W
zgodzie z naturą.
Post napisałam inspirując się notką
Doroty. Skoro lubisz czytać wspomnienia to proszę bardzo, napiszę Ci o
wiejskim domu sprzed pięćdziesięciu lat.
Dom
stał na kamiennej podmurówce, jego ściany zostały zbudowane z drewnianych bali
a przykryty był dachówką. Bale nie były ciosane tak równo i nie przylegały do
siebie zbyt dokładnie. Szpary uszczelniano skręconą w powrósła słomą i
zalepiano błotem. To błoto odpadało. Co roku na wiosnę należało uzupełnić
ubytki. „Lepienie” – tak nazywała się warstwa gliny pokrywająca ścianę.
Trzeba
było iść do lasu nad rzekę, tam było miejsce z bardzo dobrą gliną. Glinę należało
bardzo długo wyrabiać z wodą a potem rzucało się ją na ścianę tak, jak się
rzuca zaprawę. Kiedy wyschła, bieliło się dom wapnem, gaszonym wcześniej w
specjalnym dołku. Babcia do wapna dodawała ultramarynę, taką farbkę
przeznaczoną do płukania pościeli dającą niebieski kolor. Tu znów odpłynę od brzegu. W naszym domu
była wyłącznie biała pościel i białe prześcieradła, to wszystko wymagało
gotowania dla higieny i dla wyglądu. Nie było prądu, nie było więc pralki a
spróbujcie wyprać w rękach pościel, trzeba było gotować i dopiero prać. Babcia
przykrywała łóżko prześcieradłem z dymki. Na środku tego bieluteńkiego
prześcieradła leżała czasem kotka z kociętami.
Ale
miało być o lepieniu!
Wewnątrz
bieliło się jakąś kolorową farbą, nie wiem, co to była za farba, ale nie można
się było oprzeć o ścianę bo zostawały na ubraniu ślady. Na tych ścianach moje
starsze siostry malowały różne szlaczki i wzorki, miały wałki i szablony i
wyglądało to dość pstrokato natomiast moje młodsze siostry smarowały ściany
kredkami ale to już było nielegalne i mogły za to dostać ścierką.
Od
frontu domu wchodziło się przez ganek, który dla wygody miał wejścia z dwóch
stron. Na ganku stał latem duży garnek z wodą a na ławce wiadra. Na ścianie
wisiały nosidła, na których przynosiliśmy wodę z dość oddalonej od zabudowań
studni. Na ławce stał też zawsze blaszany kubek, piliśmy taką zimną wodę
nabieraną prosto z wiadra.
Z
ganku wchodziło się do kuchni, było to serce domu. Trzon kuchenny połączono z
piecem w pokoju. Kiedy paliło się pod blachą, piec w pokoju nagrzewał się i to
było całe ogrzewanie. W drugiej części domu było podobnie. Umeblowanie kuchni –
pojemny kredens, stół i krzesła. O, i
leżanka, na której się siedziało, drzemało i czytało.
Piec chlebowy był
zbudowany w ten sposób, że jego wierzch stanowił kamienny blat, bardzo potrzeby,
chyba oprócz stołu najpotrzebniejsze miejsce w kuchni.
Teraz
będzie drastycznie, wrażliwi proszeni są o opuszczenie tego akapitu.
Przez
cały sufit w kuchni biegła belka, zwana tragarzem. Do niej wbite były dwa haki.
Na nich wieszano zwierzęta po uboju do oprawienia. Tych zwierząt nie jedliśmy
znów tak dużo, częściej wisiała tam dziecinna huśtawka. Tu się jeszcze odniosę
do tego zabijania. Byłyśmy nauczone szacunku do zwierząt gospodarskich, nie
wolno nam było się z nimi bawić, miały mieć spokój, wiedziałyśmy, że służą do
zjedzenia. Wszystkie dzieci uczestniczyły w pracy na rzecz domu i rodziny i kiedy byłyśmy starsze, musiałyśmy czasem oskubać i wypatroszyć kurczaka.
Paliło
się wyłącznie drewnem. Latem, gdy nie trzeba było domu ogrzewać, nosiliśmy z
lasu długie, suche tyczki. Tym drewnem wystarczyło napalić tyle, aby coś ugotować
i nagrzać wody na mycie. Zimą było trudniej, już latem robiło się zapas grubszego
drewna i pod kuchnię, i do pieca chlebowego. Ustawiało się koło ścian domu
wysokie stosy i tak schło.
W
pokojach stały łóżka, szafy, komody i niewielkie stoliki. Czasem któraś
potrzebowała odrobić lekcje w ciszy i spokoju, wtedy szła do babcinej izby, tam
było najspokojniej.
Meble były drewniane, mama przywiozła z Zachodu porządne łóżka
i szafę. Z tymi łóżkami też było dużo roboty. Raz na jakiś czas wynosiło się z
domu sienniki i wymieniało w nich słomę. Spód łóżka szorowało się porządnie
ryżową szczotką. Tych szczotek zdarliśmy naprawdę wiele – w domu były
drewniane, niczym nie malowane podłogi i trzeba je było ciągle szorować.
Z
tyłu domu na całej długości była sień – pomieszczenie ciemne i chłodne. W jednej
części sieni znajdowała się komora, w której stały drewniane skrzynki a na nich
garnki z kwaśnym mlekiem, przetak z
jajkami, czasem jakieś placki „na święta”. W drugiej części stała blaszana wanna, kilka
miednic, nocnik i wiadro do wynoszenia brudnej wody. Teraz to pomieszczenie
przerobione jest na łazienkę. Zimą kąpaliśmy się albo w pokoju albo w kuchni,
co było niezwykle ryzykowne bo można było krzyczeć „nie włazić bo się myję” ale i tak zawsze ktoś wlazł.
Na
strychu nic nie mogło być bo tata trzymał tam gołębie. Tu znów drastycznie –
moi rodzice hodowali gołębie na zupkę i mięso dla najmłodszych dzieci.
Nasz
dom niczym się nie wyróżniał, podobnie zbudowanych budynków było we wsi więcej
i należeliśmy do tych biedniejszych rodzin. Bogatsi gospodarze mieli już domy
murowane, linoleum w kuchni a podłogi w pokojach pomalowane olejną farbą.
Zazdrościłam koleżankom bo im się łatwiej sprzątało i podczas mycia nie musiały
podpierać krzesłem klamki;).
Poczułem ten zapach, nastrój........... Dzięki !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nigdy nie byłam w takiej chacie. Widuję podobne do nich, w stanie opuszczenia, rozpadu, zapomnienia. I żal serce ściska, bo nadal jst w nich to sielska uroda, prostota, spokój i harmonia z przyroda.Gdzie to zycie, które sie tam toczyło? Gdzie ta swojska, powtarzalna codziennosc koniecznych, zwyczajnych czynności. Teraz tylko wiatr w tych chatach mieszka i stare, tak piekne jak Twoje wspomnienia. Ze wzruszeniem przeczytałam Twoją opowieśc Klarko.Dziekuję!:-))*
OdpowiedzUsuńNiemal, wypisz wymaluj nasz dom. Ja też opiszę, bardzo lubię tak wspominać.
OdpowiedzUsuńKażda z nas lubi wspominać :) Pozdrawiam!
UsuńNiezła szkoła życia, Klarko. Świetnie te wspomnienia prawie jak namalowane-;))
OdpowiedzUsuńPamietam takie domy z wizyt w podkieleckich wsiach, gdzie mieszkal moj dziadek. Pamietam slomiane strzechy, klepisko... zycie w takich domach bylo trudne ale sam widok mial swoj niepowtarzalny urok, szczegolnie dla nas "miastowych" dzieci.
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś! Dzięki Tobie ,znów wróciłam do wspomnień.Piec do chleba,pastowane podłogi i woda ze studni.Zastanawia mnie,ze w tamtych czasach ,jedni i drudzy dziadkowie nie byli zamożni,a wszyscy mieli wszystkie meble z litego drewna.
OdpowiedzUsuńWanda
Płyt paździerzowych wtedy jeszcze nie produkowano...
UsuńTaki był dom mojej babci...w podsandomierskiej wsi. Wraca do mnie w snach...Tęsknię i za tym małym domkiem i za jego mieszkańcami, których dawno już nie ma :( Anka z Gdańska
OdpowiedzUsuńOpisałaś dom mojej babci na Kaszubach :) dzięki za przywołanie miłych wspomnień
OdpowiedzUsuńWiesz, to było ciężkie życie, ale wydaje mi się, że dzięki temu ludzie byli "normalniejsi".
OdpowiedzUsuńWszystko co się działo wokół nich było łatwe do pojęcia i chociaż wszystkie prace były ciężkie, dawały ludziom satysfakcję z ich wykonania.
W dobie tak szybkiego postępu technicznego i technologicznego spora część ludzi zwyczajnie nie nadąża za wszystkimi zmianami i staje się nieco zagubiona w tej dżungli nowości i udogodnień. A stale towarzyszące uczucie owego "zagubienia" nie wpływa korzystnie na ludzką psyche.
Do dziś do uszczelniania ścian używa się "warkoczy" plecionych z łodyg grochu- są trwalsze niż te słomiane.
Uwielbiałam zawsze te drewniane domy z bali - ten dom "gada" w nocy. Na Antałówce wynajmowaliśmy zawsze w zimie pokój w takim właśnie domu.
Miłego, ;)
Jakże egzotycznie to dla mnie brzmi. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Może tylko w jakiś opowiadaniach zasłyszałam.
OdpowiedzUsuńDawaj więcej takich wspaniałości, Klarko:)).
Kopę lat nic o dawnych czasach nie pisałaś. Pięknie prosimy!:)))
W Rumunii widziałem domy murowane z niewypalanych cegieł z gliny wymieszanej z wiórami i trocinami. Materiał tani, dobre właściwości termiczne, trwałość rzędu życia ludzkiego (przy odpowiedniej dbałości, rzecz jasna). W Polsce nie słyszałem o takich rozwiązaniach...
OdpowiedzUsuńJa mieszkam w domu z tzw. surówki, czyli cegły uformowanej z gliny i suszonej na słońcu, a nie wypalanej. To wprawdzie nie ta sama technologia, ale pokrewna. Mój dom został wybudowany w 1937 roku, więc zdał egzamin w walce z czasem. W 2000 roku rozbudowaliśmy go wszerz i wzwyż, ale rdzeń domu pozostał bez zmian, a my budowaliśmy w technologii Ytong, czyli z przyjaznych naturze pustaków wapiennych. Niestety, nasz porzednik powiększył nieco domek, budując go z żużlobetonu (fuj!), ale przez tę część domu tylko przechodzimy, nie mieszkamy w niej. Nasz gliniany dom oparty jest na fundamentach z luźno ułożonych polnych kamieni różnej wielkości, niegdyś związanych wapnem, ale ono dawno się już wypłukało. Architekt, który projektował rozbudowę domu, przeżył załamanie nerwowe na widok takich fundamentów, ale mamy już rok 2015, a dom wciąż stoi i ma się dobrze. Może trzyma go "w kupie" nałożony w 2003 tynk mineralny?
UsuńGlina i drewno to chyba najbardziej przyjazne materiały budowlane, trwałe, stabilne i łatwe w obsłudze. I dobrze promieniujące. Sama tego wciąż doświadczam, więc polecam każdemu.
PS. Piszę też o drewnie, bo z dwóch stron domu mamy piękne drewniane ganki i sprawiają się wspaniale:-)
Pozdrawiam, Klarko, cudnie swój dom opisałaś!
Też spędziłam dzieciństwo w małym drewnianym domu. Był gaz
OdpowiedzUsuńi prąd, a "wychodek" był za domem. Wodę do kąpieli i prania
grzało się w baniaku na "dynarku", a kąpiel odbywała się w kuchni
za zasłoną.
Co roku przed Świętami Wielkanocnymi było bielenie krzywych
ścian, kolorowy wałek z wzorkami ... Bardzo ciepło wspominam
tamten czas. Ania
Jestem akurat chory, w złym nastroju, po ciężkim tygodniu... Zwyczajnie się poryczałem po przeczytaniu Twojego wpisu. Z tęsknoty za tamtymi czasami, z tęsknoty za Babcią i Dziadkiem, których uwielbiałem, z tęsknoty za tamtym domem, za ścianami bielonymi wapnem z dodatkiem farbki do bielizny (potem jakąś gównianą farbą klejową), za kurczakami pod "kwoką", za świątecznym ciastem drożdżowym w kilku wielkich brytfankach, nawet za świniobiciem, a potem świeżonką, kaszanką i salcesonem "w kałdunie", za tamtym życiem... Przemijanie jest wpisane w nasze życie, ale i tęsknota jest w nie wpisana. Nie wstydzę się, że pochodzę ze wsi, nigdy temu nie zaprzeczyłem, nie zaparłem się jak Piotr Jezusa :) Ale przez 47 lat życia w mieście (różnych miastach) skutecznie tę tęsknotę wypierałem. Teraz już nie umiem. Płaczę po prostu....
OdpowiedzUsuńtrzymaj się :)
Usuńnie ma powodu, by wstydzić się pochodzenia, wszystko zależy od stanu umysłu
ja nie miałam z tym problemu nigdy i dlatego swobodnie piszę o tamtych czasach
dlatego ja tak chętnie to czytam :)
UsuńPięknie napisane; poczułam się, jakbym była w środku i widziała wszystko na własne oczy.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie domy; za niewymuszone piękno, prostotę i naturalne materiały. Ale widuję je raczej w skansenach... Gdy myślę o życiu w takim domu; przychodzi mi do głowy słowo SZACUNEK. Dla tych, którzy zmagali się z codziennymi domowymi zajęciami, tak wiele trudniejszymi w owych czasach i warunkach niż doświadczamy tego w teraźniejszości.
:)
OdpowiedzUsuńpost cudny
OdpowiedzUsuńznam takie domy tylko z książek
pozdrawiam cieplutko
Ja wychowałam się już w murowanym domu, ale mieliśmy letnią kuchnię. Tą opowieścią przypomniałaś mi moje dzieciństwo,smaki, zapachy. Był jeszcze ogród z milionem kwiatów,i półdziką trawą, warzywniak, mnóstwo drzew i krzewów owocowych wokół domu i pozostałych zabudowań, 2 lipy, stara akacja.
OdpowiedzUsuńGdyby tak można cofnąć czas ,wrócić tam chociaż na chwilę i usiąść na ganku z kubkiem gorącej kawy inki na mleku...
Ja wieś znam tylko z "Chłopów" Reymonta, ale dzięki Twemu opisowi poczułam się tak, jakbym się w takim domu wychowała.
OdpowiedzUsuńA co do drastycznych fragmentów - najważniejsze w nich są słowa o szacunku dla zwierząt gospodarskich. Wiadomo, że są hodowane na ubój, ale jakże różni się to od nieludzkiej hodowli przemysłowej...
Przypomniałaś mi droga Klarko dom babci, który pamiętam z dzieciństwa :) Teraz już się zmieniło w nim dużo...
OdpowiedzUsuńKlakro, dziękuję. Znowu kilka ważnych rzeczy sobie uświadomiłam.
OdpowiedzUsuńU mojej babci była słomiana strzecha, czasami śni mi się Babcia jak stoi na progu i wyciera ręce w fartuch, zawsze jest lato, zawsze dzwonią skowronki. To są dobre sny. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPisz pisz tak obrazowo i pięknie, dla mnie to co opisałaś to to czego nie znam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Klarko za te wspomnienia. Uwielbiam je czytać.
OdpowiedzUsuńPozwolisz, że przeczytam je moim córkom, dla których wytarcie kurzy, posłanie łóżek czy umycie naczyń (nie oblepionych garów po zupie) jest ciężkim zajęciem.
Pozdrawiam serdecznie, Małgosia
jeśli chodzi o pracę dzieci w domu to my byłyśmy w okolicy raczej postrzegane jako "paniusie" bo nasza mama nie pozwalała na pracę ponad siły, przy maszynach i z narzędziami, inne dzieci musiały zajmować się bydłem i pracować ciężko w polu. Miałyśmy czas na zabawę i naukę, miałyśmy koleżanki, które spędzały w naszym domu dużo czasu. Byłyśmy naprawdę dobrymi uczennicami (ja miałam świadectwa z paskiem). Obowiązki domowe były czymś naturalnym, starsze dzieci pomagały w polu plewiac, grabiąc czy przy zbiorach, zajmowały się młodszymi dziećmi, każda dbała o siebie i o swoje rzeczy, nie do pomyślenia było by ktoś komuś mył buty lub prał bieliznę. Nie byłyśmy aniołkami, nieraz były kłótnie i wrzaski;))
UsuńPiękny opis.
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam, jak te meble były przewożone, wiem, ze zazwyczaj pociągiem, ale zastanawia mnie logistyka całego przedsięwzięcia.
Ech, ciężkie czasy.
pociągiem a od stacji furmanką
UsuńTesknie za dziecinstwem. Za domem moich dziadkow. Za wypasaniem krow i ich dojeniem. Za smakiem i zapachem swiezo udojonego samodzielnie mleka, Za karmieniem kur i zbieraniem jajek. Zabaw na lakach i za zniwami gdzie podczas obiadu dom byl pelen robotnikow. Tesknie a wieloma rzeczami nie sposob je wymienic.Dom jest duzy murowany. W piwnicy ma wedzarnie i piec do chleba. Wiele sie zmienilo w wystroju. Brak tej atmosfery z mojego dziecinstwa. Ile bym dala zeby chociaz na chwile cofnac czas...
OdpowiedzUsuńBardzo lubie czytac twoje wspomnienia.
OdpowiedzUsuńCzytam Twoje wspomnienia Klarko, niczym piekna sielska bajke. To zupelnie inna rzeczywistosc niz moja - dziecka "miastowego". Mimo wszystko wydaje mi sie, ze ta "sielskosc" to tylko pozor, a tak naprawde codziennosc w Twoim rodzinnym domu to byla ciezka, fizyczna praca od switu do zmierzchu. A moze to jak po prostu taka jestem rozpieszczona... :)
OdpowiedzUsuńgdzie tam było sielsko :D trudno było, ciężko, nam nie tyle co naszej mamie i babci, wyniosłam z domu pracowitość, uczciwość i umiejętność dzielenia się, cenię sobie wygodę, wykorzystuję jeśli tylko się da lepsze warunki ale umiem sobie poradzić w trudnej sytuacji. I cenię to, co mam, nie oglądam się za siebie z westchnieniem, że było mi lepiej tylko dążę, by teraz było mi lepiej bez narzekania, że się nie da.
UsuńTez się wzruszyłam, pięknie napisałaś:-) Sama piszę wspomnienia, ale... do szuflady. Jakoś nie mam śmiałosci dawać ich komuś do czytania. Głównie piszę o tym, co było, jak było. Jest to dla mnie ważne, bo cos po sobie zostawię. A poza tym to taka autoterapia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Iza
Pięknie Klarko napisałaś. I szczerze, dziś wiele osób wstydzi się swojego pochodzenia. Troszkę mi Twoje wspomnienia przypominają własne, to mycie w balii w kuchni, to pranie przez gotowanie, choć była też frania. Te sosnowe dechy na podłodze, choć tylko w kuchni. Te sienniki z owsianej słomy. Choć dom był murowany, nie drewniany. Tak do 8 roku życia, potem już był inny dom i wygody, ale i tak do dziś wspominam ten pierwszy z babcią w drugiej części budynku i kaflowym piecem w sypialni, o który grzało się tyłek w mroźne dni.
OdpowiedzUsuńTakie domy miały moje liczne ciotko-babki na Kujawach. Jako dziecko nie czułam się w nich dobrze, dziwne zapachy, ciężkie pierzyny, wychodki na zewnątrz... Dziś wspominam z sentymentem!
OdpowiedzUsuń