Tuż przed świętami dowiedziałam się o śmierci dobrej znajomej. Była ledwie kilka lat starsza ode mnie, pracowałyśmy razem, często się odwiedzaliśmy. Tyle wspólnych wieczorów, tyle śmiechu i radości, bo to była kobieta z gatunku tych wiecznie uśmiechniętych, choć nie było jej łatwo. Tak mi trudno uwierzyć, że nie ma już Ani. Tylko na zdjęciach, tylko w sercach. Nie pisałam o tym publicznie, wspomniałam jednej czy dwóm osobom, chcąc usprawiedliwić smutek i milczenie.
Kiedyś, gdy cały wirtualny świat opłakiwał znaną postać, pisałam, że mocniej dotyka mnie śmierć osoby, którą znałam osobiście, że nie umiem płakać po nieznajomych.
Umiem. Dziś dowiedziałam się, że odeszła Judyta.
Kolejna uśmiechnięta kobieta w moim życiu. To co z tego, że nie znałam Judyty osobiście. Mam przed oczyma jej radosny uśmiech. Pewnie nie chciałaby, byśmy płakali. Trochę pomilczę. Muszę sobie wszystko poukładać.
Jeżeli pozwolisz, pomilczę z Tobą.
OdpowiedzUsuńJa też płaczę....
OdpowiedzUsuńMiałam szczęście poznać Judytę osobiście.Niestety już w trakcie tego pierwszego spotkania wiedziałam, że wkrótce odejdzie. Chcę wierzyć, że jej dusza krąży nad Kamerunem, który tak pokochała.
OdpowiedzUsuńRozumiem...
OdpowiedzUsuńJudyta.... nie wiedzialam.
OdpowiedzUsuńAch, jak żal Judyty....Do konca wierzyłam, że jednak jakimś cudem....
OdpowiedzUsuńklarko, mogę pomilczeć z tobą? judyta....
OdpowiedzUsuń:(
OdpowiedzUsuńJak bardzo cię rozumiem,Klarko:(
OdpowiedzUsuńPomilcze z Wami tez mi bardzo przykro
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń„Nie umiera ten, kto trwa w sercach i pamięci naszej”
OdpowiedzUsuń/.../
O Boże, jakie smutne wiadomości u Ciebie... Jeszcze wczoraj kiedy mówiłyśmy Aniele Boży, myślałam o Niej...
OdpowiedzUsuń[*]
OdpowiedzUsuń:(
OdpowiedzUsuńJa jestem dużo młodsza od Pani, ale sama niedawno miałam nikłą przyjemność, znaleźć się na pogrzebie znajomego z podwórka, który miał 20 lat. Było to akurat w tym samym czasie kiedy zmarł Robin Williams. Wszyscy w Internecie opłakiwali jego. Dla mnie bardziej poruszającą była śmierć znajomego z podwórka. Nad znanymi, że umierają przechodzi się na porządek dzienny, bo przecież podobno każdego kiedyś to spotka. Jednak jak już ktoś umiera na "naszym podwórku", jakoś tak dziwnie się czuję.
OdpowiedzUsuńKlarko mnie tez śmierć Judyty ścięła z nóg.a myslałam że Pan Bóg da jej jeszcze szansę....
OdpowiedzUsuńpozostaje modlitwa
http://leptir-visanna7.blogspot.com/
Tak się niedobrymi wieściami rok zaczyna... Dziś dowiedziałam się o ciężkiej chorobie najbliższego przyjaciela.
OdpowiedzUsuńJudyta akurat nie był nam nieznajoma.
OdpowiedzUsuńNie znałam. Poznałam dziś, troszeczkę - dzięki Tobie.
OdpowiedzUsuńChcę podzielić się myślą, która przyszła do mnie w chwili, gdy dowiedziałam się o tym, że nie żyje Ktoś dla mnie ważny: Ten smutek nie jest dlatego, że ktoś odszedł. Jesteśmy smutni, bo to MY zostajemy sami. Tak, to brzmi trochę jak zwykły egoizm.
ale z drugiej strony nie pozwala się rozkleić, przypomina, że tej osobie jest już dobrze, że skończył się czas bólu - czy "jest w Niebie", czy "przestała istnieć" ... nie boli...
... pozdrawiam refleksyjnie - M.
Masz racje M.Tak wlasnie jest i tak trzeba myslec,chociaz tak boli, ze juz tej osoby z nami nie ma.
UsuńDo tego nie można się przyzwyczaić tylko 1 listopada spacery coraz dłuższe i wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
dziękuję za informację, nie wiedziałabym...............
OdpowiedzUsuńSmutne...
OdpowiedzUsuńTeż mnie ta wiadomość ścięła z nóg...
OdpowiedzUsuń