Jedną z moich licznych wad jest matkowanie. Najpierw matkowałam moim dwóm młodszym siostrom a potem tak mi już zostało. Teraz wiem, że to jest nawet wygodne dla otoczenia, kiedy znajdzie się ktoś, kto ogarnia, zatroszczy się, załatwi, kupi, przygotuje nawet na wyjeździe posiłek dla wszystkich a potem pozmywa i posprząta.
I nie, nie oczekiwałam słów wdzięczności, ale też nie oczekiwałam wzruszenia ramion i stwierdzenia - bo tak nauczyłaś! Że pościel zmienia się w czarodziejski sposób sama, że rachunki same się płacą, że rzucam swoją robotę i lecę na zawołanie do innej, że przypominam dorosłym osobom aby zdążyły na czas załatwić swoje sprawy.
Miałam na tyle rozumu, aby nie wyręczać własnego dziecka i mieć wymagania, uczyć samodzielności i odpowiedzialności. Ale to były inne czasy i prawie nikt dzieci w niczym nie wyręczał, te, za którymi latały nadopiekuńcze matki, nie były lubiane w grupie.
A teraz sama bezczelnie domagam się wyręczania i uwagi, bo tak nauczyłam, że zawsze radzę sobie sama a teraz nie zawsze tak jest więc musiałam nauczyć się prosić o pomoc i przyjmować ją.
Matkujecie, wyręczacie?
Zrobiłam kilka takich błędów, czasami korci w przypadku wnuka, ale zawsze staram się pomóc. Trudno się prosi o pomoc, to fakt, jakoś łatwiej samemu pomagać...
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie wiem.
OdpowiedzUsuńByłam mamą w domu i dużo robiłam rzeczy, które być może powinny robić dzieci. Mimo to w wieku 18 lat jechały daleko i świetnie sobie poradziły z dorosłością.
Ale trudno jest z dnia na dzień stać się tym kimś, kogo trzeba ogarnąć. Po pierwszym wlewie z chemii wydawało mi się, że wszystko musi być jak było, wstałam rano i ogarniałam dzieci do szkoły
A nie dawałam rady ani trochę... To było głupie a rodzina nie wiedziała, co będzie dla mnie lepsze i nie mieli zielonego pojęcia jak ja się naprawdę czuję...