Nie chcę nikogo namawiać ale wystarczy parę takich jabłek, trochę masła, mąki, cukru, ze dwa żółtka i szarlotka gotowa, a kiedy jak nie teraz? Ta jabłonka jest najstarszym drzewem w naszym sadzie, w tym roku obrodziła tak, że podpieraliśmy gałęzie.
Te jabłuszka nie nadają się na przetwory, to odmiana deserowa, kiedy idę wyganiać z sadu sąsiadowe kury to po drodze zrywam jabłko i jem takie prosto z drzewa. Twarde, słodkie, soczyste. Kury się mnie boją jak diabeł święconej wody, na mój widok fruwają przez ogrodzenie drąc się wniebogłosy. Obiecałam bowiem, że jak jeszcze raz zobaczę wykopane cebulki tulipanów to złapię, ubiję i ugotuję rosół. Zwierzęta rozumieją ludzki język, to pewne.
To jedna z nielicznych moich obietnic bez pokrycia bo nawet nie wyobrażam sobie, jak mogłabym takiej kurze obciąć głowę. Kiedyś mama męża podarowała nam żywego królika na pasztet. Królik sobie kicał po ogrodzie aż nam zginął, co przyjęliśmy z ulgą bo jak, pytam się, jak można patrzeć temu w oczy a potem ciach.
Ubój zwierząt gospodarczych nie jest niczym nienaturalnym, moi sąsiedzi co tydzień skubią kurczaki na podwórku i nikogo to nie dziwi, kilka razy w roku słychać zza ogrodzenia rozpaczliwy kwik prosiaka a potem czuć zapach wędzonego mięsa. Nikt się do zwierząt nie przywiązuje i rzeczą naturalną jest ich przeznaczenie.
W moim rodzinnym domu w kuchni na belce umocowane były haki do oprawiania królików, tak było szybko i sprawnie, a że na środku kuchni i dzieci to widziały to nikogo to nie obchodziło. Uciekałam do lasu nie mogąc patrzeć na to oprawianie, ale mięso i rosół jadłam i jakoś mi nie przeszkadzało, że to z tego króliczka białego albo z tej czerwonej kurki. Nikt bowiem nie pozwalał dzieciom bawić się ze zwierzętami hodowlanymi i od małego wiedzieliśmy co z nimi będzie, nie było głaskania, przytulania, rozczulania się. Przeciwnie - zwierzęta miały mieć spokój, wodę i jedzenie. Ile to razy mama czy babcia upominały - to przeszłaś koło miski na wodę i nie widzisz, że pusta?! Jak ci nie wstyd, kura (pies, kot) sama sobie wody nie naleje!
Z psem i kotem też nie było za wiele zabawy, co innego, gdy kot czy pies sam przyłaził i zachęcał. Ale gdy spał to było powiedziane - daj kotu spokój, jak śpi to niech śpi. Szkoda, że te cholery nie traktują tak samo człowieka tylko bawią się co noc w "wpuść kotka wypuść kotka".
Tak, stanowczo wolę jabłka w cieście niż rosół z sąsiadowej kury, ale zapowiadam - jak jeszcze raz zobaczę wygrzebane cebulki krokusów i tulipanów to nie wiem, czy wreszcie nie zacznę biegać po ogrodzie z siekierą.
hahhahaha no to fakt mnie też to denerwuje jak ja dbam o ogród a kura hop przez płot i już wygrzebane wyskubane. :) Tez czasem mnie szlak trafia heheheh u mnie ubój zwierząt jest na porządku dziennym ale ja jako miastowa musiałam nauczyć się tego od poczatku sama i pamiętam swój pierwszy raz z kurczakiem nogi trzęsły mi się jeszcze 3 godziny po a w nocy płakałam. Nie mówiąc o królikach bardzo ciężko było mi nauczyć się podejścia z zimną krwią. To także prawda że ja czy moje dzieci nie rozczulamy się i nie głaskamy zwierząt które idą na ubój to taka tarcza obronna by nie cierpieć by nie czuć bólu po. Za to całą miłość do zwierząt na nie przelewem mimo wszystko gadam do nich dbam by miały super warunki i pod dostatkiem jedzenia. Z tym ochrzanem od babci i mamy że przeszło się koło pustej miski to jakbym słyszała siebie, :) dla mnie osobiście wolę zjeść swoje ubite przeze mnie ( gdzie wiem że było szczęśliwe a ubój był humanitarny i szybki) niż mięso ze sklepu gdzie wiem jak te zwierzęta cierpią przed ubojem i w trakcie. takie mięso jest dla nas pierwiastkiem trucizny bo zwierzę które umiera w bólu i cierpieniu przenosi toksyny do mięśni a my to jemy. dziwić się że jesteśmy coraz bardziej nerwowi i chorzy...
OdpowiedzUsuńGdzie wiem ze bylo szczesliwe..... Ha ha ha
UsuńA niby skad to wiesz.????
Bo było szczęśliwe. Ja w to nie wątpię. Też wychowywałam się blisko gospodarstwa. Widziałam zabijanie kurek i oprawianie królików, a nawet prosiaka. O te zwierzęta się dbało, aby niczego im nie brakowało. Nie wolno było ganiać kurek, przed złapaniem na rosół. Robiła to tylko babcia, sprawnie, szybko i fachowo. Taki już los zwierząt w gospodarstwie, do tego są przeznaczone.
Usuńdbało się czasem bardziej niż o ludzi. Krowa - żywicielka - czyli źródło białka i wapnia a raz w roku cielak, więc dbali i pilnowali, aby miała dobrze.
UsuńPowrót do tradycji ma rację - nikt, kto się nie zna na uboju, nie bierze się do tego tylko zatrudnia rzeźnika, który robi to sprawnie i szybko. Mięso z ubojni jest strasznie 'zakwaszone".
aa jabłka wsyp do skrzyni i do piwnicy :) będzie na zimę :)
OdpowiedzUsuń..i zrobisz sesję fotograficzną: Klarka z siekierą po ogrodzie z włosem rozwianym i obłędem w oczach! Ach, chcę to zobaczyć!
OdpowiedzUsuńWiele moich traum z dzieciństwa jest związanych z zabijaniem zwierząt, okropnie przeżywałam jak Tato przynosił z polowania zabite zajączki, czy kuropatwy, a sarenkę to odchorowałam po prostu. Oczywiście, potem to jadłam i dziś nie widzę w tym nic dziwnego-byłam dzieckiem i trudno mi było połapać się w tych uczuciach, wszak robili to najważniejsi dla mnie ludzie.
kiedy byłam młoda (tak, był taki czas) wiele godzin spędzałam na rąbaniu drewna, lubię to robić do dziś.
UsuńUważam, że pewnych rzeczy nie ma co robić przy dzieciach - po co patroszyć zwierzę w obecności dziecka, nie ma co robić to niech idzie na spacerek.
Mam za małą wyobraźnię jednak, bo nijak mi nie wychodzi Klarka z siekierą , hihi;))
OdpowiedzUsuńZnów robisz apetyt szarlotką...zaraz biorę chłopaków (Asia w szkole) i jadę do siostry...może szwagier upiecze co dobrego;))Buźka sobotnia
mam ulubioną siekierę z żółtym trzonkiem!
UsuńTo bardzo mądry głos na temat stosunku ludzi do hodowanych zwierząt gospodarskich i bardzo chciałabym wierzyć, że takie podejście jest na polskiej wsi powszechne.
OdpowiedzUsuńNiestety, częsty widok wiejskich psów przykutych na krótkich łańcuchach do rozlatujących się bud, często w pełnym słońcu, bez miski z wodą mówi, że przynajmniej psy nie mają na wsi dobrego zycia.
Przepraszam, że wsadziłam łyżkę dziegciu, ale zrobiłam to z nadzieją, że może przyjrzysz się temu i sama coś w obronie psów wiejskich napiszesz? Masz tak wielu czytelników i naprawdę świetnie piszesz, więc myślę, że byłby to bardzo ważny głos i mógłby wiele znaczyć.
Precz z kurami sąsiadów! Niech żyją tulipany! Wiwat Klarka z siekierą!
Przecież nie raz pisała :) Ale ci co jeszcze tak mogą psy traktować zwykle żyją na zapadłych dziurach bez internetu, albo są tak zdeprawowani, że żaden głos na nich nie wpłynie, chyba że parę wysokich grzywn...
Usuńdamakier1 - piszę dość często, tu ostatnio -http://klarkamrozek.blogspot.com/2012/07/pilnuja.html
UsuńChociaż odwiedzam Twój blog często i z przyjemnością, akurat na te wpisy nie natrafiłam. Ale pisania w słusznej sprawie nigdy za wiele - z przyjemnością przeczytam, jeśli raz jeszcze powrócisz kiedyś do tego tematu.
UsuńPozdrawiam
damakier
oczywiście że wrócę, i to już niedługo, bo trzeba przypomnieć ludziskom o kastrowaniu czerwcowych kotów i o ocieplaniu bud.
Usuńhmm, u mnie włażą cudze psy i robią wszędzie kupy między nieliczne kwiatki, a potem rozgrzebują wcale nie zasypując - i nawet z psa się rosołu nie da zrobić! :D
OdpowiedzUsuńNie kuś jabłkami, bo do swoich mam z 50 km i wcale nie wiem, czy szybciej bym przywiozła i upiekła niż dojechała na gotowca do Krakowa!
cudze - czyli ktoś za nie odpowiada, ech, no ale kłóć się z każdym:(
UsuńDobrze, Klarko, że nam do Ciebie tak daleko, bo gdyby mężowski zobaczył taaaaaką jabłonkę, nie wiem, czy dałabym radę utrzymać z daleka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam jesiennie
a nie wiem bo jabłka małe i nierówne bo niepryskane, i robak się trafia;)pozdrowienia!
UsuńBędąc młodą mężatką ubiłam kiedyś kurę i całą sprawiłam, tzn. pióra oskubałam, opaliłam na d płomieniem, wybebeszyłam....no chciałam być taka gospodarna, ale drugi raz już poszłam do mamy. Tak samo było z gołąbkami na rosołek do syna, mama odmówiła pomocy, bo powiedziała, że muszę się nauczyć i nie lamentować, po to są. Cichcem poszłam do ciotki, która mnie wyręczyła. I mam na sumieniu kilka ryb, ale to było już tak dawno, że chyba odpokutowałam. Inaczej jeść kurczaka, a inaczej zarżnąć. Jak byłam mała to zawsze ryczałam, że tato zabija świnkę, aż mnie wyprawiali z domu, żebym nie ryczała, bo podobno świnia wtedy się dłużej męczyła. Ja osobiście wolę od tych wszystkich schabów i boczków pomidory z jogurtem, ale reszta rodziny, a i owszem chętnie zje dobrze przypieczonego kurczaka.
OdpowiedzUsuńdzielna byłaś, choć popatrz - jak mama umiała to robić szybko i sprawnie to zamiast Cię pouczać mogła Cię poprosić abyś w tym czasie jej np umyła okno. Sama zauważam u siebie hipokryzję - rosół z prawdziwej kury zjem ale jakbym miała ją zatłuc to wolę nie jeść.
UsuńHahahahahahahaha! Chciałabym Cię widzieć z siekierą biegającą za kurą :)
OdpowiedzUsuńCo do zwierząt to moja babcia nie hodowała kur, czy prosiaków, ale dziadek hodował króliki. Oprócz tego był myśliwym i regularnie polował. Niejednokrotnie byłam przy oprawianiu zwierząt będąc dzieckiem i jakoś mnie to nie ruszało. Teraz pewnie by mnie to bardziej wzruszyło. Wtedy było to dla mnie coś naturalnego. Coś co może nie jest zbyt przyjemne, ale trzeba to zrobić. To właśnie dziadek nauczył mnie strzelać i zabijać zwierzęta, a co najważniejsze selekcjonować je w lesie, czyli wybierać takiego osobnika, który i tak by zimy nie przeżył. To może straszne co teraz powiem, ale potrafię zabijać zwierzęta tak, żeby nie cierpiały i wystarczy mi do tego sam nóż.
Z drugiej strony gdy widzę rozjechanego kota, to najchętniej rozjechałabym tego co to zrobił. Kobieca natura jest pokręcona :)
Strasznych rzeczy się o Tobie dowiaduję, ze scyzorykiem na dzika?!
UsuńNie wiem, czy czytałaś u Knezia opowieść o Dawidzie i Goliacie, w tej interpretacji Dawid wcale nie był chucherkiem, przeciwnie, słynął z tego, że będąc pasterzem odbierał owieczki niedźwiedziom tłukąc misia pięścią po łbie. To nie na temat, ale historia przednia.
Faktycznie, kiedy u moich dziadków były świnki, to tylko mnie czasem przychodziło do głowy je pogłaskać, ale u nas nie było bicia, babcia sprzedawała je zawsze na ubój.
OdpowiedzUsuńKury już sama oprawiała i był to jeden z najgorszych widoków z mojego dzieciństwa, podobnie zresztą jak krzyk ubijanych we wsi świń.
Przy mnie nie oprawiano królika, ale nasz znajomy to umiał robić. W sumie wolę mieć w kuchni mięso z już ubitego zwierzaka. Taka jest kolej rzeczy.
Moja kicia obecnie regularnie miauczy mi o 6 rano ale potem już jej nie wpuszczam, zresztą nie da się, bo śpimy na piętrze, to i kociego miauczenia nie słyszę, więc siedzi gdzieś potem do 8-9, albo i dłużej :)
pozdrowienia serdeczne!
iw - a najbardziej lubimy gotowe filety, z indyka czy łososia;) Jestem pewna, że Ty tak samo. O kocie nie wspomnę. Na widok łososia dostają amoku.
UsuńMimo wszystko coraz więcej wegetarian....
OdpowiedzUsuńŁatwiej się je niż zabija...
Chyba masz te cebulki bardzo smaczne skoro przychodzą do Ciebie :-)))
ziemia świeżo rozkopana po posadzeniu to im łatwiej grzebać, to samo robiły psy - ja posadziłam porzeczki, przyszłam do domu a za chwilę pies na schodach z porzeczką w pysku. Wykopywał i przynosił.
UsuńKtoś kiedyś powiedział, że gdyby każdy konsument musiał sam zabić zwierzę, które potem będzie konsumował, jedlibyśmy znacznie mniej mięsa. W okresie pustych półek jezdziłam na wieś po mięso. Niestety zawsze musiałam kupować pół świniaka i wieżć taką połówkę do domu, a potem wszystko podzielić , zgodnie ze sztuką masarską, w końcu wszystko poprzerabiać ( kiełbasy, pasztety, różne wekowane mięsa). I o ile rozbieranie tuszy nie robiło na mnie wrażenia, to bardzo pilnowałam, by kupować połówkę już bez łba.Spojrzenie nawet martwej śwince w ślepia, było ponad moją wytrzymałość, co bardzo bawiło gospodarzy, od których
OdpowiedzUsuńkupowałam tuszę. Jasna ma rację, łatwiej jest jeść niż zabijać. Najbardziej ze szarlotki to lubię jej "wypełnienie".
Miłego, ;)
a na południu Europy w marketach (o bazarach nie wspomnę) baranie łby w całości, i inne okropieństwa.
UsuńJa też woziłam mięso tak jak Ty,kiełbas nie robiłam tylko wszystko do zamrażarki i jakoś mi do głowy nie przyszło, że to nieprzebadane i może się trafić np tasiemiec. Z głowy salceson się robi;)
Nigdy nie zapomnę wyjazdu na wieś i widoku jakiejś starszej pani, która przez pół godziny goniła kurę po ogrodzie, a przez kolejne pół darła się na nią i obiecywała jej, że ją zamorduje ze szczególnym okrucieństwem i ugotuje żywcem w rosole. Kura oczywiście nie została zamordowana, bo owa staruszka kury hodowała dla jajek, a nie dla rosołu. Ale co groźba, to groźba - nie wiem co zbroiła nieszczęsna kokoszka, ale później już na nią nie krzyczano, więc zapewne zrozumiała... :D
OdpowiedzUsuńJak mój pies gryzie buta, to mówię do niego: 'zostałeś ostrzeżony. wiesz, jakie są konsekwencje tego, co czynisz.' - wtedy przestaje gryźć buta, gryzie dywan :D
psy to są mądre stworzenia a kura to wiesz, ma ptasi móżdżek;)
UsuńPrzypomnialo mi sie jak ok. 36 lat pojechalismy na wies w odwiedziny do rodziny mojego bylego meza i ciotka na pozegnanie zlapala zywa kure i nam dala.
OdpowiedzUsuńJuz w samochodzie zapytalam co z ta kura? na co uslyszlam "nie wiem". Kryste jak ja sie balam, ze jak on zabije to ja bede musiala to skubac i patroszyc:)))
Ale nic. Kura zamieszkala w lazience dostawala jedzenie i picie... po kilku dniach doszlismy do wniosku, ze cos z ta kura trzeba zrobic. Zebralam sie na odwage i powiedzialam "jak ty zabijesz, to ja zrobie reszte".
Nie wiem skad mi sie to wzielo, ale taka deklaracje zlozylam:) Po jakims czasie Byly uzbroil sie w najwiekszy noz jaki posiadalismy i poszedl do lazienki... ja ucieklam z domu do sklepu, zeby nic nie slyszec. Wrocilam po chyba 15 czy 20 minutach, w chalupie cisza jak makiem zasial, nic nigdzie nie widac.. podeszlam cichutko do drzwi lazienki i slucham... A ten duren gada z kura!!! Skonczylo sie na tym, ze kura wyladowala u Tesciowej, ktora nie miala zadnego problemu z morderstwem i pozniejszym oprawianiem, a my tylko przyjechalismy na rosol.
I tak nie jadlam tego rosolu... no za nic nie moglam, mimo, ze przeciez wielkokrotnie jadlam rosol na wsi zdajac sobie sprawe z faktu, ze wczesniej ktos usmiercil kure. Moze sie zzylam z ta co mieszkala w lazience? ;))
A chciała ciocia dobrze! Czasem prezenty bywają niezwykle kłopotliwe.
UsuńSkubać i patroszyć też trzeba umieć, nie sztuka uciąć łeb. Obrzydliwe, dobrze zrobiłaś,a jaki przy tym oprawianiu smród, fuj.
Mój tak się zbierał do tego królika - potrzymał go na rękach, pogłaskał jak kota i puścił na trawę twierdząc, że jakiś chudy, nie ma co.
W naszym sadzie rosły renety-piękne.Były też w ogródku kury od sąsiada,grzebały wszystkie warzywa.Sąsiad kwitował to kpinami,do chwili, gdy podrosłam i ruszałam na przeganianie kur z psem -pióra fruwały w powietrzu ,kury uciekały jak opętane i wrzask sąsiada.Wszyscy wokół znali upodobania mojego psa,bo już będąc bardzo młodym potrafił leżeć koło miski ,udając ,że śpi czekał aż kura podejdzie i tylko raz.Nigdy Mama go za to nie skarciła,kura wędrowała zaraz po egzekucji do sąsiada na obiad/wiedział,kto ją tak urządził/.Jednej nie podgryzł tak "na ament",toteż chodziła po podwórku z bandażem na szyi.Przywiązywałam się do zwierząt,nigdy nie jadłam mięsa z królików,którym dawałam trawę,natomiast kury uważałam za zbyt głupie,żeby coś czuły-pewnie przez to,że co chwila było:"Marysiu,zobacz,czy są kury na grządkach?"maria I
OdpowiedzUsuńdobre:))) u nas też kury nie przyłaziły jak były psy. Pies jest mądry i dobrze wie, czego człowiek oczekuje. Ja mam problem bo jednak bardziej mi zależy na dobrych stosunkach z sąsiadami niż na tych kwiatkach, mogłabym pójść i powiedzieć, aby sobie solidnie zagrodzili ale przecież oni widzą, że mi te kury przeszkadzają więc gdyby chcieli to dawno by je zamykali.
UsuńA ja od 12 lat jestem wegetarianką i czuję się z tym świetnie :))
OdpowiedzUsuńfidelia
gratuluję, jeśli świetnie się z tym czujesz to dobrze wybrałaś
UsuńHmmm... a już myślałam, że tylko ja mam takie mordercze instynkty na widok wygrzebanych cebulek;)
OdpowiedzUsuńPeeS. Klarko, co z BGF?
hehe aż mi się zaśpiewało - drugi raz nie zaproszą nas wcale:D w zeszłym roku już były zaproszenia, nie wiem co tam i jak tam, sprawdzę na ich stronie.
UsuńKlaro, dziękuję za świetne uwagi co do zwierzaków. Ludziskom się trochę w głowach porąbało. Jasne, że zwierzę - każde - zależne od człowieka musi być zadbane, ale świat ten jest tak urządzony, że część tych stworzeń zjadamy. I taki jest ich los. Przejeżdżam obok "unijnej obory". Krowa jak tam wejdzie w wieku cielęcym, to całe, krótkie życie przeżyje w boksie, na metalowych kratach. Potem- ciężarówka i zestresowana do "humanitarnego" uboju. A babcia, co ma jedną krówkę pasącą się na łące musi się z tym ukrywać. Ubój domowy wcale nie był bardziej nieludzki niż ów unijny. Nasza zaprzyjaźniona, uboga rodzina hoduje świnki nielegalnie, ale prosiaki mają wszystko co trzeba. I nie stać ich będzie na zwiezienie do ubojni, tak, że znów nielegalnie, zjedzą je tradycyjnie. Ty ganiasz kury, a ja psy, bo kurzyska mają wybieg baaardzo wysoko ogrodzony, jako, że to zielononóżki, latają do 7 metrów w górę i czasem śpią na drzewach. Psy do ewentualnego garnka się nie nadają, wiedzą o tym dobrze i hulają. Ja hoduję krzewy, one podkopują. Oprócz tego, że rzeczywiście trzeba naszych braci mniejszych szanować, to przesadzamy w drugą stronę i traktujemy ich często jak braci większych, czyli ludzi. Nie rozwijam tematu podtekstów ekonomicznych. Biedak musi iść i kupić mięso w supermarkecie, a nie może go wyhodować sam. To nie przypadek. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńobawiam się, że te absurdalne przepisy ustalają urzędnicy, którzy nie widzieli na oczy takich gospodarstw - z dwoma świnkami, jedną krową i kilkoma kurami. Tłumaczą się troską o zdrowie konsumenta bo mięso w ubojni od razu jest badane przez weterynarza. Ale że to mięso jest 'zakwaszone" bo prosiak był wywleczony z chlewika i wieziony do tej ubojni to już nie widzą, ani kosztów tego przedsięwzięcia. Jak ktoś się liczy z każdym groszem to nie po to hoduje te zwierzęta, aby dać zarobić kilku osobom tylko aby dać porządnie zjeść dzieciom. Co do humanitarnego uboju - o ile drób oprawia się samodzielnie, to do większych sztuk zawsze woła się fachowca z odpowiednimi narzędziami, tak było dawniej w moim rodzinnym domu i tak jest teraz u sąsiadów. Taki fachowiec bez problemu zauważy np tasiemca.
Usuńco do psów - ja sypałam koło świeżo posadzonych krzewów zmieloną paprykę chili, kichały ale nie kopały. Serdecznie pozdrawiam.
Podpisuję się obiema rękami pod mądrą, a przy tym wyważoną wypowiedzią Siostry. Jak już kiedyś pisałam, zwierzęta także u nas w malutkim, tradycyjnym gospodarstwie były traktowane z szacunkiem, należnym braciom MNIEJSZYM.
OdpowiedzUsuńJako dziecko czytałam dużo powieści przygodowych, /kto z dzisiejszej młodzieży pamięta o polskim wodzu plemienia Szewanezów?.../, a w sąsiedztwie przeważali chłopcy, więc pewne umiejętności po prostu wypadało posiadać: budowanie szałasu, dobrą orientację w terenie, samodzielną konserwację i drobne naprawy roweru i ...oprawianie zwierząt hodowanych przez rodziców i dziadków dla urozmaicenia naszej skromnej, bo jeszcze "kartkowej" diety.
I, uważam nieskromnie, byliśmy po prostu normalni... Ktoś to bardziej lubił, ktoś mniej, ktoś nie robił tego wcale, ale nikt nie uważał tego za dziwactwo - wręcz przeciwnie, to dzisiejszy "nawiedzony" ekolog cudem przeniesiony w tamte realia zostałby przez rozsądnego rolnika przegoniony, jak kury Twojego, Klarko, sąsiada :)
Pozdrawiam serdecznie -
M.
kiedy analizuję ówczesne życie, widzę, że wcale tak daleko od ekologii nie byliśmy. Szacunek do roślin i zwierząt - nikt nie biegał po zbożu na przykład bo z tego był chleb, to było oczywiste, kompostowanie resztek organicznych, odnoszenie do skupu szklanych butelek czyli jak najbardziej segregacja odpadów, nawożenie głównie obornikiem, ręczne zbieranie stonki (fuj!!) proste jedzenie - wszyscy byliśmy szczupli. Ekolodzy współcześni kojarzą mi się z dużymi pieniędzmi związanymi z rozbudową infrastruktury.
UsuńJak królik, który Ci zaginął był BIAŁY to chyba wiem, gdzie zawędrował:)Ja też nie zabiłabym zwierzaka,nawet takiego z przeznaczeniem na rzeź, a jednocześnie przecież jestem mięsożerna. To jest jakiś rodzaj hipokryzji i ja to wiem, jednak nie mogłabym zabić własną ręką, choć daję na to przyzwolenie innym tym, że kupuję i jem mięso.
OdpowiedzUsuńBy nie rozwijać dalej tematu przejdę do przyjemniejszej części Twego posta:)
Do jabłuszka. Twoje są takie jakie lubię najbardziej chrupać na surowo. Twarde i soczyste:) Wszystkie miękkie i tzw. sypkie odmiany mogłyby dla mnie nie istnieć.Za jednego kosztela oddałabym skrzynkę papierówek:)
mła na weekend:)
a ludzie ludzi zabijają, co musi mieć taki człowiek w głowie?
UsuńTo już lepiej o jabłkach - ja najbardziej lubię gruszki choć mnie denerwują bo mam taką odmianę, że jak wisi na drzewie to twarda i nie nadaje się do jedzenia a jak spadnie to się rozciapie i też się nie nadaje. osy miały uciechę.
w tej kwestii wypowiadać się nie będę
OdpowiedzUsuńnie jem innych zwierząt, szybciej bym człowieka zjadła! ;-) nawet kur juz nie mogę, z rybami też posiadam kłopot coraz większy...
teatralna
ale sery i jajka jesz? Bez mięsa mogłabym żyć ale bez serów nie
UsuńSzarlotka to moja ulubiona odmiana tortu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ostrzeżenie. Ta nocna zabawa z kotem wcale mi się nie podoba.
Pozdrawiam
bo kot jest zawsze po niewłaściwej stronie drzwi, choć one mają różne charaktery - dziś jeden spał w domu całą noc i wyszedł o ósmej, a drugi był poza domem i dobijał się o piątej, ale jak wszedł i się najadł to o szóstej dobijał się, aby go wypuścić, wyszedł i wrócił za 20 min bo mu było zimno w łapki,potem chciał się bawić ale nie miał z kim to wyszukał sobie piłeczkę ping pongową i grał sam po panelach a teraz śpi
UsuńPozdrawiam niedzielnie.
OdpowiedzUsuńSzarlotka mniami też u mnie dziś będzie, jest jeszcze w ogrodzie złota reneta.
Obiad, no cóż ..., nasza rodzina nie jest wegetariańska, wiemy skąd się wzięło mięsko na talerzu. Łańcuch pokarmowy bywa okrutny !, a człowiek to też zwierz, który ma zapotrzebowanie na białko innego.
Witaj
OdpowiedzUsuńCo do tytułu, swojsko, anielsko, smacznie i pachnąco. Pod warunkiem, że sąsiad zza płotu jest bratankiem, nie "wilkiem" :)
Miłego tygodnia nadchodzącego życzę :)
Wolę sok, taki pachnący sok z jabłek i marchwi.Kury od sąsiada nie mają wstępu do naszego ogrodu. Zresztą nie wyrażają nawet ochoty. Są tłuste, ciężkie i chodzą własnymi trasami. By dostać się do naszego ogrodu musiałyby podnieść te swoje ciężkie kupry ponad płot. Wychowałam się na wsi. O sprawianiu zwierząt wolę nie pisać. Dobrze, że to już za mną :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne jabłka. Jestes szczesliwym człowiekiem, Klarko, uwielbiam twoje posty o codziennym życiu. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńMniam mniam, szarlotka to moje ulubione ciacho.
OdpowiedzUsuńCale szczescie, ze moja sunia nie urzadza sobie zabaw w otwieranie drzwi co pol godziny. Wystarczajaco wkurzajace jest to jak od czasu do czasu cos jej "legnie" na zoladku, co noc bym tego nie zniosla! :)