martwą. Udawałam dość skutecznie bo kolega uciekł ze szkoły myśląc, że zabił
mnie naprawdę i resztę lekcji przesiedział w lesie. Wylazł z lasu dopiero, gdy zobaczył, że idę po
zajęciach do domu całkowicie żywa.
Ale odjechałam od tematu, a miało
być o porannym zamieszaniu. To było tak – te dwie najmniejsze koniecznie chciały
iść z nami, do tego stopnia, że ofiarowały się nawet nieść nam torbę, na
szczęście matka krzyknęła na nie – wracać do łóżek w tej chwili – i wracały z
bekiem (i często z moim zeszytem i paroma kredkami, które w zamieszaniu udało
się im wyciągnąć z torby). W szkole otwierałam oczy szeroko ze zdumienia bo jak
to, przecież odrobiłam lekcje i na pewno ten zeszyt włożyłam do torby, na
pewno! A po powrocie do domu w zeszycie do fizyki czyjeś niewidzialne łapki
narysowały kwiatuszki, misie i domki, ślicznie!
Ostatni akapit. Najczulej
żegnała nas babcia. Przytulała każdą do siebie, głaskała po głowie i mówiła –
idź z Bogiem, niech ci Matuchna dopomoże w nauce!
Nie chcę Was martwić, ale dopiero opisałam drogę "tam".
"Z powrotem" będzie jeszcze dłuższe.
Nie chcę Was martwić, ale dopiero opisałam drogę "tam".
"Z powrotem" będzie jeszcze dłuższe.
hej Klarko, uwielbiam Twoje wspomnienia, prosze o wiecej :) usciski, AniaNY
OdpowiedzUsuńNo to Twoja Mama to zuch Kobita! :) Naprawdę miałaś super wesołe dzieciństwo ;) A Mamie tylko pogratulować :)
OdpowiedzUsuńno przecież to normalne, że wracało się ze szkoły dłużej niż się do niej szło :) Więc czekam jak Ty wracałaś ze szkoły Klarko :)
OdpowiedzUsuńAle mi się przyjemnie zrobiło jak czytałem o tym trzaskającym drewnie, nie wiem czemu. Oczywiście czekam na powrót do domu.
OdpowiedzUsuńnie dobraś byłaś :) kto to widział straszyć kolege! A placki na blacie tez jadlem ;)
OdpowiedzUsuńlipton
Czekam więc na "z powrotem" :)
OdpowiedzUsuńTo sie fajnie wspomina ale patrzac doroslym okiem - wspolczuje twojej mamie, nie miala lekko. Napalic w piecu, przyniesc wody, naszykowac jedzenia dla szostki glodomorow a i pewnie pan malzonek tez musial dobrze zjesc, pewnie i zwierzaki do oporzadzenia, jakis zagonek do opieki, oprac ta cala bande(recznie albo co najwyzej we Frani). No i przez pol zycia albo ciezarna albo karmiaca. A teraz kobiety maja jedno dziecko i narzekaja ze to wyrzeczenie.
OdpowiedzUsuńBarbara
Barbaro - tata pracował w delegacji i przyjeżdżał raz w tygodniu, w sobotni wieczór, był gościem, przykro to mówić, ale po prostu nas nie znał i chyba tak zostało do dziś bo kiedy przeszedł na rentę to nas już w domu nie było. Mama musiała radzić sobie sama z pomocą teściów.
Usuńpiekne wspomnienia,wspaniala mama:)
OdpowiedzUsuńoj bylas lobuz;)
Coś tu zakręcilam,że teraz wcale nie ma komentarza...
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ten cykl :)
Dlaczego wspomnienia zawsze są fajne ? :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytac Twe opowiesci z dziecinstwa..Rzeczywiscie Twoja mama to bohaterka- szescioro dzieci, i brak udogodnien- podziwiam! A z Ciebie psotnik byl wielki! Cudowne babcine blogoslawienstwo ...ja podobnie czynie obecnie, jak wyprawiam rano synka do szkoly:-) Pozdrawiam Klaro:-)
OdpowiedzUsuńno i cieszę się bardzo że będzie dluższe :)
OdpowiedzUsuńjeanette
Umiesz dostrzec w tej przeszłości, oglądanej z dystansu, wiele dobrego. Ja byłam jedynaczką, więc moja mama miała przechlapane tylko przeze mnie, ale wcale nie byłam żadną księżniczką, tylko podobno bałaganiarą. Na swoim dopiero mi przeszło.
OdpowiedzUsuńUffff....rzeczywiście jako kilkulatka dostałam w najlepszą cz. mnie czyli stronę web skarboną wypełnioną monetami. Znowu w ...web.
OdpowiedzUsuńWówczas kto by posądził słodkie dzieciaczki o czyny tak wyraźne.
W fartuszku dokładnie jednym z zapałem biegałam- bo miał plisy i śliczny był. Nie lubiłam tych kołnierzyków mundurkowych , chyba że były to sukienki...
Wówczas nie przywiązywałam takiej wagi biegając w jednym ubraniu...Wybieg jednak czułam. Unikając chłopaków. Z głową w chmurach....
Na tyle ile dało się tworzyliśmy ten bezpieczny świat zamyśleń.
Jedzenie? Mogło być istotne? Punktualny pies dostawał te tłuste kawałki. Nie był młodzieniaszkiem. A zawsze przemykał o konkretnej porze.
I tak dotrwaliśmy.Do prawdy i tak odkładanej zbyt długo.
(I Grimaldi)
nasze wspomnienia..piękne! a babci dotyk dłoni na głowie pamiętam jakby to było przed chwilą a nie minęło pół życia...Anette
OdpowiedzUsuńI oby było jak najdłuższe.
OdpowiedzUsuń