Halinka to kobieta odważna i zaradna. Odważna, bo kiedy konkubent
przystawił jej widelec do piersi
krzycząc, że ją albo zerżnie albo zarżnie, złapała go za głupi łeb i zrzuciła
ze schodów, a za nim parę jego łachów i sportowe, zniszczone buty. Bo w
kapciach go wywaliła. Od tamtej pory on pił (wcześniej też pił, ale z innego
powodu) i mówił wszystkim, że jest przez nią w kryzysie bezdomności, a ona zajęła się biznesem, czyli lepieniem
pierogów i krokietów na sprzedaż. Ludzie coś jeść muszą a jej wyroby były
bardzo smaczne, wszak kobieta od kilku miesięcy pracowała w szkolnej stołówce
więc doświadczenie gastronomiczne miała i smak też. Tak mówiła.
Halinka pracowała w charakterze pomocy kuchennej ale szefowa
nie dopuszczała jej do gotowania bo kobieta miała paskudne, ohydne nawyki. Na
przykład oblizywała chochlę do śmietany. I nie tylko.
Pracowała głównie na zmywaku i tam skrupulatnie segregowała
resztki, wybierając z talerzy niedojedzone kawałki mięsa, wędlin i nadgryzione kotlety. Składała te resztki na
cedzak a pod koniec płukała, wkładała do plastikowego pojemnika i zabierała do
domu. Pewnie ma psa – domyślały się koleżanki. Będzie chorował, przecież psu
się takich rzeczy nie daje – martwiły się.
Czasem Halinka pytała szefowej, czy może sobie „pożyczyć” ze
dwie-trzy cebule i szefowa zawsze pozwalała.
Aż któregoś dnia Halinka przyszła do pracy, usiadła na
stołku i westchnęła – ale jestem zmęczona, prawie całą noc robiłam pierogi!
A z czym ty robisz te
pierogi i dla kogo, skoro dziada wywaliłaś na pysk? – spytała szefowa.
- Sprzedaję sąsiadom, nie mają czasu robić to im robię. Teraz
to z mięsem najczęściej – odparła Halinka i zamilkła. Zapadła niezręczna cisza.
Z naszym mięsem, z tych zwrotów z jadalni? – nie mogły
uwierzyć.
- Przecież to jest świeże, wodą przepłuczę, przepuszczę
przez maszynkę, usmażę na cebuli, jest bardzo dobre!
Do dziś nikt nie wie, czy to był żart, czy prawda.
Z ruskimi ,to tylko muszę dokupić twaróg , bo ziemniaki to przyniosę. Jedynie z takimi z twarogiem to mam kłopot. Powiedziała Halinka🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣
OdpowiedzUsuńMargaret napisała
OdpowiedzUsuńHa, ha, nie zmyślone, tylko prawdziwe (niestety)! Klara, pisz, pisz, masz talent.
OdpowiedzUsuńTak!!
UsuńA to ci heca! Halinka?! To wypisz-wymaluj nasza Terenia! Pisz, pisz, uwielbiam Twoje pisanie.
OdpowiedzUsuńNo a ja mam iść w sobotę do restauracji buuuu
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA nie przemieliła czasem dziada?
Usuń-Bo jak pracowalam w przedszkolu na kuchni, to ja masla do domu nie kupowalam! - powiedziala Bozena, a w gronie pozostalych czterech kobiet zapadla pelna oburzenia cisza.
OdpowiedzUsuńZdarzenie autentyczne, imie tez..
Nie będę, już nigdy nie będę.
OdpowiedzUsuńKupować pierogów.
Oj tam oj tam , grunt , że sąsiadom pierogi smakują 😉. No i jedzenie się nie marnuje😉. Czekam na historię z Bydgoszczy Klarko - studiowałam tam i mój były stamtąd, mam sentyment 🤣.
OdpowiedzUsuńDlatego nigdy nie kupuję pierogów z mięsem!
OdpowiedzUsuńKiedyś był w telewizorni program kręcony ukrytą kamerą w kuchniach różnych restauracji i od tej pory szalenie rzadko jem poza domem. Czasem bywam w pizzerii, w której pizza jest robiona pod okiem konsumenta, widać też jak jest wyrabiane ciasto, widzę też co na niej "ląduje". A pierogów to nie jadam, w ogóle to nie lubię wyrobów mącznych.
OdpowiedzUsuńI prosze tyle nie nadgryzac bo sasiedzi beda glodni chodzic! powiedziala oburzona Halinka wylizujac prawie pusty talerz z resztkami sosu...
OdpowiedzUsuńEkologicznie😁😂
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, ze to kobieta podazajaca z duchem czasu. Teraz jest modna kuchnia zero waste- kuchnia bez resztek. Sa tacy co grzebia za produktami w smietnikach wielkich marketow, albo tych zwyklych ludzi, bo nie potrafia pogodzic sie z marnotrastwem. :)))
OdpowiedzUsuńHalinka robi pierogi na winie! (co sie pod reke nawinie bo ona bez wina (poprawniej bez winy). Tez nie jadam pierogow ze wzgledu na make.
OdpowiedzUsuńOpowiedziałem tę historię żonie. Powiedziała - załatwiłeś mi kupne pierogi. Od dzisiaj w domu wyłącznie własnoręcznie robione
OdpowiedzUsuńOj tam. Ja mam w pracy, w szkole, Bożenkę. Nauczycielkę. Wcale niebiedną. Kiedy jeszcze w szkole funkcjonowała kuchnia, a nie katering, Bożenka codziennie z własnej inicjatywy pomagała kucharkom w porze obiadu. I starannie zbierała wszelkie nietknięte kotlety, kiełbaski z talerzy zwracanych na zmywak. I pakowała do woreczka. Wcale się nie krępowała i wprost mówiła, że to na obiad dla rodziny: Przecież to czyste i świeże!. I zawsze, ale to zawsze, kiedy w szkole jest jakaś impreza, np. wigilia szkolna, choinka, dzień dziecka, Bożenka zupełnym przypadkiem ma przy sobie spory zapasik plastikowych zamykanych pojemników, do których pakuje wszystko to, co zostało.... I zabiera do domu. Konkludując: Recykling ma przyszłość!
OdpowiedzUsuńTo nie kwestia biedy tylko oszczędności. Jestem za.
UsuńNiech żyje i rozkwita recykling zero waste !!!! :)
OdpowiedzUsuńŻycie ma więcej barw niż w mieszalniku marketu budowlanego.
OdpowiedzUsuńW pamięci mam scenę z wesela kuzynki, kiedy to jeden z gości weselnych zwracając talerz z niedojedzonym obiadem tłumaczył, że czysto jadł i można wykorzystać resztki z talerza. Pierogi robię sama, teraz już chyba aż do amnezji ((;
OdpowiedzUsuń