Pierwsza wstaje babcia.
Rozpala ogień pod blachą, otwiera drzwi do izby, gdzie śpią dzieci i cicho mówi
do synowej – idę do stajni. Synowa zazwyczaj odpowiada – idźcie, ja już nie
śpię. Siada na łóżku szepcząc słowa modlitwy – „dziękuję Ci za szczęśliwą noc i proszę o dobry dzień” i to jest jej
poranny pacierz, na więcej nie ma czasu.
Idzie do kuchni, zimną wodą myje twarz, poprawia
ogień pod blachą i wychodzi do sieni po mleko. Grysik dla najmłodszego dziecka
jest ugotowany wieczorem, wystarczy go podgrzać. Stoi przy kuchni cierpliwie
mieszając kleik. Napełnia butelkę, sprawdza na przedramieniu, czy jedzenie nie jest za
gorące, z butelką wraca do izby, gdzie śpią dzieci.
Staje przy łóżku najstarszej
córki, i głaszcząc jej jasne włosy mówi szeptem – wstań do szkoły, na blasze
masz przegotowane mleko, ubierz się ciepło, woda na ganku zamarzła.
Dziewczynka zaczęła
naukę w liceum i codziennie dojeżdża do miasteczka. Wychodzi z domu, gdy
jeszcze ciemno i wraca późnym popołudniem.
Najstarsza szykuje się
i kiedy jest gotowa, uchyla drzwi do izby mówiąc cicho - „zostańcie
z Bogiem”. Mama trzyma na ramieniu najmłodsze dziecko, które się właśnie
najadło, klepie je delikatnie po pleckach i żegna wychodzącą córkę „idź z Bogiem”.
Odkłada niemowlę do
kołyski ale mała nie chce dłużej spać, pokrzykuje radośnie, kopiąc nóżkami.
Kobieta patrzy na śpiące dzieci. Budzi dwunastolatkę prosząc, by chwilę pobawiła
dziecko. Dziewczynka mruczy przez sen – to daj ją tu od ściany. Kobieta
przenosi malucha i wychodzi do kuchni. Dokłada drewna pod blachę, zakłada
kurtkę, buty, bierze nosidła i idzie po wodę. Wąska ścieżka prowadzi do lasu,
tam jest źródło. Z pełnymi wiadrami idzie zbyt szybko, ślizga się po mokrych
kamieniach, woda chlapie po nogach.
Stawia wiadra na ganku
i idzie po drewno. Układa stos na przedramieniu, przytrzymuje od góry drugą
ręką, wnosi do kuchni i z hałasem rzuca koło pieca. Dzieci, wstawać do szkoły!
Ze starszej czwórki
najmłodsza ma na jedenastą, niech jeszcze leży. Dwie pozostałe kłócą się o coś,
szukają w ostatniej chwili czegoś, co miały zabrać, jedna chce jakieś pieniądze
na składkę, druga koniecznie coś chce wyprasować, wreszcie wychodzą i w domu
zapada cisza.
Dziadek już dawno
zaprzągł konia i gdzieś pojechał, babcia robi coś w stodole.
Mama z dzieckiem na
ręku usiłuje ogarnąć kuchnię. Do tragarza (belka pod sufitem) przyczepione są
haki. Służą do oprawiania królików.
Częściej wiesza się na nich huśtawkę. Dziecko siedzi w niej i patrzy na matkę
zmywającą naczynia. Na kuchni tymczasem ląduje wielki kocioł a w nim pieluchy.
Wcześniej moczyły się w wanience, teraz trzeba je wygotować. Znów biegiem po
wodę, po drewno, po ziemniaki. Dziecka pilnuje ośmiolatka, czytając jakąś książkę.
Wyprać pranie, klęcząc
przy blaszanej wannie. Powiesić. Poskładać suche pieluchy. I szybko gotować, bo
dzieci wrócą ze szkoły głodne. Jeszcze ktoś musi iść do sklepu.
Drewniana, niczym nie
pomalowana podłoga wymaga codziennego szorowania ryżową szczotką. Tak samo
ubikacja za stodołą. Ciągle trzeba przeglądać dzieciom włosy, czy
nie przyniosły ze szkoły wszy. Jak zapuszczę raz to sobie nie poradzę w tej
ciasnocie – tłumaczy kobieta, bo nie wszyscy tak dbają. Ręce ma czerwone od
żrącego proszku. Ale w stajni nic nie robisz – kąśliwie dogryza jakaś plotkara.
Rzeczywiście, w stajni na razie prawie wszystko robią babcia z dziadkiem.
Żadne dziecko nie miało
wózka. Do lekarza, do kościoła, do znajomych – na rękach. Ale się odźwigałam –
mówi z dumą, że następne już odchowane i znów takie piękne, takie udane. Jeszcze nikt nie wie, że kolejny raz zostanie
mamą. Ta najmłodsza przyjdzie na świat zimą.
A gdzie tata? Przyjeżdżał raz w tygodniu, w
sobotę po południu. W niedzielę w nocy o trzeciej wychodził do pociągu i znów
go nie było.
Prosimy Cię, aby tatuś szczęśliwie przepracował i przyjechał do nas.
Prosimy Cię, aby tatuś szczęśliwie przepracował i przyjechał do nas.
Po południu dziewczynki
wracały do domu. Zawsze czegoś potrzebowały od mamy. Urwał się pasek od teczki,
rozkleił się but, wbiła się drzazga w kolano, na jutro trzeba bibułę! Na jutro!
Po obiedzie jedna z
dziewczynek zmywa, druga staje przy garnku z grysikiem, musi cały czas mieszać bo się przypali albo wykipi. Dwadzieścia minut, patrz na budzik! Trzeba teraz nanosić wody
na mycie a zaraz będzie ciemno.
Jeszcze przygotować na
jutro ubrania, przypilnować, by dzieci wyczyściły buty, schnące koło pieca. Jedna z
dziewczynek myje szkło, nalewa naftę do lampy. Wiesza ją na futrynie nad stołem
dosuniętym do okna.
Mamo, kiedy u nas
będzie prąd?
Już niedługo.
Mama wie, jaka jest
wygoda z elektrycznością bo kiedy była panną, w jej domu był prąd. Opowiada
dzieciom o pile, która sama tnie drewno, o maszynce, która włączona do gniazdka
sama grzeje a ognia nie widać i nie trzeba komina do niej, i na koniec o wodzie
z kranu.
Ale ciepłej się chyba nie da
zrobić? – pytają z niedowierzaniem.
Da się - odpowiada, jak dorośniecie, to każda w swoim domu będzie miała i wodę, i prąd.
A potem, jak co wieczór
okrywa swoje córeczki i szepcze „dziękuję
Ci za szczęśliwy dzień i proszę o dobrą noc”.
XIX wiek?:)))
OdpowiedzUsuńEcho.
Widzę, że echo ma swoje echo :).
UsuńEcho się zastanawiało czy to lata 60 czy 70 ale XX wieku :).
1970 - 1972
UsuńJak się domyślam byłaś jedną z tych dziewczynek :)
OdpowiedzUsuńeh Klarko! Umiesz grac na duszy.......
OdpowiedzUsuńDobrego dnia:)
Klarko czyżby wspomnienia :) jakże piękne.
OdpowiedzUsuńMiłego dzionka ŻYCZĘ
Ilona
Niesamowity spokój bije z tego wpisu, chociaż piękna, chociaż życie na pewno do łatwych nie należało.
OdpowiedzUsuńA dzisiaj ilu z nas narzeka, że tego czy tamtego mu brakuje? Okazuje się, że nawet woda w kranie czasami jest... luksusem.
*Historia piękna, a nie "chociaż".
Usuńnie dziwię się, że matka Jadwiga uciekła ze wsi...z drugiej strony taka kobieta wzbudza najwyższy szacunek
OdpowiedzUsuńa pytałam się niedawno mamy, czemu stamtąd nie uciekła.
UsuńPrzecież mnie tu nikt nie trzymał na siłę żebym musiała uciekać - odpowiedziała.
Dobre!!! Pewnie, że gdyby czuła się uwiązana, to tygodnia by nie tam wytrzymała:-).
UsuńPiękno i spokój a swoją drogą mój mąż pamięta jeszcze z dzieciństwa naftówki...
OdpowiedzUsuńTak myślę która z dziewczynek jest Klarką Wydaje mi się,że tak która czyta.Moja mama chodziła do źródła w lesie.I przez ciemny las,przez strumień,do szkoły. Babcia odkąd pamiętam,miała już prąd w domu.Jedyną rzeczą elektryczną którą mieli z dziadkiem to żarówka.Duże pranie zabierały dzieci a wiadomości w telewizji dziadek słuchał u syna.Nie umiał czytać,książki czytała mu babcia.Chyba jako jedyna wnuczka odziedziczyłam po niej miłość do książek.Basia
OdpowiedzUsuńNa wsi zawsze było ciężkie życie dla kobiet.Masa obowiązków i ciężkiej pracy fizycznej. W wielu miejscach i dziś zapewne lekkie nie jest.Lampy naftowe i karbidówki pamiętam z dzieciństwa, bo w stolicy też nie wszędzie był prąd. Gotowanie na kuchni też, gazownia szybko nie ruszyła, pamiętam również piecyk zwany "kozą", który stał w pokoju. I tę radość, gdy pierwszy raz ruszyła kotłownia istniejąca w naszym domu i "koza" powędrowała do piwnicy. I 3 dni w tygodniu była ciepła, bieżąca woda. Po wielu latach ruszyła dzielnicowa elektrociepłownia i ciepła woda była codziennie. Ale nie we wszystkich domach- niektóre z nich do dziś nie są podłączone do miejskiej sieci grzewczej i to wcale nie na peryferiach miasta. Pierwszą moją pralką była polska pralka automatyczna, którą nabyłam będąc w ciąży.Był to początek 1976 roku, Frani nie posiadałam przedtem.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
O matko ! Lata 70 to przecież juz czasy Gierka. Wierzyć się nie chce że w samym środku Europy jeszcze takie życie było. Pewnie i teraz się może gdzieś podobnie żyje.
OdpowiedzUsuńAle chyba wszystko jest kwestia przyzwyczajenia. Moja prababka pewnie tak podobnie żyła a rodziła 17 razy. Ale studnie na podwórzu miała z tego co mi babcia naopowiadała.
Boże, co za cudowna perełka! Przepiękna opowieść o pełnym prostoty, ale i prawdziwej radości, życiu.
OdpowiedzUsuńPranie przy studni jeszcze pamietam... To byly czasy!
OdpowiedzUsuńMasz piekne wspomnienia!
Serdecznosci
Judyta
Klarka jest chyba tą najmłodszą - która dopiero się urodzi :)
OdpowiedzUsuńUpieram się przy dziewczynce z książką:)Bo był początek lat 70-tych.Klarka była już na świecie:)Basia
UsuńUpieram się przy dziewczynce z książką:)Bo był początek lat 70-tych.Klarka była już na świecie:)Basia
UsuńBardzo dzielna mama.:)
OdpowiedzUsuńJa też się wychowałam na wsi,ale w zupełnie innych warunkach.Widocznie było różnie.:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,Zuzal.
Poruszająca opowieść... Tak w stylu, jak i w treści, zatem za możność jej poznania wielcem WMPani obligowany:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Takich ludzi już nie ma a szkoda:( Młodzi są teraz inni...
OdpowiedzUsuńNaprawdę te haki w kuchni, na których dziadek rozwieszał dla mnie huśtawkę, tak jak te wspomniane w tym wpisie służyły do oprawiania królików? Brrr.
OdpowiedzUsuńto dość trudne, ale ubój zwierząt na wsi był rzeczą naturalną, dlatego dzieciom nie wolno było bawić się z kurkami, króliczkami, głaskać cielątka i świnki. To było jedzenie, zwierzętami towarzyskimi były kot i pies. Trudno byłoby nosić króliczka na rękach a potem go jeść.
UsuńTak to czule opisałaś, że mam oczy wilgotne...
OdpowiedzUsuńPopraw jeśli źle kojarzę, jesteś tą ośmiolatką, Mama Twoja przyjechała z Wielkopolski. Bardzo dzielna kobieta. Wydaje mi się, że jest bardzo ciepłym i cierpliwym człowiekiem. Uściskaj Mamę:)
tak, jestem czwarta. Mama wcale nie jest cierpliwa, na pewno jest dzielna, pracowita i silna, nawet teraz nigdy nie narzeka, choć coraz bardziej mnie to martwi.
UsuńCzęsto ludzie wychowani w tak trudnych warunkach mają upór,siłę,"odbijają się od dna",zdobywają wykształcenie,sporo w zyciu osiągają.Zwłaszcza kiedyś,gdy szkoły były darmowe.Znam takie przykłady.Ale to nie reguła.
OdpowiedzUsuńpozdrówka,Beta
szkoły nigdy nie były darmowe
UsuńKazda z moich szkół była bezpłatna,a trochę ich było:))Chyba,że mowimy o innym kraju?:))
UsuńDopiero za studia podyplomowe trzeba było płacić.
Usuńpozdr.Beta.
Nie chodzi o czesne, ale o wydatki typu zeszyty, długopisy, bibuła, fartuszki, dojazdy do szkoły itp. Wyobrażam sobie, że przy tylu dzieciach suma była znacząca. Anna
UsuńBeta - szkoła bezpłatna?to spróbuj posłać dziecko(domyślam się, że jeszcze nie masz)do szkoły nie płacąc ani grosza.Bo, jak napisała Anna -nie piszemy o czesnym.
UsuńWydatki we wrześniu - pierwsza klasa technikum gastronomiczne -wyniosły mnie koło 1000!
http://grzdyl.blogspot.com/2013/09/zebraniewybory.html
Klarko! podlinkowalam się, bo wyszedłby za długi komentarz!
Miśko,mówimy o innych czasach:)nie pamiętam,zeby kogoś nie było stać na tzw.wydatki szkolne.Nie wiem jak jest dziś,moje dzieci już skonczyły studia.Miały stypendia,nie było żadnych problemów,(syn przymierza się do doktoratu).Nie pamiętam naprawdę żadnych problemów związanych z finansami,dlatego twierdzę,ze kiedyś to nie były wydatki odczuwalne.:)
Usuńpozdrawiam,Beta
Oczywiscie zdaję sobie sprawę z różnego statusu materialnego rodziców,choć my też zarabiamy bardzo przeciętnie.Generalnie myślę,ze mimo wszystko okres PRL-u(czasy mojej młodości) był "tańszy":),co nie znaczy,że lepszy:))
UsuńB.
"podręczniki" dla pięciolatka - 100 zł. A przecież jest już obowiązek posyłania pięciolatków do przedszkola. Do tego śniadanie, obiad, ubezpieczenie, rada rodziców ...
UsuńCzyli jesteśmy w podobnym wieku i tym bardziej przykro mi się zrobiło czytając Twoje komentarze.
UsuńJa pamiętam problemy - nawet jak nie było stać na kolorowe pisaki, bo było nas troje i mama musiała sobie radzić sama.
Technikum i studia zrobiłam mając już rodzinę, bo wcześniej nas NIE BYŁO stać!
Przepraszam Cię , ale czasem trzeba patrzeć trochę dalej niż do czubka swojego nosa.
Nie zazdroszczę Ci oczywiście Twoich wspomnień, ale prawda jest taka, że choć kiedyś było łatwiej, bo książki nie kosztowały aż tyle, nie było ćwiczeń, a książki były w użyciu aż do zniszczenia, ale też były inne problemy - np.mój mąż miał do szkoły 5 kilometrów i kawałek przed szkołą zakładał "porządne" buty,bo nikogo nie było stać, żeby dziecko zawozić do szkoły.
Miśko,nie chciałam ci zrobić przykrosci,ale nie zamierzam tez wypisywać bzdur jak to u nas było biednie:)Nie znam NIKOGO z mojego pokolenia,kogo by nie było stać na szkołę.To była raczej kwestia zdolności,chęci może (nawet bardziej), no i wyborów życiowych:)Nie w każdej rodzinie wykształcenie jest/było priorytetem,bo różni ludzie mają różne wartości i nic w tym złego:)pozdrawiam,Beta.
UsuńCzy kiedyś było łatwiej?? nie wiem:)Wg wszelkich raportów i analiz dziś tzw.siła nabywcza pieniądza jest dużo wyższa.B.
UsuńBeta, chodziłam do darmowej szkoły już po stanie wojennym. A więc później niż Klarka. A jednak i ja miałam podręczniki ze szkoły, te do zdarcia przez kolejne roczniki, piórniki po kimś, kredki od kogoś. Dziury w trampkach i rajstopach, bo nie było ich tyle, by wywalić takie co się całkiem nie rozpadły, a z łataniem nie zawsze dorosły zdążył. Mieszkałam na wsi, gdzie nie wszyscy mieli wodę w kranie (sama targałam wiadra, choć tyle lat po tym co opisuje Klarka), nie wszystkie dzieci miały dojazd i te szkoły w pobliżu. Znam osoby, które szły do zawodówki, bo musiały iść od razu do pracy, by dołożyć do utrzymania rodziny. Albo dziewczyny wychodziły za mąż i szły "na swoje". Przypominam, że to lata późniejsze, a więc już nie tylko ocet w sklepie. O stypendiach usłyszałam pierwszy raz w liceum. Były raptem kilka (trzy?) na szkołę. Miałaś dobrą sytuację w rodzinie, mieszkałas w lepszym regionie - to duże szczęście, ale nie można generalizować i mówić, ze to co wyżej napisane to bzdury, bo nie jedna osoba o tym pisze, a wiele miało podobnie. Czy pisanie o złych warunkach to wstyd? To po prostu historia.
UsuńA w historii nie warunki najważniejsze, a... rodzina.
Zasieglam jezyka dwa pokolenia wstecz (ponad czterdziesci lat :D) i otrzymalam takie zdanie: podreczniki sie nie zmienialy tak szybko jak dzisiaj, mozna bylo tanio je nabyc czy otrzymac od kogos z rodziny; juz w szkole sredniej mozna bylo otrzymac pieniezne stypendium (male ale zawsze cos) czy znizki lub zwolnienia od placenia na komitet rodzicielski, znizki w oplatach internatowych; w szkolach zawodowych, gdzie byly praktyki, otrzymywala sie wynagrodzenie za prace; biblioteki posiadaly komplet ksiazek, ktory mozna bylo wypozyczyc na rok; dzieci z trudniejszych materialnie rodzin (choroba, alkoholizm ojca, przynaleznosc np do mniejszosci narodowej itp) byly objete szczegolna opieka i pomoca dofinansowywujaca...; wiekszosc kolek zainteresowan jak i zespolow wyrownawczych bylo dodatkiem bez potrzeby skladek pienieznych; spoldzielnie uczniowskie staraly sie aby uczen mogl kupic podstawowe przybory czy stroj do gimnastyki w umiarkowanej cenie; dzieci tez oszczedzaly na male ksiazeczki SOP a oszczednosci pomagaly w przetrwaniu na wycieczkach szkolnych czy wlasnie w zakupie zeszytow, gumek, kredek itp. Rodzicom pozostawalo ubranie (w tym wydatkiem byl granatowy mundurek codzienny szkolny ze zmiennymi bialymi kolniezykami i granatowa spodnica/spodnie i biala bluzka/koszula na uroczystosci szkolne plus tarcza szkoly, ktora nosilo sie na rekawie jako identyfikator szkoly), jedzenie, ewentualnie dofinansowanie dojazdow i 50 groszy na swieza bulke z marmolada na pauzie (bulki byly przygotowywane przez uczniow/kolegow w ramach pracy spolecznej i sprzedawane w szkolnym sklepiku):)
Usuńcalej szkole najwazniejsza byla nauka, jej kontynuacja do studiow wlacznie i chec zdobycia zawodu. Tamte czasy wg. mnie trudno jest porownywac do dzisiejszych - drogich na wlasne zyczenie, po trochu :D
Klarko! Napisanie tekstu zwykle powoduje refleksje, rozne refleksje (i dobrze) u roznych ludzi. Wszystkie glosy sa dobre w dyskusji. Im skrajniejsze tym radosc wieksza z tego, ze tekst sie udal :) tak jak ten Twoj powyzej.
Babo,bardzo rozsądny wpis!ja nigdzie nie napisałam,że pisanie o biedzie to wstyd.Bo podobnie jak ty,wiem ,że było różnie i właśnie o tym piszę.B.
UsuńMama Wielka (duchem),Dobra i Wspaniała. Jak bardzo musiała pokochać Twego Tatę, że zdecydowała się na ciężkie życie na wsi. Ciekawe jak to jest mieć taką wyjątkową Mamę?
OdpowiedzUsuńJedynym świadkiem tych wydarzeń mogąca to zapamiętać była 8 latka. Dużo czytasz już od najmłodszych lat Klarko :)
OdpowiedzUsuńNiestety istnieją podobne miejsca w czasach obecnych. Sam widziałem jedno, tylko podprowadzona woda do kuchni, brak kanalizacji, a "sławojka" na podwórku. Do tego ten dom jest prawie w centrum miasta.
To szczęście mieć taką rodzinę Klarko :)
...........................i zmierzch zapadał. Myjemy się w miednicy emaliowanej na której wydać że być może, tylko być może, że była nabyta przed II Wojną Światową. Wślizgujemy się pod pierzyny lekko wilgotne i chłodne. Tulimy się do siebie aby się rozgrzać, robi się przytulnie, pocałunki, jest jeszcze jest przytulniej............ a potem gorąco, za bardzo gorąco, trzeba uchylić małe okienko przez które sączy się wątły strumień księżycowego światła. po kilkunastu sekundach........ Babcia Frania, tup - tup i okienko zamknięte /żeby się chałupa nie rozeschła/. Rano trzeba nas budzić, dziś takiego spania już nie ma......
OdpowiedzUsuńBełżec, czerwiec 1970 roku.
ps.
W następnym roku w lutym przychodzi na świat nasza jedyna córka Małgorzata.
Klarko - u mnie, miastowego przywołujesz wspomnienia o których nie wiedziałem że pamiętam.
Tymbardziej Cię lubimy
PO + AB
Piękie napisane. Modlitwę mam taką samą. Nie chciałabym żyć w takich warunkach, ale z Twojego opisu bije jakiś spokój, wyciszenie, czasami chciałoby się w to uciec, ot tak na chwilę, zeby wyciszyć głowę zmęczeniem mięśni.
OdpowiedzUsuńNie mam już nic do dodania, bo właściwie Ty Martek wyraziłaś dokładnie to, co pomyślałam po przeczytaniu posta...
UsuńA jeszcze to co napisałaś Klaro "a pytałam się niedawno mamy, czemu stamtąd nie uciekła.
Przecież mnie tu nikt nie trzymał na siłę żebym musiała uciekać - odpowiedziała." - pięknie powiedziane!
To jest po prostu MAMA. Ciekawa jestem, czy kiedys moje dzieci tak o mnie powiedza:)
OdpowiedzUsuńPodrowka.
Pięknie opisane, oczy wciąż mam wilgotne. Ja wychowałam się w mieście, w relatywnie komfortowych warunkach (4-osobowa rodzina miała tylko pokój z kuchnią, więc lektury nocami czytałam w łazience - ale jednak ta łazienka z wanną i ciepłą wodą była!) Znam takie warunki z wizyt na wielkopolskiej wsi. Tam wprawdzie nie chodziło się po wodę do żródła, ale studnia na podwórku niewiele zmieniała, zwłaszcza w sporym gospodarstwie, gdzie trzeba było napoić dużo zwierząt! Oraz umyć i oprać pięciu synów - jakoś tak chłopcy brudzą się bardziej niż dziewczynki... Jednak taki sielski obrazek trudnego, ale pięknego i spokojnego życia pozostał w mej pamięci.
OdpowiedzUsuńA teraz ludzie mają śmiałość narzekać na to, że trudno im się żyje, choć każdy z członków rodziny ma telefon komórkowy, prawie każda rodzina - co najmniej jeden samochód, prawie nikt nie głoduje. Ech, życie...
"Prawie każda rodzina"! To chyba jakiś zwrot retoryczny. Chyba, że moja jest ... No, właśnie, jaka?
UsuńNie chciałam nikomu ubliżyć! Napisałam przecież "prawie", bo wiem, że jednak nie każda, z różnych powodów zresztą... Jeśli poczułaś się urażona - przepraszam!
UsuńJednak przyznasz, że w dzisiejszych czasach rodzin posiadających samochód jest o wiele więcej, niż w opisywanych przez Klarkę latach 70-tych. I to właśnie miałam na myśli.
Klarko,wyroslas we wspanialej rodzinie.Ta milosc jest w Tobie i z ta miloscia piszesz.A piszesz pieknie,sercem.Masz naprawde ogromny talent.
OdpowiedzUsuńMój tata wychował się bardzo podobnie... "Uciekł" ze swojej wsi gdzie pieprz rośnie, a ja z uporem maniaka walczyłam tyle lat, żeby tam wrócić. To jest przewrotność losu, chociaż tata bardzo się wzrusza na myśl o tym - i babcia, czyli jego mama, też. Może nawet bardziej niż tata:)
OdpowiedzUsuńKochająca i wspierająca się rodzina jak widać, może podołać wszelkim trudom życia. Wielkie ukłony dla Mamy.:)
OdpowiedzUsuńI znowu spowodowałaś u mnie wzruszenie....lata siedemdziesiąte pamietam,urodziłam się 1970 roku i prawie od urodzenia mieszkałam w bloku,moja mama jednak często wracała ze mną do babci,miała właśnie taki dom,co prawda była tam elektryczność ale sprzętów mało.Bieda.Siedmioro dzieci,mój wujek był ode mnie 4 lata starszy,ciężka praca ale i szczęście,miłość i babcia mimo trudów zawsze uśmiechnięta,zawsze z książką w ręku.Bo moja babcia zawsze dawała nam w prezencie książki a zanim nam je dała,czytała je.Uwielbiałam kuchnię babci i jej piec.Moja babcia żyje ma 85 lat i wszystkie wygody a najbardziej cieszy sie z internetu.Codziennie czyta gazety,przegląda ulubione stronki w internecie i nadal czyta książki i bardzo docenia to co ma.Dom,wygody,sprzęt ułatwiający życie,bo wie jak sie żyje gdy tego nie ma.Obawiam się,że moje pokolenie i moich dzieci nie umie tego docenić.Pozdrawiam Cie bardzo,bardzo!!!
OdpowiedzUsuńTo, Klarko, niemal gotowy scenariusz filmowy. Ta normalna polskość, w szlachetnym etosie, opływa najsłodszym miodem!
OdpowiedzUsuńściskam najserdeczniej
U nas prąd był i woda w studni na podwórku. Centralne i wodę mama "zarządziła" dopiero gdy miałam 6 lat. Gaz - jak byłam nastolatką i to już taką starszą. Krowa, świnki, króliki, drób... Wspólne sąsiedzkie sadzenie i wykopki. Żniwa z kosą w rekach. Zbieranie owoców i przetwory w kilku szafach w piwnicy, pełne półki słoików, nieraz jeszcze ustawionych jeden na drugim.Pamiętam...
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis. I chciałabym żeby przeczytały go wszystkie dziewczyny takie mające teraz pomiędzy 18 a 25 lat.
Pozdrawiam, M.
Przypomniałaś mi pewien obrazek z dzieciństwa, jak sąsiad nosił wodę w wiadrach na tych nosidłach. I też chciałabym, aby przeczytały Twój post młode dziewczyny i odpowiedziały na pytanie, czy poradziłyby sobie w takich warunkach?
OdpowiedzUsuńMoge mowic za siebie: Nie, ja podziekuje, bez pradu, czy biezacej wody trafilaby mnie jasna cholera :)
UsuńJa bym sobie poradziła, gdybym musiała. Ale jak się wie, co to jest automatyczna pralka, czy kuchnia na prąd lub gaz, to powrót w takie warunki jest chyba niemożliwy. Chyba, że to jest czyjś świadomy wybór. Ale ludzie kiedyś tak żyli i też byli szczęśliwi.
UsuńPerełka nie opowiadanie, Klarko. Spokój, bezpieczeństwo
OdpowiedzUsuń, miłość, to wszystko na dla nas przywołałas sprzed lat. Widziałam to jakbym tam była z nimi w izbie. Piękne, znowu stwierdzam ze twój talent nie ma sobie równych. I przesłanie, abyśmy czerpali z dzieciństwa pełnymi garściami jak jest nam źle i starali się dzieciom stworzyć kochający i bezpieczny dom, nie koniecznie pełen luksusów.
piękna historia. wzruszająca.
OdpowiedzUsuńTo Twoja mama Klarko? Jak pięknie to opisałaś... Nas była trójka, tata też gdy byłyśmy małe całe tygodnie za domem, mama miała nas, w gospodarstwie nie pomagała teściowa, musiała więc sama wstać o w pół do piątej i obrobić, bo od godziny dziewiątej przychodziły uczennice, które uczyła szyć. Były do 16 - 17, a później znów my, gospodarstwo, pranie, prasowanie i szycie dla ludzi. Chciała zarobić jeszcze parę groszy szyjąc. Wielki szacunek dla naszych mam. Ty możesz jeszcze to wszystko w dowód uznania za jej trud powiedzieć, ja nie, jest już za późno.
OdpowiedzUsuń(po 50)
Wilgotno pod powiekami się zrobiło ... historia piękna i trudna zarazem.
OdpowiedzUsuńPięknie opowiedziane :) Cięzko ale razem, rodzinnie.
OdpowiedzUsuńtak,wspomnienie pięknie opowiedziane a ile trosk,trudów,kłopotów i niespełnionych marzeń się za nim kryje...
OdpowiedzUsuńJa z przeciwnego bieguna,ptasiego mleka nie brakowało ale zdrowia już tak...
Koleżanka moja najbliższa z podstawówki w czworakach kopalnianych sie wychowywałą , warunki chyba gorsze ,nie no, na pewno gorsze od tych ktore ty opisujesz (bo brak prądu,po wode do studni to norma tam była ale i rynsztok uliczką błotnistą i klepisko miast podłogi i inne kwiatki...)Pamniętam dobrze to wszystko bo raz czy dwa mnie do siebie zaprosiła...Ale kopalnia potem im wybudowała piękne mieszkania w blokach,z tym że nie każdy doczekał.
I popatrz Klarko, jednak wyrosły te dzieci na ludzi i do tego jeszcze daja świadectwo swoim bliskim, którym przyszło żyć w tak trudnych czasach i warunkach.
OdpowiedzUsuńPiękny obrazek. Czytałem z duszą na ramieniu, że jak to bywało zrobisz w ostatniej chwili woltę i sielanka zmieni się w nieszczęście.
Pozdrawiam
Czytam dziś i jest jeszcze ładniejszy ten post :D
OdpowiedzUsuńEjże, ejże, kto to się tak zagalopował, twierdząc, że "kiedyś nie było takich, których nie było stać na szkołę." W takim trybie można wyciągnąć wiele niewłaściwych wniosków. Nie będę tu poddawać, jakich. "Stać kogoś", to stwierdzenie o wiele bardziej złożone, niż sądzi autor wpisu.
OdpowiedzUsuńW sumie to fajna dyskusja wywiązała się na blogu. Może niezupełnie o to Ci, Klarko, chodziło, lecz może być i tak. Widocznie jest na to zapotrzebowanie. Każdy ma chęć podzielić się z bliźnimi swoim własnym oglądem rzeczywistości. Niby tej samej, a jednak widzianej innymi oczami.
OdpowiedzUsuńKlarko, czuję to i znam. W Twoich słowach jest tak dużo spokoju i pogody ducha, to wszystko co wypełniało taką izbę, z piecem i lampą naftową. Niełatwo to uchwycić, Tobie udało się to wspaniale!
OdpowiedzUsuńMówisz do mnie obrazem. Dziękuję:)
wyciszenie, miłość i ciepło ... to teraz proszę o ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńŁadne. Lubię Twoje "powroty do źródeł" bardzo.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i zimno na samą myśl mi się zrobiło, człowiek ma i ciepło i prąd i wodę, nawet tą ciepłą i jeszcze narzeka ...
OdpowiedzUsuńPiękny opis, chociaż trudne życie. Aż trudno uwierzyć, że to było w latach 70-tych (czy 80-tych - nigdy nie wiem, jak to liczyć). Buziaki!
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita Klarko. Współczuję Tym, którzy nie wiedzą, nie rozumieją tamtych lat, a uzurpują sobie prawo do dysputy...pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPodlaska Ewa
Owoce dojrzewają w słońcu, dzieci w Miłości.....
OdpowiedzUsuńUściski Klarko:*:)
Tak pewnie wyglądało życie mojej teściowej. Miała dziewięcioro żyjących dzieci i chorego męża, który sporo czasu przebywał w szpitalach. Też mieszkała na wsi i prądu nie było tam do połowy lat 70-tych. Jakbym słyszała jej opowiadania... Już nie usłyszę...
OdpowiedzUsuń